ďťż

0002

Lemur zaprasza

 




Jeszcze organów basy dudnią głucho z otwartych wrót fary, gdy na
rynku biją już piszczkowie w bębny i świszczą cienko na fletniach. Taki tłum
odpustowego ludu wysypał się rychło z kościoła, że omal nie starczyło miejsca na
boisko uciechy.




Skokiem, wyrwańcem chynie tanecznica na dywan rozesłany. I spręży
ramię, targnie bębenek, a tak na nim rozdygota dzwonki, że choć sama murem stoi,
drgają wszystkie jej żył tętnem. Bardzo twarde piersi ma rybałtka piękna! A łyski i
strzelistość przyczajonych oczu wagantki wyzywają ludzi osiadłych, chichoczą w twarz
smutkom wszelkim.




Aż się zerwie w podrygach szereg wesołków, ramion szczepieniem na
przedzie zwity, w rej rozkolebany: tak miękko i plaśnie suną zwinne chłopcy,
wyrzucając w takt swe ciżby długodziobiaste i dzwoniąc sarnimi uszami wesołkowych
kapturów.




Skoczka przodem krzepczy - wraz przybladła na twarzy, jakby
wartkością krwi ruszonej aż bolesna.




"Bacche!" - wrzaśnie ktoś tam w tłumie, jakby zdjąwszy
ten okrzyk z niemych warg dziewczyny.




Podejmą to żaki. I oto po rynku rozhuka się wołanie, dziwnie uroczyste:




"Bacche benevenies!..."



Wesołków wieniec rozmotał się tymczasem. Dopadają teraz do się,
para w parę, bodą się kukłami, a klaskają w doskokach. Porwał się ku nim tłum,
nazbyt już dziś niecierpliwy. Raz wraz któryś z widzów klaśnie w ręce, huknie
dziewce najbliższej nad uchem: "Bacche!", a tak wystraszoną za ręce ze
ścisku ludzkiego wyciąga i radowe z nią po rynku tańcuje. Urwał się spektakl w
natarczywości widzów; wszystko splątało się w jedno kłębowisko tanecznej uciechy.



Oto i baba sprzed kościoła, sama w tym zarojeniu się ludzisk
ostawszy, podejmie swe szmaty aż po biodra i przytupuje sobie. A to zawołanie - że
wzbronione - tym bardziej ją gwałci: jakby ten krzyk diabeł sam wyciskał jej z
ochrypłego gardła:




"Bacche!... Bacche!..."



Już i pomosty, ni to kramy wysokie, zdążyli wystawić waganty na
rynku. Kto się tańcem nacieszył, szedł przed nie głowę zadzierać i szczypać
dziewki w tłumie. A choć kuglowano już po innych deskach, choć śmigały tam w
powietrzu butle, kule i noże, choć ówdzie skakano przez ogniowe obręcze, gdzie indziej
psy mądre wykonywały swe harce - przed pomost fabulatora garnęło się ludu najwięcej.




W obcisłych szmatach czerwono-żółtych kroczy oto sobie górą i
pogwizdując zamyśla, jaką by dziś gadkę opowiedzieć ludziom. I zawczas uśmiecha
się gębą gołą i sprośną.




Cieszył ten widok ludzi ogromnie.




Oto stąpa po deskach leciutko i skocznie, wycwania się minami na
wszystkie strony i "Tra-la-la-la!" podśpiewuje sobie dla konceptu. Nagle
strzyma się pośrodku i tak prawi ludziom w śpiewnych podrywkach:




"Te dziś słuchy krążą miasty: chodzić nie chcą już
niewiasty! fruwać każda chce podwika, dziewki tęsknią na wyżyny: "szczęsne,
myślą, szczęsne wrony!" Trafił żaczek się uczony, co roztropnym duchem wnika w
racje, kauzy i terminy: "Nim latawcem sfruniesz w nieba, zważ, panienko rozmarzona,
ku lataniu czego trzeba? - dzioba, skrzydeł i ogona!..." Filozofia jest rzecz pusta!
panna słuchać jej nie życzy, bo - nie wiedzieć, czynić rada. Rybałt sprawy nie
odwlecze, ku fizyce się przykłada: zacałuje dziewce usta. "Co mi robisz?!" -
panna krzyczy. "Dziób" - odrzecze."



Zaszumiał śmiechem lud u pomostu. I ścichnął wraz, by słuchać
uważnie, jak żak dalej pannę do lotu sposobił. A potem już nie śmiechem wtórzył
gadce, lecz nagłym wyparskiwaniem stada, wśród chichotów babich i basowych nad
wszystkim rozśmiechów gburnego gdzieś w tłumie chłopa. Z piskiem uciekały precz
dziewczęta co sromliwsze. Swawola szła na ludzi.




Pieją otroki śmiechem jak te koguty za starym kurem. Kokoszą się
dziewczęta zalotnym oburzeniem wstydu, krokiem szelestnym i pióreczkiem na głowie, by
im który "Bacche!" nad uszami wrzasnął, a ramiona mocne pociągnęły
gwałtem, choć zawstydzoną i gniewną - w tan, w radowe.



A żaki kołem, rozklaskane, zawodzą chór swój o tym, jak to Bacche
koi curas et dolores -



confert iocum, gaudia,

risus et amores.



Oto i maszkary wyskakują z któregoś zaułka: skoczki bachowe za
kozodoje w kudły capów obszyte. I zagonili za niewiastami. Niczym koza nabeczy się,
którą w kosmate łapy chwycą.




U wylotu ulicy widać poważne kloce mieszczan w czapach sobolich, z
bursztynowymi różańcami w upierścienionych łapach. Srogo spozierają rajcę na to
rozpętanie ludu, osobliwie zaś na te maszkary satyrów, co w zalotach dzikich
wygniatają im na rynku żonki i córy. Alić z igrcami i król, i Kościół nie poradzi.




Zgoła ingressus Tartari w miasto spokojne! Na tyłach fary, w zaciszu
kanonii, zatrzymał się było u studni menestrel bosy w gieźle jeno ciemnym i rzemieniu
za pas cały. W poważnym otoczeniu domostw duchownych czekał cierpliwie na słuchaczów
swoich. Tymczasem stroi gęśle i układa w myślach pieśń, jaką dziś ludziom
zaśpiewa. Czapę opodal na ławie położył, by sama żebrała. A gdy ludzie
zabłąkiwać się tu jęli i coś niecoś padało w czapę, on nie odejmując gęśli od
ucha i nie pozierając nawet, kłaniał się jeno w tamtą stronę. Nie chybił uchem
brzęknięcia szczodrobliwszego datku; wówczas dorzucał do ukłonu:




"Niech wam stokrotnie wynagrodzi święty Julian, patron ludzi
wędrownych!"




Dopiero gdy gwar większej już gromady rozbrzęczał się koło niego,
wejrzał na słuchaczy swoich. Jedno mu się tylko nie spodobało bardzo: iż baby co
starsze wypchały się, jak zazwyczaj, na przodek, a zaś młódki owo jak daleko
ustawiły się skromnie. Więc aż westchnął mimo woli, tuląc szyję do gęśli. Gdy w
tejże chwili usłyszał snadź jakąś przymówkę do się w gwarze publiki, bo nagle
odwarknie się na boki:




"A wy, pani złośliwa (niepiękna wcale!), sięgnęlibyście
raczej skąpą ręką do mieszka, niźli szydzić, że rybałt długą tęskliwość
gościńców w miasto wniósłszy rozbiegał się oczyma po urodach młodszych niż
wasza... Bez nich i pieśni pono nie byłoby na świecie wcale. Komuż bo śpiewać? -
groszom w czapie?"



Potoczy się ku niemu grosik od strony dziewcząt; zwinną stopą
przypluśnie go i nie podejmując tymczasem, ustawi się na nim przezornie.
"Zaśpiewam wam Echo, jak się ułożyło" - tłumaczy dziewczętom. Rzekniesz,
pierś mu grać miała, tak się cały w jedno z gęsią zwierał, tak znieobecniało na
licu chłopię smyczkowe.




I wydało się niebawem słuchaczom, jak gdyby hen, za murami, pod
dalekie cwały i tętenty rozegrał się pobudki łowieckiej hejnał, zaś wszystkie ulice
i zamki grodu odkrzyknęły mu się tu wokół nawrotnymi akordami zaśpiewu:




Pani Diana w róg uderzy,

Echo jej odpowie:

"Jest tu - jest tu - Diana druga,

niech ją jeno złowię!"



Pani Diana groty ciska,

Echo odpowiada:

"Tu - u źródła - nimfa twoja

martwą łanią pada!..."



Porwie Panek nimfy ciało:

bogom skargę niesie.

W cwał tuż za nim pędzi Echo

i dudni po lesie:




"Eheu! - eheu! - eheu!..."



Opowiadała pieśń historię ona, jak to gdy pani Diana postarzawszy
się, wszystkie nimfy zazdrośnie wybiła, zmilkły na zawsze fletnie Panowe. Sczezła
nawet pamięć o nich po grodach, a żyje jeszcze tylko po jarach pól, kędy je czasami
przypomina Echo. Za wartką nutą rogu słyszeć się dały z strun gęśli i piersi
śpiewaka rozchwiejne tony dzwonu:




Lirę - wieków - gdy - daleki

trąci dzwon kościoła...

w zaszum niski z jaru głuszy

Echo się obwoła:




"Pomnę - pomnę - nie te dzwony,

nie te smęty wszędzie.

- W fletnie Pana organkowe

Dudarz wieków gędzie. -



Jak tu drzewiej bujnie było,

a jak smutno ninie,

drze-wiej!... czasu winobrania,

w Bachowej kontynie!



"Eheu! - eheu! - eheu!"



Jeszcze słuchacze oklasku nie dali, jeszcze dziewczęta łez
roztkliwienia utrzeć nie zdołały, gdy - "Satis!... satis, szelmy synu,
wagancie!" - huknie nagle głos gruby nad głową śpiewaka.




Ku przerażeniu ludzi wychylał się z maleńkiego okna kanonik sam. Do
pasa widny, na podusze łokciami wsparty zdał się wrosły w te mury niczym te
półpostaci z kamienia, dźwigające święte Pańskie u kościoła.




"Wagancie! - huka - rybałcie omierzły! Kościoła dzwony tak
bluźnierczym echem przedrzeźniać mi tu będziesz pod oknami! A wiesz ty, co dzwon
kościoła oznacza? Czym najplugawsze to bluźnierstwo twoje?... I dziewcząt durne głowy
będziesz mi tu czmucił, aby je sobie pieśnią ku amorom sposobić!... Będziesz ty mi
gądł! wygędziesz mi wszystko na sądzie biskupim: skąd jesteś, gdzieś bywał. Bo
szyję dam, że przed biskupi mi sąd należysz!... Toż widzę: choć kudły jak u
barana, przecie ślad tonsury wciąż jeszcze innym wicherkiem na czubie się znaczy. Bo i
skąd, pytam, ta łacina: to o Dianach i Panach uczone wiedzenie?... Wykarmiaż bo
Kościół słodkim mlekiem nauki i żmijska takie! Owoż i kościelnego dzwonu pogańskie
echo, ty i bractwo twoje: żonglery i murarze, goliardy i lekarze - cały ten wasz ordo
vagorum!... Jam w prawie kazać ci tu łeb do trzeciej skóry zgolić, by i ten wicherkowy
ślad tonsury z czuba zdjąć. A potem idź mi na swe drogi piekielne! Jak strąconym
aniołom w niebo, tak wam w chóry społeczności człeczej już nie wrócić!"



Na zajęczych skokach śmigał w ulice śpiewak ledwie gęśle ze
smyczkiem, a i ten grosik spod stopy unosząc. Czapę z groszem uzbieranym na ławie
zostawił: milsze mu snadź były własne kudły na głowie nieosromionej niźli futro
czapy. Słyszało z daleka czujne ucho muzyka, jak jego grosze sypią się w skarbonkę
kościelną. I żegnał się rybałt w myślach z nadzieją dumniejszego stroju nad to
giezło dziergane i postronek za pas cały.




Długo grzmiał jeszcze kanonik na ludzi za grzech wspierania
wagantów. A dziewczęta słuchając duchownej nauki, zerkały wciąż, jak tam, w dali,
pod zwiewnym giezłem śmigają w pędzie włochate łydy igrca; rzekłbyś: on sam, Panek
spłoszony, pluska kopytem po kałużach ulicy.



Pod murami tymczasem pomykały się panie z domów co zacniejszych,
ledwie rańtuszkiem jakim przysłaniając strój jeszcze nie odświętny. Prędkie bo
wieści między niewiastami w grodzie: już wszystkie wiedziały, która ugaszcza w tej
chwili żonglera, by w jej piekarni, innym kobietom ku zazdrości, opowiedział romans
nowy. Zwykle o godności swe niezmiernie dbałe, dziś niczyimi ukłonami nie sproszone
tłoczyły się gwarnie w cudze progi. A która z nich bardziej niepohamowanej ciekawości
była, zajrzała głębiej w domostwo. I w wannie nawet żongler spokoju nie zaznał od
ich rozpytywań, jako że opowiadacze romansów wiedzą i o rozmaitych prawdziwych
zdarzeniach: co się gdzie z kobiecych spraw dziwnych przytrafiło, osobliwie po znakach
niedalekich.




Lecz oto przystrojon w szatę darowaną, z włosem tłusto namaszczonym
a twarzą lśniącą od świeżej kąpieli, zasiadł wreszcie żongler u pieca na ławie.
Długo gardło zwilża, zanim opowiadać pocznie, raz po raz czarkę podstawia pod dzban
szczodrej pani. A gdy mu wreszcie gęśliki na kolanach złoży, powstanie żongler z
miejsca i wzniesioną dłonią ucisza gwary niewieście:




"Urodzone i szlachetne! Posłuchajcie opowieści wagabonda o
rzeczach dalekich. Gdy kamraci włóczęgi na pomostach śród rynku cieszą mężów
waszych oczy i uszy, wy po staremu sercem życia ciekawsze zbiegłyście tu, do piekarni
najzacniejszego domu, gdzie dawniej zachodziły rapsody, dziś rybałt z gęślą w
opowieści zasobny.




Użyczcie tedy serca ciekawości słowom moim! Prawić potrafię o
Ronsewalu i Aliscamps oraz o wszystkich czynach Rolandowego miecza. O pana Eckharda
niedoli opowiadać umiem, o Krymhildy zdradzie, o pana Zygfryda śmierci, o królu Popiciu
romans... Lecz gdy te wielkie gesty rycerskie już pono nie ku słuchaniu wam (jak to z
warg odętych widzę) - mam dla niewiast przedziwnie piękne opowieści o Iwanie przez
ptaki kochanym lub o księżniczce indyjskiej w niewoli u Żurawioludów.




Nie chcecie i tego?... Zawsze wam tylko w trubadurskie tony! zawsze wam
tylko o błędnych rycerzach!... A on! musi być pono, jak każecie. Sięgnijcież więc
tym żwawiej ku swym jałmużnicom jedwabnym, które na długich taśmach u stóp wam się
kolebią. I siądźcież, powiadam!




Lecz oto panów gromadki jawią się nawet; snadź na pomostach rynku
skończyły się popisy. Po dwóch i po trzech wstępują tu panowie niedbale. To ich
lekceważenie ku wam i ku mnie przerzucać się zamierza. Jakaż to mężczyzn garstka, za
kobiet ciekawością nieufnie przybłąkana, a przynosząca nie serca, lecz wątroby
ciekawość, staje nam dziś za słuchaczy jedynych śród panów rycerskiego i
kupieckiego stanu. Na to prawdziwie nam dziś przyszło, że słuchają nas już tylko
żaki i niewiasty, no i owa garstka przybłędów za kobietami: wszystko, co śród panów
wiekiem dojrzałych do rozwałęsanego po rynkach ducha i zwiędłej już dawno, nie
serdecznej ciekawości.




Tedy słowa "panowie!" na początek powieści, jak to inni
czynią, poniechałem ja zupełnie. Prawdzie jeno świadczę, wręcz do was się
zwracając: gędźby, pieśni, wierszy i powieści słuchaczki a dobrodziejki dziś bodaj
jedyne!




Wyświadczcie więc i tę łaskę, urodzone i szlachetne:
poniechajcież wreszcie waszych plotek i ciekawości rozćwierkania! Wszak przyszłyście
tu, aby mnie nie siebie, słuchać... I nie wstydzę to takim paniom szeptać sobie na
ucho jakoweś sprośne plotki o rybałtach?... Co takiego?! toż, na miły Bóg! jam
ledwie w bramy tego miasta wstąpił!... Takie to wy słuchaczki i dobrodziejki nasze...
Druhu symfonisto, rozdzwoń się gędźbą nad te puste gawędy kobiet, rozsiej mi ciszę
ku zasłuchaniu.




Przestańcie gwarzyć, przestańcie, miłe! Baczcie nóżkami na muzyki
kolebiące tony!




Ciszy tam, w piekarni całej! Posłuchu dla ludzi wędrownych!"

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza