ďťż

367

Lemur zaprasza

/ Spis
Treści /

Kosmos kurczy się

Modernistyczny i postmodernistyczny świat porusza się w Zstępującej strukturze. Powstaje więc oczywiste pytanie, dlaczego?

Dialektyka postępu miała pierwszy modernistyczny wypadek. Ewolucja uderzyła w wybój na drodze, samochód przechylił się na jedną stronę i wpadł w poślizg. Rozróżnienie Wielkiej Trójki - świadomości, kultury i natury - zaczęło przechylać się w rozszczepienie Wielkiej Trójki i jej późniejsze skurczenie się w Wielką Jedynkę płaskiej ziemi.


Oczywiście, ewolucja jest samokorygującym się procesem i teraz powoli naprawia swe błędy. Podobnie jak na rynku papierów wartościowych, istnieje w niej stała i wyraźna tendencja zwyżkowa - jednak nie może ona powstrzymać krótkotrwałych wahań, zarówno w górę jak i w dół: okresów wzrostu i okresów spadku. W osiemnastym wieku kulturowy rynek papierów wartościowych wpadł w wielki kryzys na rzadko spotykaną skalę i dopiero teraz zaczyna z niego wychodzić.



A więc to kurczenie się nie jest redukcjonizmem, jaki spotykamy w innych kulturach.

Zasadniczo masz rację; premodernistycznym kulturom brakuje zarówno dobrych, jak i złych nowin towarzyszących odróżnieniu Wielkiej Trójki, co krytyków wprawia w zakłopotanie. Ponieważ inne kultury w ogóle Jej nie odróżniły, nie mogły doprowadzić do jej skurczenia się i redukcji. Ogromny postęp, jakim było odróżnienie Wielkiej Trójki, pozwolił na tę ogromną tragedię. Dostojeństwo modernizmu zaczęło osuwać się w jego klęskę - modernizm i postmodernizm tkwią nadal w tym mniej więcej punkcie: rozbity na kawałki świat, w którym self, moralność i nauka skaczą sobie do gardła, walcząc nie o integrację, lecz o dominację. Każda ćwiartka próbuje uleczyć to rozbicie poprzez odmawianie realności pozostałym ćwiartkom.


A więc zdarzyło się, że ten wielki ewolucyjny skok do przodu sprowadził pierwszą ewolucyjną katastrofę: dialektyka postępu w jej pierwszej współczesnej formie, zupełnie nowy dywan cały we krwi.



Dostojeństwo modernizmu

Zanim omówimy złe nowiny, może byś bardzo krótko przypomniał dobre nowiny modernizmu.

Podkreślenie tej kwestii ma doniosłe znaczenie, ponieważ przeciwnicy modernizmu skupiają się na złych nowinach, całkowicie zapominając o dobrych.


Ani światopogląd magiczny, ani mityczny nie należą do światopoglądów postkonwencjonalnych. Ale wraz ze zwrotem ku rozumowi i moralności światocentrycznej widzimy powstanie ruchów wyzwoleńczych: wyzwolenie niewolników, kobiet, nietykalnych. Liczy się nie to, co jest dobre dla mnie albo mojego plemienia, mojej rasy, mitologii, religii, ale to, co jest słuszne, dobre i sprawiedliwe dla wszystkich ludzi, niezależnie od rasy, płci, kasty i wyznania.


I tak, w okresie zaledwie stu lat, między mniej więcej 1788 a 1888 rokiem, niewolnictwo zostało zakazane i zniesione we wszystkich racjonalno-industrialnych społeczeństwach na ziemi. Niewolnictwo doskonale mieści się zarówno w ramach prekonwencjonalno/egocentrycznej jak i konwencjonalno/etnocentrycznej postawy moralnej, ponieważ nie przyznają one równej godności i wartości wszystkim ludziom, a jedynie należącym do twojego szczepu, twojej rasy lub wyznającym tego samego boga co ty. Ale z postkonwencjonalnego punktu widzenia niewolnictwo jest po prostu złe i nie do przyjęcia.


Po raz pierwszy w całej historii ogólnie panujący system społeczny zniósł niewolnictwo! Wcześniej zdarzały się społeczeństwa, w których go nie było, ale jak wynika z ogromnej dokumentacji przedstawionej przez Gerharda Lenskiego, żaden ogólnie panujący system społeczny, przed społeczeństwem racjonalno-industrialnym, nie był od niego wolny.


I było tak na Wschodzie i Zachodzie, Północy i Południu - biali, czarni, żółci i czerwoni ludzie ze swych bliźnich czynili niewolników i nie widzieli w tym żadnego problemu. W niektórych społeczeństwach, np. wczesnych ogrodniczych, niewolnictwo było relatywnie mniej rozpowszechnione, ale nawet szczepy zbierackie nie były od niego całkowicie wolne - w rzeczywistości to one je wprowadziły.


Jeśli o to chodzi, część społecznego koszmaru w Ameryce bierze się stąd, że ten kraj powstawał właśnie w okresie wielkiego przejścia od agrarnego niewolnictwa do społeczeństwa industrialnego, w którym niewolnictwo nie istnieje. W rzeczywistości Konstytucja jest nadal w znacznym stopniu dokumentem agrarnym - niewolnictwo traktowane jest jako rzecz tak oczywista, że nie zostało nawet wspomniane, a kobiet nie uważa się za obywatelki (i nie trzeba tego nawet objaśniać w tym dokumencie!). Kiedy środek kulturowej ciężkości przesunął się ze światopoglądu mityczno-agrarnego do racjonalno-industrialnego, niewolnictwo zostało wszędzie zniesione, lecz my wciąż nosimy po nim blizny.



Kobiety zostały również, nazwijmy to, wyzwolone.

Tak, z prawie identycznych powodów. Jak powiedzieliśmy, mniej więcej od pojawienia się w 1792 r. książki Wollstonecraft, widzimy powstawanie feminizmu i ruchów kobiet na szeroką kulturową skalę. Dokładnie w tym samym okresie rozpoczynają się liczne ruchy wyzwoleńcze.


To także było niemal wyłącznie wytworem społeczeństw racjonalno-industrialnych i musi zostać potraktowane jako jedno z wielu niezwykłych osiągnięć modernizmu. Wcześniej, tam gdzie Wielka Trójka nie była odróżniona (gdzie noosfera i biosfera wciąż pozostawały nierozdzielone), determinanty biologiczne, takie jak np. męska siła fizyczna, często pozostawały również dominującymi determinantami kulturowymi, ponieważ nie zostały odróżnione: męska siła fizyczna oznaczała męską siłę kulturową. Kiedy sposób produkcji nie wymagał wielkiego fizycznego wysiłku - jak w kulturze ogrodniczej - wtedy kobietom dobrze się wiodło, a w takich społeczeństwach panowało względne „równouprawnienie”, aczkolwiek kiedy dochodziło do przepychanek, kobiety zawsze lądowały za drzwiami.


Ale wraz z odróżnieniem self, kultury i natury (czyli Wielkiej Trójki), biologiczne determinanty coraz bardziej traciły na znaczeniu. Biologia nie określała już losu. Równouprawnienia nigdy nie można osiągnąć w biosferze, gdzie wielkie ryby pożerają małe płotki, ale można do niego dążyć, a nawet osiągnąć je w noosferze. Dlatego liberalny feminizm nie powstał wcześniej, lecz właśnie w tym okresie historii, by obwieścić nową prawdę - w noosferze kobietom należą się równe prawa. Ta prawda osadzona jest w postkonwencjonalnej głębi i światocentrycznym racjonalizmie.



Istniał cały ruch demokratyzacji.

To było zasadniczo to samo zjawisko. Światopogląd mitologiczny, całkiem przeciwnie do cudowności przypisywanej mu przez retro-Romantyków, był praktycznie we wszystkich przypadkach na wskroś przeniknięty hierarchiami dominacji. Mityczny bóg jest bogiem określonych ludzi - jest socjocentryczny i etnocentryczny, nie jest natomiast postkonwencjonalny i światocentryczny. Jest bogiem wszystkich ludzi tylko wtedy, kiedy wszyscy ludzie kłaniają się przed tym określonym bogiem. Jest zatem „światocentryczny” przez wymuszone nawrócenie i, w razie potrzeby, militarny podbój, czego dowiodły niezbicie wielkie mityczno-mocarstwowe Imperia Azteków, Inków, Rzymian, Chanów i Ramzesów. Hierarchie dominacji na ogół mają jednego przywódcę: papież, król, Kleopatra lub chan jest na szczycie, a poniżej rozciągają się różne stopnie niewolnictwa i tylko niewolnictwa. I wszyscy podbijali w imię swego mitycznego boga lub bogini, przed którym wszystkie istoty muszą się kłaniać.


A więc Wiek Rozumu był zarazem Wiekiem Rewolucji przeciw mitycznym hierarchiom dominacji. Była to rewolucja nie tylko w teorii, ale w praktyce, w polityce. Jeden z wielkich tematów Oświecenia brzmiał: „Nigdy więcej mitów!”, ponieważ to właśnie mity dzielą i antagonizują ludzi, nastawiają ich przeciw sobie w etnocentryczny sposób i prowadzą do okrutnego traktowania niewierzących w imię wybranego boga.


Dlatego nad całym kontynentem rozległ się namiętny krzyk Woltera: „Pamiętajcie o okrucieństwach!”. Pamiętajcie o okrucieństwach popełnionych na ludziach w imię mitycznego boga - pamiętajcie o setkach tysięcy spalonych na stosie dla ratowania ich dusz; pamiętajcie o inkwizycji groteskowo wypisującej swe dogmaty na ciele torturowanej ofiary; pamiętajcie o politycznych nierównościach tkwiących w mitycznych hierarchiach; pamiętajcie o brutalności, która w imię współczucia zmiażdżyła niezliczone dusze swymi despotycznymi stopami.


Z drugiej strony, postkonwencjonalna moralność daje równe możliwości wszystkim ludziom, niezależnie od rasy, płci, przekonań, wiary, mitu czy boga. Chociaż nie wszyscy dorastają do postkonwencjonalnego lub światocentrycznego ideału, począwszy od modernizmu, został on rzeczywiście głęboko wpojony w powszechne społeczne instytucje, które stanowiły ochronę jego intencji. Wiele tysięcy ludzi walczyło i oddało życie dla demokratycznej wizji światocentrycznej tolerancji i uniwersalnego pluralizmu. Ich hasło brzmiało: „Mogę nie zgadzać się z tym, co mówisz, ale aż do śmierci będę walczył o twoje prawo do powiedzenia tego”.


To, że tego rodzaju tendencje występowały na szeroką skalę, również było niezwykłą nowością. Wczesne greckie demokracje nie znały takiego uniwersalizmu. Przypomnijmy sobie, że w greckich „demokracjach” jeden na trzech ludzi był niewolnikiem - kobiety i dzieci praktycznie również; agrarny system nie mógł stanowić podstawy dla wyzwolenia niewolników. Miasto Ateny, jak wszystkie państwa-miasta, miały swego własnego mitycznego boga lub boginię. Dlatego akt oskarżenia wydany przez miasto Ateny rozpoczynał się słowami: „Sokrates jest winny odmowy uznania bogów Państwa”. A kończył się: „Żądamy kary śmierci”.


Kiedy, zgodnie z panującym zwyczajem, zapytano Sokratesa, czy mógłby zasugerować inną karę, on zaproponował darmowe posiłki do końca życia.


Sokrates postawił rozsądek ponad mit i wypił cykutę. Tysiąc pięćset lat później świat go dogonił, tyle że tym razem polis zmusiło bogów do wypicia cykuty. Śmierć tych bogów zrodziła współczesne demokracje.



Katastrofa modernizmu

Przypuszczam, że wśród dobrych nowin mamy również rozwój nauki.

Tak, odróżnienie Wielkiej Trójki pozwoliło, by racjonalno-empiryczna nauka wyłoniła się nie skrępowana krzykliwym mitycznym dogmatyzmem. Empiryczna nauka - to znaczy racjonalizm zastosowany wobec empirycznie dostrzegalnych obiektów za pomocą metody hipotetyczno-dedukcyjnej - po raz pierwszy rozkwitła na szeroką kulturową skalę.


Empiryczna nauka nie stanowi większego problemu, ale scjentyzm... cóż, scjentyzm to inna para butów. I tutaj dochodzimy do złej nowiny, którą była niemożność zintegrowania Wielkiej Trójki. Świadomość, moralność i nauka rzeczywiście zostały uwolnione od związków z magią i mitologią; każda dziedzina podążyła swobodnie z własną mocą, własną prawdą i własnym podejściem do Kosmosu, i każda miała coś równie ważnego do powiedzenia.


Ale pod koniec osiemnastego wieku gwałtowny, wręcz niezwykły rozwój nauki zaczął wytrącać cały system z równowagi. Postęp w sferze-to zaciemnił, a potem wręcz odrzucił wartości i prawdy sfer „ja” i „my”. Wielka Trójka zaczęła kurczyć się w Wielką Jedynkę: empiryczna nauka i wyłącznie nauka mogła wypowiadać się o ostatecznej rzeczywistości. Jak wspomnieliśmy, nauka zamieniła się w scjentyzm, co znaczy, że nie tylko postępowała w zgodzie z własnymi prawdami, lecz agresywnie zaprzeczała istnieniu jakichkolwiek innych prawd!


A zatem, jak powiedziałem, w osiemnastym wieku Lewa Ręka i wewnętrzne wymiary zostały zredukowane do ich empirycznych odpowiedników po Prawej Ręce. „Rzeczywiście rzeczywiste” były jedynie obiektywne „te” z określonym umiejscowieniem! Wewnętrzne wymiary - we wszystkich holonach: ludziach i innych! - zostały całkowicie zniszczone, a duch w maszynie zaczął swój smutny, samotny modernistyczny lament, natrętny płacz, który był tym bardziej żałosny, że nie potrafił nawet przyciągnąć niczyjej uwagi.


Kiedy jedynie obiektywne „te” z określonym umiejscowieniem są rzeczywiście rzeczywiste, wówczas umysł jest tabula

rasa, całkowicie czysty, dopóki nie zostanie wypełniony obrazami lub podobiznami jedynej istniejącej rzeczywistości: obiektywnej i sensorycznej natury. Nie ma żadnego prawdziwego Ducha, nie ma żadnego prawdziwego umysłu, jest tylko empiryczna natura. Żadnej nadświadomości, żadnej samoświadomości, jedynie podświadome procesy pędzące bez końca, bez sensu, w olbrzymim systemie wzajemnie splecionych „tych”. Wielka Holarchia rozpadła się całkowicie jak domek z kart w popołudniowym podmuchu, a na jej miejscu znajdujemy jedynie sieć natury z jej określonym umiejscowieniem.


Witamy więc we współczesnym, całkowicie Zstępującym świecie. Jedyną wartą poznania prawdą jest prawda „tych”, mononatury, obiektywnych i empirycznych procesów - i nie potrzeba żadnego Wstępowania. Zstępująca struktura płaskiej ziemi, świat prawdziwych troglodytów, wydrążony do samego jądra.



Racjonalność zmechanizowana: świat „tych ”

To jest chyba istota problemu. Jak lub dlaczego nauka zdominowała inne sfery?

Niezwykłe osiągnięcia empirycznych nauk - dokonania Galileusza, Keplera, Newtona, Harvey’a, Kelvina, Clausiusa, Carnota - szły w parze z olbrzymimi przemianami niesionymi przez industrializację. Zarówno nauka jak i industrializacja należą do sfery-to, a więc zasilały się wzajemnie w błędnej spirali, spychając wszelkie inne sprawy na pobocze. Mówiąc inaczej, sfera-to miała po swej stronie dwie potężne siły: osiągnięcia empirycznej nauki i potęgę industrializacji.


Techniczno-ekonomiczna baza społeczeństwa (Dolna Prawa ćwiartka) tworzy konkretne formy, w ramach których kultura porusza się i może się poruszać. Baza nie determinuje kulturowej nadbudowy w ścisłym marksistowskim sensie, ale ustanawia pewne ograniczenia i możliwości (na przykład baza agrarna praktycznie uniemożliwia zniesienie niewolnictwa, tak samo jak uniemożliwia walkę o prawa kobiet).


Otóż baza industrialna była bazą produktywności zmechanizowanej. Oczywiście tak samo było w przypadku łuku i strzały, motyki, pługa - ale maszyna parowa? silnik spalinowy? Pod wieloma względami silnik czy maszyna były prostym rozwinięciem zdolności produkcyjnych, których początek sięga pierwszego głazu użytego jako maczuga lub pierwszego drąga użytego jako włócznia. W tym sensie industrializacja nie stanowiła radykalnego zerwania z przeszłością - ludzie wszędzie i zawsze majstrowali, by zaspokoić swoje podstawowe potrzeby za pomocą najróżniejszych narzędzi. Ale gdy rozwój tej ćwiartki osiągał coraz większy stopień złożoności, sama moc maszyny, industrialnej bazy, doprowadziła zmechanizowaną produktywność do apogeum.


Kultura rozwija swe możliwości w oparciu o bazę techniczno-ekonomiczną. Natomiast w oparciu o bazę industrialną rozwinęła się na wskroś produkcyjna, techniczna i instrumentalna umysłowość, umysłowość, która prawie z konieczności wysoko ceni sferę-to.


Obecnie wielu krytyków - w istocie, większość - dostrzega w industrializacji ogromną ilość problemów. Widzą w niej przyczynę światopoglądu mechanistycznego; destrukcji kultury organicznej; przyczynę analitycznego i rozbitego świata; zaburzenia społecznej spójności; przyczynę katastrofy ekologicznej; zniszczenia wrażliwości religijnej.


Według mnie nie są to kwestie podstawowe, lecz wyłącznie pochodne. Podstawową kwestią jest presja, jaką baza produkcyjna wywiera na świadomość, by ta wybierała sferę-to. Chodzi więc o połączenie siły industrializacji z osiągnięciami empirycznej nauki, by wybrać świat, w którym jedynie „te” są realne. Wszystko inne wywodzi się z tego wyboru. Wszystkie pozostałe problemy wywodzą się z tego problemu.


Sfera-to rozwijała się jak rak - patologiczna hierarchia - zagarniając, kolonizując i tyranizując sfery „ja” i „my”. Moralne decyzje kultury zostały gwałtownie oddane nauce i rozwiązaniom technicznym. Nauka rozwiąże wszystko. Wszelkie problemy w sferach „ja” i „my” zostały zmienione w problemy techniczne w sferze-to. W ten sposób nauka (teoretyczna i stosowana) nie tylko rozwiązywała wszystkie problemy, ale przede wszystkim decydowała o tym, co jest problemem - decydowała, co jest realne, a co nie.



A więc problem nie polegał na tym, że nowa nauka była analityczna i dzieląca, zamiast być holistyczną i zorientowaną na systemy.

Absolutnie nie. Problem polegał na tym, że zarówno nauka analityczna jak i holisyczna były to-izmami. Obydwie przyczyniły się do tej katastrofy. Atomistyczne „te”, holistyczne „te” - dokładnie taki sam koszmar.



Ale zwolennicy „nowego paradygmatu” ciągle nam powtarzają, że żyjemy w pokawałkowanym świecie, ponieważ „stara newtonowska” nauka była mechanistyczna, dzieląca i atomistyczna. Te dzielące koncepcje opanowały społeczeństwo i doprowadziły do jego rozbicia; dlatego teraz społeczeństwo musi dorównać nowym holistycznym naukom, od fizyki kwantowej po teorię systemów, i to ów podział uleczy. A ty mówisz, że wina nauki atomistycznej i holistycznej jest taka sama.

Istotnie. Kiedy nauka obwieściła, że jej misja jest jedyną prawdziwą misją, obwieściła tym samym, że sfera-to jest jedyną prawdziwą sferą. Empiryczny świat monologicznej natury jest jedynym realnym światem. Ludzie są nieodłącznymi częściami sieci natury, a zatem można ich poznawać również w empiryczny, obiektywny sposób. Chcesz świadomości? Nie mów do mnie, przetnij mózg i patrz! Monologiczna obserwacja.


Chodziło o to, że mózg jest częścią natury, a skoro jedynie natura jest realna, więc świadomość można odnaleźć podczas empirycznego badania mózgu - oto przerażająca redukcja do monologicznych powierzchni.



Ale mózg jest częścią natury!

Tak, mózg jest częścią natury, ale umysł nie jest częścią mózgu. Umysł lub świadomość, jest wewnętrznym wymiarem, którego zewnętrznym odpowiednikiem jest obiektywny mózg. Umysł to „ja”, mózg jest „tym”. Dlatego, jak mówiliśmy wcześniej, mózg, jak wszystko inne w empirycznej naturze, można poznać za pomocą monologicznej obserwacji, za pomocą empiryczno-analitycznego badania, ale umysł można poznać tylko poprzez introspekcję, komunikację i interpretację. Mózg możesz zobaczyć, ale z umysłem musisz rozmawiać, a to wymaga nie tylko obserwacji, ale interpretacji.


Kiedy więc wszystkie aspekty holonów zostały zredukowane do wielkiej monologicznej sieci empirycznych powierzchni, ich wewnętrzne wymiary zostały całkowicie unicestwione. Wnętrza roślin, wielorybów, wilków i szympansów wyparowały w piekącym świetle monologicznej obserwacji. Są tylko nitkami w obiektywnej sieci - nie mają własnego życia, własnej kultury. Jeśli zatem redukujesz Kosmos do wielkiej sieci empirycznej natury, tym samym wynaturzasz wewnętrzne aspekty natury. Masz tylko empiryczną naturę, monologiczną naturę, wynaturzoną naturę, pustą skorupę skurczonego Kosmosu: wszystkie „ja” i wszystkie „my” zredukowane do wzajemnie splecionych „tych”, zredukowane do wielkiej sieci określonego umiejscowienia.


Oczywiście, świadomość nie ma określonego umiejscowienia. Istnieje na poziomach własnej wewnętrznej przestrzeni, którą poznaje się od środka, do której dociera się poprzez interpretację i którą dzieli się we wzajemnym zrozumieniu, wiedzionym przez szczerość. Żadna z tych rzeczy nie ma określonego umiejscowienia, jeśli więc próbujesz dotrzeć do tej wewnętrznej sfery po prostu odwzorowując jej empiryczno-obiektywne ślady, gubisz samą istotę tej sfery.


Układasz wówczas swoje ontologiczne holarchie, oparte zasadniczo na fizycznej rozciągłości - porządki wielkości zastępują porządki znaczenia, dlatego jedyne „komplety”, jakie znasz, oparte są na rozmiarze: atom jest częścią większej molekuły, która jest częścią większej komórki, która jest częścią większego organizmu, który jest częścią większej biosfery - oto twoja mapa holistycznych systemów.


W tym punkcie całkowicie pogrążasz się w tym, co Whitehead nazwał iluzją określonego umiejscowienia. Mianowicie, jeśli coś nie może być prosto umiejscowione w fizycznej przestrzeni, to nie jest „rzeczywiście rzeczywiste”. Możesz umiejscowić Gaję, więc istnieje. Możesz umiejscowić komórki, więc istnieją. Możesz umiejscowić mózg, więc istnieje. Możesz umiejscowić biosferę, więc istnieje.


Ale nie możesz w ten sam sposób prosto umiejscowić świadomości, wartości, znaczeń i moralności. Nie możesz wskazać na nie palcem. Nie możesz ich zobaczyć ani nigdzie znaleźć w wielkiej sieci sensorycznej natury. W tej machinie stały się błędnymi i wyśmianymi zjawami, patetycznymi iluzjami w organicznym systemie. Są jedynie osobistymi doznaniami i subiektywnymi fantazjami. Wnętrza się nie liczą w nijakim wszechświecie, we wszechświecie którego możesz dotknąć ręką.


Oczywiście, ironia sytuacji polega na tym, że wszechświat, którego możesz dotknąć ręką, jest wszechświatem pozbawionym znaczenia. Zatem, chociaż świadomość, wartość i znaczenie są immanentnymi elementami głębi Kosmosu, nie można znaleźć ich w kosmosie. To znaczy, przynależą do leworęcznych aspektów Kosmosu, nie do powierzchni Prawej Ręki. Jeśli więc upierasz się, żeby brać pod uwagę tylko sensoryczne powierzchnie, gwarantuję ci, że do czysta ogołocisz Kosmos z wartości, świadomości, znaczenia i głębi.


Zasadniczo po raz pierwszy w historii doszło do tego, że Wielka Holarchia została odrzucona, ponieważ nie możesz jej dotknąć ręką. Duch w maszynie rzeczywiście był duchem, gdyż właśnie popełnił samobójstwo.



Podstawowy paradygmat Oświecenia

Czy właśnie dlatego tacy teoretycy jak Foucault tak gwałtownie zaatakowali „nauki o człowieku”, które powstały w osiemnastym wieku?

Tak, głównie dlatego. Foucault wspaniale podsumował ten monologiczny obłęd doskonałym stwierdzeniem: mężczyźni i kobiety, powiedział, stali się „źródłami informacji, nigdy podmiotami w komunikacji”. To znaczy, ludzie, jak wszystkie holony, badani byli jedynie w ich empirycznych i obiektywnych wymiarach i w ten sposób zostali zredukowani do zwykłych „tych” w wielkiej wzajemnie splecionej sieci. Ich głębia, intencja i osobowość nie była godna wzmianki. Brutalny świat laboranta, w którym wszyscy są tylko płatami mięsa.


I tak, współzależnie z powstaniem scjentyzmu pojawiają się „nauki o człowieku” zwane również „zdehumanizowanym humanizmem”, które uczyniły z ludzi wyłącznie źródła informacji.



Dlaczego Foucault nazywa to „Wiekiem Człowieka”?

Ponieważ „wynaleziony” został „człowiek” jako obiekt naukowego badania. Ludzie stali się obiektami monologicznego racjonalizmu. Coś takiego nie zdarzyło się nigdy przedtem (ponieważ Wielka Trójka nigdy nie została odróżniona i nigdy się nie skurczyła). W swój osobliwy sposób Foucault mówił, że człowiek nie istniał wcześniej. Człowiek został wynaleziony. Foucault tęsknił za „końcem człowieka”. Dlatego The Order of Things kończył tą uderzającą metaforą: „Bez wątpienia można się założyć, że człowiek zostanie wymazany, jak twarz narysowana w piasku na brzegu morza”.


Położyć kres obiektywizacji - oto cel postmodernizmu. Koniec dehumanizującego humanizmu, koniec „człowieka”, obiektywizowania ludzkiej osoby w monologiczne powierzchnie. Zredukować wszystkie podmioty do obiektów w wielkiej splatającej się sieci - to w rzeczywistości władza paradująca jako wiedza, to tyrania monologicznej obserwacji, ironia racjonalności płaskiej ziemi, i to był jeden z głównych obiektów ataku Foucaulta.


Jeśli zatem spojrzysz na głównych teoretyków i krytyków narodzin modernizmu - takich jak Hegel, Weber, Habermas, Taylor, Foucault - wyłania się zdumiewająco spójny obraz. Wszyscy byli zgodni co do pewnych podstawowych cech modernizmu: oddzielony podmiot obserwujący holistyczny świat-to, wiedza będąca jedynie empiryczną i obiektywną podobizną lub odwzorowaniem owego holistycznego świata (paradygmat odzwierciedlenia, zwierciadło natury). W ten sposób subiektywne i intersubiektywne sfery zostały zredukowane do empirycznych przedmiotów badań - „ja” i „my” zostały zredukowane do splatających się „tych” - i tym samym ludzie stali się „źródłami informacji, nigdy podmiotami w komunikacji”. Redukcja Wielkiej Trójki do Wielkiej Jedynki zrodziła zdehumanizowany humanizm i nijaki wszechświat, które nadal panują nad modernistycznym i postmodernistycznym światem.


Świat i jego mieszkańcy stali się „jednowymiarowi”, jak to wyraził Marcuse. Zapraszamy więc do podstawowego paradygmatu Oświecenia - modernistycznej Zstępującej struktury.



Nie ma Ducha, nie ma umysłu, jest tylko natura

A więc to miałeś na myśli, gdy powiedziałeś, że jeden ułomny Bóg zastąpił drugiego.

Tak, w miejsce niemal wyłącznie Wstępującego ideału, który panował nad zachodnią świadomością przez co najmniej tysiąc lat, otrzymaliśmy niemal wyłącznie Zstępujący świat, który panuje nad modernizmem i postmodernizmem aż do dnia dzisiejszego. Nie ma translogicznego Ducha ani dialogicznego umysłu, jest tylko monologiczna natura. Natura powierzchni, mononatura, świat sensorycznych i materialnych form - oto „Bóg”, oto „Bogini” modernistycznego i postmodernistycznego świata.


A jeśli chodzi o tę biedną ograniczoną naturę, empiryczną naturę, ten niemy i spustoszony pejzaż, który teraz był wyłączną rzeczywistością: Jedni nazywali ją Duchem, inni mówili, że jest ślepa. Jedni nazywali ją Boginią, inni mówili, że jest okrutna. Jedni wynosili ją do najwyższej chwały, inni redukowali do martwej materii. Ale zawsze, zawsze, zawsze - wyłącznie ta ograniczona natura była realna. Przepadł prawdziwy Duch, przepadł prawdziwy umysł, a w ich miejsce pojawiła się monologiczna natura i jej funkcjonalne przystosowanie. A jakąż to chwałę można wycisnąć z samotnej kontemplacji i monologicznej obserwacji takiej natury?


Podzielony, dualistyczny, Wstępujący świat ustąpił miejsca równie podzielonemu, dualistycznemu, Zstępującemu światu. My, moderniści i postmoderniści, błąkamy się zakłopotani w Zstępującej strukturze, odcięci od Źródła, odcięci od Podstawy, odcięci od Celu - oczekując, a może tylko tak mówimy, na powrót utraconego, zbiegłego Boga, którego prawa i tak byśmy z gniewem odrzucili; zawodząc o powrót Bogini, której byśmy nie rozpoznali nawet gdyby przybyła; uwięzieni brutalnie pomiędzy dwoma snami, jednym, który odszedł i nigdy się nie spełni, i drugim, który jeszcze się nie narodził i wydaje się pełen blasku i obietnic, jednak szamocze się w męczarniach porodu; zagubieni w tym potwornym pośrednim stanie, gorączkowo szukamy w skończonym świecie nieskończonego zbawienia i żyjemy w okrytych kurzem ruinach całkowitej niemożności.



Ironia: tonacja modernizmu

Dobre nowiny; złe nowiny.

Tak, to właśnie jest źródłem nieubłaganej ironii modernizmu, absolutnie wszechobecnej ironii. Odróżnienie Wielkiej Trójki przyniosło olbrzymie osiągnięcia - w ruchach wyzwoleńczych, w demokracjach, w poszukiwaniu wiedzy - a jednocześnie raczej mimowolnie pozwoliło na całkowite skurczenie się Kosmosu w płaski i wyblakły świat pozbawionych wartości i znaczenia powierzchni.


Jakie to ironiczne. Racjonalizm, który uwolnił ludzkość, jednocześnie ją niszczył. Dehumanizował, ograniczał. Cały modernizm i postmodernizm krąży po orbicie ironii. I co zabawne, postmoderniści z ironii uczynili swego boga. Ale ironia oznacza, że założony cel i rzeczywiste rezultaty są całkowicie rozbieżne - ironia jest, by tak rzec, czymś w rodzaju kłamstwa, które pozwala fałszywemu self ironicznie paradować jako rzeczywiste self.


Niemal wszystko, co wiąże się z modernizmem i postmodernizmem ma ironiczny posmak. Komentowali to praktycznie wszyscy teoretycy badający ten okres. Wczesny Foucault, na przykład, bada głównie ironię Oświecenia. Ironia była tak powszechna - modernizm był tak pełen ironii - że Kierkegaard uczynił ją tematem swojej pracy dyplomowej („Pojęcie Ironii”). Doszedł w niej do wniosku, że ironia jest, jak to określił, rezultatem uwięzienia pomiędzy dwoma światopoglądami, jednym umierającym i drugim walczącym, by się urodzić. Ci, którzy utknęli pośrodku, pogrążeni są w ironii.


Wiemy już, że największa ironia modernizmu polegała na odróżnieniu Wielkiej Trójki, co przyniosło ogromną ilość ruchów wyzwoleńczych i zwiększyło zakres wolności jednostki, ale pozwoliło również na skurczenie się Kosmosu w płaski i pozbawiony znaczenia świat powierzchni - dało większe możliwości bycia płaskim!



To rzeczywiście pełne ironii!

Nie sądzisz? Modernizm dokładnie tam, gdzie dokonał autentycznego postępu i zwiększył głębię, potrafił być powierzchowny i płytki w sposób, jakiego większość innych kultur nie mogłaby sobie nawet wyobrazić. Kicz i modernizm powstały razem. Chociaż racjonalność ma więcej immanentnej głębi - a zatem więcej autentycznego Ducha - niż magia lub mit, mimo to mityczne fundamentalistyczne religie nie znajdą w racjonalnym modernizmie niczego prócz płycizny - i w pewnym sensie będą miały słuszność: skurczenie Wielkiej Trójki do zwykłej empirycznej natury było spłaszczeniem, płycizną, powierzchownością, do jakiej żaden wyznawca mitycznej religii nigdy by się nie zniżył.


Upadły modernizm: tandetny, kiczowaty, ironiczny. Najbardziej rozwinięte, najbardziej oświecone, najbardziej postępowe pod słońcem społeczeństwo - i niczym niechciana, bezdomna kobieta spędza swój czas na szperaniu w ontologicznej suterenie, szukając utraconego boga, którego nie mogłoby zaakceptować, nawet gdyby go znalazło.


To właśnie głębia modernizmu pozowoliła mu całkowicie zaprzeczyć głębi. I odtąd już, przez cały modernizm i postmodernizm, głównym zajęciem świadomości będzie usilne i agresywne zaprzeczanie własnemu istnieniu.



Zatem modernistyczny świat nie ma Ducha, ma ironię.

Właśnie. Ironia jest cechą szczególną płaskiej ziemi, tonacją modernizmu, gorzkim posmakiem świata, który nie może powiedzieć prawdy o rzeczywistej głębi Kosmosu i dlatego jedyne, czemu może się poświęcić, to mówić jedno, a myśleć co innego - a to znaczy, że ten świat nie może poświęcić się niczemu w ogóle.



Głos struktury industrialnej

Twierdzisz, że główną przyczyną współczesnego kryzysu ekologicznego jest Zstępująca struktura.

Każdy może powiedzieć, że myśli „globalnie”, ale bardzo niewielu może rzeczywiście przyjąć światocentryczny lub postkonwencjonalny punkt widzenia. Jak stwierdziliśmy, aby naprawdę utrzymywać w życiu światocentryczny lub uniwersalny punkt widzenia, trzeba najpierw przejść pięć lub sześć głównych wewnętrznych stopni transformacji lub transcendencji.


Jeśli jednak ignorujemy i deprecjonujemy całą Lewą Rękę - jeśli ignorujemy wnętrza i przykuwamy wzrok tylko do obiektywnej, „globalnej” mapy Gaji lub do systemów - wówczas ignorujemy rzeczywistą ścieżkę prowadzącą ludzi do globalnej lub światocentrycznej postawy. Mamy wtedy cel, ale bez ścieżki. I mamy mapę, która odrzuca i potępia transcendencję, a właśnie transcendencja jest prawdziwą ścieżką!


Całe to ignorowanie, cała ta ignorancja, wywodzi się bezpośrednio z subtelnego redukcjonizmu podstawowego paradygmatu Oświecenia. Widzieliśmy, że racjonalizm zdołał odróżnić Wielką Trójkę, ale industrializacja skurczyła ją w Wielką Jedynkę mononatury, empirycznej natury z jej określonym umiejscowieniem.


Mówiąc inaczej, świat mononatury jest w istocie czysto industrialną ontologią. Samo stwierdzenie - „jedynie empiryczna natura jest rzeczywista” - jest modernistyczną Zstępującą strukturą, która jest nade wszystko strukturą industrialnej ontologii. To industrializacja podtrzymuje istnienie płaskiej ziemii, uważa obiektywny świat określonego umiejscowienia za podstawową rzeczywistość, kolonizuje i tyranizuje wnętrza, redukując je do instrumentalnych nitek w wielkiej sieci dostrzegalnych powierzchni. Owo „jedynie natura jest rzeczywista” - to głos industrialnej struktury.



Właśnie dlatego w innych kulturach nigdy Ducha nie zrównywano z mononaturą.

Słusznie. Natura była albo jeszcze nie odróżniona i egocentryczna, jak w magii, albo zdegradowana na rzecz mitycznego innego świata, jak w mitologii. Albo, jak w przypadku Plotyna czy Padmasambhawy, natura jest wyrazem Ducha, ucieleśnieniem Ducha - Duch przekracza i zawiera naturę.


Lecz nigdy przedtem odróżnionej natury nie zrównywano z ostateczną rzeczywistością! Nigdy translogicznego Ducha i dialogicznego umysłu nie redukowano w tak prymitywny sposób do monologicznej natury. Ale w modernistycznej industrialnej ontologii natura jest ostateczną rzeczywistością, jedynie natura jest realna.



A więc, w tym sensie, natura jest produktem industrializacji.

Bez wątpienia. Jak mówiliśmy, owo „jedynie natura jest rzeczywista” - to natrętny głos industrialnej struktury.


Jeśli tak, to w odniesieniu do Ducha uczynisz jedną z dwóch rzeczy: odrzucisz Ducha całkowicie, albo będziesz twierdził, że natura jest Duchem. Filozofowie Oświecenia uczynili to pierwsze, romantyczna rewolta i ruch powrotu do natury uczyniły to drugie. Jedni i drudzy działali całkowicie w ramach Zstępującej struktury mononatury, panoszącej się industrialnej ontologii.



Plotyn przewrócił się w grobie?

Można przypuszczać. Pozwolę sobie powtórzyć, że dla Platona lub Plotyna - lub Emersona, Eckharta czy Pani Tsogyal - natura jest wyrazem Ducha. W istocie, dla Plotyna zarówno umysł jak i natura są wyrazami Ducha, a Duch przekracza i zawiera zarówno umysł, jak i naturę we wszechogarniającym objęciu Jednego Smaku. Lub podobnie w buddyzmie: Dharmakaja Ducha rodzi Sambhogakaję umysłu, która rodzi Nirmanakaję ciała, formy i natury.


Ale uznawać jedynie Nirmanakaję? Jedynie naturę? To skurczenie Kosmosu w empiryczną płaską ziemię. To oczywisty skutek industrialnej ontologii, która zaczęła najeżdżać, kolonizować i tyranizować inne sfery - skutkiem czego jedyną rzeczywistością jest natura.


Dlatego Marks, Feuerbach, Comte mogli pojawić się jedynie w czasach Zstępującego modernizmu. Ale również tylko w czasach modernizmu mogli pojawić się dojrzali romantycy natury i ekofilozofowie. Wszyscy oni żyją na tej samej ulicy, na tej samej płaskiej ziemi, i w Zstępującym świecie sensorycznej natury znajdują swego ułomnego boga, boga utrzymywanego potajemnie na swym miejscu przez industrialną strukturę.



Znaczy to, że ruch eko-romantyczny nie jest rewoltą przeciw przemysłowi, lecz jego produktem.

To prawda. Przekonanie, że empiryczna natura jest ostateczną rzeczywistością - to jest industrialna ontologia. Eko-romantycy odrzucili przemysł, lecz zachowali ontologię, a uczynili to bardzo lojalnie i w wielkim stylu. Mówiąc inaczej, odrzucili powierzchowny problem, jednocześnie agresywnie opowiadając się za głębszym nieszczęściem. Zostali potajemnie oszukani przez industrialną ontologię i zaliczają się do jej najbardziej oddanych rzeczników. Jak zmaltretowana ofiara uprowadzenia, zakochali się w porywaczach.


Religia Gaji, czczenie natury, jest tylko jedną z podstawowych form industrialnej religii, industrialnej duchowości, i uwiecznia ów industrialny paradygmat.



Ale na przykład struktura magiczno-zbieracka czciła naturę.

Wcale nie. Ona po prostu nie odróżniła się od natury. To całkowicie inna struktura. Ta magiczna natura była animistycznie ożywiana egocentrycznym impulsem i nie odróżnionymi uczuciami. Natura, którą wielbią modernistyczni eko-romantycy, jest niewątpliwie naturą odróżnioną. Modernistyczni romantycy nie uważają, że obłoki płyną, ponieważ podążają za nimi, ani nie uważają, że wulkan wybuchł, bo jest wściekły na nich osobiście (chyba że są poważnie cofnięci do patologii borderline).


Nie, modernistyczna natura czczona przez eko-romantyków jest całkowicie odróżnioną naturą. Dla nich jest ona najwyższą rzeczywistością. Mówiąc inaczej, czczą naturę, którą ujawniło odróżnienie Wielkiej Trójki. I właśnie tę naturę uważają za jedyną rzeczywistość. Znaczy to, że modernistyczne skurczenie Wielkiej Trójki w Wielką Jedynkę uczynili swym bogiem; z monologicznej natury uczynili boga. Mononatura i tylko mononatura jest realna. Oto ich Bóg, ich Bogini.


Jak mówiliśmy, skurczenie Wielkiej Trójki w Wielką Jedynkę było w znacznej mierze rezultatem industrializacji. To moc industrializacji utrzymywała ten skurcz.


Innymi słowy, natura czczona przez eko-romantyków jest naturą industrialnej płaskiej ziemi. To ta sama mononatura. Wielbienie Gaji jest produktem i działaniem industrializacji. Wielbienie Gaji uwiecznia empiryczno-industrialny paradygmat. Uwiecznia Wielką Jedynkę. Uwiecznia skurcz Kosmosu. Uwiecznia modernistyczną Zstępującą strukturę, która rzeczywistość lokuje wyłącznie lub zasadniczo w mononaturze - realne są tylko powierzchnie po Prawej Ręce; realny jest tylko świat określonego umiejscowienia.


A przecież modernistyczna Zstępująca struktura niszczy Gaję, gdyż unicestwia wewnętrzne wymiary, w których odnaleźć można prawdziwe wzajemne zrozumienie i intersubiektywną mądrość. Dla modernistycznej Zstępującej struktury religia Gaji jest tylko jednym ze sposobów pomnażania siebie. Można rzec, że jest to przebiegłość Zstępującej struktury. Modernistyczna Zstępująca struktura niszczy Gaję, a religia Gaji jest tylko jedną z jej podstawowych strategii.



Ileż w tym ironii.

No wiesz, modernizm, ironia.


Sedno sprawy tkwi w tym, że Zstępująca struktura niszczy każdy człon Wielkiej Trójki - niszczy umysł, kulturę i naturę - ponieważ uwiecznia jej rozszczepienie, brak integracji, w efekcie czego oderwane fragmenty wykrwawiają się na śmierć. Fragmentacja i redukcja zdewastowała doszczętnie nie tylko Gaję lub naturę, ale również świadomość i kulturę.


Czyż nie wynika z tego, że ekokryzys jest w ogromnej mierze rezultatem nieprzerwanego rozszczepiania Wielkiej Trójki? Nie potrafimy ustawić w jednym szeregu natury, kultury i świadomości; nie potrafimy ustawić w jednym szeregu natury, moralności i umysłu. Jesteśmy całkowicie pokawałkowani w tym nieco szalonym modernizmie.


Jeśli jednak naprawdę istnieje dla nas jakieś wybawienie, to jest nim integracja Wielkiej Trójki, a nie uprzywilejowywanie którejś ze sfer. Ale dopóki żyjemy w Zstępującej strukturze płaskiej ziemi, taka integracja jest praktycznie niemożliwa. Eko-romantyczne wybawienie - powrót do natury! - nie jest więc żadnym wybawieniem, lecz jedynie uwiecznianiem Zstępującej struktury, struktury industrialnej.



Są zdecydowanie przeciwni transcendencji!

Tak, ponieważ wszyscy Zstępujący uważają transcendencję lub każdą formę Wstępowania za zło, myślą więc, że transcendencja niszczy Gaję. Transcendencja rujnuje Gaję! Transcendencja jest początkiem wszelkiego zła!


Przez ich usta przemawia modernistyczna industrialna struktura. Dali się omamić industrialnej ontologii. Są marionetkami Zstępującej katastrofy. Uważają, że transcendencja niszczy Gaję, gdy tymczasem transcendencja jest jedynym sposobem, w jaki można połączyć fragmenty, zintegrować je i tym samym uratować. Mylą transcendencję z wyparciem; mylą odróżnienie z rozszczepieniem; mylą hierarchie dominacji z hierarchiami urzeczywistnienia. Żadnej transcendencji! Zbliżajcie się wyłącznie do natury - to jest właśnie przyczyna problemu, a nie rozwiązanie.


Modernistyczny i postmodernistyczny świat porusza się obecnie - lub grzęźnie - właśnie w tej Zstępującej strukturze. Zstępująca struktura określa nasze cele, nasze pragnienia, naszą konsumpcję, nasze wybawienie. W wielkiej mierze rządzi głównym nurtem kultury jak i kontrkulturą. Konformista i awangardzista jednakowo śpiewają ku jej chwale. Wspiera orędowników modernizmu, jednocześnie chowając przeciwników w niewidoczną fałdę. Jest całkowicie poza zasięgiem ataków Ego, równocześnie zagarniając ruchy Eko. Posyła do diabła wszelkie Wstępowanie i szepcze wszystkim do ucha: jestem tutaj dla ciebie.


Modernizm wali głową o żelazną kratę Zstępującej struktury, rozlaną krew nazywając wiedzą. Wyje udręczony ranami, które sam sobie zadał, nazywając tę udrękę autentycznością. Rzuca się w uśmiercające objęcia spłaszczonej struktury, nazywając tę śmierć wielką namiętnością. A nade wszystko, pragnie dowieść swego poświęcenia dla bezlitosnego Zstępowania, nazywając to niewolnictwo wybawieniem. Zstępująca struktura zatopiła okrutne kły we wszystkim, co się rusza.


I cóż za ironia - ci, w których kły zatopiły się najgłębiej, muszą śpiewać jej pochwały najgłośniej.




  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza