ďťż

13 (20)

Lemur zaprasza










Harry Harrison     
  Planeta Śmierci 4 Księga I

   
. 13 .    







   Gdy pęcherz pękł, tylko Clif, najmłodszy członek ekipy, nie
zdołał się pohamować i strzelił. Kerk i Stan pojęli już, że nie ma kogo
atakować. Zresztą strzał Clifa dobrze ściął poszarpane krawędzie sterczącego we
wszystkie strony hiperlodu i zdumieni Pyrrusanie zobaczyli ogromną gardziel
szerokiej rury. Ulatywał z niej gaz - najpierw gęstym, potem coraz bardziej
rozrzedzonym strumieniem. Nie, nic trującego - zwyczajna mieszanka tlenu z
azotem w stosunku jeden do czterech. W sumie urządzenie to bardzo przypominało
zwyczajną rurę poczty pneumatycznej.
    - Pneumatyczny rurociąg wychodzący w przestrzeń bez powietrza -
skomentował Kerk. - Oryginalny pomysł.
    - Biorąc pod uwagę niemal ziemskie ciążenie na tej asteroidzie,
można przypuścić, że kiedyś była tu atmosfera - rozważał Stan. - A w tym
konkretnym miejscu mogło być cokolwiek, od niewielkiej sztucznej wyspy do całego
miasta, zatopionego i następnie zamarzniętego.
    - Moim zdaniem, miasto jest właśnie tam - zauważył Kerk,
wskazując w dół. - Podziemne miasto. Pomysł, powiedzmy sobie szczerze,
niezbyt oryginalny. Ci z was, którzy pod wpływem Jasona zaczęli się
interesować historią, powinni dobrze pamiętać: nasi przodkowie na Setam
mieszkali właśnie w podziemnych miastach. więc i tu ktoś mieszka. A ponieważ na
dole są wrogowie, ruszajmy na nich! Ten otwór umożliwi nam poważny atak.

    - O ataku powinniśmy w tej chwili zapomnieć - powiedział Stan.
- Jesteśmy zwiadowcami, a nie oddziałem sztormowym.
    - Zgoda - nieoczekiwanie poparł go młody, z natury lekkomyślny
Clif, nie bacząc na groźny autorytet Kerka. Zresztą od razu uciekł spojrzeniem;
w skafandrze to nic trudnego.
    Cała trójka zamilkła i gorączkowo zastanawiała się nad
dalszymi krokami. Czyżby to dziwne promieniowanie aż tak wpłynęło na moich
komandosów? - zastanawiał się Kerk.
    - Mogę coś powiedzieć? - Clif przerwał wydłużającą się pauzę. -
Wydaje mi się, że naprawdę groźne dla człowieka są tylko stwory wmarznięte w
lód. Tu ich nie ma. A cała energia czarnego cienia, który strzegł
tego miejsca, wyczerpała się podczas ataku na naszych przyjaciół. Teraz
droga jest wolna. Tyle czasu sterczymy na brzegu studni, całe powietrze już
wyleciało, a nikt nas nie atakuje. Ja jestem gotów zejść na dół.

    Na statku uważnie słuchano wymiany zdań. Nadszedł czas na
ingerencję z zewnątrz. Do dyskusji włączył się Brucco:
    - Słyszycie mnie, przyjaciele? Decyzja o tym, kto wejdzie do
tej dziury i czy w ogóle warto tam włazić, może być podjęta tylko
wspólnie. Żadnej partyzantki! Ani Pyrrusanom, ani Zielonej Gałęzi nie są
potrzebne kolejne ofiary i bohaterowie. Zgadzasz się ze mną, Kerk?
    - Tak - niechętnie odpowiedział dowódca Pyrrusan,
wyraźnie czując, że nie jest już dowódcą.
    - No to wysłuchajcie rady Archiego.
    Propozycja ostrożnego astrofizyka rzeczywiście wyglądała na
najbezpieczniejszą. Ścianki tego, co nazywano umownie tunelem pneumatycznym,
były czarne i źle odbijały światło, a rura prowadziła gdzieś daleko. Nawet
ultradźwiękowe lokatory nie dawały precyzyjnych danych. Dlatego Archie
zaproponował, by opuścić w dół kamerę z mocnym reflektorem. Zwłaszcza że
w komplecie desantowego kutra znajdował się dwukilometrowy kłębek najcieńszej,
superwytrzymałej nici monomolekularnej.
    Kamera wolno się okręcała, kierując we wszystkie strony światło
wmontowanego w nią reflektora; przez długi czas nie pokazywało się w jej
obiektywie nic ciekawego - tylko gładkie, matowe, idealnie czarne cylindryczne
ścianki. Potem pojawił się zamknięty luk bocznego odgałęzienia. Przyjrzano mu
się dokładniej, a potem opuszczano kamerę dalej. Było to na głębokości
sześćdziesięciu metrów. Dwa podobne luki pojawiły się na głębokości
osiemdziesięciu i stu metrów. Po kolejnych pięciu metrach pojawiło się
otwarte przejście. Na jego końcu nie udało się zobaczyć niczego ciekawego, a
potem luk bezczelnie się zatrzasnął na oczach zachwyconej publiczności.
Najprawdopodobniej jakiś automat zareagował na światło. Albo... Ale nie było
czasu na zgadywanki, ponieważ po sekundzie kamera się wyłączyła. Pewnie została
zniszczona, choć naprężenie nici nie słabło, a nawet przeciwnie - nagle zaczęła
się rozwijać jeszcze szybciej. W końcu zapas się wyczerpał - dwa kilometry. Ale
na ekranach nie pojawił się żaden obraz.
    W zasadzie wszystko było jasne: kamera została przejęta przez
kogoś albo przez coś; otwór, przez który została wprowadzona,
zamknął się, a nić... Nić może przecież być przeciągana przez dowolne szczeliny,
nie wpływając nawet na próżniową szczelność styku. Druga kamera,
spuszczona na głębokość stu metrów, całkowicie potwierdziła ten domysł:
nić sterczała z zamkniętego luku na dnie sztolni. A na drugą przesyłkę od
Pyrrusan gospodarze nie zareagowali. Jakby cała automatyka nastawiona była na
jednorazowe działanie.
    Co dalej? Wysadzić luk? Najpewniej wejście zostanie zamknięte
na zawsze. Zejść niżej i wyciąć otwór? Wtedy porwanych może pochłonąć
czarny cień. Skoro nie rzucili się do razu na ratunek tych trojga, nie warto
chyba kruszyć kopii o kamerę? Zresztą, można spróbować wyciągnąć ją z
powrotem. Jeśli zamknięty luk się otworzy, by wypuścić kamerę, będzie to mały
sukces. A jeśli nie... I tak, i tak nic nie tracą. Kerk polecił więc zwijać nić.
Nic się szczególnego nie stało, ale Stan zauważył, że zwijanie nici
pochłania znacznie więcej energii niż podnoszenie samej kamery. Albo ruch nici
jest hamowany przez bardzo szczelną pokrywę, albo ktoś czy coś usiłuje utrzymać
kamerę, albo wyciągają na górę nie tylko kamerę (a może w ogóle
już nie kamerę). Na wszelki wypadek Kerk rozkazał przyspieszyć zwijanie nici.
Obciążenie się nie zmniejszyło. Koniec eksperymentu był blisko, ale Kerk już się
domyślał: wynik będzie zerowy.
    Poczuł nagle straszliwe zmęczenie i obojętność. Przestał być
sobą. Już nie chciał pędzić przed siebie i zwyciężać, chciał wrócić na
statek, pozbyć się odpowiedzialności i czekać na powrót do domu. W końcu
jest chory, rana jeszcze się nie zagoiła, marzył o tym, by się położyć i nie
otwierać oczu. Nawet gdyby nie zapłacili im za akcję, nawet wtedy. Wszystko
jedno. Poddaje się. Nieustraszony potężny Kerk poddaje się...
    Dlaczego Stan patrzy na niego takim dzikim wzrokiem? Hej, nie
patrzy na niego, a na ścianę za nim. Clif też odwraca głowę w tamtą stronę. Kerk
odwrócił się błyskawicznie i leniwe oszołomienie natychmiast go opuściło.

    Z nowej szczeliny, dwieście metrów od nich, wypełzał
ów absolutnie czarny mrok, wysuwał się, nadymał, wolno i przerażająco jak
jęzor olbrzymiego smoka.
    - Do kutra! Gazem! - wrzasnął Kerk, zanim dotarł do niego
dokładnie taki sam rozkaz z pokładu "Argo".
    Kto potrafi lepiej od Pyrrusan wykonywać polecenie
"Gazem!? Wystartowali z maksymalnym przyspieszeniem i przez kilka
pierwszych sekund lotu obserwowali przez kurtynę czerwieni przed oczami
żarłoczny czarny jęzor. Wyciągał się w ich kierunku, zaginając się na koniuszku,
jakby usiłował polizać ich kuter, a może owinąć się dokoła i ścisnąć jak pyton.
Ale potem niespodziewanie obwisł i zaczął zostawać z tyłu. Byli uratowani.

następny   




  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza