ďťż
Lemur zaprasza
Jean M. Auel Klan Niedźwiedzia Jaskiniowego . 15 . Gdy wyprawa myśliwska posuwała się na południe, jesień zaczęła ustępować miejsca zimie. Groźne chmury i zapach śniegu przyśpieszały ich powrót. Nie chcieli, by pierwsza prawdziwa śnieżyca zaskoczyła ich jeszcze w północnej części półwyspu. Cieplejsza pogoda na południu swymi zmiennymi stanami dawała złudzenie zbliżającej się wiosny. Równinę porastała głównie wysoka trawa kołysząca się złotymi falami i niezbyt wyrośnięte, ukwiecone drzewa na wzniesieniu. Ich kwiaty odcinały się bursztynem i szkarłatem na tle plam ciemnej zieleni. Jednak taki widok mógł zwodzić tylko z pewnej odległości. Większość liściastych drzew straciła już liście, a zima gotowała się do ataku. Powrót trwał dłużej niż dotarcie do pastwisk stada mamutów. przy ładunku, który nieśli, szybkie tempo było niemożliwe. Ayli ciążyło jednak coś więcej niż tylko upolowany mamut. Poczucie winy, niepokój i przygnębienie stanowiły o wiele cięższe brzemię. Nikt nie mówił o tym, co się wydarzyło, ale nie znaczyło to, że incydent został zapomniany. Jej przypadkowe spojrzenia często napotykały czyjś wzrok. Tylko nieliczni odzywali się do niej częściej, niż było konieczne. Ayla czuła się wyizolowana, samotna i wyraźnie przestraszona. Mimo niewielu rozmów, w których uczestniczyła, zdążyła się już dowiedzieć, jaka kara grozi za jej zbrodnię. Ludzie pozostawieni w jaskini wypatrywali powrotu myśliwych. Od czasu ich najwcześniejszego spodziewanego przybycia posyłano kogoś, przeważnie któreś z dzieci, na skraj gór, skąd był dobry widok na równinę. Tego ranka wypadła kolej Vorna. Chłopiec początkowo pilnie wpatrywał się w daleki krajobraz, ale wkrótce się tym znudził. Nie lubił być sam. Nie było przy nim nikogo do zabawy, nawet Borga. Przeżywał zmyślone polowania, podczas których wbijał swą dziecinną dzidę w ziemię tak często, że ostrze stępiło się mimo hartowania w ogniu. Czysty przypadek sprawił, że spojrzał w dół właśnie w chwili, gdy grupa myśliwych pojawiła się w polu widzenia. - Kły! Kły! - wykrzykiwał Vorn, pędząc do jaskini. - Kły? - spytała Aga. - Jakie kły? - Wrócili! - gestykulował z podnieceniem Vorn. - Brun, Droog i cała reszta. Widziałem, jak nieśli kły. Wszyscy wybiegli w pół drogi na równinę, by powitać zwycięskich łowców. Gdy dotarli do nich, od razu spostrzegli, że coś nie jest w porządku. Polowanie udało się, więc myśliwi powinni być radośni. Zamiast tego szli ciężko, zachowując milczenie. Brun był ponury, Izie wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić, że wydarzyło się coś strasznego, co dotyczyło jej córki. Przyczyna posępnej ciszy wyjaśniła się, gdy uczestnicy wyprawy przekazali część swego ładunku witającym. Ayla, ze spuszczoną głową, z mozołem wspinała się po zboczu obojętna na rzucane w jej stronę ukradkowe spojrzenia. Iza osłupiała. Jeśli kiedykolwiek przedtem martwiło ją odbiegające od przyjętych zasad zachowanie adoptowanej córki, było to niczym w porównaniu z lodowatym ostrzem lęku, jaki poczuła teraz. Gdy dotarli do jaskini, Oga i Ebra przyprowadziły do niej chłopca. Iza zdjęła łupek z kory brzozowej i przystąpiła do badania. - Z czasem ramię będzie jak trzeba - orzekła. - Zostaną blizny, ale ręka jest dobrze nastawiona i rana się goi. Nie zaszkodzi jednak, jak przyłożę jeszcze jeden łupek. Kobiety odetchnęły z ulgą. Wiedziały, że Ayla jest niedoświadczona, i choć przedtem nie miały innego wyboru, jak tylko pozwolić dziewczynie opatrzyć Braca, teraz były przejęte. Gdyby Brac stracił rękę, nigdy nie mógłby zostać przywódcą, do czego był przeznaczony. Gdyby nie mógł polować, nie stałby się nawet mężczyzną. Pędziłby rycie w dwuznacznym odosobnieniu, w jakim żyli starsi chłopcy, którzy osiągnęli już dojrzałość fizyczną, ale nie ubili jeszcze żadnego zwierza. Brun i Broud także czuli ulgę. Jednak, przynajmniej jeśli chodzi o Bruna, wieść o Bracu została przyjęta z mieszanymi uczuciami, utrudniała bowiem podjęcie decyzji. Ayla nie tylko uratowała chłopcu życie, zawdzięczał jej również możliwość prowadzenia normalnej egzystencji. Sprawa dziewczyny była jednak odwlekana dostatecznie długo. Przywódca dał znak Mog-urowi i odeszli razem. Wersja wydarzeń przedstawiona przez Bruna mocno zmartwiła Creba. To on odpowiadał za naukę i wychowanie Ayli i w widoczny sposób zawiódł. Lecz istniało coś, co martwiło go jeszcze mocniej. Kiedy po raz pierwszy usłyszał o zwierzętach, na które wciąż natrafiali mężczyźni, czuł, że nie jest to sprawa duchów. Zastanawiał się nawet, czy to nie wyszukany figiel, który płata reszcie Zoug lub inny myśliwy. Wydawało się to nieprawdopodobne, ale intuicja podpowiadała, że to człowiek je zabija. Był również świadom zmian, które zaszły w Ayli, a których konsekwencje, jak myślał teraz, były do przewidzenia. Kobiety nie potrafiły skradać się cichym krokiem myśliwego. Parę razy Ayla przeraziła go, podchodząc tak cicho, że nie słyszał, jak się zbliżała. Były jeszcze inne szczegóły, które powinny były obudzić w nim podejrzenia. Miłość do niej chyba zaślepiała go. Nie dopuszczał do siebie myśli, że Ayla mogłaby polować, świadom był konsekwencji. Wszystko to sprawiało, że stary czarownik podawał w wątpliwość własną uczciwość, a nawet zdolność do pełnienia swojej funkcji. Pozwolił, by uczucie do tej dziewczyny usunęło w cień obowiązek duchowej pieczy nad klanem. Czy wciąż jeszcze zasługiwał na ich zaufanie? Czy godzien był Ursusa? Czy mógł nadal uczciwie nosić imię Mog-ura? Creb winił siebie za postępki Ayli. Powinien był ją wypytać, bardziej surowo wpajać posłuszeństwo i nie pozwolić jej tak włóczyć się samopas. Jednak cała jego udręka wywołana refleksją nad tym, co powinien był uczynić, nie zmieniała w najmniejszym stopniu tego, co musiał zrobić teraz. Choć decyzja należała do Bruna, to jego powinnością było wykonać wyrok; to on miał zabić dziecko, które kochał. - Nie jestem pewien, że to ona zabija zwierzęta - powiedział Brun. - Musimy ją wypytać, jednak to ona miała procę i zabiła hienę. Musiała wcześniej na czymś ćwiczyć, w żaden inny sposób nie doszłaby do takiej wprawy. Mog- ur, ona lepiej włada tą bronią niż Zoug, a przecież to kobieta! Jak się tego nauczyła? Zastanawiałem się wcześniej, nie ja jeden, czy nie ma w niej czegoś z mężczyzny. Jeszcze nawet nie jest kobietą, a jest wysoka jak mężczyzna. Jak myślisz, czy to możliwe, że nigdy nie wyrośnie na kobietę? - Ayla jest dziewczyną, Brun, i pewnego dnia, jak każda inna dziewczyna, stanie się, czy raczej stałaby się, kobietą. Jest kobietą, która użyła broni. - Czarownik zacisnął usta, nie pozwalając sobie na żywienie złudzeń. - Chcę wiedzieć, od jak dawna poluje, ale z tym można zaczekać do rana. Teraz wszyscy jesteśmy zmęczeni, to była długa wyprawa. Powiedz Ayli, że jutro będziemy z nią mówić. Creb utykając wrócił do jaskini. Zatrzymał się przy swoim ognisku, nakazując Izie, by powiedziała dziewczynie o porannym spotkaniu. Potem poszedł do swej niewielkiej samotni. Przez całą noc nie wrócił już na swoje miejsce przy ogniu. Kobiety w milczeniu przypatrywały się zdążającym do lasu mężczyznom, za którymi wlokła się Ayla. Wszyscy czuli się zagubieni i targani sprzecznymi uczuciami. Ayla także była zmieszana. Zawsze wiedziała, że to źle polować, nawet jeśli nie do końca zdawała sobie sprawę, jak poważna to zbrodnia. Ciekawe, czy teraz byłoby inaczej, gdybym wiedziała? - pytała samą siebie. Nie, chciałam polować i zrobiłabym to. ale nie chcę, żeby źli ludzie wypędzili mnie do krainy duchów. Wzdrygnęła się na samą myśl. Ayla bała się niewidzialnych i złośliwych stworzeń tak samo, jak wierzyła w opiekuńczą moc totemów. Ale nawet duch Lwa Jaskiniowego nie był w stanie obronić jej przed złymi duchami. Postąpiłam źle, ale musiałam, pomyślała. Mój totem nie dałby mi znaku pozwalającego na polowanie wiedząc, że przez to zginę. Może opuścił mnie już wtedy, gdy pierwszy raz wzięłam do ręki procę. Ta myśl nie spodobała się jej. Mężczyźni weszli na polanę, rozsiadając się na pniach i kamieniach po obu stronach Bruna, podczas gdy Ayla przycupnęła u jego stóp. Brun pogładził ją po ramieniu, pozwalając spojrzeć na siebie. Potem zaczął bez żadnych wstępów: - Czy to ty zabiłaś drapieżniki, które znaleźli myśliwi? - Tak - odparła. Ukrywanie czegokolwiek było teraz bezcelowe. Jej tajemnica wyszła na jaw i domyśliliby się, gdyby próbowała unikać pytań. Nie mogła kłamać, podobnie jak każdy inny członek klanu. - Jak nauczyłaś się posługiwać procą? - Od Zouga - odparła. - Od Zouga! - powtórzył Brun. Wszystkie spojrzenia zwróciły się oskarżająco w stronę starca. - Nigdy nie uczyłem tej dziewczyny używać procy - bronił się gestykulując. - Zoug nie wiedział, że mnie uczy. - Ayla zrobiła szybki gest w obronie starego myśliwego. - Podpatrywałam go, gdy uczył Vorna. - Od jak dawna polujesz? - Brun zadał kolejne pytanie. - Polowałam przez dwa lata, wcześniej tylko ćwiczyłam. - Tak długo, jak trwa nauka Vorna - odezwał się Zoug. - To prawda - powiedziała Ayla. - Zaczęłam tego samego dnia co on. - Skąd tak dobrze wiesz, kiedy to było? - spytał Brun, ciekaw źródła jej pewności. - Byłam tam i podglądałam go. - Co to znaczy, że byłaś tam. Gdzie? - Na polu ćwiczeń. Iza posłała mnie po korę dzikiej czereśni. Gdy dotarłam w to miejsce, wszyscy tam byliście - wyjaśniła. - Izie potrzebna była kora, a ja nie wiedziałam, jak długo tam zostaniecie, więc czekałam i przyglądałam się. Właśnie wtedy Zoug dawał Vornowi pierwszą lekcję. - Patrzyłaś, jak Zoug udziela mu pierwszej lekcji? - przerwał Broud. - Jesteś pewna, że to była pierwsza lekcja? - Sam doskonale pamiętał tamten dzień. Myśl o nim ciągle jeszcze wywoływała rumieniec wstydu na jego twarzy. - Tak, Broud. Jestem pewna - odparła. - Co jeszcze widziałaś? - Oczy Brouda zwęziły się, a jego ciało znieruchomiało. Brun także przypomniał sobie, co wydarzyło się na polu ćwiczeń tego dnia, gdy Zoug rozpoczął naukę Vorna. Myśl, że kobieta była świadkiem tamtego incydentu, rzeczywiście nie mogła być przyjemna. Ayla zawahała się. - Widziałam też innych mężczyzn ćwiczących - odpowiedziała, starając się uniknąć tej kwestii. Zobaczyła, jak spojrzenie Bruna robi się surowsze. - I widziałam, jak Broud powalił Zouga, a ty byłeś na niego bardzo zły, Brun. - Więc widziałaś to! Widziałaś wszystko?! - nalegał Broud. Był siny ze złości i wstydu. Czemu właśnie ona musiała to widzieć? Im dłużej o tym myślał, tym bardziej czuł się upokorzony i wściekły. Była świadkiem najbardziej szorstkiej nagany, jaką dostał od Bruna. Pamiętał nawet, jak bardzo niecelne były jego strzały. Nagle przypomniał sobie, że chybił także do hieny; tej samej, którą ona zabiła. Kobieta, t a kobieta, dała mu nauczkę. Jakakolwiek przyjazna myśl, jakakolwiek odrobina wdzięczności, którą żywił do tej pory wobec niej, zniknęła. Będę szczęśliwy, kiedy już umrze, pomyślał. Zasługuje na to. Nie był w stanie znieść myśli, że będąc świadkiem chwili jego największego wstydu, mogłaby żyć dalej. Bron obserwował syna swej towarzyszki i mógł niemal odczytać jego myśli z wyrazu twarzy. Niedobrze, pomyślał, właśnie teraz, kiedy istniała szansa położyć kres ich wzajemnej wrogości, choć w obecnej chwili to i tak nieważne... Przystąpił do dalszego wypytywania. - Mówisz więc, że zaczęłaś ćwiczyć tego samego dnia co Vorn. Opowiedz mi o tym. - Po waszym odejściu weszłam na polanę i zobaczyłam procę, którą Broud cisnął na ziemię. Nikt nie pamiętał o niej po tym, jak rozgniewałeś się na Brouda. Nie wiem dlaczego, ale właśnie wtedy zaciekawiło mnie, czy umiałabym się nią posłużyć. Pamiętałam nauki Zouga i spróbowałam. Nie poszło łatwo, ale ćwiczyłam całe popołudnie. Nie zauważyłam, jak zrobiło się późno. Raz udało mi się trafić w palik. Myślałam, że to przypadek, ale wydawało mi się, że jeśli jeszcze poćwiczę, uda mi się. Dlatego zatrzymałam procę. - Domyślam się, że od Zouga też nauczyłaś się, jak zrobić procę. - To prawda. - Więc tego lata ćwiczyłaś? - Tak. - A później postanowiłaś zapolować z procą... ale czemu na drapieżniki? Są niebezpieczniejsze i trudniej je zabić. Znajdowaliśmy martwe wilki, a nawet rysie. Zoug zawsze mawiał, że można je zabić z procy, a ty dowiodłaś, że miał rację; ale dlaczego one? - Wiedziałam, że nigdy nie będę mogła przynieść klanowi żadnej zdobyczy i że nie wolno mi dotykać broni, ale chciałam polować, a w każdym razie spróbować. Drapieżniki zawsze kradną nam pożywienie. Pomyślałam, że jeśli będę je zabijać, pomogę klanowi. Nie będzie to wielka strata, bo i tak ich nie jemy. To zaspokoiło ciekawość Bruna co do przyczyny, dla której wybrała właśnie te zwierzęta. Jednak nadal nie wiedział, dlaczego w ogóle zaczęła polować. Była kobietą, a żadna kobieta nigdy nie chciała polować. - Wiesz, że bardzo niebezpiecznie było mierzyć do hieny z takiej odległości. Zamiast niej mogłaś trafić Braca - badał dalej Biun. Sam był wtedy gotów użyć bolas, lecz możliwość zabicia chłopca jednym z wielkich kamieni była więcej niż duża. Jednak nagła śmierć z pękniętą czaszką była lepsza od innej, która groziła dziecku. Wtedy przynajmniej mieliby ciało, które można by pogrzebać, i chłopiec dostałby się do krainy duchów zgodnie z obyczajem. Gdyby pożarła go hiena, mieliby szczęście, jeśli udałoby im się zebrać porozrzucane kości. - Wiedziałam, że ją trafię - powiedziała z prostotą Ayla. - Jak mogłaś mieć pewność? Była przecież poza zasięgiem. - Nie dla mnie. Już wcześniej trafiałam zwierzynę z takiej odległości. Rzadko chybiam. - Zdawało mi się, że widziałem dwa kamienie - poruszył się Brun. - Wyrzuciłam dwa - przytaknęła. - Nauczyłam się tego po tym, jak zaatakował mnie ryś. - Walczyłaś z rysiem? - nalegał Brun. - Tak - przyznała i opowiedziała o zdarzeniu z ogromnym kotem. - Jak daleko rzucasz? - spytał Brun. - Nie, nie odpowiadaj; pokaż. Masz ze sobą procę? Ayla skinęła głową i podniosła się. Wszyscy pośpieszyli w odległy koniec polany, gdzie mały strumyk przecinał łożysko skalne. Dziewczyna wybrała kilka kamyków odpowiednich rozmiarów i kształtu. Jeśli chciało się trafić dokładnie i na dużą odległość, najlepsze były okrągłe, ale nadawały się i nierówne, ostre odłamki. - Ta mała biała skała przy głazie na drugim końcu polany powiedziała. Brun skinął głową. To przynajmniej o połowę dalej niż którykolwiek z nich był w stanie miotać kamienie. Ayla uważnie zlustrowała cel, umieściła kamień w procy, przygotowując obok drugi na następny rzut. Zoug trącał najbliżej stojących, dając wyraz uznaniu dla jej dokładności. - Są dwa świeże miejsca obłupane w białym kamieniu. Trafiła dwa razy - obwieścił po powrocie z wyrazem zaciekawienia i widocznym śladem dumy na twarzy. Była kobietą, nie powinna była nawet dotykać procy - prawa klanu były w tym względzie absolutnie jasne - ale była taka sprawna! Przyniosła mu zaszczyt jako nauczycielowi, nawet jeśli nie zdawał sobie sprawy, że nim był. Ta sztuczka z miotaniem dwóch kamieni, pomyślał, sam chciałbym się jej nauczyć. Duma Zouga była dumą prawdziwego nauczyciela z ucznia, który go przewyższył; który uczył się dobrze i pilnie i dlatego prześcignął mistrza. Ayla dowiodła, że tak właśnie było. Oczy Bruna dostrzegły jakiś ruch na polanie. - Ayla! - krzyknął. - Tamten królik. Upoluj go. Spojrzała w kierunku, który wskazał, i zobaczyła małe stworzenie kicające po polu. Spłoszyła go tylko. Nie musiała już dowodzić swojej celności. Brun spojrzał na dziewczynę z aprobatą. Jest szybka, pomyślał. Wizja kobiety-łowcy obrażała poczucie przyzwoitości, lecz póki był przywódcą, dobro plemienia zawsze stało na pierwszym miejscu - jego bezpieczeństwo, ochrona i pomyślność były najważniejsze. Częścią swego umysłu pojmował, jak cenna mogła być dla klanu ta dziewczyna. Nie, to niemożliwe, rzekł do siebie. To niezgodne z tradycją, nie takie są obyczaje klanu. Creb nie podzielał uznania Bruna dla sztuki Ayli. Jeśli przedtem żywił jeszcze wątpliwości, pokaz przekonał go: to Ayla polowała. - Przede wszystkim czemu w ogóle podniosłaś procę? - gestykulował Mog-ur, patrząc posępnie i z niechęcią. - Nie wiem - potrząsnęła głową i spuściła oczy. Bardziej niż czegokolwiek innego nienawidziła myśli o sprawieniu przykrości czarownikowi. - Nie tylko dotknęłaś broni, ale polowałaś z nią i zabijałaś wiedząc, że to zły postępek. - Mój totem dał mi znak, Creb. Tak mi się przynajmniej zdawało. - Rozplątywała węzły swego amuletu. - Po tym, jak postanowiłam zapolować, znalazłam to - podała Mog-urowi skamielinę. Znak? Jej totem dał jej znak? Wśród mężczyzn zapanowała konsternacja. Wyznanie Ayli stawiało sytuację w całkiem nowym świetle. Dlaczego jednak postanowiła polować? Czarownik dokładnie zbadał przedmiot. Był to bardzo niezwykły kamień, przypominający kształtem morskie stworzenie, ale z całą pewnością był to kamień. To mógł być rzeczywiście znak, lecz to jeszcze niczego nie dowodziło. Znaki były sprawą totemu i jego właściciela: nikt nie mógł zrozumieć znaku danego komuś innemu. Mog-ur oddał przedmiot dziewczynie. - Creb - powiedziała błagalnie. - Myślałam, że totem wystawia mnie na próbę. Myślałam, że to, jak postąpił ze mną Broud, też było próbą. Myślałam, że gdy nauczę się to znosić, mój totem pozwoli mi polować. Na młodym mężczyźnie spoczęły badawcze spojrzenia, by poznać jego reakcję. Czy ona naprawdę sądziła, że duch totemu użył Brouda, by poddać ją próbie? On sam wyglądał na zakłopotanego. - Kiedy zaatakował mnie ryś, też pomyślałam, że to próba. Potem prawie zaprzestałam polowań, za bardzo się bałam. Później wpadłam na pomysł, by spróbować z dwoma kamieniami, i gdy za pierwszym razem chybiłam, zajęłam się znów ćwiczeniami. Przypuszczałam nawet, że to właśnie totem podsunął mi tę myśl. - Rozumiem - powiedział Mog-ur. - Potrzeba mi trochę czasu, by to rozważyć, Brun. - Może wszyscy powinniśmy to przemyśleć. Zbierzemy się znów jutro rano, bez dziewczyny - oznajmił. - Co tu jest do myślenia? - sprzeciwił się Broud. - Wszyscy wiemy, na jaką karę zasłużyła. - Ukaranie jej mogłoby ściągnąć niebezpieczeństwo na cały klan, Broud. Nim wydamy wyrok, muszę być zupełnie pewien, że niczego nic przeoczyliśmy. Spotkamy się jutro. W drodze do jaskini mężczyźni rozprawiali między sobą. - Nigdy nie słyszałem, żeby kobieta chciała polować -- powiedział Droog. - Może to ma związek z jej totemem. To przecież znak mężczyzny. - Tym razem nie chciałem sprzeciwiać się postanowieniu Mog-ura - odezwał się Zoug. - Zawsze wątpiłem w tego jej lwa jaskiniowego, mimo śladów, które ma na nodze, ale teraz już nie wątpię. On miał rację, jak zawsze. - Czy to możliwe, żeby była w połowie mężczyzną? - spytał Crug. - Sporo się o tym mówi. - To by tłumaczyło jej obyczaje, które nie przystoją kobiecie dorzucił Dorv. - Ayla to prawdziwa kobieta, nie ma co do tego wątpliwości wtrącił się Broud. - Trzeba ją zabić, wszyscy to wiedzą. - Pewnie masz rację - przytaknął Crug. - Nawet jeśli jest w połowie mężczyzną i tak nie podoba mi się kobieta, która poluje - z uporem powtórzył Dorv. - W ogóle nie podoba mi się, że należy do klanu. Jest taka inna. - Wiesz, że zawsze myślałem tak samo, Dorv - zgodził się Broud. - Nie wiem, czemu Brun chce jeszcze raz o tym radzić. Gdybym to ja był przywódcą, zrobiłbym, co należy, i byłoby po wszystkim. - Nie wolno pochopnie podejmować takich decyzji, Broud rzekł Grod. - Co ci się tak śpieszy? Jeden dzień nie sprawi różnicy. Broud pospieszył naprzód, nie zadając sobie trudu, by odpowiedzieć. Ten staruch zawsze prawi kazania, pomyślał, zawsze trzyma stronę Bruna. Czemu Brun nie potrafi podjąć decyzji? Ja już postanowiłem. Co dobrego może wyniknąć z całej tej gadaniny? Pewnie po prostu jest już za stary, by dalej przewodzić. Ayla przywlokła się za mężczyznami. Wszedłszy od razu do jaskini, skierowała się do ogniska Creba i usiadła na futrach, patrząc przed siebie. Iza próbowała zachęcić ją do jedzenia, ale Ayla tylko pokręciła głową. Uba nie była pewna, co się dzieje, ale czuła, że coś niepokoi tę wysoką dziewczynę, która była jej bliską, kochaną i podziwianą przyjaciółką. Podeszła do Ayli i wdrapała się jej na kolana. Ayla trzymała dziewczynkę, kołysząc ją w milczeniu. Dziecko wyczuwało, że to sprawia jej ulgę. Nie wyrywało się, pozwalając na trzymanie i kołysanie, aż w końcu usnęło. Iza wzięła Ubę od Ayli i ułożyła ją na legowisku. Potem sama spoczęła na swoim, ale nie mogła spać. Jej serce było przepełnione żalem z powodu dziwnej dziewczyny, którą nazywała córką, a która siedziała teraz, wpatrując się w rozżarzone głownie dogasającego ogniska. Nadszedł czysty, chłodny poranek. Wzdłuż brzegów strumienia utworzył się lód, a nieruchomy, zasilany ze źródła staw nie opodal wejścia do jaskini pokrywała cienka warstwa zmarzliny, która topniała, gdy słońce wznosiło się coraz wyżej. Już niedługo klan skazany będzie na siedzenie w grocie przez całą zimę. Iza nie wiedziała, czy Ayla spała. Gdy się obudziła, dziewczyna wciąż siedziała na swej skórze. Milczała, pogrążona we własnym świecie, nieomal nieświadoma własnych myśli. Po prostu czekała. Creb nie wracał do swego legowiska już drugą noc. Iza widziała, jak wlókł się w stronę mrocznej szczeliny prowadzącej do jego samotni. Nie wychodził stamtąd całą noc. Po odejściu mężczyzn Iza przyniosła dziewczynie trochę wywaru z ziół, ale Ayla nie zareagowała na delikatne naleganie uzdrowicielki. Gdy Iza wróciła, zimny i nietknięty napój wciąż stał przy dziewczynie. Jak gdyby już nie żyła, pomyślała Iza. Oddech uwiązł jej w gardle, gdy zimne kleszcze smutku ścisnęły serce. To było ponad siły. Brun poprowadził mężczyzn do miejsca osłoniętego od silnego wiatru przez olbrzymi głaz. Przed rozpoczęciem narady kazał rozpalić ognisko. Zimno mogło sprawić, że mężczyźni będą się spieszyć, a on chciał poznać wszystkie ich uczucia i opinie. Zaczął od tradycyjnych gestów przeznaczonych dla duchów. To pozwoliło wszystkim zorientować się, że nie jest to zwyczajna narada, a oficjalne zgromadzenie. - Ayla, dziewczyna należąca do naszego klanu, zabiła z procy hienę, która zaatakowała Braca. Przez trzy lata używała tej broni, choć jest kobietą. Zgodnie z prawem plemienia kobieta, która używała broni, musi umrzeć. Teraz niech mówi każdy, ktokolwiek chce zabrać głos. - Droog chce przemówić. - Niech mówi. - Kiedy uzdrowicielka znalazła dziewczynę, szukaliśmy właśnie jaskini. Duchy rozgniewały się na nas i zesłały trzęsienie ziemi, by zniszczyć nasz dom. Może jednak nie były tak bardzo zagniewane, może chciały tylko dać nam lepsze schronienie i pragnęły, byśmy znaleźli dziewczynę. Jest dziwna, niezwykła jak znak jej totemu. Odkąd ją znaleźliśmy, nie opuszcza nas szczęście. Sądzę, że to ona je przynosi i to jej totem zapewnia nam pomyślność. Fakt, że wybrał ją Wielki Lew Jaskiniowy, to tylko część jej odmienności. Myśleliśmy, że jest taka dlatego, że lubiła wchodzić do morskiej wody, lecz gdyby nie ta jej inność, Ona wędrowałaby teraz po krainie duchów. To tylko dziewczyna, nawet nie przyszła na świat przy naszym ognisku, ale lubię ją. Brakowałoby mi jej i dlatego cieszę się, że nie utonęła. Wydaje nam się dziwna, ale mało wiemy o Innych. Dziewczyna należy teraz do klanu, mimo że urodziła się poza nim. Nie wiem, skąd u niej to pragnienie, by polować. Dla kobiet klanu to przestępstwo, ale może Inne to robią. Nieważne, to i tak przestępstwo; lecz gdyby nie nauczyła się posługiwać procą, Brac byłby już martwy. Strach pomyśleć, jaką śmiercią mógł zginąć. Dla myśliwego zostać zabitym przez drapieżnika to co innego, ale Brac to jeszcze dziecko. Jego śmierć byłaby stratą dla całego plemienia, Brun, nie tylko dla ciebie i Brouda. Gdyby zginął, nie siedzielibyśmy tu teraz radząc, co zrobić z dziewczyną, która uratowała mu życie. Zamiast tego pogrzebalibyśmy chłopca, który pewnego dnia zostanie przywódcą. Myślę, że trzeba ją ukarać, ale nie możemy skazać jej na śmierć. Skończyłem. - Zoug chce przemówić, Brun. - Niech mówi. - To prawda, co powiedział Droog. Jak możemy zabić dziewczynę, która uratowała życie Bracowi? Jest inna, przyszła na świat poza klanem i może nie myśli tak, jak przystoi kobiecie, ale pominąwszy sprawę broni, Ayla zachowuje się jak dobra kobieta z plemienia. Postępowała dotąd przykładnie, była posłuszna i pełna szacunku. - Nieprawda! To buntowniczka! Jest zuchwała! - przerwał Broud. - Teraz ja przemawiam, Broud - powiedział gniewnie Zoug. Brun przeszył młodego mężczyznę pełnym nagany spojrzeniem i Broud pohamował swój wybuch. - To prawda - mówił dalej Zoug. - Gdy dziewczyna była młodsza, zachowywała się zuchwale wobec ciebie, Broud. Ale sam na to zasłużyłeś i teraz sam się tym kłopocz. Jeśli postępujesz jak dziecko, czy to dziwne, gdy dziewczyna nie traktuje cię jak mężczyznę? Wobec mnie była zawsze posłuszna i uważna, tak samo jak wobec wszystkich innych. Broud patrzył groźnie na starego łowcę, ale panował nad sobą. - Nawet gdyby tak nie było - ciągnął Zoug - nie spotkałem nikogo, kto by tak władał procą. Mówi, że nauczyła się ode mnie. Nic o tym nie wiedziałem, ale powiem otwarcie, że chętnie zgodziłbym się uczyć tak pojętnego ucznia. Teraz, muszę przyznać, sam mógłbym uczyć się od niej. Chciała polować dla plemienia, a gdy nie mogła, spróbowała okazać się pomocna w inny sposób. Może i przyszła na świat wśród Innych, ale w głębi serca jest członkiem klanu. Zawsze przedkładała jego dobro ponad własne. Nie myślała o niebezpieczeństwie, gdy rzuciła się za Oną. Może i umie chodzić po wodzie, ale widziałem, jaka była zmęczona, gdy wyniosła Onę na brzeg. Ją też mogło zabrać morze. Wiedziała, że nie wolno jej polować. Przez trzy lata strzegła tajemnicy, ale nie zawahała się jej odkryć, kiedy życie Braca było w niebezpieczeństwie. Jest zręczna z tą bronią, zręczniejsza niż ktokolwiek, kogo widziałem. To byłby wstyd, gdyby taka zręczność miała pójść na marne. Powiadam: pozwólmy jej być użyteczną dla klanu, pozwólmy jej polować... - Nie! Nie! - Broud aż podskoczył ze złości. - To kobieta! Kobietom nie wolno polować! - Broud - odezwał się wyniośle stary łowca - jeszcze nie skończyłem. Potem ty możesz prosić o głos. - Pozwól mu skończyć, Broud! - przestrzegł przywódca. - Jeżeli nie wiesz, jak zachować się na zgromadzeniu, możesz odejść! Broud usiadł ponownie, z trudem panując nad sobą. - Proca to niezbyt poważna broń. Zacząłem rozwijać swoją sztukę dopiero, gdy byłem już zbyt stary, by polować z dzidą. Jest inna broń, która naprawdę przystoi mężczyznom. Powiadam: pozwólmy jej polować, ale tylko z procą. Niech to będzie broń starych mężczyzn i kobiet, a przynajmniej tej jednej. Teraz skończyłem. - Wiesz tak samo jak ja, Zoug, że procą trudniej się posługiwać niż dzidą, i wiele razy zaopatrywałeś nas w mięso, gdy łowy się nie udały. Nie poniżaj się dla ratowania dziewczyny. Do dzidy potrzeba tylko silnego ramienia - rzekł Brun. - I silnych nóg, serca, dobrych płuc i wiele odwagi - odparł Zoug. - Ciekawe, ile trzeba było odwagi, by po raz drugi, tylko z procą w ręku, stanąć twarzą w twarz z rysiem - dorzucił Droog. - Nie jestem przeciwny propozycji Zouga, jeśli będzie polować tylko z procą. Duchy nie wydają się przeciwne; ona wciąż przynosi nam szczęście. Pamiętacie łowy na mamuty? - Nie jestem pewien, czy można tak postanowić - powiedział Brun. - Nie widzę sposobu, by w ogóle pozwolić jej żyć, a co dopiero polować. Znasz prawa, Zoug. Nigdy przedtem tak nie było. Czy duchy w ogóle by się na to zgodziły? Jak mogło ci to przyjść do głowy? Kobiety klanu nie polują. - Masz rację. Kobiety klanu nie polują, ale ona tak. Pewnie nie pomyślałbym o tym, gdybym nie wiedział, że w ogóle potrafi, i gdybym wcześniej tego nie widział. Mówię tylko, żeby pozwolić jej robić to, co i tak już zaczęła. - Co sądzisz, Mog-ur? - spytał Brun. - Jak myślicie, co on powie? Ona mieszka przy jego ognisku wtrącił z goryczą Broud. - Broud! - wybuchnął Brun. - Śmiesz oskarżać Mog-ura o to, że przedkłada własne uczucia i interesy ponad dobro plemienia? Czyż nie jest Mog-urem? Czarownikiem? Sądzisz, że nie mówi tego, co mądre i słuszne? - Nie, Brun, Broud ma rację, wszyscy znają moje uczucie do Ayli. Nie jest mi łatwo zapomnieć, że ją kocham, nawet jeśli starałem się usunąć uczucia na bok. Nie mogę być pewien, czy mi się udało. Od waszego powrotu pościłem i medytowałem, a wczoraj w nocy odnalazłem ścieżkę do wspomnień, których wcześniej nie znałem, może dlatego, że nigdy nie szukałem ich w pamięci. Dawno temu, nim staliśmy się klanem, kobiety pomagały mężczyznom w polowaniach. Rozległ się pomruk niedowierzania. - To prawda. Podczas następnej ceremonii zabiorę was tam. Na początku, kiedy uczyliśmy się wyrabiać narzędzia i broń, rodziliśmy się ze wspomnieniem mężczyzn i kobiet, którzy wspólnie zabijali zwierzęta, Mężczyźni nie zawsze troszczyli się o kobiety. Podobnie jak niedźwiedzica, one także polowały dla siebie i swoich dzieci. Dopiero potem mężczyźni zaczęli polować dla kobiet i ich młodych, a jeszcze później kobiety i dzieci zaczęły zostawać w jaskini. Kiedy mężczyźni zaczęli troszczyć się o młodych i o pożywienie dla nich, wtedy narodził się klan i to pomogło mu powstać. Przedtem, gdy matka małego dziecka umierała, próbując zdobyć jedzenie, dziecko też umierało. Tak było, zanim ludzie przestali walczyć ze sobą i nauczyli się zgodnie pracować, wspólnie polując; to był prawdziwy początek klanu. Lecz nawet wtedy niektóre kobiety polowały, jeśli duchy chciały z nimi rozmawiać. Mówisz, Brun, że nigdy przedtem nikt tego nie robił? Mylisz się, kobiety klanu też kiedyś polowały. Wtedy duchy to pochwalały, ale to były inne duchy, dawne, nie duchy totemów. Były potężne, ale odeszły dawno temu, by odpocząć. Nie jestem pewien, czy można słusznie nazywać je duchami klanu. Nie o to chodzi, że bardziej je czczono i poważano niż się ich lękano. One nie były złe, a tylko potężne. Mężczyźni siedzieli oszołomieni. Czarownik mówił o czasach tak pradawnych, tak dawno minionych, że prawie zapomnianych i dlatego tak nowych. Jednak wzmianka o nich obudziła w myśliwych uczucie lęku, przed którym niejeden się wzdrygnął. - Wątpię, by dzisiejsze kobiety klanu chciały polować - ciągnął Mog-ur. - Nie jestem zresztą pewien, czyby umiały. To było tak dawno, od tamtej pory kobiety zmieniły się, tak jak i mężczyźni. Lecz Ayla jest inna, Inni są bardziej odmienni niż myślimy. Nie sądzę, by pozwolenie jej na polowanie cokolwiek obeszło inne kobiety. Jej łowy i ich pragnienie zadziwia je tak samo jak nas. Nic więcej nie mam wam do powiedzenia. - Czy ktoś jeszcze chce coś powiedzieć? - spytał Brun. Nie był jednak pewien, czy sam potrafi więcej znieść. Padło tu zbyt wiele nowych myśli, by można było zachować spokój. - Goov chce przemówić, Brun. - Niech mówi. - Jestem tylko uczniem czarownika, nie mam tyle wiedzy co Mog-ur, ale sądzę, że o czymś zapomniał. Może właśnie dlatego tak usilnie starał się odsunąć na bok uczucia, które żywi do Ayli. Skupił się na wspomnieniach, a nie na samej dziewczynie, może w obawie, by nie doszła do głosu jego miłość, zagłuszając rozum. Mog-ur nie pomyślał o totemie dziewczyny. Czy ktokolwiek z was zastanawiał się, czemu potężny męski totem wybrał dziewczynę? - Sam odpowiedział zaraz na swoje pytanie. - Poza Ursusem, Lew Jaskiniowy to najpotężniejszy znak. Lew jest silniejszy niż mamut, poluje na mamuty, co prawda tylko na młode i bardzo stare, ale mimo to zdarza mu się zabić mamuta. Jednak tak naprawdę lew jaskiniowy nie poluje na mamuty. - Wygadujesz bzdury, Goov. Powiadasz, że lew poluje na mamuty, a zaraz potem, że nie - obruszył się Brun. - Samiec nie, samica tak. Przeoczyliśmy to, kiedy mówiliśmy o znakach opiekuńczych. Samiec lwa jaskiniowego też może być opiekunem totemu, ale kto jest myśliwym? Największym drapieżnikiem ze wszystkich stworzeń, najsilniejszym łowcą jest lwica! Samica! Czyż nie jest prawdą, że przynosi zdobycz swemu towarzyszowi? Samiec potrafi zabijać, ale jego obowiązkiem jest tylko ochraniać lwicę, gdy poluje. Zastanawiamy się, czemu Lew Jaskiniowy wybrał dziewczynę, ale czy ktoś pomyślał, że jej totem to nie Lew, a Lwica? Samica? Łowczyni? Czy to nie tłumaczy, dlaczego dziewczyna chciała polować? Czemu otrzymała znak? Może pochodził on od Lwicy, może stąd ten ślad na jej nodze. Czy to, że Ayla poluje, jest bardziej niezwykłe niż to, że ma taki totem? Nie wiem, czy tak właśnie jest, ale musicie przyznać, że to brzmi przekonywająco. Nieważne, czy opiekun jej totemu to Lew czy Lwica, jeśli przeznaczone jej polować, czy możemy się temu sprzeciwić? Czy możemy przeciwstawić się jej potężnemu totemowi? Czy odważymy się ją skazać za wykonanie tego, czego życzył sobie jej znak? - zakończył Goov. To wszystko. Myśli wirowały w głowie Bruna. Wszystko zostało powiedziane tak szybko. Potrzebował czasu, by się zastanowić. Pewnie, że to lwica poluje, ale kto słyszał, by samica była opiekunem totemu. Duchy opiekuńcze w samej swej istocie są męskie, czyż nie? Tylko ktoś spędzający całe dnie na zgłębianiu ich tajemnic mógłby wpaść na pomysł, że totem dziewczyny, która polowała, to samica zwierzęcia będącego wcieleniem jej totemu. Brun żałował, że Goov podsunął myśl, iż mogliby sprzeciwić się życzeniom tak potężnego totemu. Samo wyobrażenie polującej kobiety było tak niezwykłe i skłaniające do myślenia, że niektórzy mężczyźni byli zbyt wstrząśnięci, aby uczynić w myślach mały krok naprzód. Ktoś przesunął granice ich bezpiecznego, wygodnego i jasno określonego świata. Każdy z nich zabierał głos zgodnie z własnym punktem widzenia, mając na uwadze własne sprawy i własny niepokój. W każdym z nich owa granica pojmowania przesunęła się tylko o nieznaczną odległość, jednak Brun musiał objąć umysłem wszystko. Czuł się związany powinnością, by - nim, wyda sąd - rozważyć każdą stronę problemu. Żałował, że nie ma wiele czasu, by dokładnie przetrawić w myślach te kwestie. Jednak nie można było zwlekać z decyzją zbyt długo. - Czy ktoś jeszcze chce zabrać głos? - Broud chciałby przemówić, Brun. - Niech mówi. - Wszystkie wypowiedziane tu słowa są bardzo ciekawe i mogą dać nam powód do rozmyślań na długie zimowe dni, ale obyczaje klanu są proste. Wszystko jedno, gdzie przyszła na świat, dziewczyna należy do plemienia, a nasze kobiety nie polują. Nie wolno im nawet dotknąć broni ani żadnego przedmiotu, który mógłby być użyty jako broń. Wszyscy wiemy, jaka za to grozi kara. Ona musi umrzeć. Nieważne, czy w dawnych czasach kobiety polowały. To, że poluje niedźwiedzica i lwica, nie znaczy, że wolno to robić kobiecie. Nie jesteśmy niedźwiedziami ani lwami. Nieważne, że ma potężny totem i że zapewnia pomyślność klanowi. Nieważne też, że tak dobrze włada procą i uratowała życie synowi mojej towarzyszki. Jestem jej za to wdzięczny. Każdy z was zauważył, jak często powtarzałem to w czasie naszego powrotu, ale jestem pewien, że to nie czyni żadnej różnicy. Tradycja klanu nie zna wyjątków. Kobieta, która używa broni, musi umrzeć, nie możemy tego zmienić; takie jest prawo klanu. Całe to zgromadzenie to strata czasu. Nie można postanowić inaczej, Brun. Skończyłem. - Broud ma słuszność - powiedział Dorv. - Nie wolno nam lekceważyć tradycji klanu. Jedno odstępstwo prowadzi do następnego. Wkrótce nie zostałoby nic, na czym moglibyśmy się oprzeć. Karą za to jest śmierć, dziewczyna musi umrzeć. Kilku mężczyzn przytaknęło skinieniem głowy. Bron nie odpowiedział od razu. Broud ma rację, pomyślał. Co innego mogę postanowić? Uratowała życie Braca, ale użyła do tego broni. Od dnia, w którym Ayla wyciągnęła procę, by zabić hienę, nigdy nie był bliżej podjęcia decyzji niż teraz. - Nim postanowię, wezmę pod uwagę wszystkie wasze słowa, lecz teraz chcę usłyszeć od każdego z was jasną odpowiedź - rzekł na zakończenie. Mężczyźni siedzieli w kręgu wokół ogniska. Każdy z nich zacisnął pięść i trzymał ją na wysokości piersi. Ruch w górę i w dół oznaczał odpowiedź twierdzącą, płaski znaczył "nie". - Grod - Brun zaczął od swego zastępcy. - Czy uważasz, że Ayla powinna umrzeć? Grod zawahał się. Pojmował rozterkę przywódcy. Był prawą ręką Bruna od wielu lat, potrafił prawie czytać w jego myślach, a szacunek, jaki do niego żywił, jeszcze wzrósł z czasem. Jednak nie widział wyboru: podniósł pięść, a potem opuścił. - Co innego można uczynić, Brun? - dodał: - Grod powiedział "tak". Droog? - Brun zwrócił się do wytwórcy narzędzi. Ten nie miał wątpliwości. Poruszył pięścią poziomo wzdłuż klatki piersiowej. - Droog nikł "nie". A ty, Crug? Crug spojrzał na Bruna, potem na Mog-ura i w końcu na Brouda. Podniósł pięść. - Crug powiedział "tak" - ogłosił Brun. - Goov? Młodzieniec odpowiedział natychmiast, kreśląc dłonią poziomą linię. - Zdanie Goova brzmi "nie". Broud? Ten podniósł pięść, nim jeszcze Brun wypowiedział jego imię. Równie szybko przywódca przeszedł do następnego, będąc pewnym tej odpowiedzi. - Tak. Zoug? Stary mistrz procy wyprostował się dumnie i nakreślił pięścią poziomą linię wzdłuż piersi z wyrazistością, która nie pozostawiała żadnych wątpliwości. - Zoug uważa, że dziewczyna nie powinna umrzeć, a co ty sądzisz, Dorv? Dłoń drugiego starca powędrowała w górę. Nim opadła, wszystkie oczy spoczęły już na Mog-urze. - Dorv mówi "tak". Jakie jest twoje zdanie, Mog-ur? - spytał Brun. Zgadywał, co myśleli pozostali, ale sam nie był pewien opinii starego czarownika. Creb cierpiał katusze. Znał prawa klanu. Obwiniał siebie za zbrodnię Ayli, za to, że dał jej zbyt wiele swobody: Czuł się winny z powodu swej miłości do niej. Bał się, że zawładnie jego rozsądkiem, i że zacznie myśleć o sobie zamiast o powinnościach wobec plemienia. Zaczął unosić pięść. Rozum podpowiadał, że dziewczyna musi umrzeć. Nim zaczął ją opuszczać, dłoń odskoczyła w bok, jak gdyby ktoś schwycił ją i przesunął za niego. Nie mógł zdobyć się na skazanie dziewczyny, choć musiał spełnić swój obowiązek, kiedy decyzja już zapadnie. Ostatecznie wybór należał do Bruna i tylko do niego. - Zdania są równo podzielone - obwieścił przywódca. - Ostateczna decyzja, jak każda inna, należy do mnie. Chciałem jedynie poznać wasze uczucia. Będę potrzebował trochę czasu na przemyślenie tego, co zostało dziś powiedziane. Mog-ur rzekł, że dziś wieczorem odbędzie się ceremonia. Będę potrzebował pomocy duchów, wszyscy możemy potrzebować ich opieki. Rano dowiecie się, co postanowiłem. Ona też wtedy się dowie. Teraz idźcie przygotować się do uroczystości. Gdy mężczyźni odeszli, Brun pozostał sam przy ogniu. Chmury pędziły po niebie, gnane przez nocny wiatr, uwalniając od czasu do czasu lodowate ulewy, ale Brun nie zwracał uwagi na deszcz i ostatnie, dogasające głownie trzaskające w ogniu. Zapadła ciemność, gdy wreszcie ruszył niechętnie do jaskini. Zobaczył, że Ayla wciąż siedzi w tym samym miejscu, gdzie widzieli ją odchodząc tego ranka. Spodziewa się najgorszego, rzekł do siebie. Czego innego mogła oczekiwać? następny |