ďťż
Lemur zaprasza
Robert Silverberg Umierając żyjemy . 20 . Zawsze istniało niebezpieczeństwo zdemaskowania. Wiedział, że musi się pilnować. Była to epoka polowań na czarownice i każdy, kto nie mieścił się w schemacie danej społeczności, był ścigany i palony na stosie. Wszędzie roiło się od szpiegów polujących na tajemnicę młodego Seliga, na tę potworną prawdę. Dotyczyło to nawet jego nauczycielki biologii, panny Mueller. Była krępą, małą, podobną do pudla kobietą około czterdziestki, o ponurej twarzy i ciemnych sińcach pod oczami. Jej włosy były zawsze brutalnie podcięte. Wyglądała jak jakiś zakonspirowany rekrut. Tył jej szyi pokrywał zwykle szorstki meszek świadczący o niedawnym podgalaniu. Do klasy przychodziła codziennie w szarym, laboratoryjnym fartuchu. Panna Mueller "siedziała bardzo mocno" w królestwie okultyzmu i ponadzmysłowych zjawisk. Oczywiście, takiego wyrażenia wtedy jeszcze nie używano (kiedy uczyła Dawida Seliga, był rok 1949), ale pozostawmy ten anachronizm. Wyprzedzała swój czas, miała duszę hippisa. Wszędzie węszyła rzeczy irracjonalne, nieznane. Nawet we śnie poruszałaby się sprawnie po terytorium biologii szkoły średniej - zresztą uczyła też jak we śnie. Ale tak naprawdę, to zajmowały ją problemy w rodzaju telepatii, jasnowidztwa, telekinezy, astrologii - cała parapsychologia. Wystarczała najdelikatniejsza prowokacja, by wytrącić ją z rytmu programowych zajęć, studiowania metabolizmu, systemu krążenia czy czegoś podobnego i skierować jej myśli ku tej pasji. Była pierwszą osobą, jaką znałem, która posiadała księgę "I Ching". Spędzała masę czasu nad tablicami skryptoskopów. Wierzyła, że Wielka Piramida z Gizeh zawierała boskie przesłanie dla ludzkości. Poszukiwała głębszych prawd przy pomocy Zen, semantyki ogólnej, ćwiczeń wzrokowych Batesa, i wskazówek Edgara Cayce'a. (Jakże łatwo mógłbym rozszerzyć listę jej fascynacji, wychodząc poza okres naszych wzajemnych oddziaływań! Musiała przejść przez dianetykę, Velikovskiego, Brideya Murphy'ego, Timothy'ego Leary, po to by na starość skończyć jako Lady Guru uzależniona od psylocybiny i pejotlu, dożywająca swych dni w jakiejś ustronnej kryjówce w Los Angeles. Biedna, głupia, naiwna stara suka.) Naturalnie czytała na bieżąco wyniki badań percepcji pozazmysłowej prowadzonych na Duke University przez J. B. Rhine'a. Dawid wpadał w przerażenie, ilekroć o tym wspominała. Ciągle obawiał się, że nauczycielka ulegnie pokusie, by przeprowadzić parę eksperymentów Rhine'a w klasie i zdemaskuje go. Sam też czytał Rhine'a "Osiągnięcia umysłu", "Nowe granice umysłu", zajrzał nawet w zagmatwane artykuły "Dziennika parapsychologii" w nadziei, że znajdzie tam jakieś wyjaśnienia dotyczące jego własnej osoby, ale wewnątrz nie było niczego prócz statystyki i mętnych domysłów. Dopóki Rhine zajmował się głupstewkami, daleko w Północnej Karolinie, nie stanowiło to dla Dawida zagrożenia. Jednakże otumaniona panna Mueller mogła łatwo skompromitować go i zaprowadzić na stos. Katastrofa zbliżała się nieuchronnie. Niespodziewanie tematem najbliższego tygodnia okazało się funkcjonowanie i możliwości ludzkiego mózgu. Spójrzcie, to jest mózg, to móżdżek, a to rdzeń. Układanka receptorów. Norman Heimlich o tłustych policzkach, klasowy prymus, który zawsze wiedział, jak się zachować, podniósł w górę rękę: - Panno Mueller, jak pani uważa, czy ludzie będą kiedyś mogli czytać w myślach? Nie chodzi mi o jakieś sztuczki, lecz o prawdziwą telepatię. Och, co za radość dla panny Mueller! Jej bryłowata twarz jaśniała. To był sygnał do rozpoczęcia ożywionej dyskusji o pozazmysłowych doznaniach, parapsychologii, nie dających się wyjaśnić zjawiskach, nadnaturalnych sposobach porozumiewania, badaniach Rhine'a, i tak dalej, i tak dalej, stek metafizycznych bzdur. Dawid pragnął schować się pod ławkę. Dźwięk słowa telepatia wywoływał bolesny grymas na jego twarzy. Podejrzewał, że co najmniej połowa klasy wie, kim on jest. I teraz poczuł przypływ paranoicznego strachu. Czy oni patrzą na mnie, czy już się gapią, pokazują palcami, czy szepcą coś i kiwają głowami? Były to, oczywiście, irracjonalne obawy. Nieskończoną ilość razy przeglądał wszystkie zgromadzone w klasie umysły, usiłując rozerwać się jakoś pomiędzy napadami jałowej nudy, i wiedział, że jego sekret jest bezpieczny. Jego szkolni towarzysze, młodzi, toporni brooklińczycy nigdy nie wpadliby na trop zakonspirowanego supermana, który ukrywa się wśród nich. Tak, uważali, że jest dziwny, ale nie mieli pojęcia j a k b a r d z o dziwny. Czy panna Mueller otworzy im teraz oczy? Mówiła właśnie o przeprowadzeniu w klasie eksperymentów parapsychologicznych, żeby zademonstrować możliwości ludzkiego umysłu. O, gdzież się ukryję? Nie ma ucieczki. Następnego dnia przyniosła jakieś karty. - To są tak zwane karty Zenera - wyjaśniła z powagą. Pokazała je wszystkim, a potem rozłożyła jak Dziki Bill Hickok serwujący sobie pokera z ręki. Dawid nigdy wcześniej nie widział takiej talii kart, a jednak było w nich coś znajomego. Przypominały mu zestaw używany przez rodziców podczas nie kończących się gier w kanastę. - Zostały sporządzone mniej więcej dwadzieścia pięć lat temu na Duke University przez doktorów Karla E. Zenera i J. B. Rhine'a. Ich druga nazwa brzmi: karty PPZ. Kto może powiedzieć, co to znaczy? Serdelkowaty palec Normana Heimlicha znowu wzniósł się w powietrze. - To znaczy percepcja pozazmysłowa, panno Mueller! - Bardzo dobrze, Normanie. Bezmyślnie zaczęła przesuwać karty. Jej oczy zwykle bez wyrazu lśniły jak neony w Las Vegas. - Zestaw składa się z dwudziestu pięciu kart podzielonych według pięciu kodów lub symboli. Pięć kart oznaczonych jest gwiazdą, pięć kółkiem, kolejna piątka kwadratem, potem następuje wzór z falistych linii, a ostatnia piątka nosi znak krzyża lub matematyczny "plus". Poza tym wyglądają jak zwykłe karty do gry. Wręczyła pakiet Barbarze Stein, jednej z jej klasowych faworytek, i poprosiła o przerysowanie symboli na tablicy. - Rzecz w tym, że badana osoba, oglądając po kolei karty leżące wierzchem do góry, próbuje nazwać symbol znajdujący się pod spodem. Test można przeprowadzić na wiele różnych sposobów. Czasami egzaminator ogląda karty, zanim poda je badanemu. Umożliwia to znalezienie właściwej odpowiedzi w umyśle egzaminatora, oczywiście, o ile badana osoba to potrafi. Czasami ani badany, ani badający nie oglądają wcześniej kart. W innej wersji obiekt eksperymentu może dotykać kart, zanim udzieli odpowiedzi. Możliwe jest odgadywanie z opaską na oczach, albo długie wpatrywanie się w tył każdej karty. Jednak niezależnie od sposobu przeprowadzenia eksperymentu podstawowy cel jest zawsze taki sam - należy odgadnąć wzór na karcie bez oglądania jej, używając jedynie percepcji pozazmysłowej. Estello, wyobraź sobie, że badany nie ma żadnych nadnaturalnych zdolności i posługuje się tylko zgadywaniem. Ile prawidłowych odpowiedzi może przypuszczalnie udzielić na dwadzieścia pięć kart? Zaskoczona pytaniem Estella poczerwieniała i bąknęła: - Och, dwanaście i pół? Panna Mueller uśmiechnęła się kwaśno i spojrzała na bystrzejszą, weselszą z bliźniaczek. - Beverly? - Pięć, panno Mueller? - Właściwa odpowiedź. Zgadując, zawsze macie jedną szansę na pięć, więc na dwadzieścia pięć kart możecie odgadnąć pięć, działając na chybił trafił. Oczywiście wyniki nie są aż tak dokładne. Przy jednym rozdaniu możecie mieć cztery trafienia, przy następnym sześć, potem pięć, potem może siedem, a na koniec może tylko trzy; ale p r z e c i ę t n a po długiej serii prób powinna wynosić mniej więcej pięć. Tak dzieje się, jeśli jednym czynnikiem jest rachunek prawdopodobieństwa. Prawdę mówiąc, w eksperymentach Rhine'a pewna grupa badanych uzyskała przeciętną sześć i pół lub siedem trafień na dwadzieścia pięć w dużej ilości testów. Rhine uważa, że tak wysoki wynik można wytłumaczyć tylko percepcją pozazmysłową. Niektóre osoby uzyskiwały jeszcze lepszą średnią. Był taki człowiek, który przez dwa dni z rzędu odpowiedział prawidłowo na dziewięć kolejnych pytań. Parę dni później miał piętnaście kolejnych trafień, potem dwadzieścia jeden na dwadzieścia pięć. Wnioski mogą być zupełnie fantastyczne. Ilu z was uważa, że był to tylko przypadek? Mniej więcej jedna trzecia rąk podniosła się do góry. Niektóre z nich należały do tępaków, którzy nie wykorzystali okazji, by sprytnie zamanifestować sympatię dla pasji swojej nauczycielki. Inne należały do niepoprawnych sceptyków, którzy odrzucali takie cyniczne manipulacje. Była tam też dłoń Dawida Seliga. Chciał tylko przywdziać barwy ochronne. Panna Mueller rzekła: - Przeprowadźmy dzisiaj parę testów. Wiktorku, czy zechciałbyś być naszym pierwszym królikiem doświadczalnym? Podejdź tutaj. Wiktor Schlitz z nerwowym uśmiechem ruszył naprzód. Stał sztywno obok panny Mueller, która bez końca mieszała karty. Potem obrzuciwszy szybkim spojrzeniem pierwszą z nich, przesunęła ją w kierunku Wiktora. - Jaki symbol? - spytała. - Kółko? - Zaraz sprawdzimy. Klasa, proszę nic nie mówić. - Podała kartę Barbarze Stein, każąc jej narysować kreseczkę pod właściwym symbolem na tablicy. Barbara podkreśliła kwadrat. Panna Mueller przyjrzała się następnej karcie. G w i a z d a, pomyślał Dawid. - Fale - powiedział Wiktor. Barbara podkreśliła gwiazdę. - Plus. - K w a d r a t, g ł u p k u! Barbara podkreśliła kwadrat. - Kółko. - K ó ł k o. Kółko. Wiktor trafił i przez klasę przebiegł nagły dreszcz podniecenia. Panna Mueller z promieniejącym spojrzeniem poprosiła o ciszę. - Gwiazda. - F a 1 e. I Barbara podkreśliła fale. - Kwadrat. - K w a d r a t, zgodził się Dawid. Na tablicy też pojawił się kwadrat. I jeszcze jeden dreszcz, ale już łagodniejszy. Wiktor przeszedł przez wszystkie karty. Panna Mueller policzyła wyniki; cztery trafienia. Mniej niż przeciętna. Test powtórzono. Pięć trafień. W porządku, Wiktorze, może i jesteś sexy, ale z pewnością nie nadajesz się na telepatę. Panna Mueller powiodła oczami po klasie. Kto następny? Żeby tylko nie ja, modlił się Dawid. Boże, nie dopuść, żebym to był ja. Udało się. Wybrała Sheldona Feinberga. W pierwszym podejściu miał pięć, w drugim sześć trafień. Całkiem przyzwoicie. Potem Alicja Cohen. Cztery i cztery. Kamienisty grunt, panno Mueller. Dawid, śledząc każdą turę eksperymentu, nieodmiennie odgadywał dwadzieścia pięć na dwadzieścia pięć kart. Ale tylko on o tym wiedział. - Następny? - pytała panna Mueller. Dawid skurczył się w swojej ławce. Ile jeszcze do dzwonka? - Norman Heimlich. Norman podszedł do pulpitu nauczycielki. Spojrzała na kartę. Dawid wyłowił z jej myśli znak gwiazdy. Przerzucił się do mózgu Normana i spotkała go niespodzianka. Obraz rozmazywał się, gwiazda przekornie zaokrąglała swoje ramiona przybierając kształt koła, a potem znów wracała do pierwotnej formy. Co to było? Czy ten obmierzły Heimlich posiadał jakąś szczątkową moc? - Kółko - wymruczał Norman. Ale odgadł następną kartę, fale, a potem jeszcze jedną, kwadrat. On chyba naprawdę odbierał jakieś emanacje, zamazane i niewyraźne, niemniej jednak niewątpliwie były to emanacje z mózgu panny Mueller. Gruby Heimlich posiadał odrobinę mocy. Ale tylko odrobinę. Dawid, obserwując jednocześnie umysły Normana i nauczycielki, patrzał, jak obrazy powoli słabną, by zniknąć całkowicie przy dziesiątej karcie. Zmęczenie zniszczyło resztki niepozornej mocy Normana. Ale i tak trafił siedem razy, co dawało mu pierwszą pozycję. Dzwonek, modlił się Dawid. Dzwonek, dzwonek, dzwonek! Jeszcze dwadzieścia minut. Jeszcze chwila miłosierdzia. Panna Mueller szybko rozdała kartki. Chciała przebadać całą klasę za jednym zamachem. - Będę wyliczała numery od jeden do dwadzieścia pięć rzekła. - Przy każdym numerze napiszcie symbol, który według was odpowiada danej cyfrze. Gotowi? Jeden. Dawid zobaczył kółko. F a 1 e, napisał. Gwiazda. Kwadrat. Fale. K ó ł k o. Gwiazda. F a 1 e. Kiedy test zbliżał się do końca, nagle błysnęła mu myśl, że wszystkie nieprawidłowe odpowiedzi to taktyczny błąd. Uznał, że przynajmniej dwie lub trzy powinny być prawidłowe. Po prostu dla zmylenia. Ale już było za późno. Zostały jeszcze tylko cztery cyfry. Byłoby to podejrzane, gdyby nagle dał cztery prawidłowe odpowiedzi, myląc się we wszystkich innych. A więc mylił się dalej. Panna Mueller wydała polecenie: - Teraz wymieńcie karteczki z sąsiadami i podkreślcie odpowiedzi. Gotowi? Numer jeden: Kółko. Numer dwa: Gwiazda. Numer trzy: Fale. Numer cztery:... Z napięciem oczekiwała wyników. Może ktoś trafił dziesięć razy, może jeszcze więcej? Niestety, nie. Dziewięć? Osiem? Siedem? Norman Heimlich miał znowu siedem. Rozpierała go duma. Norman Heimlich - telepata. Fakt, że Heimlich miał choć okruch mocy, budził w Dawidzie obrzydzenie. Sześć? Czterech uczniów miało sześć trafień. Pięć? Cztery? Panna Mueller skrupulatnie zapisywała wyniki. Jakieś inne możliwości? Sidney Goldblatt zaczął chichotać. - Panno Mueller, a jeśli ktoś ma zero? Była zaskoczona. - Zero? Czy jest ktoś, kto nie odgadł ani j e d n e j karty? - Dawid Selig! Dawid Selig chciał się zapaść pod ziemię. Wszystkie oczy skierowały się na niego. Uderzył w niego pełen okrucieństwa śmiech. Dawid Selig nie odgadł ani jednej. To brzmiało jak: Dawid Selig zsikał się w majtki, Dawid Selig ściągał na egzaminie, Dawid Selig wszedł do damskiej toalety. Zamiast zniknąć w tłumie skierował na siebie straszliwe podejrzenia. Panna Mueller oznajmiła poważnym, mentorskim tonem: - Moi drodzy, wynik zerowy może oznaczać bardzo wiele. Zamiast całkowitego braku zdolności telepatycznych, co zapewne przypuszczacie, może to sugerować wyjątkowo silne natężenie PPZ. - O, Boże. Wyjątkowo silne natężenie PPZ. Nauczycielka kontynuowała: - Rhine mówi o takich zjawiskach, jak "przemieszczenie wsteczne" lub "wyprzedzające", kiedy to wyjątkowo silne PPZ może przypadkowo skupiać się na karcie wyprzedzającej właściwą, na jednej karcie wstecz, czasami ta różnica wynosi dwie lub trzy karty. Tak więc wydaje się, że badany uzyskuje wyniki znacznie niższe od przeciętnych, podczas gdy w rzeczywistości trafia idealnie, tylko z pewnym przesunięciem! Dawid, pokaż mi twoje odpowiedzi. - Ja nic takiego nie robiłem, panno Mueller. Po prostu zapisywałem przypadkowe odpowiedzi, i zdaje się, że za każdym razem złe. - Zobaczymy. Zaniósł jej kartkę, czując się, jakby szedł na szafot. Położyła ją obok własnej listy, próbując je jakoś pokojarzyć, szukając korelacji, "sekwencji przemieszczeń". Ale chroniła go całkowita przypadkowość jego rozmyślnych pomyłek. Przemieszczenie wyprzedzające jednej karty dało mu dwa punkty, przemieszczenie wsteczne oznaczało dopiero trzy. Nic szczególnego. Mimo to panna Mueller nie poddawała się. - Chciałabym cię jeszcze raz przetestować - oświadczyła. - Zrobimy parę różnych prób. Wynik zerowy jest fascynujący. Zaczęła tasować karty. Boże, Boże, Boże, gdzie się podziałeś? Och. Dzwonek! Dzwonek go uratował! - Czy możesz zostać po lekcji? - zapytała. W rozpaczy potrząsnął głową. - Mam teraz geometrię, panno Mueller. Wycofała się. A więc jutro. Przeprowadzimy te testy jutro. Boże! Przez całą noc nie zmrużył oka. Pocił się, dygotał, owładnięty strachem - koło czwartej nad ranem zwymiotował. Miał nadzieję, że matka zatrzyma go w domu. Nic z tego, o wpół do ósmej siedział już w autobusie. A może panna Mueller zapomni o testach? Nie zapomniała. Złowieszcze karty leżały na jej biurku. Nie było wyjścia. Znalazł się w centrum uwagi. No dobrze, Daw, postaraj się tym razem. - Czy możemy zaczynać? - spytała, podnosząc pierwszą kartę. W jej mózgu pojawił się znak plus. - Kwadrat! - wykrzyknął. Zobaczył kółko. - Fale - powiedział. Zobaczył jeszcze jedno kółko. - Plus - rzekł. Zobaczył gwiazdę. - Kółko - oświadczył. Teraz ujrzał kwadrat. - Kwadrat - powiedział. To jeden. Dokładnie liczył punkty. Cztery złe odpowiedzi, potem jedno trafienie. Trzy złe odpowiedzi i jedna właściwa. W pierwszym teście pozwolił sobie na pięć trafień rozłożonych z fałszywą przypadkowością. W drugim na cztery. W trzecim sześć. Za czwartym razem zdecydował się na cztery. Czy nie jestem zbyt przeciętny, zastanawiał się. Może teraz zaserwować jej tylko jedno trafienie? Ale nauczycielka powoli traciła zainteresowanie. - Ciągle nie mogę zrozumieć, skąd wziął się ten zerowy wynik, Dawidzie - mówiła. - Ale wydaje mi się, że nie masz żadnych zdolności PPZ. Próbował udawać zawiedzionego. Przygniecionego poczuciem winy. Przykro mi, proszę pani. Kiepsko z moimi PPZ. Słabiutki uczeń skromnie wrócił na swoje miejsce. * * * Panno Mueller, jednym nagłym uchyleniem zasłony, jedną chwilą całkowitego zbliżenia mogłem usprawiedliwić całe pani życie, wypełnione tropieniem tego, co niemożliwe, nieznane, niewyjaśnione, irracjonalne. Tego, co cudowne. Ale zabrakło mi ikry, by to zrobić. Musiałem bronić własnej skóry, panno Mueller. Pozostać przeciętniakiem. Czy pani mi wybaczy? Zamiast wyznać prawdę, oszukałem panią, dopuściłem, by wpadła pani w błędne koło tarota, znaków zodiaku, latających talerzy, tysiąca surrealistycznych wibracji, miliona apokaliptycznych astralnych światów. A przecież wystarczyłoby jedno zetknięcie naszych umysłów, by uleczyć cię z twego szaleństwa. Jedno moje dotknięcie. W jednej chwili. W mgnieniu oka. następny |