ďťż
Lemur zaprasza
Poul Anderson Trzy serca i trzy lwy . 16 . Przeszukanie ksiąg utwierdziło Martinusa w przekonaniu, że nie posiada zaklęć dostatecznie potężnych, żeby zdjąć zasłonę z pamięci Holgera. Ale za pomocą kilku gestów i kłębów śmierdzącego dymu zaopatrzył Duńczyka w nową twarz. Lustro pokazało Holgerowi, że jego oblicze stało się ciemne i wyglądało teraz dość podejrzanie, włosy i krótka, żółta broda, którą wyhodował były czarne, oczy brązowe. Alianora westchnęła. - Przedtem bardziej mi się podobałeś - stwierdziła. - Gdy będziesz chciał odzyskać swój naturalny wygląd, zawołaj "Belgor Melanchos" i przebranie zniknie - powiedział Martinus. - Do tego jednak czasu nie podchodź zbyt blisko do żadnej rzeczy świętej lub poświęconej. Miecz Cortana, na przykład, także rozproszy to zaklęcie. Nie chodzi o to, że grzech, wiążący się z użyciem tego konkretnego czaru jest szczególnie ciężki, ale są w nim pewne pogańskie elementy i wpływ rzeczy świętych... Tak czy inaczej, trzymaj się od nich z daleka. - Dobrze by było, gdybyś zajął się również moim koniem - powiedział Holger. - On też dość rzuca się w oczy. - Ależ mój panie! - zaperzył się Martinus. - Proszę - zamruczała Alianora i zatrzepotała do czarownika rzęsami. - No już dobrze, dobrze. Wprowadźcie go. Ale żeby się przyzwoicie zachowywał. Papiłlon niemal wypełnił sobą sklep. Z powrotem na zewnątrz wyszedł jako duży kasztanek. Skoro już byli przy tym, Martinus zmienił także tarczę Holgera. Duńczykowi, zapytanemu jaki nowy herb sobie życzy, nie przychodziło do głowy nic poza "Ivanhoe", dostał więc wyrwane drzewo. On sam, ponieważ był jednym z przedmiotów tych zmian, mógł je dostrzec tylko w lustrze. - Przyjdźcie do mnie jutro, to wam powiem czego się dowiedziałem - powiedział czarownik. - Ale nie przed południem, pamiętajcie. Wam, z lasów, wydaje się, że poranek to pełnia dnia. Po drodze do zajazdu przejeżdżali obok kościoła. Holger wstrzymał konia. Odczuł potrzebę modlitwy. Nie odważył się jednak, nosząc magiczne przebranie. Następna cecha nieznajomego rycerza? Zapewne był, na swój sposób, pobożny. Ciężko było wędrować w ciemność, nie przystąpiwszy przedtem do Komunii Świętej... Ruszył dalej kłusem. Zapadła już noc i resztę drogi do gospody odbyli ulicami zupełnie ciemnymi, niemal po omacku Gdy już dotarli na miejsce, na spotkanie wyszedł im pulchny, szeroko uśmiechnięty mężczyzna. - Potrzebujecie noclegu. Tak, panie, mam wspaniały pokój, w którym sypiały koronowane głowy. Mam nadzieję, że nie musiały się przy tym wiercić z powodu wszy i innego robactwa, pomyślał Holger. - Potrzebne nam dwa pokoje - powiedział. - Och, ja tam mogę spać w stajni. - Hugi spojrzał na niego z ukosa. - I tak potrzebujemy dwóch pokojów. Gdy zsiedli z koni, Alianora podeszła do niego bardzo blisko. Poczuł delikatny, słoneczny zapach jej włosów. - Dlaczego? - szepnęła. - Sypialiśmy przecież obok siebie przy ogniskach: - Tak - mruknął. - Ale teraz ja już sobie nie ufam. Klasnęła w dłonie. - To bardzo dobrze! - Ja... Do diabła! Powiedziałem! Dwa pokoje! Właściciel wzruszył ramionami. Gdy myślał, że już nikt na niego nie patrzy, postukał się palcem w czoło. Pomieszczenia, do których ich zaprowadził były małe i za całe umeblowanie miały tylko łóżka, ale wydawały się dość czyste. Holger zastanawiał się w jaki sposób za nie zapłaci. Dotychczas miał głowę zbyt zaprzątniętą innymi sprawami, żeby pamiętać, że jest bez grosza. Alianora natomiast, dziecko lasów, mogła w ogóle tego aspektu ich sytuacji nie brać pod uwagę. Następna sprawa - wiadomość o ich dzisiejszym przybyciu do miasta niebawem dotrze tutaj do każdego. Ktoś z pewnością się domyśli, że rycerz o ciemnej skórze przedtem był blondynem, a nową twarz otrzymał od Martinusa. Nie jest nieprawdopodobne, że ta plotka dotrze do uszu Saracena. No cóż, musi brnąć dalej, skoro dotarł aż tutaj. Zdjął zbroję i ubrał się w swoją najlepszą tunikę i pończochy, ale miecz zabrał ze sobą. Gdy wyszedł z pokoju, natknął się na Alianorę. Był zadowolony, że korytarz był zbyt ciemny, żeby mogła widzieć wyraz jego twarzy. - Idziemy coś zjeść? - spytał niepewnie. - Tak. - Jej głos był jakby trochę zduszony. Niespodziewanie ujęła obie jego dłonie. - Holger, co ci się we mnie tak nie podoba? - Nic - odpowiedział. - Bardzo cię lubię. - Może to, że jestem łabądziewą, dziką i niechrzczoną? Mogę to zmienić. Mogę się nauczyć jak być damą. - Ja... Alianoro... Wiesz przecież, że muszę wracać do domu. Bez względu na to, co mówią inni, w tym świecie nie ma dla mnie miejsca. Więc kiedyś będę musiał cię opuścić. Na zawsze. Byłoby trudno nam obojgu, gdyby... gdybym twoje serce zabrał ze sobą, a swoje zostawił przy tobie. - A jeśli nie będziesz mógł wrócić? - szepnęła. - Jeśli będziesz musiał zostać tutaj? - To będzie zupełnie inna historia. - Mam szczerą nadzieję, że ci się nie uda! Ale mimo to ze wszystkich sił będę ci pomagała wrócić, bo tego sobie życzysz. - Odwróciła się od niego, zobaczył, niewyraźnie w ciemności, jak opuściła głowę. Och, życie wcale nie jest przyjemne. Wziął ją za rękę i razem zeszli ze schodów. Główna sala gospody była niska i długa, oświetlona świecami i ogniem, płonącym na wielkim kominku. Gospodarz ustawiał na stole nakrycie tylko dla jednego, poza Holgerem i Alianorą, gościa. Gdy weszli, ten mężczyzna poderwał się z ławy z okrzykiem "Oh...". Urwał, gdy Holger znalazł się w pełniejszym świetle. - Pomyliłem się, szlachetny panie - ukłonił się. - Wziąłem cię za tego, którego szukam. Wybaczcie mi proszę, panie i ty, pani. Holger przyjrzał mu się. Najwyraźniej był to Saracen. Średniego wzrostu, szczupły i gibki, bardzo elegancki w białej, powiewnej szacie, luźnych spodniach i czerwonych trzewikach z zawiniętymi nosami. U owiniętego szarfą pasa wisiał bułat. Twarz pod turbanem ze szmaragdową broszą i kitą ze strusich piór była ciemna i wąska, o orlim nosie, z czarną, ostrą bródką i złotymi kolczykami w uszach. Poruszał się z kocią zręcznością, jego głos był spokojny i kulturalny, ale Holger czuł, że w walce byłby to straszliwy przeciwnik. - Z chęcią wybaczamy - powiedział Duńczyk, starając się być uprzejmy. - Czy mogę przedstawić panią Alianorę de la Foret? Ja jestem, ummm, sir Rupert z Graustark. - Obawiam się, że nigdy nie słyszałem o twych dobrach, panie, ale pochodzę z dalekiego południa i zachodu i tutejsze strony są mi zupełnie obce. Sir Carahue, niegdyś król Mauretanii, do twych usług. Saracen skłonił się niemal do ziemi. - Zechcecie zjeść ze mną posiłek? Będzie dla mnie prawdziwą przyjemnością, jeśli... - Bardzo dziękujemy, łaskawy rycerzu - odpowiedział Holger natychmiast. Poczuł niemała ulgę, że ktoś inny wziął na siebie uregulowanie rachunku. Usiedli. Carahue był nieco zdumiony niekonwencjonalnym strojem Alianory, ale taktownie odwracał wzrok. Zażądał od właściciela, żeby ten przyniósł mu próbki swoich win, upił łyczek z każdej, skrzywił się i do każdego dania wybrał najbardziej odpowiedni gatunek. Holger nie mógł się powstrzymać od uwagi: - Myślałem, że twoja religia, panie, zabrania używania mocnych trunków. - Ach, bierzesz mnie za kogoś innego, sir Rupercie. Jestem chrześcijaninem, jak i ty. To prawda, kiedyś walczyłem za pogan, ale rycerz, który mnie pokonał, prawy i szlachetny, zdobył mnie także dla prawdziwej Wiary. Jednak nawet gdybym w dalszym ciągu był wyznawcą Mahometa, nie ośmieliłbym się być tak nieuprzejmy, żeby nie wypić zdrowia twojej pani, najpiękniejszej z dam. Kolacja upłynęła w przyjaznej atmosferze, na rozmowie o błahostkach. Potem Alianora ziewnęła i poszła na górę spać. Holger i Carahue byli ciągle w dobrej formie i zabrali się za bardziej poważne picie. Na początku Duńczyk próbował się wymawiać, nie lubił po prostu, żeby mu stawiano każdą kolejkę. Ale Saracen nalegał. - Sprawia mi przyjemność przebywanie w towarzystwie ludzi, którzy potrafią równie sprawnie złożyć sekstynę, jak i łamać lance - stwierdził - a tacy rzadko trafiają się na tym dzikim pograniczu. Proszę, pozwól mi wyrazić moją wdzięczność. - Na pewno nie jest to najlepsze miejsce na włóczęgę - powiedział Holger. I dodał, sondując - Ciebie, panie, musiała tu przygnać jakaś wielka potrzeba. - Tak, szukam pewnego człowieka. - Oczy Carahue spoglądały przenikliwie nad brzegiem pucharu. - Może coś o nim słyszałeś? Wysoki i potężny jak ty, tylko jasnowłosy. Najprawdopodobniej dosiada czarnego ogiera, a w herbie nosi albo orła, czerń na srebrze, albo trzy serca i trzy lwy, czerwień naprzemiennie ze złotem. - Hmmmm. - Holger pogładził policzek, usilnie starając się wyglądać na zupełnie spokojnego. Zdaje się, że coś słyszałem, ale nie bardzo mogę sobie przypomnieć co. Jakie imię wymieniłeś, panie? - Nie wymieniłem żadnego - odpowiedział Carahue. - A jakie ono jest, takie jest, jeśli mi wybaczysz tajemniczość. Prawda jest taka, że ma on wielu potężnych wrogów, którzy szybko by się na niego rzucili, gdyby usłyszeli gdzie przebywa. - Więc jesteś jego przyjacielem, panie? - Może lepiej będzie - odpowiedział Carahue uprzejmie - jeśli moje motywy również pozostaną ukryte. Nie znaczy to, że ci nie ufam, sir Rupercie, ale wszędzie się można spodziewać uszu, nie zawsze ludzkich. A ja jestem obcy, nie tylko w tej części świata, ale w ogóle w tym czasie. - Co? Carahue, mówiąc, przyglądał się Holgerowi uważnie, jakby chciał wychwycić każdą, najdrobniejszą jego reakcję. - To przynajmniej mogę ci wyjaśnić. Znałem kiedyś tego człowieka i poszukiwałem go już stulecia temu. Ale on zniknął w nieznanych mi stronach. Dowiedziałem się później, że kiedyś wrócił, w chwili, gdy le beau pays de France była w niebezpieczeństwie. Wygnał pogańskich najeźdźców, a potem znowu zniknął. Stało się to, gdy mnie już tu nie było. Szukając go, zawędrowałem na morze i potężny sztorm wyrzucił mnie na brzeg pływającej wyspy Huy Braseal, na której zostałem ugoszczony w zamku najpiękniejszej z kobiet. - Westchnął tęsknie. - Czas dziwnie tam płynął. Mówią, że podobnie zachowuje się na wyspie Avalon i pod Wzgórzem Elfów. Wydawało mi się, że tylko rok z nią przebywałem, gdy tymczasem w krainach, zamieszkałych przez ludzi upłynęły setki lat. Kiedy w końcu usłyszałem pogłoski o zwoływaniu sit Środkowego Świata, potajemnie wykorzystałem magiczne moce mojej pani i kochanki i dowiedziałem się, że burza wybuchnie właśnie tutaj, na tych wschodnich ziemiach. Dowiedziałem się również, że 0..., ten rycerz, z którym chętnie znów bym się spotkał zostanie przez potęgę zbierającej się burzy ściągnęły z powrotem z tych dziwnych krain, do których został wygnany. Więc wsiadłem pewnej nocy na zaczarowany statek, którym dopłynąłem do południowych brzegów tego królestwa. Tam zdobyłem konia i powędrowałem na północ w nadziei, że go znajdę. Ale dotychczas Bóg nie życzył sobie, żeby mi się to udało. Carahue odchylił się i duszkiem opróżnił puchar. Holger zmarszczył brwi. Przebywał w tym świecie dostatecznie długo, żeby w pełni wierzyć w takie opowieści. Sam doświadczył rzeczy bardziej nawet niewiarygodnych. A jednak Saracen mógł kłamać... nie, Holger miał wrażenie, że wszystko co usłyszał było prawdą. Szczupła, ciemna twarz była w jakiś sposób znajoma. Gdzieś, kiedyś na pewno znał Carahue. Ale jako przyjaciela, czy wroga? Saracen skrupulatnie unikał deklarowania się w tej kwestii, a Holger czuł, że dalsze wypytywanie nie byłoby najrozsądniejsze. Co prawda Maur dobrze mówił o człowieku, którego poszukiwał, ale to niczego nie dowodziło. Rycerze, stosujący się do nieprawdopodobnych zasad kodeksu honorowego, mogli piać peany na cześć swoich przeciwników, jednocześnie dybiąc na ich życie. Część opowieści, z której wynikało, że znajomości Holgera datują się na setki lat wstecz nie zrobiła na nim specjalnego wrażenia. I tak nie mógłby odczuwać większej samotności i tęsknoty za domem, niż już czuł. Kilka spraw się jednak wyjaśniło. On, Holger, mający w herbie trzy serca i trzy lwy, był rycerzem, którego Morgan zwabiła na wyspę Avalon, pozostającą poza głównym nurtem czasu. Raz ją opuścił - wtedy, gdy potrzebowała go Francja. Morgan pozwoliła mu na to, gdyż zapewne nie obchodziło jej kto zwycięży w tamtej wojnie, a po jej zakończeniu i tak do niej wrócił. A teraz znowu... Jednak tym razem jego powrót do tego świata nastąpił z miejsca znacznie bardziej odległego, a Morgan sprzeciwiała mu się ze wszystkich swych mrocznych sił. - Nie chciałbym wydać się nadmiernie wścibski - powiedział Carahue uprzejmie - jednak ciekawi mnie, dlaczego również ty musisz wędrować po tym niespokojnym pograniczu. Powiedz mi proszę, gdzie właściwie leży twoje Graustark? - Och, trochę na południe stąd - wymamrotał Holger. - Ja... ja złożyłem śluby. Łabądziewa uprzejmie zgodziła się pomóc mi w ich dopełnieniu. Carahue uniósł brwi. Najwyraźniej nie wierzył w ani jedno słowo. Uśmiechnął się jednak wesoło. - Hej, może pośpiewamy trochę, żeby się rozerwać? Znasz pewnie jakąś pieśń, balladę albo przyśpiewkę, która słodko zabrzmi w uszach od dawna przywykłych tytko do wycia wilków i wiatru. - Możemy spróbować - powiedział Holger, zadowolony ze zmiany tematu. Śpiewali na zmianę przez kilka godzin. Potrzebowali przy tym wielkiej ilości wina, żeby gardła były odpowiednio wilgotne, a mózgi sprawne. Carahue był zachwycony zrobionym naprędce przekładem "Auld Lang Lane". Obudzili cały dom, gdy rycząc tę balladę i podpierając się wzajemnie, niepewnym krokiem wchodzili na schody, żeby wreszcie pójść spać. następny |