ďťż

34 (2)

Lemur zaprasza










Frank Herbert     
  Diuna
   
. 34 .    



Bóg stworzył Arrakis, by ćwiczyć wiernych.

z "Mądrości Muad Diba" księżniczki Irulan
    W ciszy jaskini Jessika słyszała zgrzyt piasku na skale pod
ludzkimi stopami, dalekie ptasie nawoływania, które, jak Stilgar powiedział,
były sygnałem jego czatowników. Usunięto z wylotów jaskini ogromne plastikowe
kaptury grodzi. Widziała pochód wieczornych cieni za skalnym progiem przed sobą,
a za nim otwarty basen. Czuła, jak opuszcza ich światło dnia, czuła to w suchym
upale i w cieniach. Wiedziała, że jej przeszkolona świadomość da jej niebawem
to, co Fremeni najwyraźniej posiadali sami z siebie - zdolność wyczuwania
najlżejszej nawet zmiany wilgotności powietrza. Jakże uwijali się z
dopasowywaniem filtrfraków, kiedy otwarto jaskinię. W głębi groty ktoś zaczął
wyśpiewywać:
Ima trwa okolo!I korenja około!

    Jessika przetłumaczyła to w myśli: "To są popioły! A to są
korzenie!" Zaczynała się ceremonia pogrzebowa Dżamisa. Jessika wyjrzała na
arrakański zachód słońca, na spiętrzone pokłady kolorów na niebie. Noc zaczęła
już rzucać cienie wzdłuż odległych skał i wydm.
    A jednak upał nie ustępował. Upał skierował jej myśli ku wodzie
i pewnej obserwacji, która poczyniła - że tych wszystkich ludzi udało się
przyzwyczaić do odczuwania pragnienia tylko w określonych porach.
    Pragnienie.
    Pamiętała oświetlone blaskiem księżyca fale na Kaladanie,
zarzucające białe szaty na skały... i wiatr brzemienny wilgocią. Podmuch, który
muskał teraz jej szaty, palił połacie skóry na policzkach i czole. Nowe wtyki
nosowe uwierały ją i Jessika stwierdziła, że obecność rurki odzyskującej wilgoć
oddechu biegnącej po twarzy w dół do filtrfraka też ją denerwuje. Sam frak był
jak parnik. "Frak będzie dla ciebie znośniejszy, kiedy przestawisz się na niższą
zawartość wody w ciele" - powiedział Stilgar. Wiedziała, że miał rację, co
jednak nie czyniło obecnej chwili znośniejszą. Podświadoma troska o wodę
obciążała psychicznie. Nie - poprawiła się - to jest troska o wilgoć. Czyli
sprawa subtelniejsza i głębsza. Usłyszała zbliżające się kroki. Odwróciła się i
zobaczyła Paula wyłaniającego się z czeluści jaskini, a za nim twarz elfa
depczącej mu po piętach Chani. Jeszcze jedna sprawa - pomyślała Jessika. -
Trzeba uczulić Paula na ich kobiety. Żadna z tych pustynnych kobiet nie nadaje
się na żonę dla księcia. Na konkubinę, i owszem, ale nie na żonę. Z kolei
zastanowiła się nad sobą. Czyżbym zaraziła się od niego myślami? I dostrzegła,
jak doskonale została uwarunkowana. Potrafię myśleć o małżeńskich potrzebach
królewskiego rodu nie biorąc pod uwagę własnego konkubinatu, ale ja.., byłam
więcej niż konkubiną.
    - Matko.
    Paul stanął przed nią. Tuż za nim Chani.
    - Matko, czy wiesz, co oni robią tam w głębi?
    Jessika spojrzała na ciemne plamy jego oczu wyglądających z
kaptura.
    - Chyba tak.
    - Chani mi pokazała... ponieważ ja powinienem to widzieć i
dać... zgodę na ważenie wody.
    Jessika popatrzyła na Chani.
    - Oni odzyskują wodę Dżamisa - powiedziała Chani, a jej cienki
głos zabrzmiał nosowo z powodu wtyków. - Takie jest prawo. Ciało należy do
człowieka, zaś jego woda należy do plemienia... pojedynek jest wyjątkiem.
    - Mówią, że to moja woda - powiedział Paul.
    Jessikę zastanowiło, dlaczego ich słowa obudziły w niej
znienacka czujność i podejrzliwość.
    - Woda pojedynku należy do zwycięzcy - powiedziała Chani. - To
dlatego, że musicie walczyć bez lillrfraków. Zwycięzcy trzeba oddać wodę, którą
traci w czasie walki.
    - Ja nie chcę jego wody - wymamrotał Paul.
    Czuł się częścią wiciu obrazów poruszających się jednocześnie
we fragmentach, co tworzyło chaos dla oka jaźni. Nie mógł być pewny, co zrobi,
ale co do jednej rzeczy miał absolutną pewność: nie chciał wody wydestylowanej z
ciała Dżamisa.
    - To przecież... woda - powiedziała Chani.
    Jessikę zachwycił sposób, w jaki to wymówiła. "Woda". Tyle
znaczenia w prostym dźwięku. Przypomniał jej się aksjomat Bcnc Gesscrit:
"Przetrwanie to umiejętność pływania w obcej wodzie", I pomyślała: Paul i ja
musimy wykryć prądy i prawidłowości tych obcych wód... jeżeli mamy przetrwać.

    - Przyjmiesz tę wodę - rzekła.
    Rozpoznała ten ton swego głosu. Tym samym tonem przemówiła
kiedyś do Leto, gdy oznajmiła swemu utraconemu księciu, że ma przyjąć dużą sumę
oferowaną mu za jego poparcie w wątpliwym przedsięwzięciu - ponieważ pieniądz
podtrzymywał potęgę Atrydów. Na Arrakis pieniądzem była woda. Wiedziała to
jasno.
    Paul zachował milczenie: wiedział już, że zrobi, jak
przykazała, i nie dlatego, że ona tak każe, ale dlatego, że ton jej głosu zmusił
go do przewartościowania sądu. Odrzucenie wody byłoby zerwaniem z przyjętą u
Fremenów praktyką. Przypomniał sobie po chwili słowa czterysta sześćdziesiątej
siódmej kalimy w Biblii P. K. Yuego. Powiedział:
    - Z wody powstaje wszelkie życie.
    Jessika wytrzeszczyła oczy. Gdzie on się nauczył tego cytatu?
Nie studiował misteriów.
    - Tak powiedziano - rzekła Chani. - Giudichar mentanc: Napisano
w Szach-Name, że wodę stworzono przed wszystkimi rzeczami.
    Jessika zadrżała nagle bez żadnego wytłumaczalnego powodu, a ta
irracjonalność zaniepokoiła ją bardziej od fizycznego doznania. Odwróciła się,
by ukryć zmieszanie, i zdążyła akurat zobaczyć zachód słońca, kiedy słońce
zatonęło pod horyzontem, na niebie rozszalała się burza kolorów.
    - Już czas!
    Głos rozbrzmiewający w grocie należał do Stilgara.
    - Broń Dżamisa została zabita. Dżamisa wezwał On. Shai - hulud,
który zrządził fazy księżyca, co go z dniu na dzień ubywa, aż na koniec wygląda
jak krzywa, zwiędła gałązka. - Głos Stilgara przycichł. - Tak było z Dżamisem.

    Cisza opadła na jaskinię jak koc. Jessika widziała Stilgara
jako szaro - ułudny ruch, niczym widmo w ciemnych rejonach wnętrza groty.
Obejrzały się na basen, czując chłód.
    - Niechaj zbliżą się przyjaciele Dżamisa - powiedział Stilgar.

    Ludzie krzątali się za Jessika, opuszczając zasłonę u wylotu.
Daleko w głębi jaskini zapalono u góry samotną kulę świętojnńską. Jej żółta łuna
wyłowiła z mroku, nadciągające ludzkie sylwetki. Jessika słyszała szelest
burnusów. Chani odstąpiła na krok, jakby przyciągnięta światłem. Jessika
pochyliła się nisko do ucha Paula przemawiając rodzinnym kodem:
    - Idź za ich przykładem, rób to, co oni. To będzie prosta
ceremonia dla zjednania ducha Dżamisą.
    To będzie coś więcej - pomyślał Paul. I w głębi świadomości
zaznał uczucia rozdarcia, jakby próbował schwycić jakąś rzecz w ruchu i sprawić,
by znieruchomiała.
    Chani podpłynęła z powrotem do Jessiki. biorąc ją za rękę,
    - Chodźmy, Sajjadina. Musimy usiąść osobno.
    Paul patrzył za nimi, jak odchodzą w cienie, pozostawiając go
samego. Czuł się opuszczony. Kolo niego wyrośli mężczyźni, którzy zakładali
zasłonę.
    - Chodźmy, Usul.
    Dał się podprowadzić do przodu i wcisnąć w krąg ludzi formujący
się wokół Stilgara, który stał pod kulą świętojańską koło miejscami obłego,
miejscami kanciastego kształtu okrytego burnusem i lezącego na skalnej podłodze.
Oddział przysiadł na skinienie Stilgara. - pośród szelestu burnusów. Paul
usadowił się wraz z nimi, obserwując Stilgara. Zauważył, jak kula świętojańska
pogłębiła studnię jego oczu i rozjaśniła mu zieleń tkaniny na szyi. Przeniósł
spojrzenie na okryty burnusem pagórek u stóp Stilgara. rozpoznał sterczący spod
tkaniny gryf balisety.
    - Duch opuszcza wodę ciała, gdy wstaje pierwszy księżyc -
zaintonował Stilgar. - Tak powiedziano, kiedy wstanie pierwszy księżyc tej nocy,
kogo on wezwie?
    - Dżamisa - odpowiedział chór.
    Stilgar wykonał pełny obrót na pięcie, wiodąc spojrzeniem po
kręgu twarzy.
    - Ja byłem przyjacielem Dżamisa - powiedział. - Kiedy łupieżczy
samolot pikował na nas w Dziurze - w - Ziemi, właśnie Dżamis zaciągnął mnie do
kryjówki. - Po - chylił się nad wzgórkiem i podniósł burnus. - Biorę ten płaszcz
jako przyjaciel Dżamisa, prawem przywódcy.
    Przerzucił burnus przez ramię prostując się. Paul ujrzał teraz
wystawioną na widok zawartość pagórka: blady połysk szarości filtrfraka,
poobijany literjon, chustę z małą książeczką pośrodku, rękojeść krysnoża bez
ostrza, pustą pochwę, zrolowaną sakwę, parakompas, dystransy, dudnik, kupkę
metalowych haków wielkości pięści, kolekcję czegoś, co wyglądało na małe kamyki
zawinięte w szmatkę, wiązkę piór... i balisetę przy zrolowanej sakwie. Więc
Dżamis grywał na balisecie - pomyślał Paul. Instrument przypomniał mu Gurneya
Hallecka i wszystko, co zostało utracone. Paul wiedział dzięki swemu pamiętaniu
przyszłości w przeszłości, że pewne linie losowe mogły doprowadzić do spotkania
z Halleckiem, lecz te spotkania okrywał cień i było ich niewiele. Intrygowały go
one. Czynnik niepewności napawał go zdumieniem. - Czy to znaczy, że coś, co ja
zrobię... co m o g ę zrobić, może zgubić Hallecka... albo przywrócić mu życie...
albo...
    Przełknął ślinę, potrząsnął głową. Stilgar nachylił się
ponownie nad stosem.
    - Dla kobiety Dżamisa i dla wartowników - powiedział.
    Małe kamyki i książka zniknęły w fałdach jego szaty.
    - Prawo - przywódcy - zaintonował oddział.
    - Dozownik Dżamisa od serwisu do kawy - powiedział Stilgar i
podniósł płaski krążek z zielonego metalu. - Żeby dać go Usulowi z zachowaniem
odpowiedniego ceremoniału, kiedy wrócimy do siczy.
    - Prawo przywódcy - odpowiedział oddział.
    Na końcu wziął rękojeść krysnoża i wyprostował się.
    - Dla pogrzebowej równiny - rzekł.
    - Dla pogrzebowej równiny - wyrecytował oddział.
    Ze swego miejsca w kręgu naprzeciwko Paula Jessika kiwała
głową, rozpoznając starożytne źródło tego rytuału, zetknięcie ignorancji z
wiedzą, brutalności z kulturą - bierze początek w szacunku, z jakim traktujemy
swoich zmarłych - pomyślała. Spoglądając na Paula po drugiej stronie
zastanawiała się: Dostrzeże to? Będzie wiedział, co ma zrobić?
    - Jesteśmy przyjaciółmi Dżamisa - powiedział Stilgar. - Nie
lamentujemy za naszymi zmarłymi jak stado garwargów.
    Z lewej strony Paula podniósł się siwobrody mężczyzna.
    - Byłem przyjacielem Dżamisa - powiedział.
    Podszedł do stołu. Podniósł dystransy.
    - Kiedy poziom naszej wody spadł poniżej minimum podczas
oblężenia Dwóch Ptaków. Dżamis się podzielił.
    Mężczyzna powrócił na swoje miejsce w kole.
    Czy i ja mam powiedzieć, że byłem przyjacielem Dżamisa? -
dziwił się Paul. - Czy oni spodziewają się, że wezmę coś z tej kupy? - Zobaczył,
jak obracają się ku niemu twarze, jak się odwracają. - Oni tego oczekują!
    Inny mężczyzna z naprzeciwka wstał, zbliżył się do sakwy i
zdjął parakompas.
    - Byłem przyjacielem Dżamisa - rzekł. - Kiedy patrol zaskoczył
nas w Buchcie Klifu i zostałem ranny, Dżamis odciągnął ich i ranni zostali
uratowani.
    Wrócił na swoje miejsce do kręgu. Znowu twarze obróciły się do
Paula i Paul ujrzawszy w nich oczekiwanie spuścił oczy. Trącono go łokciem i
jakiś głos zasyczał:
    - Chcesz ściągnąć na nas zgubę?
    Jak ja mogę powiedzieć, że byłem jego przyjacielem? - myślał w
osłupieniu.
    Jakaś postać uniosła się z kręgu naprzeciw Paula, a kiedy
zakapturzona twarz znalazła się w świetle, poznał matkę. Zdjęła chustę ze stosu.

    - Byłam przyjacielem Dżamisa - powiedziała. - Kiedy duch nad
duchami w jego duszy dojrzał potrzebę prawdy, ten duch wycofał się oszczędzając
mojego syna. - Wróciła na swoje miejsce.
    I Paul wspomniał pogardę w głosie matki, gdy zaczepiła go po
walce. "I co też czuje morderca?". Ponownie zobaczył zwrócone ku sobie twarze,
wyczuwał gniew i strach ludzi. Oczyma duszy ujrzał stronice "Kultu zmarłych"
sksięgofilmowane kiedyś przez matkę dla niego. Wiedział, co powinien zrobić. Z
wolna dźwignął się na nogi. Krąg ludzki obiegło westchnienie. Paul czuł
zmniejszanie się swego ja, w miarę jak się zbliżał do środka koła. Jakby utracił
cząstkę samego siebie i szukał jej tutaj. Pochylił się nad stosem dobytku
Dżamisa i wydostał baliście. Brzęknęła cichutko struna zawadziwszy o coś.
    - Byłem przyjacielem Dżamisa - wyszeptał Paul. - Czuł pieczenie
łez w oczach, włożył więcej siły w swój głos.
    - Dżamis mnie nauczył.., że.., kiedy zabijamy... płacimy za to.
Żałuję, że nie poznałem Dżamisa lepiej.
    Po omacku, na oślep, powrócił na swoje miejsce w kole, osunął
się na skalną podłogę.
    - On roni łzy! - szepnął jakiś głos. Podchwycili to; inni.
    - Usul ofiarowuje wilgoć umarłym!
    Poczuł palce na swoich wilgotnych policzkach, słyszał
wylęknione szepty. Słuchającą ich Jessikę ogarnęło głębokie wzruszenie, gdy
zdała sobie sprawę, jak potężne hamulce muszą tu przeciwdziałać ronieniu łez.
Skoncentrowała się na słowach: "Usul ofiarowuje wilgoć umarłym". To był dar dla
świata cieni - łzy. Niewątpliwie są święte. Nic na tej planecie nie uprzytomniło
jej z taką siłą najwyższej wartości wody. Ani sprzedawcy wody, ani wysuszona
skóra tubylców, ani filtrfraki czy reguły reżimu wody. Oto substancja cenniejsza
od wszystkich innych - samo życie - obrośnięta symbolika i rytuałem: woda.
    - Dotknąłem jego policzka - szepnął ktoś. - Poczułem dar.
    Z początku dotykające jego twarzy palce wystraszyły Paula.
Ścisnął chłodny gryf balisety czując, jak struny wrzynają mu się w dłoń. Po czym
za macającymi rękami dojrzał twarze, oczy rozwarte i zdumione. Niebawem ręce się
cofnęły. Podjęto ceremonię pogrzebowa. Lecz teraz była wokół Paula nieuchwytna
przestrzeń, odstęp, pełna szacunku izolacja, która uhonorował go oddział.
    Ceremoniał zakończył się cichym śpiewem:
Pełnia cię wzywa -Twój Shai - hulud przybywa:Nocy krew,
czerń na niebie.Krwawa śmierć wzięła ciebie.Do księżyca się
modlimy.Koło szczęścia uprosimy.Co szukamy, to ziścimy.Stała ziemię
zobaczymy.

    U nóg Stilgara pozostał pękaty bukłak. Stilgar przykucnął,
kładąc na nim dłonie. Ktoś zbliżył się do niego, przykucnął przy nim i Paul
poznał twarz Chani w cieniu kaptura.
    - Dżamis nosił trzydzieści trzy litry, siedem drachm i trzy
trzydzieste drugie drachmy wody plemienia - powiedziała Chani. - Błogosławię ją
teraz w obecności Sajjadiny. Ekkeri - akairi, oto jest woda, fillissin - follasy
Paula Muad Diba! Kivi akavi, nigdy więcej nukalas! Nakalas! odmierzona i
policzona, ilkair - an! biciem serca jan - jan - jan naszego przyjaciela...
Dżamisa.
    W głębokiej ciszy Chani odwróciwszy się utkwiła spojrzenie w
Paulu. Po chwili powiedziała:
    - Gdzie jestem płomieniem, ty bądź węglem. Gdzie jestem rosa,
ty bądź wodą.
    - Bi - lal kaifa - zaśpiewał oddział.
    - Na Paula Muad Diba przypada ta porcja - powiedziała Chani. -
Oby strzegł jej dla plemienia i chronił przed pochopną stratą. Oby szczodry był
w chwili potrzeby. Oby przekazał ją w swym czasie dla dobra plemienia.
    - Bi - lal kaifa - zaintonował oddział.
    Musze przyjąć tę wodę - pomyślał Palu. Podniósłszy się powoli
podszedł do Chani.
    Slilgar cofnął się, by zrobić mu miejsce, delikatnie wyjął
Paulowi balisetę z dłoni.
    - Uklęknij - poleciła mu Chani.
    Naprowadziła jego dłonie na bukłak przytrzymując je na
sprężynującej powierzchni.
    - Tę wodę powierza ci plemię - powiedziała. - Dżamis odszedł od
niej. Przyjmij ją w pokoju.
    Wstała, pociągając Paula za sobą. Stilgar zwrócił mu baliście,
wyciągnął dłoń z niewielką kupką metalowych pierścieni. Paul przyglądał się im -
zauważył ich różne wielkości i to, jak światło kuli świętojańskiej się od nich
odbija. Chani wzięła największy pierścień i podniosła go na jednym palcu.
    - Trzydzieści litrów - powiedziała.
    Jeden po drugim brała pozostałe, pokazując każdy z osobna
Paulowi i odliczając.
    - Dwa litry, jeden litr, siedem talionów wody po jednej
drachmie każdy, jeden talion wody za trzy trzydzieste drugie drachmy. Razem -
trzydzieści trzy litry, siedem i trzy trzydzieste drugie drachmy.
    Podniosła pierścienie na palcu pokazując Paulowi.
    - Czy je przyjmujesz? - zapytał Stilgar.
    Paul przełknął, kiwnął głową.
    - Tak.
    - Później - odezwała się Chani - pokażę ci, jak je przewiązywać
chustą tak, by pobrzękiwaniem nie zdradziły cię, kiedy będziesz potrzebował
ciszy.
    Wyciągnęła dłoń.
    - Czy zechciałabyś... przechować je dla mnie? - zapytał Paul.

    Chani obróciła spłoszone oczy na Stilgara, Stilgar uśmiechnął
się.
    - Paul Muad Dib, który jest Usulem, nie zna jeszcze naszych
obyczajów, Chani.
    Zatrzymaj jego taliony wody bez zobowiązania, aż będzie czas
pokazać mu, w jaki sposób je nosić.
    - Kiwnęła głową, prędko wyciągnęła spod szaty pas materiału,
nanizała na niego pierścienie przeplatając je zawile od góry i dołu i po krótkim
wahaniu wetknęła je za szarfę pod burnusem.
    Coś tutaj przegapiłem - pomyślał Paul. Wyczuwał atmosferę
rozbawienia wokół siebie, lekką kpinę i myśl jego podłączyła się do wieszczej
pamięci: "taliony wody ofiarować kobiecie - rytuał zalotów".
    - Wodmistrze - rzekł Stilgar.
    Oddział powstał z szelestem. Wystąpili dwaj ludzie i podnieśli
bukłak. Ściągnąwszy kulę świętojańską Stilgar powiódł wszystkich ze światłem w
głąb jaskini. Wciśnięty za Chani Paul widział maślany odblask kuli
świętojańskiej na skalnych ścianach, taniec cieni w pełnej wyczekiwania ciszy, w
której wyczuwał narastające podniecenie oddziału.
    Jessika, zaciągnięta na tyły kolumny przez rozgorączkowane
dłonie, zwalczyła chwilową panikę, kiedy osaczyły ją ze wszystkich stron
rozpychające się postacie. Rozpoznała fragmenty rytuału, rozpoznała w słowach
okruchy Bhotani - dżib i Chakobsa, i pojęła nieokiełznane żywioły, które mogły
wybuchnąć z tych pozornie niewinnych elementów. Jan - jan - jan - pomyślała. -
Idź - idź - idź. - Niczym dziecinna gra, która zatraciła w dorosłych rękach
wszelkie hamulce.
    Stilgar zatrzymał się pod żółtą ścianą skalną. Nacisnął występ
i ściana bezgłośnie ustąpiła przed nim odsłaniając nieregularną szczelinę.
Stilgar wprowadził ich do środka, przechodząc obok podobnej do plastra miodu
kratownicy, z której wionął na mijającego ją Paula strumień chłodnego powietrza.
Paul pociągnął Chani za ramię, spoglądając na nią pytająco.
    - W tym powietrzu czuć wilgoć - powiedział.
    - Ciiii - szepnęła.
    Ale idący za nimi mężczyzna przerwał ciszę:
    - Mnóstwo tej nocy wilgoci w oddzielaczu. Tak Dżamis mówi nam,
że jest zadowolony.
    Jessika minęła ukryte drzwi, usłyszała, jak się za nią
zamknęły. Zauważyła, że Fremeni zwalniają przechodząc obok przypominającej
plaster kratownicy, a znalazłszy się koło niej poczuła wilgoć. Oddzielacz wiatru
- pomyślała. - Mają zamaskowany gdzieś na powierzchni oddzielacz wiatru,
tłoczący powietrze w chłodniejsze tu na dole regiony dla wytrącenia zeń wilgoci.

    Przeszli przez drugie drzwi z okratowaniem u góry, które
również zamknęły się za nimi. Prąd powietrza idący im po plecach podtrzymywał
wrażenie wilgoci wyraźnie odczuwane zarówno przez Paula jak i Jessikę. Kula
świętojańska w dłoniach Stilgara. na czele oddziału opadła poniżej linii głów
przed Paulem. Poczuł wkrótce pod nogami stopnie schodzące lewoskrętną spiralą.
Odbite światło padało z dołu na zakapturzone głowy i wąż ludzi wijących się
schodami w dół. Jessika wyczuwała narastanie napięcia w otaczających ją
postaciach, przygniatająca cisza szarpała jej nerwy swoją natarczywością. Schody
się skończyły i oddział minął następne drzwi. Światło kuli świętojańskiej
pochłonęła wielka, otwarta przestrzeń pod wysoko sklepioną kopułą. Paul odkrył
dłoń Chani na swoim ramieniu, usłyszał nikły odgłos kapania w chłodnym
powietrzu, poczuł, jak Fremeni zamierają w bezruchu przed majestatem wody.
Widziałem to miejsce we śnie - pomyślał. Ta myśl rozwiewała obawy i nadzieje
zarazem. Gdzieś przed nim na owej drodze fanatyczne hordy wyrąbywały sobie w
jego imieniu krwawą drogę przez wszechświat. Zielono - czarny sztandar Atrydów
stanie się symbolem terroru. Szalone legiony rzucą się w bój, wznosząc pod niebo
swój bojowy okrzyk: "Muad Dib!" Nie może do tego dojść - myślał. - Nie mogę do
tego dopuścić, ale wyczuwał zaborczą świadomość rasy w swej jaźni, swoje własne
straszliwe przeznaczenie i wiedział, że byle co nie zawróci tego molocha.
Nabierało to już masy i pędu. Gdyby umarł w tym momencie, rzecz toczyłaby się
dalej za sprawą jego matki i nie narodzonej jeszcze siostry. Nie tylko śmierć
całego tu i teraz zebranego oddziału, nie wyłączając jego samego i jego matki,
mogłaby to powstrzymać.
    Paul rozejrzał się wokół siebie, zauważając, że kolumna rozwija
się w szereg. Popchnięto go do przodu pod niską barierę wyciosaną w litej skale.
Za barierą Paul zobaczył w świetle kuli Stilgara nieporuszone, ciemne lustro
wody. Rozpościerała się przechodząc w cień - głęboka i czarna; ledwo widoczna po
drugiej stronie ściana majaczyła w odległości może ze stu metrów.
    Jessika czuła, jak ciągnienie suchej skóry na policzkach i
czole ustępuje pod wpływem wilgoci. Staw był głęboki; miała wrażenie jego głębi
i walczyła z pragnieniem zanurzenia dłoni. Z lewej strony rozległo się
pluskanie. Spojrzała wzdłuż widmowej linii Fremenów i dostrzegła Stilgara ze
stojącym przy nim Paulem oraz wodmistrzów opróżniających swój ładunek przez
przepływomierz do stawu. Miernikiem było okrągłe, szare oko ponad obrzeżem
stawu. Widziała wędrówkę świetlnego wskaźnika w miarę przepływu wody przez
urządzenie, zobaczyła, jak wskazówka zatrzymuje się na trzydziestu trzech
litrach, siedmiu drachmach i trzech trzydziestu drugich. Niesamowita dokładność
wodnego pomiaru - pomyślała. I spostrzegła, że na ścianach rynny miernika nie
pozostał nawet ślad wilgoci po spłynięciu wody. Woda odchodziła z owych ścian,
jakby nie było siły adhezyjnej. Znalazła ostateczny klucz do fremeńskiej
techniki w tym prostym takcie: oni byli perfekcjonistami.
    Jessika przecisnęła się wzdłuż bariery do Stilgara. Ustępowano
jej z drogi z naturalną kurtuazją. Zauważyła nieobecne spojrzenie Paula, lecz
tajemnica tego wielkiego zbiornika wody opanowała jej myśli bez reszty. Stilgar
obejrzał się za nią.
    - Byli wśród nas tacy, którzy cierpieli z pragnienia -
powiedział - jednak przyszedłszy tu nie tknęliby tej wody. Wiesz o tym?
    - Wierzę w to - powiedziała.
    Spojrzał na zbiornik.
    - Mamy tu ponad trzydzieści osiem milionów dekalitrów wody -
rzekł. - Obwarowane przed maleńkimi stworzycielami, ukryte i chronione.
    - Skarb - powiedziała.
    Stilgar uniósł kulę, by zajrzeć jej w oczy.
    - To coś więcej niż skarb. Mamy tysiące takich ukrytych
skarbów. Jedynie paru z nas wie o nich wszystkich.
    Przekrzywił głowę na jedną stronę. Kula rzucała żółtomroczne
lśnienie na jego twarz i brodę.
    - Słyszysz to?
    Nastawili uszu. Odgłos kapania wody wytrąconej z oddzielaczu
wiatru wypełnił całe pomieszczenie. Jessika spostrzegła, że wszyscy słuchają w
ekstatycznym uniesieniu. Tylko Paul wydawał się przebywać gdzieś daleko. Dla
niego ten dźwięk był jak tykanie, które odmierzało uchodzące chwile. Czuł, jak
czas przepływa przez, niego moment po momencie - nie do odzyskania. Czuł
potrzebę podjęcia decyzji, clić nie znajdował sil, by wykonać najmniejszy ruch.

    - Zostało wyliczone, ile potrzebujemy, kiedy będziemy mieli
tyle. Zmienimy oblicze Arrakis.
    Od strony oddziału doleciał ściszony szept odpowiedzi.
    - Bi - lal kaifa.
    - Schwytamy wydmy w zasiew traw - głos Stilgara potężniał. -
Uwięzimy wodę w ziemi krzewów i drzew.
    - Bi - lal kaifa - Zaintonował oddział.
    - Co roku cofa się lód polarny - powiedział Stilgar.
    - Bi - lal kaifa - zaśpiewali.
    - Uczynimy z Arrakis nasz dom - za pomocą soczewek topiących
lód polarny, jezior w strefach umiarkowanych i z otwartą pustynią wyłącznie dla
stworzyciela i jego przyprawy.
    - Bi - lal kaifa.
    - I żaden człowiek nigdy więcej nie będzie cierpiał z bruku
wody. Wystarczy, że zaczerpnie ze studni albo ze stawu, albo jeziora, albo
kanału, a woda będzie jego. Będzie płynęła qanatami pojąc nasze rośliny. Będzie
do wzięcia dla każdego człowieka.
    Wystarczy, że wyciągnie po nią dłoń, a woda będzie jego.
    - Bi - lal kaifa .
    Jessika wyczula w tych słówach obrzęd religijny i zauważyła, że
budzą w niej instynktowny nabożny lęk. Oni są w sojuszu z przyszłością -
myślała. - Maja swój szczyt do zdobycia. To jest sen naukowca... i ci prości
ludzie, ci chłopi są nim opętani. Jej myśli zwróciły się do Lieta - Kynesa,
planetarnego ekologa Imperatora, człowieka, który się zasymilował, i zadumała
się nad nim. To było marzenie usidlające ludzkie dusze i widziała w tym rękę
ekologa. To było marzenie, za które ludzie ochoczo oddadzą życie. Następny z
istotnych elementów tak potrzebnych jej synowi: ludzie z celem. Takich ludzi
łatwo można zarazić żarliwością i fanatyzmem. Można by władać nimi jak mieczem,
odbić dziedzictwo Paula.
    - Odchodzimy już - rzekł Stilgar - i zaczekamy na wschód
pierwszego księżyca. Kiedy Dżamis bezpiecznie wyruszy w swojej drogę, pójdziemy
do domu. Wśród szeptów, z. ociąganiem, oddział zebrał się za nim w marszu
powrotnym wzdłuż nadwodnej bariery i schodami w górę. A Pani. podążając za
Chani, czuł, że kluczowy moment uciekł, że zaprzepaścił najważniejszą decyzję i
wpadł w pułapkę własnego mitu. Wiedział, że oglądał to miejsce przedtem i był
tutaj we fragmencie proroczego snu na odległym Kaladanie. lecz. teraz miejsce to
wypełniało się nie znanymi mu szczegółami. Na nowo zdumiał się ograniczeniami
swego daru, Jakby płynął z falą czasu to na jej grzbiecie, to znów w dolinie, a
ze wszystkich stron dokoła inne fale wznosiły się i opadały, ukazując i zaraz
kryjąc to, co ze sobą niosły. Wśród tego wszystkiego nieustannie majaczyła przed
nim wściekła dżihad, gwałty i rzezie. Jak cypel sterczący z tal przyboju.
    Oddział wmaszerował gęsiego przez ostatnie drzwi do głównej
groty. Zaparto drzwi. Światła wygaszono, z wylotów jaskini usunięto kaptury
odsłaniając noc i gwiazdy, które wzeszły nad pustynią. Jessika przybliżyła się
do suchego progu jaskini, podnosząc oczy na gwiazdy, były wyraźne i bliskie.
Docierała do niej krzątanina oddziału, słyszała gdzieś zza pleców strojenie
balisety i mormorando Paula podającego ton. Nie spodobała jej się melancholia w
jego głosie.
    Z ciemności, z wnętrza groty, wdarł się głos Chani.
    - Opowiedz mi o wodach swojej rodzinnej planety, Paulu Muad
Dibie.
    I odpowiedź Paula:
    - Innym razem, Chani. Obiecuję.
    Jakiż, smutek.
    - To dobra baliseta - powiedziała Chani.
    - Bardzo dobra. Myślisz., że Dżamis ma coś przeciwko temu,
żebym grał na niej?
    On mówi o zmarłym w czasie teraźniejszym - pomyślała Jessika.
Zaniepokoiły ją związane z tym ukryte znaczenia.
    Męski głos wtrącił:
    - Lubił muzykę wczesną porą ten nasz Dżamis.
    - Więc zaśpiewaj mi jakąś swoją pieśń - poprosiła Chani.
    Jakaż kobieca kokieteria w tonie tego dziecka - pomyślała
Jessika. - Muszę przestrzec Paula przed ich kobietami... i to szybko.
    - To była pieśń mojego, przyjaciela - powiedział Paul. - Sądzę,
że już nie żyje, mój Gurney. Nazywał to swoją modlitwą wieczorną.
    Oddział ucichł, zasłuchany w głos Paula wzbijający się słodkim,
chłopięcym tenorem ponad dzwonienie i brzdąkanie balisety:
Żaru jest czas doglądania - gdy słońce chyli złotą
skroń.Budząca zmysły piżma wońjest warta pamiętania.


    Jessika czuła muzykę słów w swej piersi, pogańską i naładowana
dźwiękami, przywodzącą ją do gwałtownej i bolesnej świadomości samej siebie,
doznań własnego ciała, jego potrzeb. Słuchała w pełnym napięcia milczeniu.
Noc requiem pereł śle...w twoją dłoń!Spojrzenia
tweku mnie mkną.Ku jakim kwiatom miłościserca się rwą...Ku jakim
kwiatom miłościpragnienia lgną...

    I Jessika usłyszała pogłos ciszy brzęczącej w powietrzu
ostatnią nutą. Dlaczego mój syn śpiewa miłosną pieśń dla tej dziewuszki? -
Ogarnął ją nagły strach. Życie płynęło wokół, niej. a ona nie trzymała w garści
jego cugli. - Dlaczego wybrał tę pieśń? - nie mogła zrozumieć. - Instynkty są
czasami autentyczne. Dlaczego on to zrobił?
    Paul siedział bez słowa w ciemności; jego świadomość opanowała
jedna wszechwładna myśl: moja matka jest - moim wrogiem. Ona nie wie o tym, ale
jest. Ona sprowadza dżihad. Ona mnie zrodziła. Ona mnie wyszkoliła. Ona jest
moim wrogiem.
następny   






  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza