ďťż
Lemur zaprasza
/ Spis Treści / 19. Zatrzymanie świata Następnego dnia, gdy tylko się przebudziłem, zacząłem zadawać pytania don Juanowi. Rąbał drewno na opał z tyłu domu, ale don Genara nie było nigdzie widać. Don Juan stwierdził, że nie mamy o czym rozmawiać. Zwróciłem mu uwagę, że udało mi się powściągliwie obserwować pływanie po podłodze don Genara, bez pragnienia czy żądania jakichkolwiek wyjaśnień, ale moja powściągliwość nie pozwoliła mi na zrozumienie tego, co się działo. Później, po zniknięciu samochodu, automatycznie nastawiłem się na szukanie jakiegoś logicznego wyjaśnienia zajścia, lecz to także mi nie pomogło. Powiedziałem don Juanowi, że mój upór w wynajdywaniu wyjaśnień nie jest czymś, co sam wynalazłem, ale co jest tak głęboko we mnie zakorzenione, że nie pozwala mi na inne podejście do świata.
To jest jak choroba powiedziałem.
Nie ma żadnych chorób odparł don Juan spokojnie. Jest tylko folgowanie sobie. A ty folgujesz sobie w usiłowaniach wyjaśnienia wszystkiego. W twoim przypadku wyjaśnienia nie są już potrzebne.
Upierałem się, że mogę funkcjonować tylko pod warunkiem, że wszystko jest uporządkowane i zrozumiałe. Przypomniałem mu, że w drastyczny sposób zmieniłem swoją osobowość pod wpływem naszej znajomości i zrobiłem to tylko dzięki temu, że byłem w stanie wytłumaczyć sobie konieczność jej dokonania.
Don Juan zaśmiał się cicho. Nic nie mówił przez długi czas.
Jesteś bardzo sprytny powiedział w końcu. Wracasz tam, gdzie zawsze byłeś. Tym razem jesteś jednak całkiem skończony. Nie masz dokąd wracać. Już niczego więcej ci nie wyjaśnię. To, co Genaro zrobił ci wczoraj, zrobił twojemu ciału, tak więc niech ono zadecyduje, co jest co.
Ton głosu don Juana był przyjacielski, ale niezwykle bezosobowy, i z tego powodu poczułem przytłaczającą samotność. Opowiedziałem mu o swoim smutku. Don Juan uśmiechnął się. Czubkami palców delikatnie ścisnął moją dłoń.
Obaj jesteśmy istotami, które umrą powiedział łagodnie. Nie mamy już więcej czasu, aby robić to, co przedtem. Teraz musisz wykorzystać całe nie-działanie, którego cię nauczyłem, i zatrzymać świat.
Znowu ścisnął moją dłoń. Jego dotyk był mocny i przyjacielski, jakby chciał mnie przekonać, że zależy mu na mnie i obdarza mnie uczuciem. Równocześnie dawał mi przeświadczenie niezachwianego celu.
Taki jest mój gest w stosunku do ciebie powiedział, przez chwilę jeszcze trzymając moją dłoń. Teraz musisz sam udać się w te przyjazne góry. Wskazał brodą na odległy łańcuch górski na południowym wschodzie.
Powiedział, że muszę tam pozostać dopóty, dopóki moje ciało nie powie mi, że już wystarczy, a wtedy mam wrócić do jego domu. Łagodnie wskazał w kierunku samochodu, dając mi poznać, że nie chce, abym mówił cokolwiek albo dłużej zwlekał.
Co mam tam robić? zapytałem. Nie odpowiedział, tylko popatrzył na mnie i pokręcił głową.
Dość tego powiedział w końcu.
Później palcem wskazał na południowy wschód.
Idź tam rzekł stanowczo.
Pojechałem na południe, a później na wschód, tymi drogami, którymi zawsze jeździłem z don Juanem. Zaparkowałem w miejscu, gdzie kończyła się bita droga, i poszedłem znaną ścieżką, aż znalazłem się na wysokiej równinie. Nie miałem zielonego pojęcia, co mam tam robić. Zacząłem się wałęsać, szukając miejsca na odpoczynek. Nagle zwróciłem uwagę na mały plac po lewej stronie. Wyglądało na to, że skład chemiczny gruntu był inny w tym miejscu. Jednak kiedy skoncentrowałem na nim wzrok, nie zauważyłem nic, co mogłoby świadczyć o tej różnicy. Stanąłem kilka stóp od tego miejsca, usiłując odczuwać", tak jak zawsze radził mi don Juan.
Stałem bez ruchu może przez godzinę. Stopniowo pozbywałem się myśli, aż wreszcie przestałem mówić do siebie. Wtedy poczułem rozdrażnienie. Wydawało się ograniczać do mojego żołądka i wzmagało się, kiedy zwracałem się w stronę tego miejsca. Napawało mnie odrazą i poczułem, że muszę stamtąd odejść. Zacząłem badać okolicę, robiąc zeza, i wkrótce doszedłem do wielkiej płaskiej skały. Zatrzymałem się przed nią. Nie było w niej nic szczególnego, ale przyciągała mnie. Nie odkryłem ani żadnego szczególnego koloru ani połysku, a jednak mi się podobała. Moje ciało poczuło się dobrze. Doświadczałem fizycznej przyjemności i usiadłem na chwilę.
Błądziłem po wysokiej równinie i okolicznych górach przez cały dzień, nie wiedząc, co robić ani czego się spodziewać. O zmierzchu wróciłem do płaskiej skały. Wiedziałem, że jeśli spędzę tu noc, będę bezpieczny.
Następnego dnia zapuściłem się dalej na wschód, w wysokie góry. Późnym popołudniem znalazłem się na jeszcze wyżej położonej równinie. Wydawało mi się, że byłem tam już wcześniej. Rozejrzałem się wokoło, aby się zorientować w terenie, ale nie rozpoznałem żadnego z otaczających mnie szczytów. Po dokładnym wybraniu odpowiedniego miejsca na odpoczynek siadłem na skraju jałowego, skalistego placu. Było mi ciepło i odczuwałem spokój. Chciałem wytrząsnąć trochę jedzenia z tykwy, ale okazała się pusta. Napiłem się wody. Była ciepła i nieświeża. Pomyślałem, że nie zostaje mi nic innego, jak tylko wrócić do domu don Juana. Zacząłem się zastanawiać, czy mam już teraz się zbierać. Położyłem się na brzuchu i oparłem głowę na ręce. Było mi niewygodnie i kilkakrotnie zmieniałem pozycję, aż zwróciłem się na zachód. Słońce było już nisko. Miałem zmęczone oczy. Spojrzałem na ziemię i zobaczyłem wielkiego, czarnego żuka. Wyszedł zza małego kamienia, pchając kulę nawozu dwa razy większą od siebie. Przez dłuższy czas śledziłem jego ruchy. Owad nie wydawał się zainteresowany moją obecnością i nie przestawał pchać swojego ciężaru przez kamienie, korzenie, obniżenia i wybrzuszenia terenu. Wszystko wskazywało na to, że żuk nie był świadomy mojej obecności. Wpadła mi do głowy myśl, że nie mogę być jednak całkiem tego pewny. Myśl ta wywołała całą serię racjonalnych ocen dotyczących natury owadziego świata jako przeciwstawnego mojemu. Żuk i ja znajdowaliśmy się w tym samym świecie, ale niewątpliwie świat nie był taki sam dla nas. Pochłonęła mnie obserwacja owada i zachwyciła olbrzymia siła, z jaką przenosił swój ciężar ponad kamieniami i szczelinami.
Długo patrzyłem na tego żuka i nagle stałem się świadomy panującej ciszy. Tylko wiatr szumiał pomiędzy gałęziami i liśćmi krzewów. Spojrzałem w górę i szybko, odruchowo zwróciłem się w lewo. Ujrzałem niewyraźny cień albo jakieś migotanie kilka stóp ode mnie. Na początku nie zwróciłem na to uwagi, ale później uświadomiłem sobie, że migotanie pojawiło się po mojej lewej stronie. Znowu odwróciłem się gwałtownie i wyraźnie dostrzegłem cień na skale. Miałem dziwne wrażenie, że natychmiast spłynął na ziemię, która wchłonęła go tak, jak bibuła wchłania plamę z atramentu. Dreszcz przebiegł mi po plecach. W głowie pojawiła mi się myśl, że śmierć obserwuje mnie i żuka.
Znów poszukałem wzrokiem owada, ale nie znalazłem go. Pomyślałem sobie, że musiał dojść do celu i wrzucił swój ciężar do otworu w ziemi. Przyłożyłem twarz do gładkiego kamienia.
Żuk wyłonił się z głębokiej dziury i zatrzymał się może dziesięć centymetrów przed moimi oczyma. Wydawało mi się, że patrzy na mnie i przez moment czułem, że stał się świadomy mojej obecności, może tak samo, jak ja byłem świadomy obecności mojej śmierci. Poczułem dreszcz. Żuk i ja wcale nie różniliśmy się od siebie. Śmierć jak cień śledziła nas zza skały. Przeżyłem wyjątkowy moment uniesienia. Żuk i ja znajdowaliśmy się na tym samym poziomie. Żaden z nas nie był lepszy od drugiego. Nasza śmierć zrównała nas.
Moje uniesienie i radość były tak ogromne, że zacząłem płakać. Don Juan miał rację. On zawsze miał rację. Żyłem w niezwykle tajemniczym świecie i tak jak wszyscy, byłem niezwykle tajemniczą istotą, a jednak wcale nie ważniejszą od żuka. Otarłem łzy i kiedy pocierałem oczy wierzchem dłoni, zobaczyłem człowieka, albo coś, co miało kształt człowieka. Znajdowało się po mojej prawej stronie, jakieś pięćdziesiąt metrów ode mnie. Usiadłem prosto i zacząłem wypatrywać. Słońce było prawie na linii horyzontu i jego żółtawy blask nie pozwalał mi na uzyskanie wyraźnego obrazu. W tym momencie posłyszałem specyficzny grzmot. Podobny był do dźwięku przelatującego w oddali odrzutowca. Skupiłem na nim uwagę. Grzmot przerodził się w długi, ostry, metaliczny gwizd, później złagodniał, aż przeszedł w hipnotyzujący, melodyjny dźwięk. Melodia podobna była do wibracji prądu elektrycznego. Przyszedł mi na myśl obraz dwóch naelektryzowanych kuł zbliżających się do siebie lub dwóch kwadratowych bloków naelektryzowanego metalu ocierających się o siebie, a potem z hukiem się zatrzymujących. Znowu usiłowałem wypatrzeć osobę, która wydawała się ukrywać przede mną, ale zauważyłem tylko ciemny kształt na tle krzewów. Przysłoniłem oczy dłońmi. Intensywność światła słonecznego zmieniła się w tym momencie i wtedy uświadomiłem sobie, że to, co widziałem, było tylko złudzeniem optycznym, grą cieni i liści.
Przesunąłem wzrok i zobaczyłem spokojnie biegnącego kojota. Znajdował się w pobliżu miejsca, w którym wydawało mi się, że widziałem człowieka. Przebiegł jakieś pięćdziesiąt metrów na południe, potem zatrzymał się, obrócił się i powoli ruszył w moim kierunku. Krzyknąłem kilka razy, aby go odstraszyć, ale on nic sobie z tego nie robił. Ogarnął mnie niepokój. Pomyślałem, że może być wściekły i nawet rozważyłem możliwość zebrania kamieni, którymi mógłbym się posłużyć do obrony w razie ataku. Kiedy zwierzę znalazło się dziesięć do piętnastu stóp ode mnie, zauważyłem, że wcale nie jest podniecone, wręcz przeciwnie, wydawało się bardzo spokojne. Zwolniło i stanęło zaledwie cztery czy pięć stóp ode mnie. Spojrzeliśmy na siebie i kojot podszedł jeszcze bliżej. Jego brązowe oczy były przyjacielskie i czyste. Siadłem na kamieniach, a kojot stał, prawie mnie dotykając. Oniemiałem z wrażenia. Nigdy nie widziałem dzikiego kojota z tak bliskiej odległości i jedyną rzeczą, na jaką mogłem się zdobyć w tym momencie, było odezwanie się do niego. Zacząłem tak, jak mówi się do zaprzyjaźnionego psa.
A potem wydało mi się, że kojot mi odpowiedział. Byłem absolutnie pewny, że coś powiedział. Czułem zamęt, ale nie starczyło mi czasu, aby zastanawiać się nad swoimi uczuciami, ponieważ kojot znowu przemówił. Nie w ten sposób, że wypowiadał słowa tak, jak wypowiadają je ludzie. Było to raczej odczucie, że mówi. Ale też nie takie, kiedy wydaje się, że zwierzę domowe porozumiewa się ze swoim panem. Kojot rzeczywiście coś powiedział. Przekazywał myśl i ta komunikacja dawała w efekcie coś podobnego do rozmowy. Powiedziałem:
Jak się masz, mały kojocie? i wydawało mi się, że słyszę jego odpowiedź:
W porządku, a ty?
Wtedy kój ot powtórzył zdanie, a ja skoczyłem na równe nogi. On natomiast nie zrobił żadnego ruchu. Nie był nawet zaskoczony moją nagłą reakcją. Jego oczy były nadal przyjacielskie i czyste. Położył się na brzuchu, przekrzywił głowę i zapytał:
Czego się boisz?
Usiadłem więc i prowadziłem dalej najdziwniejszą konwersację w swoim życiu. W końcu zapytał mnie, co tu robię, a ja odpowiedziałem, że przyszedłem tutaj, aby zatrzymać świat. Kojot stwierdził:
Que buenol i wtedy uświadomiłem sobie, że to dwujęzyczny kojot.
Używał angielskich rzeczowników i czasowników, ale hiszpańskich spójników i wykrzykników. Przez głowę przebiegła mi myśl, że znajduję się w obecności kojota Chicano [Chicano Meksykanin zamieszkały w USA].
Zacząłem się śmiać z absurdalności tego wszystkiego, aż mój śmiech stał się prawie histeryczny. Wtedy uderzyła mnie cała prawda o niemożliwości tego, co się właśnie wydarza. Kojot wstał i nasze spojrzenia się spotkały. W skupieniu wpatrywałem się w jego oczy. Poczułem, że przyciągają mnie i nagle zwierzę zaczęło opalizować; otoczyła je poświata. Było tak, jakby mój umysł odtwarzał wspomnienia innego wydarzenia, które miało miejsce dziesięć lat temu, kiedy pod wpływem pejotlu byłem świadkiem przemiany zwykłego psa w niezapomnianą, opalizującą istotę. Chyba kojot wywołał to wspomnienie i nałożyło się ono na jego kształt. Stał się płynną, świetlistą istotą. Jej świetlistość była oślepiająca. Chciałem zakryć oczy rękami, ale nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu. Świetlista istota dotknęła jakiejś nieokreślonej cząstki mnie samego. Moje ciało doświadczyło tak rozkosznego i nie dającego się opisać uczucia ciepła, jakby ten dotyk spowodował we mnie eksplozję. Byłem sparaliżowany. Nie czułem stóp ani nóg, ani żadnej części mego ciała, a jednak coś utrzymywało mnie w pozycji pionowej.
Nie mam pojęcia, jak długo w niej trwałem. Świetlisty kojot i wierzchołek, na którym stałem, rozpłynęły się. O niczym nie myślałem ani niczego nie czułem. Mój organizm się wyłączył, a ja swobodnie unosiłem się w przestrzeni.
Nagle poczułem uderzenie i ciało ogarnęło coś, co mnie rozpaliło. Uświadomiłem sobie, że to słońce świeci na mnie. Ledwie mogłem rozróżnić odległy łańcuch górski na zachodzie. Słońce znajdowało się prawie na linii horyzontu. Spojrzałem bezpośrednio na nie i zobaczyłem linie świata". Widziałem wprost nieprawdopodobne bogactwo połączeń fluoryzujących, białych linii, które przecinały wszystko wokół mnie. Przez chwilę myślałem, że może widzę światło słońca rozszczepione przez rzęsy. Zamrugałem i popatrzyłem znowu. Linie nie zmieniły się i dalej przenikały przez wszystko, co znajdowało się wkoło. Rozglądnąłem się po tym nadzwyczajnym, nowym świecie. Linie nadal były widoczne i stabilne, nawet wtedy, kiedy odwróciłem wzrok od słońca.
Trwałem na szczycie wzgórza w stanie ekstazy, jak mi się wydawało, nieskończenie długo. Całe to zdarzenie mogło jednak trwać tylko kilka minut, może tylko tak długo, jak świeciło słońce, zanim zaszło za horyzont. Lecz mnie wydawało się, że trwa wiecznie. Poczułem coś ciepłego i uspokajającego, emanującego ze świata i z mojego własnego ciała. Wiedziałem, że odkryłem sekret. Był taki prosty. Doświadczałem nieznanego przypływu uczuć. Nigdy w swoim życiu nie przeżywałem takiej boskiej euforii, takiego spokoju i wszechobejmującego zrozumienia, a jednak nie potrafiłem poznanego sekretu oddać słowami ani nawet myślą, ale moje ciało znało go.
Później albo zasnąłem, albo zemdlałem. Kiedy wróciłem do przytomności, leżałem na kamieniach. Wstałem. Świat był taki, jakim zawsze go widziałem. Robiło się ciemno i automatycznie wyruszyłem w drogę powrotną.
Don Juan był sam w domu, kiedy przyjechałem następnego ranka. Zapytałem o don Genara i dowiedziałem się, że jest gdzieś w okolicy i załatwia swoje sprawy. Natychmiast zacząłem opowiadać o nadzwyczajnych doświadczeniach, jakie przeżyłem. Słuchał z wyraźnym zainteresowaniem.
Po prostu zatrzymałeś świat skomentował, po wysłuchaniu mojej relacji.
Siedzieliśmy w ciszy przez chwilę, a później don Juan powiedział, że powinienem podziękować don Genaro za pomoc. Wydawał się ze mnie niezwykle zadowolony. Klepał mnie wciąż po plecach i chichotał.
Ale to niepojęte, żeby kojot mógł mówić powiedziałem.
On nie mówił odparł don Juan.
A więc co to było?
Twoje ciało po raz pierwszy zaczęło rozumieć. Ale nie udało ci się dostrzec, że to wcale nie był kojot i że z pewnością nie mówił w taki sam sposób, jak ty i ja.
Ale kojot naprawdę rozmawiał, don Juanie!
Zastanów się, kto mówi jak idiota. Po wszystkich tych latach nauki powinieneś mieć lepsze rozeznanie. Wczoraj zatrzymałeś świat i być może nawet widziałeś. Magiczna istota powiedziała ci coś, a twoje ciało było w stanie to zrozumieć, ponieważ świat się rozpadł.
Świat był taki jak dzisiaj, don Juanie.
Nie, nie był. Dzisiaj kojoty nic ci nie powiedzą i nie widzisz linii świata. Wczoraj dokonałeś tego wszystkiego, ponieważ coś się w tobie zatrzymało.
Co zatrzymało się we mnie?
To, co ludzie mówili ci o świecie. Widzisz, od momentu narodzin ludzie mówią nam, że świat jest taki a taki i naturalnie nie mamy żadnego innego wyboru i musimy widzieć go takim, jakim go nam opisują. Spojrzeliśmy na siebie.
Wczoraj świat stał się taki, jak go opisują czarownicy kontynuował. W tym świecie kojoty mówią, tak samo jak i jelenie, o czym kiedyś ci opowiadałem, podobnie zresztą jak i grzechotniki, drzewa i inne żywe istoty. Ale ja chciałem, abyś ty nauczył się widzenia. Może wiesz już teraz, że widzenie wydarza się tylko wtedy, kiedy przemykasz się pomiędzy światami, światem zwykłych ludzi i światem czarowników. Teraz jesteś dokładnie pośrodku. Wczoraj wierzyłeś, że kojot mówi do ciebie. Każdy czarownik, który nie widzi, tak samo by wierzył. Ale ten, kto widzi, wie, że wiara w to oznacza utknięcie w rzeczywistości czarowników. W ten sam sposób niewierzenie w to, że kojoty mówią, to utknięcie w rzeczywistości zwykłych ludzi.
Czy uważasz, don Juanie, że ani świat zwykłych ludzi, ani świat czarowników nie są rzeczywiste?
To są rzeczywiste światy. Mogą wpływać na ciebie. Na przykład, mogłeś zapytać tego kojota o cokolwiek, co chciałbyś wiedzieć, a on byłby zmuszony dać ci odpowiedź. Jedyną smutną rzeczą w tym jest to, że na kojotach nie można polegać. Są oszustami. Taki już twój los, że nie masz godnego zaufania zwierzęcia-towarzysza.
Don Juan wyjaśnił mi, że kojot będzie moim towarzyszem w życiu, a w świecie czarowników posiadanie takiego przyjaciela nie jest zbyt pożądane. Powiedział, że idealnie by było, gdybym rozmawiał z grzechotnikiem, ponieważ są one niesamowitymi towarzyszami.
Gdybym był tobą dodał nigdy nie ufałbym kojotowi. Ale ty jesteś inny i możesz nawet zostać czarownikiem kojotów.
Kim jest czarownik kojotów?
To ktoś, kto uzyskuje wiele rzeczy od swoich braci kojotów.
Chciałem dalej zadawać pytania, ale powstrzymał mnie gestem.
Widziałeś linie świata powiedział. Widziałeś świetlistą istotę. Teraz jesteś już prawie gotów na spotkanie ze sprzymierzeńcem. Wiesz oczywiście, że człowiek, którego widziałeś pośród krzewów, jest twoim sprzymierzeńcem. Słyszałeś jego ryk podobny do odgłosu odrzutowca. Będzie czekał na skraju równiny, na którą cię zabiorę.
Byliśmy cicho przez długi czas. Don Juan trzymał ręce złożone na brzuchu. Jego kciuki poruszały się prawie niezauważalnie.
Genaro także musi pójść z nami do doliny powiedział nagle. To on pomógł ci zatrzymać świat. Don Juan popatrzył na mnie przenikliwie.
Powiem ci jeszcze jedną rzecz zaczął, śmiejąc się. Teraz ma to ogromne znaczenie. Tamtego dnia Genaro nie ruszył twojego samochodu ze świata zwykłych ludzi. Po prostu zmusił cię do patrzenia na świat tak, jak to robią czarownicy, a twojego samochodu nie było w tamtym świecie. Genaro chciał rozmiękczyć twoją pewność. Jego wygłupy powiedziały twojemu ciału o absurdalności usiłowania zrozumienia wszystkiego. Kiedy puścił latawiec, prawie widziałeś. Znalazłeś samochód i byłeś w dwóch światach. Zrywaliśmy sobie boki ze śmiechu, ponieważ rzeczywiście myślałeś, że wieziesz nas z powrotem z miejsca, gdzie wydawało ci się, że znalazłeś samochód.
Ale jak zmusił mnie do widzenia świata tak jak czarownicy?
Ja byłem z nim. Obydwaj znamy tamten świat.
Kiedy już się go zna, aby go sprowadzić, wystarczy tylko użyć tego dodatkowego pierścienia mocy, o którym ci mówiłem, że mają go czarownicy. Genaro potrafi zrobić to tak łatwo, jak strzelić palcami. Zajmował twoją uwagę przewracaniem kamieni, po to aby rozproszyć twoje myśli i pozwolić twojemu ciału widzieć.
Powiedziałem mu, że wydarzenia ostatnich trzech dni dokonały w mojej idei świata nie dających się naprawić zniszczeń. Podczas dziesięciu lat naszej znajomości nigdy nie zostałem tak poruszony, nawet wtedy, gdy przyjmowałem rośliny psychotropowe.
Rośliny mocy są tylko pomocą powiedział don Juan. Naprawdę liczy się tylko to, kiedy ciało uświadamia sobie, że potrafi widzieć. Tylko wtedy jesteś w stanie poznać, że świat, na który codziennie patrzymy, jest jedynie opisem. Moją intencją było pokazanie ci tego. Niestety, zostało ci już bardzo mało czasu, zanim sprzymierzeniec zmierzy się z tobą.
Czy sprzymierzeniec musi się ze mną zmierzyć?
Nie ma możliwości, aby tego uniknąć. Po to, aby móc widzieć musisz nauczyć się sposobu, w jaki czarownicy patrzą na świat, a do tego trzeba zawezwać sprzymierzeńca. Kiedy to się zrobi, on przychodzi.
Czy nie możesz nauczyć mnie widzenia bez wzywania sprzymierzeńca?
Nie. Aby widzieć, musisz patrzeć na świat w jakiś inny sposób, a jedyny inny sposób, jaki znam, to sposób czarownika. |