ďťż
Lemur zaprasza
Frank Herbert Diuna . 37 . Dłoń drga wargi drgają -Idee biją ze słówOkiem pożera Gdyż on jest wyspą Jaźni opis z "Krótkiej historii Muad'Diba"pióra księżniczki Irulan Luminofory z odległych górnych rejonów jaskini rzucały przytłumione światło na wypełnione ciżbą wnet i ze przywodząc na myśl ogromne rozmiary tej zamkniętej skałą przestrzeni... większej, widziała Jessika nawet niż aula jej szkoły Bene Gesserit. Oceniała ze pod skalnym występem, na którym stała ze Stilgarem zgromadziło się ponad pięć tysięcy ludzi. I nadchodzili nowi. Szumiało jak w ulu - Twój syn został wezwany z odpoczynku Sajjadma - powiedział Stilgar - Czy chcesz by uczestniczył w twojej decyzji - A czy on mógłby zmienić moją decyzję - Powietrze, z pomocą którego mówisz, pochodzi oczywiście z twoich własnych płuc, ale... - Decyzja zapadła - powiedziała Ale miała złe przeczucia i zastanawiała się czy mc wykorzystać Paula jako pretekstu do wycofania się z niebezpiecznej drogi. Należało również pomyśleć o nie narodzonej córce. To co niebezpieczne dla ciała matki, jest niebezpieczne dla ciała córki. Nadeszli mężczyźni ze zwiniętymi dywanami postękując pod ich ciężarem; zrzucili ładunek na występ skalny wzbijając kurz. Stilgar wziął ją za ramię, powiódł w głąb muszli akustycznej utworzonej ze ścian na tyłach występu. Wskazał na ławkę skalną w środku muszli. - Tutaj zasiądzie Matka Wielebna, ale możesz sobie spocząć do jej przybycia. - Wolę stać - powiedziała Jessika. Przyglądała się. jak mężczyźni rozwijają dywany, jak przykrywają podest, obserwowała tłum. Na skalnej posadzce znajdowało się teraz przynajmniej dziesięć tysięcy ludzi. I ciągle ich przybywało. Wiedziała, że na zewnątrz ponad pustynią zapadał już purpurowy zmrok, lecz w tej podziemnej hali panował wieczny zmierzch, szary przestwór zatłoczony ludźmi przybyłymi, by patrzeć, jak ona stawia na szalę swe życie. W tłumie z prawej strony otworzyło się przejście i zobaczyła zbliżającego się Paula z dwoma małymi chłopcami po bokach. Dzieci opromieniało chełpliwe poczucie własnej ważności. Trzymając dłonie na nożach spoglądały wilkiem na ścianę ludzi z obu stron. - Synowie Dżamisa, którzy są teraz synami Usula - powiedział Stilgar. - Poważnie traktują swoje obowiązki jako eskorta. Pozwolił sobie na uśmiech pod adresem Jessiki. Zrozumiała, że próbuje podnieść ją na duchu, i była mu za to wdzięczna, ale nie mogła oderwać myśli od czekającego ją niebezpieczeństwa. Nie mam wyboru: muszę to zrobić - myślała. - Trzeba działać szybko, jeżeli mamy zapewnić sobie miejsce wśród tych Fremenów. Paul wspiął się na skalny występ zostawiając dzieci na dole. Zatrzymał się przed matką, zerknął na Stilgara i znów na Jessikę. - Co się dzieje. Myślałem, że wzywają mnie na radę. Stilgar podniósł rękę na znak ciszy, wskazując w lewo, gdzie w ciżbie otworzyło się. drugie przejście. Utworzonym przez ludzi szpalerem kroczyła Chani z twarzą elfa ściągniętą od smutku. Szczupłe ręce wystawały jej spod wdzięcznego błękitnego sari, które nałożyła w miejsce filtrfraka. Na lewej ręce przy ramieniu miała zawiązaną zieloną chustkę. Zieleń na znak żałoby - pomyślał Paul. Ten akurat zwyczaj wyjaśnili mu pośrednio dwaj synowie Dżamisa mówiąc, że nie noszą zieleni, ponieważ biorą go za ojca - opiekuna. - Czy jesteś Lisanem al - Gaibem? - zapytali. A Paul wyczuwając dżihad w ich słowach, zbył ich pytanie pytaniem, dowiadując się wtedy, że starszy z dwójki, Kaleff, ma dziesięć lat i jest naturalnym synem Geoffa. Młodszy, ośmioletni Orlop, był rodzonym synem Dżamisa. Dziwny to był dzień z tą dwójką warujących przy nim na jego własną prośbę i nie dopuszczającą ciekawskich, by dać mu czas na karmienie własnych myśli i wieszczych wspomnień, na obmyślenie sposobu powstrzymania dżihad. Stojąc teraz obok matki na progu jaskini i spoglądając na tłum, zastanawiał się, czy jest jakikolwiek sposób, by zapobiec niepowstrzymanej szarży fanatycznych legionów. Za zbliżającą się do skalnego występu Chani podążały w oddaleniu cztery kobiety niosące na noszach piątą. Jessika zignorowała przybycie Chani poświęcając całą uwagę kobiecie na noszach - pomarszczonemu i wysuszonemu sędziwemu stworzeniu, starowinie w czarnej szacie z odrzuconym na plecy kapturem, który odsłonił mocno ściągnięty węzeł siwych włosów i żylastą szyję. Noszowe delikatnie złożyły swoje brzemię na skalnej półce i Chani pomogła starej kobiecie stanąć na nogi. Więc to jest ich Matka Wielebna - myślała Jessika. Staruszka uwiesiła się Chani, podobna wiązce okrytych czarną szatą patyków, i podreptała ku Jessice. Stanąwszy twarzą w twarz z Jessika długą chwilę spozierała na nią zadzierając głowę, nim przemówiła ochrypłym szeptem. - A więc to ty. Stara głowa raz jeden kiwnęła się ryzykownie na cienkiej szyi. - Szadout Mapes miała rację litując się nad tobą. - Nie potrzebuję niczyjej litości - prędko i pogardliwie powiedziała Jessika. - To się dopiero okaże - zachrypiała stara kobieta. Z zadziwiającą żywością obróciła się twarzą do tłumu. - Powiedz im, Stilgar. - Muszę? - zapytał. - Jesteśmy ludem Misr - wychrypiała staruszka. - Od kiedy nasi sunniccy przodkowie uciekli z Nilotic al - Ourcuba, wiemy, co to ucieczka i śmierć. Młodzi idą dalej, aby nie wymarł nasz lud. Stilgar odetchnął głęboko, wystąpił dwa kroki do przodu. Zatłoczoną jaskinię ogarnęła cisza; jakieś dwadzieścia tysięcy ludzi stało w milczeniu, prawie nieruchomo. Jessika poczuła się nagle mała i ostrożna. - Dzisiejszej nocy musimy opuścić tę sicz, która tak długo dawała nam schronienie, i udać się na południe w pustynię - powiedział Stilgar. Głos jego uderzył we wzniesione twarze, rozbrzmiewając z siłą wzmocnioną przez akustyczną muszlę na tyłach półki. Tłum wciąż milczał. - Matka Wielebna mówi mi, że nie przeżyje następnej hadżra - powiedział Stilgar. - Bywaliśmy już przedtem bez Matki Wielebnej, lecz ludziom w takich tarapatach niedobrze szuka się nowego domu. Spokojne dotąd oblicze tłumu poruszyła fala szeptów i niepokoju. - Aby do tego nie dopuścić - ciągnął Stilgar - nasza nowa Sajjadina, Jessika od Magii, zgodziła się przystąpić do rytuału właśnie teraz. Podejmie próbę przejścia głębi ducha, abyśmy nie utracili mocy naszej Matki Wielebnej. Jessika od Magii - pomyślała Jessika. Zobaczyła wpatrzone w siebie pełne znaków zapytania oczy Paula, lecz usta jego pozostały zamknięte wobec całej tej dziwności dokoła. Co będzie z nim, jeśli umrę przy tej próbie? Ponownie złe przeczucia wypełniły jej myśli. Chani zawiodła starą Matkę Wielebną do skalnej ławy w głębi akustycznej muszli, po czym stanęła przy Stilgarze. - Abyśmy nie stracili wszystkiego, gdyby Jessika od Magu zawiodła - powiedział Stilgar - Chani, córka Lieta, zostanie teraz konsekrowana na Sajjadinę. Odstąpił o krok. Z głębi muszli akustycznej wydostał się głos starej kobiety, wzmocniony szept, ostry i przenikliwy. - Chani powróciła ze swojej hadżra, Chani widziała wody. Nad tłum wzniósł się szmer: - Widziała wody. - Konsekruję córkę Lieta na Sajjadinę - zachrypiała staruszka. - Jest przyjęta - odpowiedział tłum. Paul ledwo słyszał ceremoniał, całą uwagę skupił nadal na tym, co powiedziano o jego matce. "Gdyby zawiodła". Obejrzał się na tę, którą nazywano Matką Wielebną, przyglądając się starczym wysuszonym rysom, niezgłębionemu błękitowi nieruchomych oczu. Wyglądała tak, jakby lada podmuch miał ja przewrócić, a jednak było w niej coś, co kazało przypuszczać, że mogła ostać się nietknięta kurzawie Coriolisa. Emanowała tę samą siłę, jaka pamiętał u Matki Wielebnej Gaius Helen Mohiam, która poddała go próbie męki gom dżabbar. - Ja, Matka Wielebna Ramallo, która przemawia wieloma głosami, oświadczam to wam - powiedziała stara kobieta. - Chani jest stworzona, aby przystąpić do Sajjadin. - Jest stworzona - odpowiedział tłum. Kiwnąwszy głową stara kobieta wyszeptała: - Daję jej srebrne niebiosa, złocista pustynię z lśniącymi skałami, zielone pola, które nadejdą. Daję to wszystko Sajjadinie Chani. I żeby nie zapomniała, że ma służyć nam wszystkim, na niej spadają posługi w niniejszej Ceremonii Nasienia. Niechaj się stanie wola Shai - huluda. - Podniosła i opuściła patykowatą, brązową rękę. Czując, że ceremoniał ogarnia ją I jak prąd unosi poza wszelką możliwość zawrócenia, Jessika rzuciła krótkie spojrzenie na pytająca twarz Paula i przygotowała się na ten sąd boży. - Niech wystąpią wodmistrzowie - powiedziała Chani z ledwie tylko uchwytnym drżeniem niepewności w dziewczęcym głosie. Jessika poczuła teraz na sobie oko niebezpieczeństwa, poznając jego obecność po czujności tłumu, po ciszy. Z oddali nadchodziła dwójkami grupa mężczyzn przeciskając się utworzonym w tłumie krętym szpalerem. Każda para niosła mały skórzany bukłak, dwukrotnie może większy od ludzkiej głowy. Bukłaki chlupotały głucho. Prowadząca dwójka złożyła swój ładunek na występie u nóg Chani i cofnęła się o krok. Jessika - spojrzała na bukłak, na mężczyzn. Odrzucili kaptury odkrywając długie włosy związane na karkach w koki. Czarne studnie ich oczu mierzyły ją niewzruszonym spojrzeniem. Ciężki aromat cynamonu wzbił się od bukłaka i podrażnił powonienie Jessiki. Przyprawa? - zastanawiała się. - Czy jest woda? - zapytała Chani. Wodmistrz z lewa, mężczyzna z purpurową krechą blizny na grzbiecie nosa, skinął krótko głową. - Jest woda, Sajjadina - powiedział - ale nie umiemy jej pić. - Czy jest nasienie? - spytała Chani. - Jest nasienie - powiedział ten sam mężczyzna. Przyklęknąwszy Chani położyła dłonie na chlupiącym bukłaku. - Błogosławiona jest woda i jej nasienie. Rytuał był jej znany i Jessika obejrzała się na Matkę Wielebną Ramallo. Stara kobieta miała zamknięte oczy i siedziała, jakby pogrążona we śnie. - Sajjadina Jessika - powiedziała Chani. Obróciwszy się, Jessika ujrzała utkwione w sobie spojrzenie dziewczyny. - Czy znasz smak błogosławionej wody? - zapytała Chani. I nie dając Jessice czasu na odpowiedź, rzekła: Nie możesz, znać smaku błogosławionej wody. Jesteś pozaświatowcem i nie masz przywileju. Z tłumu wyrwało się westchnienie pomieszane z szelestem szat, od którego Jessice włos się zjeżył. - Stworzyciel został zabity i plon był duży - powiedziała Chani. Zaczęła odplątywać zwiniętą rurkę przymocowaną na górze chlupiącego bukłaka. Jessika miała teraz wrażenie, że niebezpieczeństwo wzmaga się wokół niej. Rzuciła okiem na Paula i zauważyła, że pochłonięty tajemnicą rytuału, widzi tylko Chani. Czy widział ten moment czasu? - Położyła dłoń na swym łonie myśląc o nie narodzonej córce, zadając sobie pytanie: Czy mam prawo ryzykować nas obie? Chani podała jej koniec rurki ze słowami: - Oto jest Woda Życia, woda większa od wody - woda Kan, która wyzwala duszę. Jeśli masz być Matką Wielebną, otworzy przed tobą wszechświat. Niechaj to Shai - hulud osądzi. Jessika poczuła się rozdarta między powinnością wobec swego nie narodzonego dziecka, a powinnością wobec Paula. Wiedziała, że ze względu na Paula powinna wziąć koniec rurki do ust i napić się zawartości bukłaka, lecz kiedy nachylała się do rurki, zmysły powiedziały jej o niebezpieczeństwie. To coś w bukłaku miało gorzki zapach nieuchwytnie pokrewny wielu znanym truciznom, lecz niepodobny zarazem. - Musisz to wypić - powiedziała Chani. Nie ma odwrotu - uprzytomniła sobie Jessika. A z całego szkolenia Bene Gesserit nie przychodziło jej na myśl nie, na co mogła liczyć w tym momencie. Co to jest? - postawiła sobie pytanie. - Alkohol? Narkotyk? - Pochyliła się nad rurką wyczuwając estry cynamonu. Przed oczami stanął jej pijany Duncan Idaho. Alkohol przyprawowy? Wzięła końcówkę rurki do ust, wyssała jak najmniejszą kroplę. Smakowało to przyprawą z odrobiną gryzącej cierpkości. Chani nadusiła skórzany bukłak. Jessika chcąc nie chcąc łyknęła potężny haust płynu, starając się odzyskać spokój i godność. - Przyjąć trochę śmierci to gorsze niż samą śmierć - powiedziała Chani. - Wpatrywała się w Jessikę wyczekująco. A Jessika, nadal z rurką w ustach, wpatrywała się w Chani. Czuła smak zawartości bukłaka w nozdrzach, na podniebieniu, w szczękach, w oczach - smak cierpkiej, ale już teraz słodyczy. Chłodne. Chani ponownie wpompowała jej płyn do ust. Delikatne. Jessika studiowała rysy Chani, tę twarzyczkę elfa - dostrzegając w niej jeszcze nie utrwalone przez czas rysy Lieta - Kynesa. To, czym mnie poją, to jest narkotyk - rzekła sama do siebie, ale nie przypominał on żadnego ze znanych jej narkotyków, a szkolenie Bene Gesserit obejmowało smakowanie wielu. Rysy twarzy Chani były tak wyraźne, jak gdyby ostro oświetlone. Narkotyk. Jessikę otoczyła wirująca cisza. Jej ciało każdym swoim włóknem chłonęło fakt, że stało się z nim coś nieodgadnionego. Jessika poczuła, że jest obdarzonym świadomością źdźbłem, mniejszym od najmarniejszej subatomowej cząstki, jednakże zdolnym poruszać się i odbierać zmysłami otoczenie. Jak w objawieniu opadły nagle zasłony i zrozumiała, że uświadamia sobie psychokinestetyczną stronę swej istoty, była i zarazem nie była źdźbłem. Wokół niej trwała jaskinia, ludzie. Wyczuwała ich: Paul. Chani, Stilgar, Matka Wielebna Ramallo. Matka Wielebna. W szkole chodziły słuchy, że niektóre nie przezywają próby Matki Wielebnej, że narkotyk je zabiera. Jessika skoncentrowała uwagę na Matce Wielebnej Ramallo, świadoma teraz, że wszystko to dzieje się w zatrzymanym momencie czasu - zawieszonym wyłącznie dla niej. Dlaczego czas został zawieszony? - zadała sobie pytanie. Wpatrywała się w zastygłe twarze wokół siebie, zauważając nad głową Chani zatrzymana w miejscu drobinę pyłu. Czekała. Odpowiedź na palącą kwestię wdarła się do jej świadomości jak eksplozja: jej osobisty czas został zawieszony, by ocalić jej życie. Skupiła - się na psychokinestetycznej stronie swej istoty, spoglądając w głąb siebie, i natychmiast natknęła się na jądro komórki, otchłań czerni, od której odskoczyła jak oparzona. To jest owo miejsce, do którego my nie możemy zajrzeć - pomyślała. - Istnieje miejsce, o którym Matki Wielebne jakże niechętnie wspominają, miejsce, gdzie tylko Kwisatz Haderach może zaglądać. Zrozumienie tego problemu przywróciło jej odrobinę pewności, więc zaryzykowała i ponownie skupiła się na swej psychokinestetycznej stronie, zamieniając się w drobino - siebie i przepatrując własne wnętrze w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Odkryła je na terytorium połkniętego narkotyku. Nieznana substancja była tańcującymi w niej cząstkami o tak szybkich poruszeniach, że nawet zastygły czas nie mógł ich zatrzymać. Tańczące cząstki. Zaczęła rozpoznawać znajome struktury, wiązania atomowe: oto atom węgla... fale spirali... cząsteczka glukozy. Cały łańcuch cząsteczek stawił jej czoło i poznała proteinę... metyloproteinową konfigurację. Aaaach! Było to bezgłośne duchowe westchnienie w jej wnętrzu, kiedy poznała charakter trucizny. Swoją psychokinestetyczną sondą wkroczyła tam odsunąwszy drobinę tlenu i pozwalając dołączyć się następnej drobinie węgla, przyłączając z powrotem wiązanie tlenu... wodoru. Zmiana rozprzestrzeniała się... coraz szybciej i szybciej. w miarę jak poszerzało się pole kontaktowe katalizy. Zawieszony czas poluzował nieco swoje kleszcze i Jessika wyczuła ruch. Rurkę bukłaka przytknięto do jej warg... delikatnie, zbierając z nich kroplę wilgoci. Chani bierze katalizator z mego ciała, by przemienić truciznę w bukłaku - pomyślała Jessika. - Po co? Ktoś pomógł jej usiąść. Zobaczyła, jak prowadzą starą Matkę Wielebną Ramallo i sadzają przy niej na przykrytym dywanem występie skalnym. Koścista ręka dotknęła, jej policzka. I w świadomości Jessiki pojawiła się nagle obca drobina psychokinestetyczną! Jessika próbowała ją odepchnąć, lecz drobina podpływała coraz bliżej... jeszcze bliżej. Zetknęły się ze sobą! Przypominało to ostateczne zbliżenie, bycie dwojgiem ludzi jednocześnie: nie telepatię, a wspólną świadomość. Ze starą Matką Wielebną! Lecz Jessika ujrzała, że Matka Wielebna nie uważa się za starą. Przed wspólnym duchowym okiem roztoczył się obraz: młoda dziewczyna o roztańczonej duszy i wrażliwym usposobieniu. W obrębie wspólnej świadomości ta młoda dziewczyna powiedziała: - Tak, taka właśnie jestem.. Jessika była w stanie tylko przyjąć te słowa, bez odpowiedzi. - Niebawem będziesz miała to wszystko, Jessiko - powiedział wewnętrzny obraz. To jest halucynacja - powiedziała sobie Jessika. - Dobrze wiesz, że nie - odparła wewnętrzna zjawa. - Teraz szybko, nie opieraj się. Nie ma wiele czasu. My... - Nastąpiła długa przerwa, po czym: - Powinnaś była mi powiedzieć, że jesteś brzemienna! Jessika odnalazła mowę w ramach tej wspólnej świadomości. - Dlaczego? - To zmienia was obie Święta Macierzy, co myśmy zrobiły? Jessika odczuła przemieszczenie wymuszone na wspólnej świadomości i okiem duchowym spostrzegła inną drobino obecność. Ta inna drobina śmigała jak szalona to tu, to tam, dokoła. Emanowała paniczną trwogę. - Musisz być silna - powiedziała zjawoobecność starej Matki Wielebnej. - Ciesz się, że nosisz właśnie córkę, klęski płód by tego nie przeżył. Teraz... ostrożnie, delikatnie... dotknij swojej córkoobecności. Bądź obecnością swej córki. Wchłoń strach... daj ukojenie... bądź dzielna i silna... czule teraz... delikatnie... Tamta inna śmigająca drobina podleciała bliżej i Jessika dotknęła jej posłusznie. Strach omal jej nie rozsadził. Walczyła z - nim jedynym znanym sobie sposobem: "Nie wolno się bać. Strach zabija duszę..." Litania pozornie ją uspokoiła. Druga drobina przylgnęła do niej nieruchomo. Słowa nie poskutkują - powiedziała sobie Jessika. Sprowadziła się do podstawowych odruchów emocjonalnych, promieniując miłością, ciepłem, ukojeniem i bezpieczeństwem. Przerażenie ustąpiło. Ponownie doszła do głosu obecność starej Matki Wielebnej, lecz obecnie istniała trojakość wspólnej świadomości, dwóch aktywnych i jednej, która chłonęła leżąc spokojnie. - Czas mnie nagli - powiedziała Matka Wielebna w obrębie świadomości. - Wiele mam ci do przekazania. I nie wiem, czy twoja córka przyjmie to wszystko pozostając jednocześnie przy zdrowych zmysłach, ale to się musi stać: potrzeby plemienia są najważniejsze. - Co... - Nic nie mów i przyjmuj! Przed Jessika roztoczyły się obrazy przeżyć. Przypominało to film szkoleniowy z projektora podprogowej świadomości w akademii Bene Gesserit... tylko szybciej i... oszołamiające szybko. Oglądała wszystkie przeżycia tak, jak to naprawdę było: poznała tam kochanka - męskiego, brodatego, z ciemnymi fremeńskimi oczami, i za pośrednictwem pamięci Matki Wielebnej ujrzała jego siłę i czułość, jego całego w jednym przypominającym mgnienie oka momencie - Nie było już czasu na zastanawianie się, czym to grozi płodowi córki, starczało go tylko, by chłonąć i rejestrować. Wydarzenia zalewały Jessikę - narodziny, życie, śmierć - sprawy ważkie i błahe, zalew indywidualnych obrazów czasu. Dlaczego jakaś lawina piasku ze szczytu urwiska miałaby utkwić w pamięci? - zdziwiła się Jessika. Zbyt późno zdała sobie sprawę, co się dzieje: stara kobieta umierała i umierając przelewała swoje przeżycia w jej świadomość, tak jak wlewa się wodę do kubka, kiedy patrzyła na to wszystko, tamta inna drobina zatopiła się z powrotem w świadomość sprzed narodzenia. I tak umierając - w - poczęciu stara Matka Wielebna pozostawiła w pamięci Jessiki swoje życie z ostatnim tchnieniem rozpływających się słów : - Czekałam na ciebie - powiedziała. - Masz tu moje życie. I rzeczywiście było zamknięte jak w kapsułce, o d początku do końca. Nawet chwila śmierci. Jestem teraz Matką Wielebną - zdała sobie sprawę Jessika. I pojęła w ujednoliconej świadomości, że w istocie stała się dokładnie tym, co rozumiano przez Matkę Wielebną Bene Gesserit. Narkotyczna trucizna przeobraziła ją. Wiedziała, że niezupełnie tak robiono to w szkole Bene Gesserit. Nikt nie wprowadził jej nigdy, w owe sekrety, ale wiedziała. Rezultat końcowy był ten sam. Wyczuła córko-drobinę ciągle dotykającą jej wewnętrznej świadomości: wejrzała w nią, lecz nie było odpowiedzi, kiedy Jessika uprzytomniła sobie, co się z nią stało, przeniknęło ją na wskroś przeraźliwe uczucie osamotnienia. Zobaczyła swoje własne życie jako układ, który zwolnił tempa, podczas gdy wszelkie życie dokoła niej przyspieszało, aż rozhuśtana interakcja nabrała ostrości. Po uwolnieniu się jej ciała od groźby trucizny, uczucie drobino - świadomości zatarło się nieco, jej intensywność osłabła, jednak Jessika stale wyczuwała tamtą "inną" drobinę, dotykając jej z poczuciem winy za to, co na nią ściągnęła. Zrobiłam to, moja biedna, nie ukształtowana, droga, maleńka córko. Przywiodłam cię na ten świat, wystawiając twą świadomość, zupełnie bezbronną, na jego wielorakość. Mikroskopijna fala błogo - miłości była odpowiedzią drobiny, niczym odbicie tego, co w nią przelała. Zanim zdążyła się odwzajemnić, poczuła obecność adab, władczej pamięci. Należało coś uczynić. Szukała tego po omacku, zdając sobie sprawę, że hamuje ją otępienie przemienionego narkotyku, który przenikał jej zmysły. Mogłabym i to przemienić - pomyślała. - Mogłabym usunąć działanie narkotyku, a sam narkotyk unieszkodliwić, ale przeczuła, że to byłby błąd. - Jestem w rytuale zespolenia. - Nagle już wiedziała, co ma zrobić. Otworzyła oczy, wskazała gestem bukłak, który Chani trzymała teraz nad nią. - Została pobłogosławiona - powiedziała Jessika. - Zmieszaj wody, niech przemiana obejmie wszystkich, niech ludzie uczestniczą i dzielą się błogosławieństwem. Niech katalizator zrobi swoje, - myślała . - Niech ludzie napiją się tego i na jakiś czas niech osiągną podwyższoną świadomość siebie nawzajem. Narkotyk jest już nieszkodliwy... teraz, gdy przemieniła go Matka Wielebna. Władcza pamięć narzucała się ciągle, naciskała, było jeszcze coś. co musiała zrobić. uświadomiła sobie, ale narkotyk utrudniał koncentrację. Aaaach... stara Matka Wielebna. - Spotkałam Matkę Wielebną Rainallo - powiedziała Jessika. - Odeszła, lecz pozostała. Niechaj pamięć jej zostanie uhonorowana w ceremonii. Zaraz, skąd ja wzięłam te słowa? - zastanawiała się. I zdała sobie sprawę, że pochodzą one z innej pamięci, z "życia", które zostało jej podarowane i które teraz było częścią jej samej. Jednakże czegoś tu brakowało w tym podarunku. Niech mają swoją orgię - powiedziała w niej ta inna pamięć. - Niewiele mają przyjemności z życia. Tak, a ty i ja potrzebujemy tej chwili czasu na zapoznanie się, nim ustąpię i wypłynę przez twoje wspomnienia. Już wyczuwam, jak wiążę się z twoimi drobinami. Aaach, twój umysł wypełniają interesujące rzeczy. Jakże wielu spraw nigdy sobie nie wyobrażałam. I zamknięty w Jessice pamięcio - umysł otworzył się przed nią, pozwalając jej spojrzeć w szeroki korytarz na inne Matki Wielebne w innych Matkach Wielebnych, tyle ich, że wydawało się. jakby nie było im końca. Jessika cofnęła się ze strachu, że zagubi się w oceanie jedności. Korytarz jednak pozostał, objawiając jej, że kultura Fremeńska jest o wiele starsza, niż przypuszczała. Zobaczyła Fremenów z Poritrion. ludzi zniewieściałych na przytulnej planecie, łatwą zdobycz dla rabusiów imperialnych, którzy zaganiali ich i niczym owce wywozili do ludzkich kolonu zakładanych na Bela Tegeuse i Salusa Secundus. Och, cóż za boleść wyczuwała Jessika w owych rozstaniach. Daleko w głębi tego korytarza iluzjo - głos krzyczał: - Oni odmawiają nam Hadżdż! Jessika ujrzała niewolnicze obozy na Bela Tegeuse w tym korytarzu świadomości, ujrzała odsiew i selekcję, które zaludniały Rossaka i Harmonthepa. Sceny zwierzęcego okrucieństwa rozłożyły się przed nią jak płatki straszliwego kwiatu. I zobaczyła nitkę przeszłości snutą przez sajjadinę po sajjadinie, początkowo w formie ustnego przekazu, skrytą w pustynnych śpiewankach, a następnie w udoskonalonej postaci ich własnej Matki Wielebnej po odkryciu narkotycznej trucizny na Rossaku... i teraz podniesioną do wysublimowanej potęgi wraz. z odkryciem Wody Życia na Arrakis. Gdzieś w głębi korytarza świadomości jakiś inny głos krzyczał: - Nigdy nie wybaczymy! Nigdy nie zapomnimy! Lecz uwagę Jessiki zaprzątnęło objawienie Wody Życia, jej źródła: płynnej wydzieliny umierającego czerwia pustyni, stworzyciela. Patrząc w swej nowej pamięci na jego zabijanie. Jessika stłumiła westchnienie. Stworzenie zostało utopione! - Matko, nie ci nie jest? Głos Paula zabrzmiał natrętnie i Jessika z trudem wydobyła się z wewnętrznej świadomości, by obrócić oczy na syna z poczuciem obowiązku wobec niego, lecz przepełniona niechęcią dla jego obecności. Jestem jako człowiek, którego ręce poraziło odrętwienie, bez czucia w nich od początku świadomości, aż, nadszedł dzień, kiedy powróciło im czucie. - Ta myśl, otoczka świadomości, utkwiła w jej głosie. - I mówię: Patrzcie! Ja mam ręce! Lecz ludzie wszędzie wokół mnie odpowiadają; Co to są ręce? - Nie ci nie jest? - powtórzył Pani. - Nic. - Czy nie się nie stanie, jeżeli się napiję? - Wskazał ruchem ręki bukłak w dłoniach Chani. - Oni chcą, abym się tego napił. Dotarło do niej ukryte znaczenie jego słów. Pojęła, że się o nią martwi, że wyczuł truciznę w pierwotnej, nie przemienionej substancji. Wtedy zaczęła się zastanawiać nad granicami jasnowidzenia Paula. Jego pytanie wiele jej powiedziało. - Możesz pić - powiedziała. - To zostało przemienione. Spojrzała gdzieś poza niego i dostrzegła Stilgara, który patrzył na nią z góry, badając ją ciemno-ciemnymi oczami. - Teraz wiemy, że nie możesz być nieprawdziwa - powiedział. W tym również wyczuła dwuznaczność, ale narkotyk zamącił już jej zmysły. Jakże ciepło było i przytulnie. Jacyż to dobroczyńcy ci Fremeni, że ją dopuścili do takiego braterstwa. Paul zauważył, że narkotyk zawładnął matką. Przeszukał swą pamięć - ustaloną przeszłość, płynne linie możliwych przyszłości. Przypominało to wypatrywanie zatrzymanych momentów czasu, które mąciły soczewki duchowego oka. Wyrwane z nurtu fragmenty trudne były do zrozumienia. Zaś sam narkotyk - o nim Paul potrafił zebrać wiedzę, rozumiał, jak podziałał on na jego matkę, z tym że ta wiedza nie miała naturalnego rytmu, że brakło jej usystematyzowania. Nagle uprzytomnił sobie, że widzieć, jak przeszłość zajmuje miejsce teraźniejszości, to jedno, ale że prawdziwa próba jasnowidzenia to dojrzenie przeszłości w przyszłości. Rzeczy ciągle nie były tym, na co wyglądały. - Napij się - powiedziała Chani. Pomachała mu rogową końcówką rurki bukłaka przed nosem. Paul wyprostował się nie spuszczając z niej oczu. Wyczuwał w powietrzu atmosferę karnawałowego podniecenia. Wiedział, co nastąpi, kiedy wypije tę przyprawę wraz z najczystszą postacią substancji, która wywoła w nim przemianę. Zza pleców Chani odezwał się Stilgar: - Pij, chłopcze. Opóźniasz rytuał. Paul wsłuchał się wtedy w głosy tłumu; słyszał w nich szaleństwo. - Lisan al - Gaib - mówiły. - Muad Dib! Spuścił oczy na matkę. Wydawała się spać spokojnie w pozycji siedzącej, oddychała równo i głęboko. Przyszedł mu na myśl zwrot z przyszłości, która była jego samotną przeszłością: "Ona śpi w Wodach Życia". Chani pociągnęła go za rękaw. Paul wziął rogową końcówkę do ust, słuchając krzyków ludzi. Poczuł, jak płyn tryska mu do gardła, gdy Chani pocisnęła bukłak; zakręciło mu się w głowie od oparów. Chani odebrała mu rurkę, włożyła bukłak w wyciągające się po niego z dołu jaskini dłonie. Zatrzymał wzrok na jej ramieniu, na opasce żałobnej zieleni, kiedy Chani wyprostowała się, dostrzegła jego spojrzenie. - Potrafię go opłakiwać nawet wśród szczęśliwości wód. To jest coś, co on nam dał. Włożyła w jego dłoń swoją i pociągnęła go wzdłuż występu. - W jednym jesteśmy do siebie podobni, Usul: każdemu z nas Harkonnenowie zabrali ojca. Paul szedł za nią. Miał wrażenie, że jego głowa została odjęta od ciała i przedziwnie doszyta. Nogi były gdzieś daleko i jakby z gumy. Weszli w wąską odnogę korytarza, w którym rozmieszczone co jakiś czas kule świętojańskie rzucały słabe światło na ściany. Paul czuł, jak narkotyk zaczyna wywierać na niego swój niepowtarzalny wpływ, otwierając czas niby kwiat. Skręcając w następny mroczny tunel stwierdził, że musi się wesprzeć na Chani dla utrzymania równowagi. Twardość postronków i miękkości, jakie wyczuł pod jej szatą, wzburzyła w nim krew. Na te doznania nałożyło się działanie narkotyku, składając przyszłość i przeszłość w teraźniejszość, dla niego pozostawiając najbardziej zawężony obszar trójokularowego ogniska. - Ja cię znam, Chani - wyszeptał. - Siedzieliśmy na skalnej półce ponad piaskami, ja zaś koiłem twe lęki. Pieściliśmy się w mroku siczy. Myśmy... Stwierdził, że traci ogniskową widzenia: - próbował potrząsnąć głową, ale się potknął. Chani podtrzymała go, wprowadzając za ciężkie kotary w żółtą przytulność prywatnego mieszkania, z niskimi stolikami, poduszkami, posianiem nakrytym pomarańczową narzutą. Paul uprzytomnił sobie, że się zatrzymali, że Chani stoi przed nim i że w oczach ma wyraz cichego lęku. - Musisz mi powiedzieć - szepnęła. - Tyś jest Sihaja - rzekł - wiosna pustyni. - Kiedy plemię zespala się w Wodzie - odparła - jesteśmy razem... wszyscy. Zespalamy się. Mogę... czuć w sobie innych, lecz boję się zespolenia z tobą. - Dlaczego? - Starał się skoncentrować na nie j, ale przeszłość i przyszłość stapiały się w teraźniejszość, zamazując jej wizerunek. Widział ją na różne sposoby w niezliczonych pozycjach i sytuacjach. - W tobie jest coś przerażającego - powiedziała. - Kiedy cię zabrałam od innych... zrobiłam to, ponieważ czułam, czego reszta pragnie. Ty... wywierasz, na ludzi nacisk. Ty... sprawiasz, że mamy widzenia! Zmusił się, by mówić wyraźnie: - Co widzisz? Spuściła wzrok na swoje dłonie. - Widzę dziecko... w swych ramionach. To jest nasze dziecko, twoje i moje. - Położyła dłoń na ustach. - Skąd ja znam każdy rys twojej twarzy... Oni mają ten dar w pewnym stopniu. - powiedział mu jego umysł. - Ale tłumią go, bo to przeraża. W chwili jasności zobaczył, jak Chani dygoce. - Co takiego chcesz powiedzieć? - zapytał. - Usul - wyszeptała, dygocąc w dalszym ciągu. - Nie możesz wycofać się w przyszłość - powiedział. Ogarnęło go niezmierne współczucie dla niej. Przyciągnął ją do siebie, pogłaskał pogłowie. - Chani. Chani, nie bój się. - Usul, pomóż, mi - zatkała. Poczuł, jak wraz z działaniem jego słów narkotyk dokończył swego w nim dzieła, zdzierając wszelkie kurtyny i pokazując mu odległy szary wir jego przyszłości. - Jesteś taki spokojny - powiedziała Chani. Balansując w swej świadomości patrzył, jak czas rozciąga się we własnych osobliwych wymiarach, w stanie delikatnej równowagi, a jednak wirujący, wąski, a rozpostarty jak sieć zagarniająca niezliczone światy i siły, napięta lina, po której musi przejść, a zarazem roztańczona pod stopami karuzela. Po jednej stropie widział Imperium, jakiegoś Harkonnena imieniem Feyd - Rautha, który śmigał ku niemu jak śmiertelne ostrze, sardaukarów rwących jak huragan ze swej planety, by szerzyć pogrom na Arrakis, współdziałającą z nimi i spiskującą Gildię, Bene Gesserit z ich planem doboru liodowlaiu - go. Wszystko to wzbierało jak burza na jego horyzoncie. powstrzymywana jedynie przez Fremenów i ich Muad Diba, uśpionych tytanicznych Fremenów, sprężonych do swej dzikiej krucjaty przez wszechświat. Paul czuł, że jest w samym środku, na osi. na której obraca się cała ta konstrukcja, że idzie po jakimś cienkim drucie spokoju z odrobiną szczęścia, i z Chani obok siebie. Widział ciągnący się przed nim drut, widział czas względnego spokoju w ukrytej siczy, chwilę oddechu między okresami gwałtu. - Nie ma innego miejsca na spokój - powiedział. - Usul, ty płaczesz - wyszeptała Chani, - Usul, siło moja, czy ty dajesz wilgoć umarłym? Którym umarłym? - Tym, co jeszcze nie umarli - powiedział. - Więc nie zabieraj im czasu życia. Przez narkotyczną mgłę wyczuł, jak dalece ma rację, gwałtownie przyciągnął ją do siebie. - Sihaja! Położyła mu dłoń na policzku. - Już się nie boję, Usul. Spójrz na mnie. Widzę to, co ty widzisz, kiedy mnie obejmujesz. - Co widzisz? - Widzę, jak dajemy sobie wzajemnie miłość w chwili ciszy pomiędzy burzami. Takie jest nasze przeznaczenie. Narkotyk zmógł go znowu i Paul pomyślał: tak wiele razy dawałaś mi ukojenie i zapomnienie. Na nowo pogrążył się w hiperiluminacji i wypukłorzeźbie wizji czasu, czuł, jak jego przyszłość staje się wspomnieniem - czułych poniżeń fizycznej miłości, zespolenia i komunii jaźni, łagodności i gwałtu. - Tyś jest silna, Chani - wyszeptał. - Nie opuszczaj mnie. - Nigdy - powiedziała i pocałowała go w policzek. następny |