ďťż

03 (17)

Lemur zaprasza







Pat Cadigan
       Rozterki ładnego chłopca

   Najpierw widzisz wideo. Potem nosisz
wideo. Potem jesz wideo. W końcu sam stajesz się wideo.
   Ewangelia według św. Wideomarka
   Obserwuj lub bądź obserwowany.
   Credo Ładnego Chłopca
   - Kto cię strzygł?
   - Znaczy, ostatni raz?
   Mohawk w drzwiach uśmiecha się i robi mu zdjęcie.
   - Właź. Ale tylko ty, jasne? Nie próbuj mi tu
przeszmuglować żadnych kumpli, słyszysz?
   - Słyszę. I nie jestem głupi, głupku. Nie mam żadnych
przyjaciół.
   Mohawk uśmiecha się obleśnie i przysuwa bliżej. - Taki
ładny Chłopiec i bez przyjaciół?
   - Nie na tym świecie. - Przeciska się obok Mohawka nie
zwracając uwagi na jego cmokanie. Ma ochotę tak go trzasnąć w nasadę nosa, żeby
odłamki kości wbiły mu się w mózg, ale ostatnio zwraca więcej uwagi na trzymanie
na wodzy swego temperamentu, a poza tym nie jest pewien, czy te kostne drzazgi
faktycznie weszłyby w mózg. Jest Ładnym Chłopcem, ma skończone szesnaście lat i
dziś wieczór stanie być może przed swą ostatnią szansą.


















   W klubie panuje Zgiełk. Nie można
wymknąć się po ciszę do toalety; Zgiełk przedostaje się rurami i tam. Chcesz
uciec przed Zgiełkiem? Po co? Nie warto. Ale ten Ładny Chłopiec nauczył się
myśleć między rytmicznymi uderzeniami perkusji.
   To tak, jakby przemykać się między kroplami deszczu, aby
pozostać suchym, ale on to potrafi. Ten Ładny Chłopiec wciąż o czymś myśli
wciąż. Dysydent- (pomimo swych szesnastu lat, pomimo że jest Ładny, myśli tyle,
że wie, co znaczy słowo "dysydent"). Zastanawia się na przykład ilu Einsteinów
umarło z głodu i pragnienia w promieniach gorącego, afrykańskiego słońca, i
dlaczego nie pamięta się momentu narodzin, i dlaczego muzyka jest wspólna dla
wszystkich kultur, a zwłaszcza nad tym, ile dzieje się spraw, o których on nic
nie wie, i w jaki sposób może się o nich dowiedzieć.
   I tak przez cały czas, jedna myśl za drugą przemyka mu
przez głowę, widać to po jego oczach. Z definicji nie pasuje to zbytnio do
Ładnego Chłopca, ale to właśnie jeden z powodów, dla których pragną go mieć. A
że j e s t Ładnym Chłopcem, to jeszcze inny z powodów, dla którego są na
najlepszej drodze, aby go dostać.
   Wie o nich wszystko. Każdy o nich wie i każdy marzy o tym,
by przystanęli, popatrzyli uważnie i wydusili z siebie kartę, która mówi: tak,
widzimy możliwości, prosimy zgłosić się pod ten adres w zwykłych godzinach
urzędowania następnego zwykłego dnia roboczego, celem przeprowadzenia zwykłego
badania. Każdy o tym marzy oprócz tego Ładnego Chłopca, który raz w ciągu jednej
tylko nocy otrzymał pięć takich kart i podarł je wszystkie. Ale oto jest tutaj,
wciąż jako Ładny Chłopiec. Jest na tyle inteligentny, by wiedzieć, że to zdrada
samego siebie, że lubi być Ładnym i pożądanym i dlatego właśnie mogą go w końcu
dostać, a to nied-d-dob-b-brze. Myśląc o tym zająkuje się w myślach.
Nied-d-dob-b-brze. Nied-d-dob-b-brze dla niego, bo on, jak Boga kocha, nie chce
tego, nie, n-n-nie. I przez to jest dziś wieczór, i każdego wieczora,
najdziwaczniejszym z żyjących jeszcze Ładnych Chłopców.
   Żyjącym wciąż i stojącym w klubie, do którego wpuszczani są
już tylko Najładniejsi Ładni Chłopcy. Dziewczynom łatwiej; oni muszą być lepsi.
Ładni i nie tylko. Ładni Chłopcy, nie ma na to rady, nie lubią konkurencji. Ten
Ładny Chłopiec nie zwraca uwagi na Ładne Dziewczyny, ani żadne dziewczyny w
ogóle. Ostatnio zaczął się jednak zastanawiać, jak długo jeszcze to potrwa. Dwa
lata? Może trochę dłużej? Najdalej za trzy definicja przestanie obowiązywać i
wtedy Mohawk w drzwiach, zamiast spoglądać na niego obleśnie, splunie mu w
twarz.
   Jeśli do tego czasu go nie dostaną.
   A jeśli go dostaną, to nigdy się to nie skończy i będzie
wszędzie tam, gdzie zechce, a gdziekolwiek to będzie, tam będzie centrum
wszechświata. Obiecują to, nieograniczona swoboda w czasie wolnym i młodość bez
końca. Raj Ładnego Chłopca, a żeby się do niego dostać, mówią, nie trzeba wcale
umierać.
   Spogląda w górę, na grzędę dysk-dżokeja zawieszoną wysoko
ponad podrygującą na parkiecie, roztańczoną ciżbą. Nadal nazywają ich
dysk-dżokejami, chociaż to już nie płyty, to układy scalone, a wiele z nich
zawiera w sobie nie tylko dźwięk. Wielki hiperprogram, mówili mu, najdoskonalszy
z doskonałych, stąd już tylko krok do czwartego wymiaru. Podejrzewa, że są to
słowa zwykłych naganiaczy, wysługujących się w nadziei, że jeśli dobrze się
wykażą w swojej kreciej robocie, nagroda ich nie minie. Nikt nie wie, jak to
naprawdę jest, z wyjątkiem tych, którzy już w tym są, a im chyba nie można ufać.
Bo ich może już nie ma. Właściwie nie ma.
   Dysk-dżokej dostrzega jego Ładną, uniesioną ku górze twarz
i rozpoznaje go, pomimo że sporo już czasu upłynęło, od kiedy był tu ostatni
raz. Częściowo z powodu chęci odsunięcia się od nich, a częściowo z obawy, że
oprych w drzwiach może go nie wpuścić. Aż w końcu musiał oczywiście przyjść,
żeby się przekonać, czy ktoś go jeszcze potrzebuje. Co za sens być Ładnym, skoro
nie ma nikogo, kto by o ciebie zadbał, obserwował cię i pragnął? I teraz jest
niemal pewien, że czuje, jak sala przemienia się wokół jego w niej obecności i
dysk-dżokej potwierdza to wrażenie unosząc w górę kość układu scalonego i
wskazując nią na lewo.
   Siedzą po turecku na pozorowanych schodach obok ekranu i
przypominają mu gołębie snujące plany zagranięcia władzy nad światem. Nie patrzy
na nich zbyt długo, bo nie chce, aby pomyśleli sobie, że jest skłonny
porozmawiać. Ale gdy się odwraca, jeden z nich, młodszy mężczyzna, zaczyna
wstawać. Starszy mężczyzna i kobieta powstrzymują go.
   Udaje wielkie zainteresowanie podpierającymi najbliższą
ścianę postaciami. Są wśród nich Ładni, są dziewczyny, są niezdecydowani,
niektórzy bardzo dziwni albo nadziani, albo po prostu wymagający zainteresowania
ze strony opieki społecznej. Wszyscy zauważają go i poprawiają się pod jego
uważnym spojrzeniem.
   Wtem jeden koniec sali rozświetla się barwą i nowym
zgiełkiem. Ciała, potykając się w tańcu, odsuwają się od ekranu, na którym w
rytm dzikiej muzyki zaczynają formować się obrazy.
   Uświadamia sobie, że to Bobby.
   W chwilę później na ekranie widnieje już twarz Bobby'ego,
wysoka na pięć metrów, jeszcze Ładniejsza niż wtedy, gdy chadzał wśród
śmiertelnych. Widok Ładnej-Ładnej twarzy Bobby'ego napełnia go złością i
przerażeniem, i poczuciem tak wielkiej straty, że uderzyłby każdego, kto śmiałby
bez jego przyzwolenia wymówić imię Bobby'ego.
   Piękne, ciemnoszare oczy Bobby'ego przesuwają się po sali.
Mówili mu, że po przeistoczeniu i przejściu zmysły zyskują na ostrości, ale nie
ma pewności, jak to właściwie z tym jest. Bobby wygląda tam, na ekranie, jak
oślepiony. Parę osób macha do Bobby'ego - to szaraki, których łaskawie
wpuszczono, aby reszta miała poczucie wyższości nad kimś - ale oczy Bobby'ego
poruszają się powoli tam i z powrotem, tam i z powrotem i nagle zatrzymują się
wprost na nim.
   - Ach... - to szepcze Bobby, a potem znowu, głośno i
przeciągle: - Aaaachhh.
   Zadziera buńczucznie głowę i nie umyka wzrokiem przed
oczyma Bobby'ego.
   - Nie musisz już umierać - mówi jedwabiście Bobby. Muzyka
dudni w rytm jego słów. - Tutaj jest pięknie. Jeśli chcesz, twoje sny mogą się
ziścić. I jeśli chcesz, możesz być ze mną.
   Wie, że ta reklama nie jest przeznaczona wyłącznie dla
niego, ale to nie ma w tej chwili znaczenia. To B o b b y. Głos Bobby'ego zdaje
się spływać na niego, pieścić i w odbiorze uczucie to zbytnio przypomina mu
szyderstwo. Tamtej nocy przed przejściem Bobby'ego usiłował odwieść go od tej
decyzji, chociaż z góry wiedział, że to na nic. Gdyby go odrzucili, Bobby
targnąłby się na swoje życie. Jak Franco.
   Jeśli jednak wierzyć temu, co mówią, Bobby żyć będzie
wiecznie i zawsze. Muzyka staje się teraz głośniejsza, ale oczy Bobby'ego nadal
spoczywają na nim. Widzi, jak usta Bobby'ego wymawiają jego imię.
   - Naprawdę mnie widzisz, Bobby? - pyta. Jego głos nie
przebija się przez muzykę, ale jeśli zmysły Bobby'ego są tak wyostrzone, może go
jednak usłyszy. Jeśli nawet słyszy, to nie raczy odpowiedzieć. Muzyka to
podrasowany remiks kawałka, który Bobby zawsze tańczył do upadłego. Gigantyczna
twarz Bobby'ego znika z wolna z ekranu i na jej miejscu pojawia się cały Bobby,
nieco wyższy niż za życia, tańczący lepiej, niż to kiedykolwiek potrafił stary
Bobby, wirujący w zmieniających się ustawicznie sceneriach ulic, dachów i plaż.
Inscenizacja ta jest nienadzwyczajna, ale Bobby nigdy nie miał za wiele
wyobraźni, nigdy .me chciał polecieć na Marsa ani choćby do Bieguna
Południowego, zawsze tylko do najrajcowniejszego klubu. Zawsze lubił być
egzotyczny na tle zwyczajnego otoczenia i nadal to lubi. Zawsze uwielbiał
ściągać na siebie spojrzenia. Być obserwowanym, czczonym, pożądanym. Tak. Widzi,
że to raj Bobby'ego. Teraz będzie na niego spoglądał cały świat.
   Na ekranie sceneria zmienia się z ulic na wnętrze klubu; t
e g o klubu, tylko większego, lepszego, wypełnionego ciekawszym towarzystwem i
Bobby błyszczy na tym tle. Połowa rzeczywistego tłumu zapomina teraz o tańcu, bo
wpatrują się w Bobby'ego z nadzieją, że to ich właśnie wybierze i wkomponuje w
swoje wideo. Tak, to dopiero frajda, dać się wmiksować w rozbudowaną wersję tań
c a.
   Jego uwaga przesuwa się ku fałszywym schodom, które
prowadzą donikąd. Siedzą tam wciąż - jedyni ludzie, którzy zamiast na Bobby'ego,
patrzą na niego. Kobieta w workowatym, purpurowym kombinezonie, który ją
postarza, obraca w palcach kartę.
   Znowu spogląda w górę na Bobby'ego. Bobby tańczy w miejscu
i ogląda się na niego - tak mu się przynajmniej wydaje. Usta Bobby'ego poruszają
się bezgłośnie, ale tak precyzyjnie, że może z nich odczytać słowa: To możesz
być ty. Nigdy się nie zestarzejesz, nigdy nie zmęczysz, nigdy nie nastąpi
ostatnie wezwanie, nic ci się nie stanie, jeśli sam nie będziesz chciał, i to
możesz być ty. Ty. Ty. Ręce Bobby'ego wskazują na niego poruszając się w rytm
muzyki. Ty. Ty. Ty.
   Bobby. Gzy ty naprawdę mnie widzisz?
   Bobby wybucha nagle śmiechem i odwraca się tańcząc z
jeszcze większym zaangażowaniem.
   Widzi Mohawka od drzwi, jak ten przepycha się przez tłum,
prawdziwy tłum, i robi się czujny. Mohawk podchodzi prosto do schodów, gdzie
robią mu miejsce i czochrają najeżony czerwony grzebień włosów biegnący przez
środek jego głowy, jakby witali ulubionego psa. Mohawk sprawia wrażenie tak
zadowolonego, jak zawodowy żarłok po zwycięstwie w jedzeniu na wyścigi. Ciekawe,
co obiecali Mohawkowi za wpuszczenie go. Może jakiś ograniczony kontrakt. Może
nawet pełną próbę.
   Teraz wszyscy razem patrzą na niego. Z przekory dotyka
wysokiej dziewczyny tańczącej w pobliżu i dostosowuje się do jej rytmu.
Dziewczyna uśmiecha się do niego z góry i wsuwa między niego a tamtych zupełnie
przypadkowo, ale i tak zaskarbia tym sobie jego wdzięczność. Ma na sobie kawałek
przezroczystej szmatki narzucony na bieliznę, jak dawne tancerki rewiowe. Ma
ponad metr osiemdziesiąt, nie jest piękna z tym nosem, nie jest nawet ładna, ale
wpuścili ją, żeby była wysoka. Ona prawdopodobnie niczego nawet nie podejrzewa,
ona prawdopodobnie nie wie, co jest grane, i nigdy się nie dowie. I dlatego
można jej wybaczyć te farbowane, wściekle pomarańczowe włosy.
   Ociera się o niego Brzydki Chłopiec wykonujący derwiszowski
piruet i aż się prosi o zauważenie, bo nawet nie przeprasza. Brzydcy Chłopcy nie
zmienili się przez więcej dziesięcioleci, niż ktokolwiek zliczy, jak gdyby była
to wciąż ta sama mała grupka bandziorków w skórze i łańcuchach, człapiąca swoją
drogą od lat. Brzydki Chłopiec z nikim nie tańczy. Brzydcy Chłopcy nigdy z nikim
nie tańczą. Ale ten tutaj może się przydać w razie nagłej potrzeby.
   Dziewczyna wkłada w taniec całą duszę. Uśmiecha się do
niego. Odwzajemnia się jej uśmiechem i przesuwa nieco w prawo zerkając na ekran,
czy Bobby czasem na niego nie patrzy. Wciąż nie wie, czy Bobby naprawdę coś
widzi. Sceneria za Bobbym nadal odtwarza klub i staje się coraz rajcowniejsza, o
ile to w ogóle możliwe. Muzyka ciągle wznosi się z powrotem do swego pierwszego,
szczytowego pasażu. Bobby, niczym Pan Bóg, czyni znak w powietrzu i Ładny
Chłopiec widzi s i e b i e. Tańczy obok Bobby'ego, Ładniejszy, niż kiedykolwiek
mógłby być, tak jak obiecują. Bobby nie patrzy na fantoma, ale na niego, tam
gdzie naprawdę stoi, i jego usta znowu się poruszają. Jeśli chcesz, możesz być
ze mną. Ona też.
   Obok jego fantoma pojawia się jego wysoka partnerka. Jest
również znacznie podretuszowana, chociaż nie można powiedzieć, że Ładna, ani
nawet że ładna. Prawdziwa dziewczyna odwraca się, dostrzega siebie samą i na jej
twarzy odmalowuje się niekłamany zachwyt. Przez parę chwil jest Królową
Dyskoteki. Potem Bobby odprawia jej fantoma i zostają na ekranie tylko oni dwaj,
dwóch Ładnych Chłopców zamierzających przetańczyć całą noc; to prywatka, obcy
człowieku, idź szukać sobie rozrywki gdzie indziej. Jak to czasami bywało między
nimi dwoma w prawdziwym życiu. Pamięta to dobrze.
   - B-b-bobby! - wrzeszczy; powraca dawne jąkanie. Wizerunek
Bobby'ego chyba podskoczył, jakby w końcu usłyszał. Zapomina o wszystkim, o
dziewczynie, o Brzydkim Chłopcu, o Mohawku, o tamtych ze schodów, i rzuca się
poprzez tłum w kierunku ekranu. Ludzie rozstępują się przed nim, jakby odgrywali
Morze Czerwone. Nurkuje w stronę ekranu, w stronę Bobby'ego, nie zważając, jak
to może wyglądać z zewnątrz. Co oni wszyscy mogą o nim wiedzieć? Nie pamięta,
aby w całym swym szesnastoletnim życiu słyszał choć jedną osobę mówiącą "kocham
mojego przyjaciela". Nie powiedział tak nigdy Bobby ani nawet on sam.
   Dopada wreszcie z impetem do ekranu i przywiera do niego,
przyciskając twarz do szklanej tafli. Nie widzi tego teraz, ale Bobby na ekranie
zdaje się spoglądać w dół, na niego. Bobby ani na chwilę nie przestaje tańczyć.

   Podchodzi Mohawk i odciąga go na stronę. Pozostali gromadzą
się naokoło i wyprowadzają go z sali. Wysoka dziewczyna obserwuje to wszystko z
miną kobiety, która mieszka piętro nad Kopciuszkiem i nosi ten sam numer buta.
Spogląda tęsknie na ekran. Bobby macha na pożegnanie i odwraca się plecami.


















   - Proces nie jest, oczywiście,
odwracalny - mówi starszy mężczyzna. Jego stalowo siwe włosy mają leciutko
niebieskawy odcień; mężczyzna ma na tyle dobrego smaku, by nie ubierać się na
młodzieżowo.
   Położyli go na kozetce i postawili tuż obok tacę z napojami
orzeźwiającymi. Prawdopodobnie dadzą po łapie, jeśli sięgnie po szklankę, myśli.

   - Gdy już raz coś się przemieni w czystą informację, nie
można tego odtworzyć w mniej efektywnej postaci - wyjaśnia kobieta uśmiechając
się. Nie bije od niej żadne ciepło. Mniej efektywna postać. Jeśli ona tak
naprawdę myśli, to powinien się strzec tych ludzi. Czy to samo mówiła Bobby'emu?
I czy usłyszawszy to, jeszcze bardziej się zapalił?
   - Nie są możliwe wyższe formy egzystencji niż życie pod
postacią rozumnej informacji - ciągnie kobieta. - Ale zanim będziemy mogli
przystąpić do konwersji na szerszą skalę, trzeba jeszcze przeprowadzić wiele
badań.
   - Tak? - mówi. - Czy oni to wiedzą, Bobby i reszta?
   - Och, nie ma się czego obawiać - włącza się młodszy
mężczyzna. Ma minę kogoś, kto odczuwa jeszcze ból spowodowany wyrośnięciem z
butów, w których chodził na dyskoteki. - System jest dopracowany w każdym
szczególe. Grethe chciała powiedzieć, że pragniemy szukać dalszych zastosowań
dla tej nowej formy egzystencji.
   - Jeśli to taka w y ż s z a forma istnienia, to dlaczego
sami nie przejdziecie na tamtą stronę?
   - Istnieją pewne sprawy, które trzeba rozwiązać po tej
stronie - mówi zgryźliwie kobieta. - Po prostu dlatego...
   - Grethe - starszy mężczyzna potrząsa głową. Kobieta
głaszcze się po zaczesanych do tyłu włosach, jakby uspokajała samą siebie, i
odsuwa się.
   - Mamy co do Bobby'ego inne plany, kiedy znuży się już
występami w klubie - mówi starszy mężczyzna. - Już teraz to czynimy, dodając
więcej danych do jego podstawowej konfiguracji informacyjnej...
   - To by więc znaczyło, że on nie jest już p r a w d z i w y
m Bobbym, tak?
   Mężczyzna śmieje się. - Ależ on jest Bobbym. Czy zmieniasz
się w kogoś innego za każdym razem, kiedy nauczysz się czegoś nowego?
   - A może mi pan dowieść, że nie?
   Mężczyzna mierzy go zmęczonym wzrokiem. - Chwileczkę. W i d
z i a ł e ś go. Czy to był Bobby?
   - Widziałem wideo z Bobbym tańczącym na gigantycznym
ekranie.
   - To j e s t Bobby i pozostanie Bobbym bez względu na to,
czy jest rzucany na ekran wideo w postaci matrycy punktowej, czy transmitowany
przez cały wszechświat.
   - A więc taki los mu gotujecie. Chcecie przesłać komunikat
donikąd, a tym komunikatem ma być on?
   - Moglibyśmy. Ale nie zamierzamy tego czynić. Zapoznajemy
go z pojęciem wyższych wymiarów. Pod postacią, w jakiej się teraz znajduje,
będzie się mógł -wyrwać z trójwymiarowego poziomu egzystencji, zostać pionierem
całej nowej płaszczyzny rzeczywistości.
   - Taak? A jak chcecie go do tego skłonić?
   - Przekonamy go, że to dobra zabawa.
   Śmieje się. - A to dobre. Tak. Zabawa. Przechodzisz na
wyższy poziom egzystencji i otwierasz klub, do którego wstęp mają tylko
najlepsi. Wszystko pasuje.
   Twarz starego mężczyzny tężeje.
   - Przecież wy, Ładni Chłopcy, uwielbiacie to, prawda?
Zabawę?
   Rozgląda się. Dawniej, gdy odbywały się jeszcze występy
zespołów na żywo, w tym pomieszczeniu musiała być garderoba albo coś w tym
rodzaju. Gdzieś z góry dobiega przytłumiony zgiełk klubu, ale on nie wie, czy
Bobby wciąż jeszcze tam jest. I pan to nazywa zabawą?
   - Zmęczył mnie już ten mały gówniarz - wtrąca się kobieta.
- Odrzuca okazję, za którą inni by zabili...
   Wydaje z siebie pogardliwe prychnięcie. - Tak, wszyscy
byśmy zabijali, byle tylko stać się czyimś bankiem danych. Sądzicie, że naprawdę
uwierzę, że Bobby istnieje w rzeczywistości, tylko dlatego, że widziałem go na
ekranie?
   Starszy mężczyzna odwraca się do młodszego. - Zadzwoń na
górę i każ im przełączyć tu Bobby'ego. - Potem odwraca kozetkę frontem do
eleganckiego, nowoczesnego ekranu wpuszczonego w podpartą stemplami betonową
ścianę.
   - Bobby wkrótce tu się zjawi. Powie ci wtedy sam, czy
istnieje, czy nie. Co ty na to?
   Wpatruje się intensywnie w ekran, ignorując słowa
mężczyzny, i czeka na pojawienie się obrazu Bobby'go. Myślałby kto, że naprawdę
zawracają sobie głowę regularnym kontaktowaniem się w ten sposób z Bobbym.
Wprowadźcie określonego rodzaju dane do pamięci i Bobby uwierzy we wszystko.
Poprawia się niespokojnie na kozetce, bo nagle nasuwa mu się na myśl pytanie,
jak daleko zdołałby dobiec, gdyby ruszył dostatecznie szybko.
   - Mój c h ł o p c z e - rozlega się słodki głos Bobby'ego z
głośników rozmieszczonych po obu stronach ekranu i Ładny Chłopiec wytęża całą
siłę swej woli, by nie odwrócić oczu od materializującego się powoli na ekranie
Bobby'ego, który siedzi na takiej samej kozetce jak on i wygląda na lekko
zmęczonego, jakby naprawdę zszedł przed chwilą z parkietu. - Widziałem cię przed
chwilą, jak szalałeś tam, na górze. Tak dawno już cię tu nie było. Co jest
grane?
   Otwiera usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk.
Bobby patrzy na niego z bezgraniczną cierpliwością i pobłażaniem. Jakiż on
Ładny, włosy idealnie teraz przybarwione i ani trochę nie wysuszone przez
barwniki i rozjaśniacze, skóra bez skazy i błyszcząca jak u zdrowego anioła.
Nocnego anioła, jak w tej piosence.
   - Mój c h ł o p c z e - mówi Bobby. - Zatkało cię, czy co,
wstyd ci, czy umarłeś?
   Zamyka usta i bierze jeden głęboki oddech. - Nie podoba mi
się to, Bobby. Nie podoba mi się to - w ten sposób.
   - Oczywiście, że nie, kochany. Jesteś Obserwatorem, nie
Obserwowanym i stąd to właśnie wynika. Za jakiś czas, jak pozbierasz się do
kupy, zmienisz zdanie.
   - Tobie to naprawdę odpowiada, Bobby, być ładunkiem
elektrycznym w okruchu kryształu?
   - Ładunkiem w okruchu kryształu, ty dupku? Jestem teraz
wszechświatem. Jestem, no, w s z y s t k i m. Możesz szukać jestem na każdym
kanale. - Bobby roześmiał się. - Jestem szczęśliwy, że zostałem idolem!
   - I-D-O-L - wtrąca starszy mężczyzna - to skrót od
Inteligentnych Danych Osobowości Ludzkiej.
   - Ooo-eee - wzdycha. - To dla mnie za mądre. Czy mogę stąd
teraz wyjść?
   - Gdzie ci się tak spieszy? - dąsa się Bobby. - Przestałeś
mnie kochać tylko dlatego, że przeszedłem?
   - Zawsze miałeś świra na tym punkcie, Bobby. Czy
dostrzegasz różnicę między byciem kochanym, a byciem obserwowanym?
   - Skomplikowany chłopiec - mówi Bobby. - Taki mądry, taki
uczony. Taki nieufny. Po tej stronie nie ma w tym żadnej różnicy. Może nigdy jej
nie było. Jeśli mnie kochasz, patrzysz na mnie. Jeśli nie patrzysz, to o mnie
nie myślisz, a jeśli nie myślisz, ja się nie liczę. Jeśli ja się nie liczę, to
nie istnieję. Zgoda?
   Potrząsa głową.
   - Nie, mój chłopcze, j a mam rację. - Bobby śmieje się. Ty
mi wierzysz, bo inaczej nie przychodziłbyś wytrząsać swojej dupci Ładnego
Chłopca do takiej budy jak ta, no nie? Lubisz jak na ciebie patrzą, lubisz się
pokazywać. Ty widzisz mnie, ja ciebie. Życie toczy się dalej.
   Podnosi wzrok na starszego mężczyznę, bo musi odpocząć od
nieskazitelnej Ładności Bobby'ego. - W jaki sposób on mnie widzi?
   - Czujniki w aparaturze. To sprawy techniczne, które nie
powinny cię interesować.
   Wzdycha. Powinien być na górze albo po drugiej stronie
miasta i tańczyć, z kim popadnie, jako żywy Ładny, tak długo, jak będzie można.
Może za parę miesięcy ta droga wyda mu się dobra. Do tego czasu mogą mieć już
dość Ładnych Chłopców i rozglądać się za jakimś innym typem, a wtedy zjawi się
on, przemarznięty, zsuwający się po drugiej stronie swojego szczytu i nikt go
nie będzie c h c i a ł. Odcięty od czegoś, o czym, mimo wszystko, chciał się
może dowiedzieć. Czy to go nie załamie? Zerka na młodszego mężczyznę. Całkiem
dorosły i ani śladu radości życia. Tak, ale czy on się nie załamie?
   Nie wie. Było tak, że nie miał wielkiego wyboru, a teraz,
kiedy ma, wątpliwości chyba się tylko pogłębiły. Twarz Bobby'ego wygląda tak,
jakby wyczekiwała na jakiś znak z jego strony. Jego Ładne oczy są jasne, pełne
nadziei.
   Starszy mężczyzna pochyla się i mówi mu cicho na ucho:
Musimy uzyskać twą zgodę, zanim ukończysz dwadzieścia pięć lat, zanim twój mózg
przestanie się rozwijać. Umysł pobrany z rozwijającego się jeszcze mózgu
zakwitnie i przystosuje się. Niektórzy poprzednicy Bobby'ego cudownie
zaadaptowali się w swoim nowym środowisku. Czyste wideo: istnieje grupa
specjalistów, którzy przez cały dzień nie robią nic innego, tylko obserwują i
interpretują ich symbole obrazujące przełomy w rozumowaniu. I będziemy prowadzić
nabór Ładnych Chłopców, dopóki cieszą się oni powszechną sympatią. To
najskuteczniejszy sposób pozyskiwania najlepszych aktorów - stawiać na tych,
których każdy chce oglądać albo do których pragnie się zaliczać. Szczyt tego
trendu jest najbliższy niebu. I jeśli nawet nigdy nie zrobisz czegoś wybitnego,
nadal będziesz aktorem. To nie taki zły sposób na życie dla Ładnego Chłopca. Nie
musisz się nigdy zestarzeć, chorować, utracić pamięci. Większość swego życia
spędziłeś jako młodzieniec, po co masz się dowiadywać, jak żyć bez tego
wszystkiego, co masz teraz...
   Zatyka dłońmi uszy. Starszy mężczyzna wciąż mówi. Bobby
wtrąca coś i młodszy mężczyzna z kobietą podchodzą, żeby mu coś zrobić. Napoje
spadają z tacy. Zrywa się z kozetki ! '~iegnie do drzwi.
   - Hej, chłopcze - woła za nim Bobby. - Poczekaj chwilę,
powiedz, o co ci chodzi.
   Nie odpowiada. A zresztą, co można odpowiedzieć komuś, kto
składa się z czystej informacji?
















   W drzwiach frontowych stoi inny
chłopak - większy i bardziej toporny niż Jego Mohawkowatość, ale jest tam tylko
po to, żeby uniemożliwić wejście ludziom z zewnątrz, a nie zatrzymywać
kogokolwiek w środku. Chcesz opuścić pokład, to jazda, ty żałosna, niewydarzona
dupo wołowa. Jeśli nawet jesteś Ładnym Chłopcem. Czyta to w twarzy tego chłopaka
wydostając się ze zgiełku w ciszę ulicy o trzeciej nad ranem.

przekład : Jacek Manicki
    powrót




  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza