ďťż

cialo

Lemur zaprasza







Robert Sheckley
       Ciało


   Profesor Meyer otworzył oczy.
Zobaczył trzech młodych specjalistów, pochylonych nad nim z wyrazem niepokoju.
Pomyślał przede wszystkim, że trzeba być tak młodym jak oni, żeby odważyć się na
przeprowadzenie takiej operacji. Młodym i nonszalanckim, przesiąkniętym
wyłącznie teoretycznymi wiadomościami. Trzeba na to być precyzyjnym i
niezawodnym jak automat, mieć stalowe nerwy i palce z żelaza.
   Te myśli zafrapowały go do tego stopnia, że dopiero po
dobrej chwili zdał sobie sprawę, że operacja się udała.
   - Jak się pan czuje, panie profesorze?
   - Wszystko jest w porządku?
   - Może pan mówić?
   Patrzyli na niego z niepokojem.
   Profesor przełknął ślinę, dotknął swego nowego podniebienia
końcem nowego języka, a potem rzekł drętwym głosem: - Myślę... zdaje mi się...

   - W porządku! - wrzasnął Cassidy. - Feldman! Obudź się!

   Feldman zeskoczył z polowego łóżka i zaczął gorączkowo
szukać okularów.
   - Już się zbudził?! Powiedział coś?!
   - Tak, powiedział! Mówi jak anioł! Udało się! Feldman
znalazł wreszcie okulary i podbiegł do stołu operacyjnego.
   - Mógłby pan nam jeszcze coś powiedzieć, panie profesorze?
Wszystko jedno co?
   - Jestem... jestem...
   - Mój Boże! - zawołał Feldman - chyba zemdleję. Tamci trzej
wybuchnęli śmiechem. Otoczyli Feldmana i potężnie klepali go po plecach. Z kolei
on się roześmiał, lecz śmiech przeszedł mu wkrótce w gwałtowny napad kaszlu.

   - Dokąd poszedł Kent?! - zawołał Cassidy. - Powinien tu
być. Dziesięć godzin siedziałem nad tym oscyloskopem. Ale dokąd on teraz polazł?

   - Po sandwicze - wyjaśnił Lupowicz. - Jest! Kent! Kent!
Udało się!
   Wszedł Kent, obładowany dwiema papierowymi torbami, z
połową sandwicza w ustach. Połknął go pospiesznie.
   - Powiedział coś? Co powiedział?
   Za plecami Kenta rozległ się gwar. Z tuzin mężczyzn
tłoczyło się po drzwiami.
   - Każcie opróżnić salę! - zawołał Feldman. - Dzisiaj
żadnych wywiadów. Gdzie ten cholerny policjant? Policjant torował sobie
przejście wśród dziennikarzy i tarasował drzwi własnym ciałem.
   - Słyszeliście, chłopcy, co wam powiedziano?
   - To bezprawie! Profesor Meyer należy do świata! - Jakie
były jego pierwsze słowa?
   - Co powiedział?
   - Naprawdę zamieniliście go w psa?
   - Jakiej rasy?
   - Może poruszać ogonem?
   - Powiedział, że czuje się świetnie - oświadczył policjant,
wciąż barykadując drzwi. - A teraz idźcie stąd!
   Fotografowi udało się prześliznąć pod jego ramieniem.
Spojrzał na profesora Meyera, rozciągniętego na stole operacyjnym i wybełkotał:
"Rany boskie". Nastawił aparat. "Niech pan spojrzy tutaj!"
   Kent przesłonił ręką obiektyw w tej samej chwili, w której
błysnął flesz.
   - Co pan robi?! - zaprotestował fotograf.
   - Niech się pan nie skarży, ma pan zdjęcie mojej ręki -
sarkastycznie powiedział Kent. - Niech je pan powiększy i wystawi w Muzeum
Sztuki Nowoczesnej. A teraz wynoś się pan, jeśli chcesz mieć całe kości!
   - Jazda, rozejść się! - surowo powtórzył policjant,
odpychając dziennikarzy. Odwrócił się, żeby spojrzeć na profesora Meyera i
mruknął, zamykając drzwi:
   - Ojejej! Nie mogę w to uwierzyć! Cassidy zaczął
wrzeszczeć:
   - Trzeba to uczcić!
   - Zasłużyliśmy sobie!
   Profesor Meyer uśmiechnął się - naturalnie wewnętrznie, bo
jego zdolność wyrażania uczuć za pomocą gry rysów twarzy była teraz dość
ograniczona.
   Feldman zbliżył się do niego.
   - Jak się pan czuje, panie profesorze?
   - Czuję się zupełnie dobrze - z trudem wykrztusił Meyer,
wciąż jeszcze nieprzyzwyczajony do nowego podniebienia. - Ale jestem trochę
oszołomiony.
   - Niczego pan nie żałuje?
   - Nie wiem jeszcze - oświadczył Meyer. - Sprzeciwiałem się
temu - w zasadzie, wie pan. Nikt nie jest niezastąpiony.
   - Ale pan jest, panie profesorze - zaprotestował Feldman z
żarliwym przekonaniem. - Słuchałem wszystkich pańskich wykładów. Nie roszczę
sobie pretensji do zrozumienia nawet dziesiątej części tego, co pan mówił.
Symbolika matematyki nie jest dla mnie niczym, zamknięta księga, lecz wszystkie
te zasady unifikacji...
   - Proszę pana... - zaczął Meyer.
   - Nie, proszę mi pozwolić mówić, profesorze - nastawał
Feldman. - Podjął pan dzieło, gdzie najwybitniejsi je porzucili. Nikt inny nie
potrafiłby go ukończyć, tylko pan! Nikt inny! Trzeba było absolutnie zapewnić
panu kilka dodatkowych lat, wszelkimi środkami, jakimi wiedza może dysponować!
Ubolewam tylko nad tym, że nie dało się dla pańskiej inteligencji wynaleźć
godniejszej powłoki. Nie doszliśmy niestety jeszcze do możliwości
eksperymentowania z innym ciałem ludzkim, a musieliśmy wyłączyć pierwotniaki...

   - To nie ma żadnego znaczenia! - zapewniał Meyer. - Liczy
się jedynie inteligencja. Jestem jeszcze trochę odurzony...
   - Przypominam sobie pański ostatni wykład na uniwersytecie
- ciągnął Feldman. - Sprawiał pan wrażenie takiego starca, profesorze! Chciało
mi się płakać...! Patrzeć na pańskie ciało, tak zmęczone...
   - Może pan się napije, profesorze? - spytał Cassidy,
podając mu szklankę.
   Meyer uśmiechnął się lekko.
   - Obawiam się, że w mojej nowej postaci nie bardzo się
nadaję do korzystania z naczynia tego rodzaju. Może lepsza byłaby jakaś
miseczka...
   - To prawda! - przyznał Cassidy. - Miskę dla profesora
proszę... Mój Boże! Mój Boże!...
   - Zechce pan wybaczyć, profesorze - usprawiedliwiał się
Feldman. - To był jednak dla nas olbrzymi wysiłek. Znajdujemy się w tej sali od
tygodnia i żaden z nas w ciągu całego tego czasu nie spał dłużej niż cztery
godziny. O mało nie straciliśmy pana, profesorze...
   - Jest miska! Spodeczek pana profesora podany! powiedział
Lupowicz. - Czego się pan napije, profesorze? Mamy whisky.
   - Po prostu trochę wody - rzekł Meyer. - Czy sądzicie, że
mógłbym teraz wstać?
   - Jeśli pan to zrobi ostrożnie...
   Lupowicz delikatnie go podniósł i postawił na ziemi. Meyer
niezgrabnie zachwiał się na swych czterech łapach. Młodzi lekarze byli
zachwyceni.
   - Brawo!
   - Myślę, że mogę od jutra zacząć trochę pracować.
Oczywiście będę wyłącznie dyktował na magnetofon. Pojawi się na pewno jeszcze
wiele innych problemów. Trzeba będzie podjąć różne decyzje w związku z faktem
mojej metamorfozy. Nie mam jeszcze w tej chwili wyraźnych pomysłów...
   - Ależ nie trzeba się spieszyć, ma pan mnóstwo czasu. -
Och, przede wszystkim się nie spieszyć! Żebyśmy właśnie teraz pana nie stracili!

   - Jakiego szumu narobi to w prasie!
   - Sądzisz, że będzie lepiej, jeśli napiszemy wspólnie, czy
też każdy napisze własną relację w ramach swej specjalności?
   - Na pewno i jedno, i drugie! Oni nigdy nie będą mieli
dosyć! Długo będzie się o tym mówiło...
   - Czy moglibyście mi wskazać, gdzie są toalety? nieśmiało
zapytał Meyer.
   Mężczyźni spojrzeli po sobie zakłopotani.
   - Po co?
   - Zamknij się, bałwanie! Tędy, panie profesorze. Otworzę
panu drzwi.
   Meyer, idąc za nogą młodego człowieka, zdawał sobie sprawę
z łatwości poruszania się na czterech łapach. Gdy wrócił, lekarze z ożywieniem
dyskutowali na temat technicznych aspektów tego przypadku.
   - ...od wielu tysięcy lat...
   - Nie zgadzam się z wami. To, co można było zrobić raz...

   - Nie baw się w mędrca, poczciwcze. Dobrze wiesz, wszystko
było dość przypadkowym połączeniem nie dających się przewidzieć czynników. Miało
się szczęście, to wszystko...
   - Nie masz prawa tak mówić. Niektóre z tych transformacji
bioelektrycznych...
   - Uwaga, oto on.
   - Nie powinien jeszcze zbyt wiele chodzić...
   - Nie jestem niemowlęciem - uciął profesor. - Jestem dość
stary, żeby być waszym dziadkiem.
   - Proszę nam wybaczyć, profesorze. Ale wydaje się, że
lepiej by pan zrobił, gdyby się pan położył.
   - Macie rację - przyznał profesor. - Nie czuję się jeszcze
całkiem pewnie.
   Kent podniósł go i położył na polowym łóżku. - O tak!
Dobrze panu?
   Młodzi lekarze cisnęli się wokół niego, trzymając się za
ramiona. Uśmiechali się, sprawiali wrażenie bardzo z siebie zadowolonych.
   - Może pan sobie czegoś życzy?
   - Prosimy tylko powiedzieć, zaraz panu przyniesiemy.
   - O proszę, nalałem wody do pańskiej miseczki.
   - Zostawimy panu przy łóżku kilka sandwiczów.
   - Niech pan dobrze wypocznie - łagodnie powiedział Cassidy.

   A potem, niechcąco, jakby nieświadomie, pogłaskał długą,
pokrytą jedwabistą sierścią głowę profesora Meyera. Feldman wykrzyknął coś bez
związku.
   - Przepraszam - usprawiedliwiał się zakłopotany Cassidy.

   - Musimy na siebie uważać!
   - Wiem. Jestem zmęczony... Chcę powiedzieć, że on bardzo
jest podobny do psa, że zapomina się...
   - Wynoście się wszyscy! - ryknął Feldman. - Jazda! Wynoście
się!
   Wypchnął ich z pokoju i natychmiast wrócił do łóżka
profesora Meyera.
   - Czy mogę coś dla pana zrobić, profesorze?
   Meyer zmusił się, żeby coś powiedzieć, aby się przekonać,
że wciąż jeszcze jest człowiekiem. Ale słowa uwięzły mu w gardle.
   - To się już nie powtórzy, profesorze. Może mi pan wierzyć.
Jest pan... jest pan zawsze profesorem Meyerem!
   Feldman naciągnął koc na drżące ciało profesora.
   - Wszystko będzie dobrze - powiedział, usiłując nie patrzeć
na zwierzę wstrząsane dreszczami. - Liczy się tylko inteligencja! Duch!
   - Z pewnością - z trudem powiedział znakomity matematyk. -
Ale... jeśli nie sprawi to panu różnicy... czy... czy mógłby pan pogłaskać mnie
po głowie...?



przekład : TOP
    powrót




  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza