ďťż
Lemur zaprasza
Poul Anderson Trzy serca i trzy lwy . 22 . Carahue pojechał pierwszy, z Hugim jako przewodnikiem. Przez chwilę Holger widział czerwone i błękitne wstążki, wplecione w powiewający ogon klaczy. Potem między jego kolanami naprężyły się mięśnie Papillona. Kierując się na wschód wzdłuż skarpy, musieli przejechać obok przyczajonych ludożerców. Słyszeli narastające wycie. Holger zauważył włócznię, nadlatującą z lewej strony. Gdy w jej grocie odbita się ta resztka światła, która tu docierała, zobaczył, że zmienia ona kierunek lotu i tukiem spada wprost na niego. Podniósł tarczę. Włócznia odbiła się od niej. Chwilę później w drewnianą ramę zagłębiły się trzy strzały. Holger zanurzył się w ciemności. Biała klacz i luźne, białe szaty jeźdźca były tylko plamą, ledwo widoczną wśród cieni. Papillon potknął się. Iskry trysnęły z miejsca, w którym podkowa ześliznęła się z krzemienia. Zwierzęta zwolniły, przeszły w nierówny kłus. Z boków i w górze była tylko czerń. Holger nie wiedział - wyobraźnia czy zmysły mówiły mu o skałach z lewej strony Czuł ich ciężar, wiszący nad głową, przygniatający go tak, jakby już był pod nim pogrzebany. Spojrzał do tyłu i jego wzrok padł na wodza ludożerców. Posępny mężczyzna w borsuczych skórach chwycił polano z ogniska i wywijał nim nad głową, aż rozkwitłe płomienie oblekły go w czerwoną i żółtą jasność. Z okrzykiem, skierowanym do swoich wojowników, podniósł w górę topór i ruszył w pościg. Wkrótce dogonił niepewnie stąpające konie. Holger kątem oka zauważył, że inni wprawdzie biegną za nim, jednak bez specjalnego zapału. Skupił uwagę na wodzu, zbliżającym się z lewej strony, tej, z której miecz nie mógł go dosięgnąć. Wódz podbiegł do Papillona i zamachnął się toporem, mierząc w pęcinę. Ogier odskoczył, niemal zrzucając swoich jeźdźców. Holger okręcił go, zwracając się twarzą do napastnika. Za chwilę będzie tu cała reszta i znajdziemy się w pułapce, uświadomił sobie. - Alianora, trzymaj się! - krzyknął. Wychylił się daleko do przodu, chcąc ugodzić przeciwnika. Jego cios został sparowany ostrzem topora. Ludożerca, zwinniejszy od każdego wierzchowca, cofnął się nieco. Wymalowana twarz z brodą zaplecioną w warkocze wykrzywiła się szyderczo. Jednak pochodnia, trzymana przez wodza w lewej dłoni pozostawała w zasięgu miecza. Holger uderzył w nią, kierując płomień ku odsłoniętej piersi kanibala. Dzikus wrzasnął z bólu. Zanim przyszedł do siebie, Holger był już dostatecznie blisko, żeby zadać następny cios. Tym razem stal trafiła w żywe ciało. Wódz zachwiał się i upadł. Ty biedny, dzielny sukinsynu, pomyślał Holger. Spiął Papillona ostrogami i ruszył za Carahue. Walka trwała zaledwie kilka sekund. Jechali naprzód poprzez wszechogarniającą ciemność. Ludożercy biegli ich śladem, nie odważając się jednak na atak. Jedynie od czasu do czasu świsnęła strzała, a w powietrzu rozbrzmiewały okrzyki i wycie. - Zaraz się pozbierają i ruszą do ataku - krzyknął Carahue przez ramię. - Nie wydaje mi się - powiedziała Alianora. - Nic nie czujesz Holger pociągnął nosem. Wiatr wiał mu niemal prosto w twarz. Słyszał jego zawodzenie, czuł, że jest bardzo zimny. że rozwiewa mu opończę i targa pióropusz na hełmie. Ale nic ponadto. - Uch! - powiedział Carahue chwilę później. - Czy to właśnie ten smród. Ktoś przeraźliwie zawył w ciemnościach za nimi. Nos Holgera, stępiony tytoniem, był ostatnim, który zareagował na nasilający się odór. W tym czasie ludożercy rezygnowali już z pościgu. Niewątpliwie mieli zamiar pozostać w pobliżu, by się upewnić. że ich wrogowie nie umkną cichcem następnego ranka, ale nie chcieli iść już ani kroku dalej. Jeżeli zapach może być określony jako gęsty i zimny, to tak właśnie należy opisać smród trolla. Gdy znaleźli się przy wejściu do jaskini. Holger poczuł wielką ochotę żeby zatkać sobie nos. Zatrzymali się. Alianora zeskoczyła na ziemię. - Musimy znaleźć coś, czym moglibyśmy oświetlić drogę - powiedziała. - Czuję pod stopami suche gałązki, pewnie wypadły z naręczy, które troll znosił, gdy urządzał legowisko. Zebrała wiązkę chrustu, na którą Hugi skrzesał ogień. Gdy pojawił się płomień , Holger zobaczył może trzymetrowej średnicy otwór w ścianie skarpy, wiodący w kompletne ciemności. Również on i Carahue zsiedli z koni. Podali wodze Alinorze, żeby prowadziła oba wierzchowce. Wyszli na czoło, Hugi z pochodnią stanął krok za nimi. - No, ruszamy. - Język Holgera był zupełnie suchy. - Chciałabym, żebyśmy jeszcze kiedyś zobaczyli gwiazdy - powiedziała Alianora, wiatr rozwiał jej słowa. Hugi ujął jej dłoń i ścisnął. - Och, a jeżeli nawet spotkalibyśmy tego trolla - powiedział Carahue. - Nasze miecze posiekają go na kawałki. Zdaje mi się, że przestraszyliśmy się opowieści babuni. Podszedł energicznie do wejścia i przekroczył je. Holger ruszył za nim. Miecz, który trzymał w prawej dłoni i tarcza na lewym ramieniu były nienaturalnie ciężkie. Czuł ściekające po plecach strużki potu, świerzbienie w miejscach, których nie mógł podrapać, tępy ból po otrzymanych ciosach. Powietrze w jaskini przesycone było odorem trolla, wymieszanym z duszącym smrodem gnijącego mięsa. Płomień pochodni tańczył, przygasał, tu znów wybuchał jasnością, cienie skakały po nierównych ścianach. Holger mógłby przysiąc, że widzi na nich kamienne twarze, rozdziawiające ku niemu bezzębne usta. Grunt pod stopami usłany był skalnymi okruchami, o które co chwila obijał sobie palce i ogryzionymi do czysta zwierzęcymi kośćmi. Alianora przezornie wybierała spośród nich kawałki drewna i suche gałązki. Słyszeli tylko wyraźne, ostre człapanie końskich podków, wracające do nich głuchym echem. W przeciwległej ścianie jaskini wykopany był tunel. wysoki na trzy metry i niewiele szerszy - Holger i Carahue musieli w nim iść znacznie bliżej siebie. Holger starał się nie zastanawia, czy troll wygrzebał go gołymi rękami. Raz czy dwa kopnął przypadkiem kostne odłamki, pochodzące wyraźnie ludzkich czaszek. Gdy tunel opadł kilka razy, jego wyczucie kierunku zawiodło całkowicie i nagle Holger wiedział , że idą w dół, drogą bez końca, aż do trzewi ziemi. Siłą woli powstrzymywał się od wrzasku. Tunel doprowadził ich do nieco większej jaskini. Na wprost nich ziały trzy następne dziury. Hugi wyprzedził Holgera i Carahue, gestem nakazując im pozostanie w miejscu. Światłu pochodni uwydatniało rysy jego twarzy, wielki cień wyglądał jak czarny. groteskowy otwór, gotowy lada chwila się na niego rzucić. Przyjrzał się uważnie płomieniowi, który stał się żółty i dymił, potem poślinił palec, wyciągając go i obracając we wszystkie strony, wreszcie ukląkł i obwąchał ziemię. W końcu spojrzał na tunel z lewej strony. - Ten - mruknął. - Nie - powiedział Holger. - Nie widzisz, że w tym kierunku podłoga opada: - Nie, nie opada. I nie rób tyle hałasu. - Chyba zwariowałeś! - zaperzył się Holger. - Każdy głupi... Hugi popatrzył na niego spod krzaczastych brwi. - Każdy głupi może zrobić, co mu się spodoba - powiedział. - A może i masz rację. Głowy nie dam. Jeno moje zdanie jest takie, że dobra droga wiedzie przez ten tunel, a wiem o podziemiach trochę więcej niż ty. To co, pójdziecie jak radzę? Holger przetknął ślinę. - Dobrze - powiedział. - Przepraszam. Prowadź. Hugi uśmiechnął się lekko. - Dobry chłopiec. Podreptał do wybranego przez siebie tunelu. Pozostali poszli za nim. Wkrótce tunel wyraźnie zaczął prowadzić w górę. Holger nie powiedział ani słowa, gdy Hugi minął kilka bocznych korytarzy, nie zaszczycając ich nawet jednym spojrzeniem. Jednak gdy powtórnie stanęli przed takim samym, jak poprzednie, potrójnym rozgałęzieniem, krasnolud wahał się przez kilka minut. W końcu. zatroskany powiedział: - Wszystko wskazuje, że możem iść tym w środku. Jeno widzi mi się, że smród trolla najsilniej stąd dochodzi. - Potrafisz w ogóle wyczuć jakąś różnicę? - spytał Carahue, krzywiąc się. - Pewnie tam jest jego legowisko - szepnęła Alianora. Któryś z koni parsknął. W ciasnej, akustycznej przestrzeni zabrzmiało to jak wystrzał. - Nie mógłbyś znaleźć jakiejś innej, okrężnej drogi? - Może i mógłbym - odpowiedział Hugi niepewnie. - Jeno sporo czasu by na tym zeszło. - A musimy jak najszybciej dotrzeć do kościoła - dodał Holger. - Dlaczego? - spytał Carahue. - Teraz to nie jest ważne - powiedział Holger. - Po prostu uwierz mi na słowo, dobrze? Jakkolwiek Saracen udowodnił, że jest godny zaufania, nie było to odpowiednie miejsce na postój i wyjaśnianie skomplikowanej prawdy. Było zupełnie oczywiste, że miecz Cortana miał podstawowe znaczenie. Gdyby gra szła o pietruszkę, wrogowie tak usilnie nie staraliby się uniemożliwić mu dojście do niego. Morgan bez trudności mogła dotrzeć do kościoła szybciej niż on. Jednak nic by jej to nie dało - nie mogłaby przenieść miecza w inne miejsce. Zapewne był za ciężki, żeby mogła poradzić sobie z nim w naturalny sposób, a zbyt święty i chroniony przez błogosławieństwa, żeby działały nań jej czary. Potrzebowałaby pomocy innych ludzi, takiej, jaką miała, gdy Cortana został ukradziony. Jednak wszystko wskazywało na to, że poganie czuli zbyt wielki strach przed kościołem Świętego Grimmina, żeby do niego podejść, nawet gdyby im wydała taki rozkaz. Jej własne oddziały, pochodzące z innych rejonów świata, były zajęte przygotowaniami do wojny z Imperium. Gdyby jednak miała wystarczająco dużo czasu, na pewno by kogoś znalazła. Lub... co bardziej prawdopodobne... mogła wezwać Moce, które z łatwością poradziłyby sobie z Holgerem, zanim zdołałby dotrzeć do kościoła. Miał dotychczas więcej szczęścia, niż zasługiwał. Wiedział aż nadto dobrze, że nie byłby w stanie wyrwać się z łap jej najsilniejszych sprzymierzeńców. Tylko święty mógłby tego dokonać, a jemu sporo jeszcze do Świętości brakowało. C.B.D.O. : musiał się maksymalnie śpieszyć. Carahue przez chwilę patrzył na niego ponurym wzrokiem, potem powiedział: - Jak sobie życzysz, przyjacielu. Idźmy więc najkrótszą drogą. Hugi wzruszył ramionami i ruszył naprzód. Tunel wyginał się, wiódł w górę, potem w dół, i znowu w górę, zakręcał, rozszerzał się i zwężał. Ich kroki brzmiały jak uderzenie bębna. Tutaj, tutaj, tu jesteśmy, trollu tutaj, tutaj, tu jesteśmy. Gdy korytarz stał się tak wąski, że niemal ocierali sobie ramiona o ściany, Holger znalazł się za Hugim. Za plecami miał Carahue, który z kolei szedł tuż przed prowadzącą konie Alianorą. Nie widział nic, poza mrokiem, barwionym czerwienią przez filujący płomień pochodni. Usłyszał przyciszony głos Carahue: - Najcięższym z moich grzechów jest to, że tak słodkiej dziewczynie pozwoliłem znaleźć się w tak cuchnącym miejscu. Bóg nigdy mi tego nie wybaczy. - Ale ja tak - szepnęła Alianora. Saracen zaśmiał się. - Ha! To wystarczy! A poza tym, moja pani, komu potrzebne jest słońce, czy księżyc, czy gwiazdy, jeżeli ty jesteś obok? - Nie, proszę cię, nie możemy rozmawiać, robimy za dużo hałasu. - A więc zadowolę się myślami. Myślami o piękni, wdzięku, łagodności i dobroci, słowem, myślami o Alianorze. - Och, Carahue... Holger zagryzł wargi aż do bólu. - Cicho tam z tyłu - sapnął Hugi. - Do samego legowiska dochodzim. Korytarz urwał się. Pochodnia oświetlała zaledwie niewielką część jaskini, w której się znaleźli. Gdy płomień rozgorzał nieco jaśniej. Holger miał ,wrażenie. że widzi ściany. wznoszące się łukiem i ginące w ruchomej ciemności. Na podłodze leżała gruba warstwa gałęzi. Liści, na wpół zgniłej słomy i kości wszędzie ogryzione kości. Nad tym wszystkim przemożny, obezwładniający odór śmierci. - Cicho, mówię! - rozkazał Hugi. - Myślicie. że mnie się tu podoba. Musim tędy przejść miękko jak koty. Wyjścia pewno są po tamtej stronie. Śmiecie trzeszczały pod stopami, z każdym krokiem głośniej. Holger chwiał się, stąpając po tym grubym, niepewnym dywanie. Potknął się o pień drzewa. Gałąź drasnęła jego policzek, jakby mierząc w oczy. Nadepnął na ludzki kręgosłup z resztkami żeber, który rozpadł się pod jego stopą. Słyszał, jak konie zapadają się pod własnym ciężarem, potykają i parskają z oburzeniem. Pochodnia strzeliła jaśniejszym płomieniem. W tej samej chwili Holger poczuł chłodniejszy powiew. - Wcaleśmy nie tak daleko od wyjścia. Ho! - powiedział Hugi. - Ho - odpowiedziało echo. - Ho - o - o. Spod sterty martwych liści wygrzebał się troll. Alianora wrzasnęła. Holger zdążył pomyśleć, że nigdy dotąd nie słyszał w jej głosie prawdziwego strachu. - Boże, miej litość - szepnął Carahue. Hugi przykucnął i zawarczał. Holger upuścił miecz, nachylił się, żeby go podnieść i znowu upuścił, gdyż jego dłonie nagle stały się mokre od potu. Troll podszedł bliżej, powłócząc nogami. Miał dwa i pół metra wysokości, może więcej. Trudno to było określić, gdyż był mocno zgarbiony, ramiona zwisały aż do ziemi, wlokąc się obok grubych, uzbrojonych w pazury stóp. Bezwłosa, zielona skóra poruszała się na całym ciele, jakby była zbyt luźna. Jego głowa - szeroka szrama ust, metrowej długości nos i para oczu, które były czarnymi studniami, bez źrenic czy białkówek, oczu, pijących niepewne światło pochodni i nie oddających ani jednego błysku. - Ho - o - o - troll uśmiechnął się kretyńsko i wyciągnął łapę. Carahue krzyknął. Błysnęła szabla. Uderzyła z mlaśnięciem. Z rany uniósł się dym. Głupkowaty uśmiech trolla nie zmienił się na jotę. Sięgnął ku Saracenowi drugą łapą. Holger podniósł miecz i zaatakował ją. Troll uderzył go na odlew. Holger przyjął uderzenie na tarczę. Drewno pękło, Duńczyk przewrócił się na stos przegniłych liści na podłodze. Przez chwilę leżał bez ruchu, starając się złapać oddech. Klacz Carahue kwiczała przeraźliwie, szarpała się i wierzgała. Alianora zawisła na jej wodzach. Tyle Holger zdążył zobaczyć, zanim znowu podniósł się na nogi. Potem jego wzrok powędrował ku Carahue. Saracen tańczył na legowisku trolla: W jakiś nieprawdopodobny sposób był w stanie utrzymywać równowagę na tak niepewnym podłożu. Nurkował, uchylał się, uskakiwał przed każdym niezdarnym ciosem potwora, przed każdą próbą schwytania go, a jego szabla nie spoczęła ani na chwilę. Holger słyszał jej nieustanny świst, widział tylko rozmazaną smugę, zza której w uśmiechu błyszczały zęby Maura. Każdy cios wchodził głęboko w zielone cielsko. Lecz troll jedynie chrząkał. Carahue, zimno i z wyrachowaniem, starał się jak najczęściej uderzać w jego prawe ramię, ponad nadgarstkiem. Aż w końcu któryś z kolei cios odciął tę rękę. - Następny! - Carahue roześmiał się radośnie. - Poświeć nam trochę. Hugi! Krasnolud wetknął pochodnię między dwie sterczące w górę gałęzie i zaczął pomagać Aliyorze w opanowaniu białej klaczy. Papillon krążył wokół, wypatrując szansy dla siebie. Dostrzegł ją, gdy troll lewą ręką zamachnął się na Carahue. Skoczył na potwora z tyłu. Kopyta uderzyły w szerokie plecy jak w bęben. Troll przewrócił się do przodu, a Papillon stanął dęba na cała swą przerażającą wysokość i natychmiast opadł z powrotem. Czaszka trolla pękła z trzaskiem. - Wielkie nieba - wysapał Carahue i przeżegnał się. Odwracając się do Holgera, powiedział wesoło - Nie było tak źle, co? Holger popatrzył na swą mocno wgniecioną tarczę. - Nie - odpowiedział nieco ponuro - tylko ja nieszczególnie się sprawiłem. Klacz ciągle drżała, uspokoiła się jednak na tyle, że Alianora mogła gładzić jej szyję. - Dalej, zabierajmy się stąd - powiedział Hugi. - Nos mi zaraz odpadnie z tego smrodu. Holger skinął głową. - Wyjście nie powinno... Jezu Chryste! Odcięta dłoń trolla biegła na swych palcach jak wielki. zielony pająk. Przez zaśmieconą podłogę, w górę na pień drzewa, czepiając się kory pazurem palca wskazującego, i znowu na dół, pełzła, aż znalazła przecięty nadgarstek. Zatrzymała się i szybko weń wrosła. Odłamki strzaskanej głowy trolla przemieściły się i połączyły w całość. Potwór stanął na nogi i znów się do nich wyszczerzył. Gasnąca pochodnia oświetlała czerwienią jego kły. Ruszył na Holgera. Duńczyk przez chwilę miał ogromną ochotę rzucić się do ucieczki. Ale nawet nie miał którędy. Splunął na ziemię i uniósł miecz. Gdy troll sięgnął ku niemu uderzył, wkładając w to wszystkie siły. Ostrze miecza raz za razem cięło podobną do gałęzi dębu rękę. Żelazo dzwoniło w ciemnościach. Zielona posoka spływała obficie, czerniejąc w dymie, unoszącym się z ran. Miecz zdawał jarzyć się wewnętrznym blaskiem. W pewnej chwili cała ręka odpadła. Potoczyła się na stertę liści, odwróciła dłonią w dół i mozolnie ruszyła z powrotem. Carahue atakował z prawej strony. Jego szabla zahaczyła o żebra trolla. Odcięty płat skóry upadł na ziemię, potem z mlaszczącym hałasem zaczął pełznąć do swego właściciela. Papillon stanął dęba i uderzył przednimi kopytami, zdzierając połowę twarzy trolla. Szczęki wylądowały mu pod nogami i zamknęły się na pęcinie. Ogier zarżał i zaczął gwałtownie wierzgać i podskakiwać. Carahue nie zdążył uskoczyć przed następnym uderzeniem jedynej ręki trolla, przyjął je na chroniony przez zbroję brzuch, przewrócił się i już nie wstał. Rzeczywiście nie można go zabić!, pomyślał Holger. Co za miejsce na zakończenie życia. - Alianora, uciekaj! - Nie. - Chwyciła pochodnię i podeszła do Papillona, który szalał, nie mogąc pozbyć się wgryzających mu się w nogę zębów. - Zdejmę to z ciebie! - krzyknęła. - Stań spokojnie, a zaraz cię uwolnię. Troll zgarnął z ziemi swą lewą rękę i przystawił ją na miejsce. Jego zredukowana do połowy twarz zdawała ciągle się uśmiechać. Holger znowu uderzył, i jeszcze raz. jednak głębokie rany natychmiast się zamykały. Potknął się i zatoczył do tyłu. Ponad ramieniem trolla zobaczył Alianorę. Uchyliła się przed grzmocącymi kopytami Papillona, chwyciła jego wodze i w jakiś sposób zmusiła go do chwilowego przynajmniej spokoju. Potem przyklęknęła, żeby spróbować rozewrzeć wczepione w nogę konia szczęki. Gdy zbliżyła trzymaną w lewym ręku pochodnię, szczęki puściły. Zdziwiona wstała i cofnęła się kilka kroków. - Ho - o - o - powiedział troll. Odwrócił się od Holgera, podszedł do kości, podniósł je i włożył dolną część twarzy. Zęby kłapały donośnie, gdy wracał, by znowu atakować Duńczyka. Alianora krzyknęła. Uderzyła trolla pochodnią w plecy. Potwór zahuczał i opadł na cztery łapy. Wypalona pręga na jego skórze nie goiła się. Holger nagle przypomniał sobie. - Ogień! - krzyknął. - Podłóżcie ogień! Spalcie go! Alianora rzuciła pochodnię na stertę słomy, która chwilę później stanęła w płomieniach. Dym wiercił w nosie i wyciskał łzy z oczu... czysty dym, pomyślał Holger nieprzytomnie, czyste płomienie, wypalą smród z tego grobu. Zebrał się w sobie i machnął mieczem. Odcięta dłoń trolla przeleciała niemal pół jaskini. Alianora skoczyła za nią, podniosła. Dłoń wykręcała się w jej rękach, palce zwijały się jak zielone robaki, próbując wyrwać się na wolność. Alianora wrzuciła ją do ognia. Przez chwilę dłoń kręciła się w koło, nawet wypełzła z płomieni, ale była już poczerniała, niemal spalona. W końcu znieruchomiała, a ogień sięgnął po nią i dokończył swego dzieła. Troll zawył płaczliwie. Machnął ramieniem jak maczugą. Uderzony miecz wyskoczył Holgerowi z ręki. Duńczyk schylił się. żeby go podnieść. Troll przygniótł go swoim cielskiem. Przez chwilę Holger leżał, przytłoczony ciężarem, nie mogąc się poruszyć, nawet oddychać. Potem potwór uciekł, zaatakowany przez Papilłona. Carahue wstał ciężko i natychmiast ruszył do walki. Papillon zdołał już przewrócić trolla. Ostrze szabli spadło na nogę potwora, i jeszcze raz, i znowu, aż nie było już potrzeby. Ogień przeniósł się już na drewno. Jego trzaskanie zmieniło się w ryk, w jaskini było zupełnie jasno. Alianora musiała włożyć w to cała swą siłę, ale w końcu udało jej się wepchnąć wierzgającą nogę między płonące radośnie polana. Holger wrócił do walki. Dłoń zacisnęła się na jego kostce... dłoń drugiej ręki, odciętej przez Carahue. Oderwał ją i rzucił w stronę ognia. W jakiś sposób wylądowała na bezpiecznym jeszcze miejscu i odpełzła, szukając schronienia pod pniem drzewa. Hugi zanurkował za nią. Potoczyli się po podłodze, krasnolud i ręka. Głowa trolla była już odcięta. Kłapała zębami i śliniła się, gdy Holger nadziewał ją na sztych miecza i wrzucał w płomienie. Potoczyła się, płonąc, w stronę Alianory. Holger znowu wbił w nią miecz i tym razem, nie zważając na to, że może rozhartować ostrze, przytrzymał ją w ogniu tak długo, aż całkowicie się zwęgliła. Pozostał jeszcze tułów. To było najtrudniejsze zadanie. Walcząc z oplatającymi ich, śliskimi wężami jelit Holger i Carahue potoczyli ciężki jak z ołowiu korpus w stronę buchającego żarem serca jaskini. Później Holger nie bardzo mógł sobie przypomnieć, jak to wszystko przebiegało. Ale udało im się. Zobaczył ostatnią scenę tej walki. Hugi, zaczerwieniony i obszarpany, wrzucił rękę trolla w płomienie. Potem osunął się na ziemię i tak już został. Alianora podbiegła do niego, uklękła obok. - Jest ciężko ranny - krzyknęła. Holger ledwo słyszał jej głos poprzez huk pożaru. Żar i dym oszałamiały, niemal uniemożliwiały myślenie. - Hugi! Hugi! - Lepiej zabierajmy się stąd, zanim to miejsce do końca zamieni się w piec - wysapał Carahue prosto w ucho Holgera. - Widzisz jak dym ucieka tamtym tunelem? To musi być droga do wyjścia. Niech Alianora niesie krasnoluda, ty mi pomóż przy tej mojej debilnej klaczy! Wspólnymi siłami udało im się jakoś uspokoić przerażone zwierzę. Potem przedarli się przez korytarz, w którym każdemu oddechowi towarzyszył ból i nie dający się opanować kaszel. W końcu wyszli na otwartą przestrzeń. następny |