KILKA SŁÓW Ó UKRAINIE I RZEZI HUMAŃSKIEJ
Jeden z celniej szych naszych poetów miał wyrzec o Kaniowskim
zamku: że jest pełen kozackiej
haraburdy, i tym go potępił. Nie dziwię się jego zdaniu, wiedząc, że
nie zna Ukrainy; ale dziwię się, patrząc na jego własne godło: kto chce
zrozumieć poetę, powinien kraj jego poznać. Powyższy zarzut i tym
podobne spowodowały mię obeznać cokolwiek publiczność z ludem, który
dostarczył bohaterów mojej powieści, tudzież z wypadkami, których ona
jest ustępem, a przeto zostać zrozumialszym.
Jak charakter człowieka poznajemy z jego czynów, tak charakter narodu
maluje się w jego dziejach. Przebiegnę więc w krótkości wiadome życie
kozackiego ludu, a rys ziemi, na której mieszka, będzie tłem obrazu.
Zajmę się głównie tak zwaną polską Ukrainą; tą częścią ziemi,
którą od wschodu Dniepr oblewa, Boh od zachodu, od północy Wołyń, a od
południa chersońskie stepy otaczają.
Powierzchnia kilkudziesięciu mil Ukrainy mieści w sobie najmilszą
rozmaitość. Lasy i jary płaszczyzn składających większą część tej
prowincji od strony Bohu; skały nadbrzeżne z granitów, jak okolica
Humania, Bohusławia i Korsunia; sosnowe bory, lesiste wzgórza, całe rzeki
w bagnach, jak między Mosznami i Smiłą, okazałe gromady wód Bohu,
Dniepru, licznych stawów i kilku jezior, zaczynające się morze stepów;
jednym słowem: piaski i najżyźniejsze w świecie łany, najprzejrzystsze
wody i bagna niedostępne, wesołe laski i odwieczne puszcze, ciche doliny i
olbrzymie wzgórza; bory nieschodzone i stepy nieprzejrzane, zgromadziły się
tu, jakoby na pojednawczą przyrody ucztę. Nie dziw, że taką krainę uważam
za najpiękniejszą może w dawnej Polsce; nie dziw, że taka ziemia wpłynęła
na swoich mieszkańców i wypiastowała naród mogący stanąć między
najdzielniejszymi. Dosyć słyszeć jego podania, jego dumy historyczne,
dosyć obejrzeć pola najeżone mogiłami, aby przystać na moje zdanie.
Za Stefana Batorego postrzegamy pierwszy ślad Kozaków. Ognisko ich było
przy dnieprowych porohach, mieszkanie na obronnych wyspach. Zwali się
Zaporożcami, a to miejsce Siczą. Wchodzili do ich składu ludzie
rozmaitego plemienia, a żyli dziwnym obyczajem. Nie cierpieli u siebie
kobiet; polowanie, rybołowstwo, napady wodą i lądem na pobliskie okolice
były ich zabawą i sposobem życia. Przezorny król polski wezwał tych
ludzi do swej służby, zawarował przywileje i nadał kilka miejsc
warownych nad Dnieprem, ażeby zasłaniali granice Polski przeciw Moskalom i
Tatarom. Za Zygmunta Trzeciego słyną po całej Europie, już to pod
atamanem Konaszewiczem, już jako lisowczycy, walczący w Moskwie, a za
sprawę rzymskiego cesarza w Niemczech. Za tego też króla nietolerancja
księży katolickich i nieludzkość panów dają im po raz pierwszy broń w
rękę przeciw Polakom. Za Władysława Czwartego wystąpił Chmielnicki, który
pod Janem Kaźmierzem zatrząsł potęgą Polski. Kozackie państwo składało
się wówczas z dzisiejszych guberni czernihowskiej, połtawskiej i
charkowskiej za Dnieprem, na tej stronie Dniepru posiadało teraźniejszą
gubernię kijowską i część przyległą podolskiej. Hetman Chmielnicki
poznał, co z tym ludem zrobić można, i łącząc dumne własne zamiary z
jego niepodległością, rozpoczął śmiertelną walkę z Polakami. Pokonało
go męstwo naszych ojców, ale nie umieli korzystać ze zwycięstwa. Kozacy
rozdzielili się na dwoje. Większa część przyjęła opiekę Moskwy,
druga, przeddnieprzańska, została niby przy Polsce. Jeżeli Polacy
stracili na tym rozdwojeniu, to prawdziwie Kozacy tylko cierpieli. Opieka
Moskwy groziła im co chwila zupełną zagładą. Częste było chwianie się
ich hetmanów między Polską a Moskwą: lecz nigdzie dobra nie znaleźli.
Nareszcie zjawił się Mazepa. Nadzwyczajny ten człowiek zdolny był
utworzyć naród potężny, gdyby kto losy mógł zwalczyć. Używszy we
szwedzkiej wojnie przeciw Piotrowi Pierwszemu jawnie i skrycie wszystkiego,
co tylko podstępy i waleczność podały, uległ z Karolem Dwunastym szczęściu
cara. Z nim zginęła samoistność kozackiego ludu i wszelkie jego
nadzieje. Niektórzy z następców Mazepy widzieli jeszcze zbawienie w
Polsce i kusili się ocalić Kozaków odstąpieniem od Moskwy, ale jako
zdrajcy zostali pochwytani i potraceni. Powoli godność hetmana została
czczym tytułem; mniemanemu hetmanowi kazano mieszkać w Petersburgu; na
koniec państwo kozackie podzielono na gubernie, a Siczowych, czyli Zaporożców,
zapędzono w liczbie kilkudziesiąt tysięcy nad brzegi Czarnego Morza,
gdzie dotąd stanowią obronną linię przeciw Czerkiesom. Zdaje się, że
bunt polskich Ukraińców w r. 1768 był ostatnią konwulsją konającego
ciała Kozaków. Dzieje tego zdarzenia, jako podstawy mojej powieści, są właściwie
głównym j przedmiotem niniejszej przemowy.
Było to w początkach panowania Stanisława Augusta. Polskę szarpał
nierząd możnej szlachty, intrygi Czartoryskich i zewnętrznych dworów wpływy.
Garstka prawych obywateli, czujących niedołężność króla i pewną pod
nim zgubę kraju, utworzyła w zbawiennych zamiarach barską konfederację.
Ocknienie się Polaków zatrwożyło nieprzyjazną im politykę; przedsięwzięto
więc wszelkie środki do stłumienia konfederacji. Nienawiść ruskiego
pospólstwa ku gnębiącym go panom i spólność wiary z pograniczną Moskwą
dzielnie posłużyły do zamiaru przerażenia, a może i wytępienia
polskiej szlachty, przynajmniej w ruskich prowincjach, gdzie była największa
konfederatów potęga.
W połowie r. 1768 przebył Dniepr w okolicy Czehryna z kilkunastu
towarzyszami nie znany nikomu zaporoski Kozak, nazwiskiem Żeleźniak; i
zaraz w skutku porozumień się z popami ruskimi i pospólstwem odbyło się
poświęcenie nożów, przy nocnym obrzędzie w monasterze Św. Motry, położonym
samotnie wśród gór i lasów nad Taśminą, w powiecie czehryńskim, o mil
dwie od miasteczka Aleksandrówki, idąc na północ.[1] Niedaleko
wspomnianego klasztoru leży wieś Medwedówka, gdzie jarmark następował;
było to w święto Makkaweja (Machabeusza). Tłum na taki dzień zebranego
pospólstwa sprzyjał zamiarowi rozpoczęcia buntu. Z wozu tedy, śród
rynku, pop ruski przeczytał zmyślony, jak mówią, ukaz imperatorowej
Katarzyny, który, obiecując wiele dobrodziejstw ukraińskim chłopom,
nakazywał im wyczyszczenie pszenicy z kąkolu, to jest wytępienie
szlachty, księży i Żydów; przedstawił następnie tenże pop Żeleźniaka
jako mianowanego przez imperatorowę księcia smilańskiego i pobłogosławił
rozpoczęciu rzezi.
W mgnieniu oka wszystko rzuciło się do spis i nożów, a wkrótce
Ukraina cała, jakby czekała tylko hasła, zmieniła się w teatr niesłychanych
mordów. Ówczesny stan i położenie wojska polskiego nie mogły
przeszkodzić tak nagłemu szerzeniu się buntu, zjawienie się kilku wysłańców
Żeleźniaka w najodleglejszych miejscach Ukrainy rozniecało pożar dokoła;
całe wsie szły na ich wezwanie. Polscy dziedzice nie byli także zdolni
oprzeć się pojedynczym usiłowaniem; wszystko chroniło się lub za granicę
Ukrainy, lub do Humania, a Żeleżniak z okrzykiem: "O! tak, Lasze, po
Słucz nasze!"[2] swobodnie posuwał się ku zachodowi i bez przeszkody
pod Humaniem stanął.
Humań, dzisiejsze powiatowe miasto w guberni kijowskiej, było w owym
czasie przeciw niećwiczonemu wojsku miejscem dosyć warownym. Siła jego składała
się z niewielu żołnierzy polskich, kilkudziesięciu pruskich, którzy tam
za kupnem koni przybyli, i kilkuset nadwornych Kozaków Potockiego pod
atamanem Gontą; można tu dodać liczne szkoły ks. bazylianów i mnóstwo
okolicznej szlachty, zbiegłej do obronnego miasta. Ani wątpić, że z tą
siłą zbrojną i swoją ludnością byłby się Humań obronił, gdyby nie
następna okoliczność. Szczęsny Potocki, dziedzic Humania, napisał do
Gonty, że mu dwie wsie daruje, jeżeli utrzyma jego Kozaków w posłuszeństwie
i Humań obroni. Ten list szedł przez ręce pewnego Mładanowicza, zawiadującego
dobrami Potockich, który go otworzył, przeczytał, a skuszony sposobnością
zyskania dwóch wiosek, zataił obietnicę pana przed Gontą i na siebie wziął
całą obronę. Tymczasem Żeleżniak się zbliżał. Przerażenie
powszechne, podsycane ciągłymi wieściami najwymyślniejszych okrucieństw,
dręczyło zamkniętych w samym warownym Humaniu. Gonta podejmuje się
traktowania z Żeleźniakiem i wyjeżdża naprzeciw niego o trzy mile, do
miasteczka Sokołówki; Kozacy nadworni postawieni w polu dla zasłony
miasta. Niedługo trwała niepewność zamkniętych w Humaniu. Kozacy Żeleźniaka
albo, jak ich zowią, hajdamacy, pokazują się od lasku zwanego Greków i
stają obozem. Gonta z nimi, a wnet i cały jego oddział przechodzi na
stronę hajdamaków. Wtedy dopiero poznał Mładanowicz całą nierozmyślność
swego postępku i trudność obrony; ujmuje Gontę obietnicami Potockiego.
"Już za późno!" — Gonta odpowiedział. Obsadzono jednak
okopy, zwrócono działa nabite ku nieprzyjacielowi; wszyscy z rozpaczy chcą
się do ostatniego bronić. Dwa dni przechodzą na nieśmiałych harcach ze
strony hajdamaków: gotowe działa trzymają ich w oddaleniu; udają się więc
do wybiegu. Gonta posyła do Mładanowicza, aby mu pozwolono wjechać do
miasta dla rozmówienia się; pomimo oporu innych Mładanowicz zezwala.
Gonta przybywa pod bramy, ale w liczniejszym orszaku, niż była wymowa;
puszkarz chciał dać ognia, Mładanowicz połą od sukni nakrył zapał
działa, Gonta wjeżdża, a jego towarzysze opanowują natychmiast bramę i
pobliskie działa i ułatwiają szturm do miasta całemu korpusowi Żeleźniaka.
Pierwszy Mładanowicz padł ofiarą niedołężnego swojego głupstwa z rąk
Gonty, który, jak sam wtedy powiedział, robi mu tę przysługę dlatego,
że był chrzestnym ojcem jego dzieci.[3] Śmierć Mładanowicza była hasłem
rzezi. Niespodziewany ten napad rzucił taki popłoch, że wszystko prawie o
ucieczce tylko myślało. Szczupła liczba broniących się nie zdołała
uniknąć smutnej śmierci. Broniono się jednak. Znaczna część schroniła
się do kościoła bazylianów. Dobyli go wkrótce Kozacy. Rektor klasztoru,
ksiądz Kostecki, miał mszę właśnie i lud wtedy błogosławił; strzał
rusznicy z chóru obalił go u ołtarza. Nie było względu na świętość
miejsca; nikogo nie oszczędzono. Wkrótce scena mordu ogarnęła całe
miasto. Trzy dni rzeź trwała: szesnaście tysięcy osób miało życie
utracić rozmaitymi rodzajami śmierci; dziś jeszcze pokazują pod
klasztorem bazylianów miejsce ze studni, gdzie do tysiąca uczniów żywcem
wrzucono i zaduszono kamieniami. Po trzech dniach przestrzeń miasta napełniona
była we dnie snującymi się jeszcze za rabunkiem mordercami, a w nocy
rozlegała się wyciem psów i wilków.4 Obóz Kozaków ciągle był za
miastem, gdzie już Gonta dowodził, księciem humańskim obwołany. Żeleźniak
zaś z częścią korpusu poszedł dalej i przez Boh się przeprawił.
Tymczasem wojewoda Stempkowski, mianowany regimentarzem z nieokreśloną
władzą użycia wszelkich środków, aby stłumić szerzące się
niebezpieczeństwo, nadciągnął w te strony. Z polskim wojskiem
porozumieli się teraz i Moskale na zgubę hajdamaków, nędzny koniec ich
zawodu. Pułkownik moskiewski szedł oddzielnie, udając, że im sprzyja,
stanął tuż przy nich obozem i posłał Goncie, niby na znak dobrej przyjaźni,
złoty łańcuch, który miał znaczyć zgotowane mu kajdany, przy czym na
wieczerzę go zaprosił. Nie zapomniano i o podwładnych. Wieczerza długa,
napoju do woli; nazajutrz ujrzeli się hajdamacy okutymi w kajdany śród
Polaków i Moskali. Wkrótce nastąpiło wymierzenie kary. Była ona dopełnieniem
okrucieństw, jakie hajdamacy nad Polakami wywierali. Rozwożono tych
nieszczęśliwych w różne miejsca i rozmaicie wymyślanymi sposoby
mordowano. Gontę stracono w Humaniu. Podanie twierdzi, że z nadzwyczajną
stałością przeniósł wszystkie męczarnie. Darto z niego pasy, ćwiertowano
żywcem, zdjęto skórę z głowy, a on cały czas fajkę palił i książkę
czytał, póki mu głowy nie ścięto. Żeleźniak umęczony na Pobereżu,
we wsi Serbach za Tulczynem.
Tak się zakończyło to pamiętne powstanie, hajdamaczyzną i
kolijewszczyzną między ludem ukraińskim zwane. Z takich to czasów, z
takich to ludzi osnułem Kaniowski
zamek; teraz pytam: jaki jego duch być powinien?
Popełnialiśmy nieraz i dotąd jeszcze popełniamy liczne błędy, stąd
tylko, że nie znamy swojego kraju Nie w samej literaturze czuć się to
daje.
Zanadto może rozwlokłem przemowę, ale nigdy w chęci bronienia siebie.
Zważałem tu głównie na wygodę czytających. Zresztą wiem dobrze, że
przemowa, i przypisy nie naprawią ladajakiego tekstu. Każdy za siebie.
1 Zdaje się, iż nie w jednym miejscu noże poświęcano. Widziałem
starą drewniana kapliczkę, należącą do jednego monasteru w Puszczy Łebedyńskiej,
niedaleko miasta Szpoły, gdzie podobną uroczystość odbyto.
2 O tak, Lachu (Polaku), nasze panowanie po Słucz. Słucz, rzeka na Wołyniu,
która podług Rusinów ma stanowić na wschodzie granicę udzielnego
ruskiego państwa.
3 Znałem jeszcze w roku 1830 jedno z tych dzieci chrzestnych Gonty, córkę
Mładanowicza. Jej tylko brwi czarne uratowały ją od śmierci, która
wtedy całą prawie jej rodzinę zniszczyła. Gonta wziął ją pod swoją
opiekę i na trupach rodziców oddal ją za żonę jednemu z Kozaków. Wkrótce
małżonka powieszono, a jego następcą został pułkownik polski, Krebs,
po którym wdową ją poznałem. Kochana ta od wszystkich kobieta dla
przyjemności charakteru, choć w takim wieku, napisała pamiętniki swojego
życia; żałować by trzeba, gdyby zaginęły, są w nich ciekawe szczegóły
tyczące się nie tylko rzezi humańskiej, ale wielu pierwszych domów
polskich, między które los ją rzucał.
4 Cały niemal obraz tych wypadków zamyka się w poemacie pod tytułem: Rzeź
humańska.
Napisał go niejaki Darowski, który był wówczas uczniem i całą rzeź
przesiedział w kopule farnego kościoła. Szanowny ten dla swojej
autentyczności zabytek w rzadkich bardzo rękopismach krąży po Ukrainie.
Czytałem go w takim wieku, że go jeszcze ocenić słusznie nie umiałem.
ZAMEK
KANIOWSKIzanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plteen-mushing.xlx.pl