ďťż

de

Lemur zaprasza







Henry Kuttner
      De profundis


    Kłopot jest ze słowami. Kłopot - tylko szaleniec mógł to
napisać, gdyż mogła się to przydarzyć tylko szaleńcowi. I trudna ominąć barierę.
To znaczy barierę, która się wzniosła dokoła prawdziwego mnie. Myślę
jasno, ale nigdy nie wiem, kiedy się znajdę pod przymusem i nieodpowiednie słowa
zaczną spływać na papier...
    Jestem jak nazbyt prędko kręcące się koło. Odebrałem dość
staranne wykształcenie - przedtem. Znam mnóstwo frazesów. Lekarze
nie mają jeszcze pewności, co mi dolega. Pozostaje nieobowiązująca prognoza.
Może to być katatonia lub schizofrenia.
    TO NAJSTRASZNIEJSZA BEZNADZIEJNA PUŁAPKA
    Stop. Muszę się przecież postarać, żeby to miało sens. Muszę
się postarać i napisać to w formie tradycyjnej. Chcę to napisać do góry
nogami i wspak, i jak palimpsest, po całej kartce. Muszę jednak wszystko
wyjaśnić. Tylko ja potrafię odróżnić halucynację od rzeczywistości, ale
naturalnie nikogo nie mogę zmusić; by bo widział. Kłopot polega na tym, że
wślizgują się między moje halucynacje i sami udają złudzenia...
    Czasami nawet mnie jest z tym trudno. Brak mi kotwicy zdrowia,
której bym się mógł uczepić. Wiem, ze jestem szalony. To znaczy,
wiem o tym, kiedy jestem na wpół rozumny. Kiedy się znajdę na
równi pochyłej, pozostaje jedynie to wirujące, więżące piekło
ciemności...
    Histeria choroby: William Rogers, lat 38, biały, stanu wolnego,
wczesne rozpoznanie neurozy i psychozy...
    Coś takiego wypisano w mojej karcie. Nie pamiętam zbyt wiele z
przeszłości. Byłem już kiedyś w sanatorium. Przypominam sobie, że coś mi
dolegało jeszcze w dzieciństwie. Pamięć mnie troszkę zawodzi, zwłaszcza odkąd
czas się odrobinę wypaczył, by dopuścić Gości.
    Goście to nie halucynacje. To rzeczywiste byty pośród
mych wszystkich urojeń. Pojawili się dopiero w ostatnich czasach. Tyle wiem.
Wszystko mi całkiem jasno wytłumaczyli. Nikt inny nie może ich widzieć czy
słyszeć. Mówili, że jeśli chcę, mogę powiedzieć lekarzom; lekarze będą
słuchali życzliwie i zadawali pytania, i w nic nie uwierzą. Halucynacje słuchowe
i wzrokowe. Bogu wiadomo, że miałem ich dość, od tego zacznijmy.
    Niekiedy widywałem Chmurę. I widywałem demony. Były tak jakoś
tradycyjne, że wiedziałem, iż nie są rzeczywiste, choć mi mówiły, że
zgrzeszyłem. Ta było na długo przed pojawieniem się Gości. Oni są całkiem
realni. Przybywają z innego kontinuum czasoprzestrzeni. Chcą odwiedzać i
obserwować. Mogłoby się zdawać, że chcieliby spotkać kogoś w rodzaju Einsteina,
ale bynajmniej tak nie jest. Nie pragną, żeby nasz świat się. o nich dowiedział.
Wyobrażam sobie dlaczego. Nie da się obserwować elektronu, jeśli się go nie
wyrzuci z normalnego toru. Zwierzę nie będzie się -zachowywało naturalnie
wiedząc, że ktoś na nie patrzy. A może są też inne przyczyny...
    Goście przedstawiają straszny widok.
    Przemawiają językiem telepatii, choć często słyszę go jako
dźwięk. W pojęciach ogólnych jest tak odmienny od naszego, że niekiedy
wydaje się językiem wierszyków dziecinnych, to znowu wyższej matematyki.

    Słowa zamieniają się, przeobrażają i nie mogę spisać zdarzeń w
logicznym porządku, myślę, że kawa ława trawa siedziała biegała skakała.
    NIE
    Czuję przymus rymowania. Czy to echolalia? Wydaje mi się, że
jeśli wypełnię umysł bezsensownymi rymami, powstrzyma to Gości od wizyt i
innych...
    Wszystkich innych. Nierzeczywiste głosy słyszałem, odkąd sięgam
pamięcią. Przez całe moje życie coś dziwnie było nie tak. Chciałem robić pewne
rzeczy, a nie umiałem powiedzieć dlaczego. Jak wtedy, kiedy zbierałem chusteczki
do nosa. Bezsensowne. I głosy w moim pokoju.
    - William Rogers podchodzi do okna - szeptały. - Wypadnie z
okna. Nie, nie wypadnie, ale schodząc ze schodów się potknie i skręci
kark. Za dużo wie, żeby mógł żyć. Dopilnujemy, żeby nie żył.
    To była halucynacja słuchowa.
    MUSZĘ... PRZESTAĆ...













    Dobra. To był okres dość paskudny.
Wiedziałem, że nie są rzeczywiste, ale wydawały się rzeczywiste, wszystkie te
jaskrawo ubarwione insekty włażące ani na piżamę. Musiałem raz wrzasnąć. Wszedł
sanitariusz. Bałem się, że znów zawiną mnie w wilgotne prześcieradło, ale
zamknąłem oczy i dałem im pełzać, i po minucie to ustało. Sanitariusz zapytał,
co się dzieje. Odpowiedziałem, że już nic.
    Ale polecono podać mi środek uspokajający w razie potrzeby.
Jestem tu nadal na obserwacji. Lekarze nie zdołali jeszcze określić istoty mojej
psychozy. Pewne czynniki komplikują sprawę. Wiem jakie. Na początku cierpiałem
na zwykłą psychozę, ale potem zjawili się Goście i narobili bigosu. Żyroskop
mojego umysłu wiruje jak szalony.
    Niektórzy ludzie rodzą się z niebezpieczną cechą
dziedziczną, innych wypacza otoczenie. Ja cierpiałem na jedno i drugie. Nie
pamiętam wiele i niechętnie próbuję pamiętać. To nieprzyjemne. Poza tym
ważne rzeczy zdarzyły się, kiedy całkiem postradałem zmysły. Goście są sprytni.
Udają halucynacje i ukazują się tylko komuś, kto już halucynacji doznawał.
    Ale nie było... grozy... dopóki się pojawili się Goście.
Do tej pory podtrzymywała mnie przynajmniej jakaś radość, występująca na
przemian z czarną rozpaczą, i głosy... Czasami mówiły, że mnie będą
ochraniać. Kiedy indziej groziły. Często mi powtarzały, że zgrzeszyłem i muszę
ponieść karę.
    Grzeszyłem. Musiałem grzeszyć. Nie wiem czemu. Muszę się jakoś
poprawić. Głosy...
    I były halucynacje dotykowe. To straszne dotykać szkła, a mieć
wrażenie, że się dotyka futra. Straszna była świadomość, że skórę powleka
mi lodowata galareta. A kiedy mnie tu przywieźli, przez pewien czas dodawali mi
do posiłków jakieś paskudztwa. Nie chciałem jeść.
    Gdzieś w głębi mego umysłu zalegała czerń. Zawsze wiedziałem,
kiedy się zbliża. Była bezkształtna i dziwna. Wyrastała z niczego, w
niezrozumiałym dla mnie kierunku, i nabrzmiewała, nabrzmiewała, coraz bliższe.
Ale nigdy mnie nie dotknęła. Tylko śledziła. Nazywałem ją Chmurą. Nigdy nie
mogłem jej poczuć dotykiem, skosztować czy powąchać, tak jak tych innych rzeczy.
Ani wyraźnie zobaczyć. Teraz nie pokazuje się już od dawna, chociaż te inne
rzeczy ani na chwilę się ze mną nie rozstają. Lecz głosy są przytłumione, kiedy
przychodzą Goście...
    To było tak.
    Zdarzyło się wkrótce po moim przybyciu. Najpierw lekarze
przez długi czas poddawali mnie kąpielom i kazali zawijać w mokre prześcieradła,
a parę razy polecili mi włożyć kaftan bezpieczeństwa, co było okropne, bo
utrudniał oddychanie, jaskrawe insekty zaś łaziły mi po twarzy. Nieco
później nauczyłem się akceptować te rzeczy. Ludzie tutaj obserwowali mnie
z tym znajomym wyrazem bacznej, na poły przyjacielskiej czujności. Głosy
przemawiały w mej głowie, parokrotnie z mglistości wyłoniła się Chmura, rosła i
siedziała przyglądając się czas jakiś, a potem malała i nikła. Długo to trwało.

    Potem zjawili się Goście.
    Czułem, jak badają. Tego wieczora w sanatorium były kłopoty.
Pacjent cierpiący na manię samobójczą wyrwał się z oddziału dla
furiatów. Zdwojono dawkę środków uspokajających. Wyglądało to na
szczytowy moment jakiegoś cyklu. A to Goście szukali kontaktu.
    Obłęd nie musi oznaczać przytępionej percepcji. Niejednokrotnie
zdolny byłem oceniać to życie bezstronnie i krytycznie, ponieważ jestem z niego
wyłączony. Na swój sposób dostrzegałem jakby ład w chaosie
światowych wydarzeń. Ludzkość zmierzająca do nieznanego celu, ale być może nie
całkiem pozbawiona kierunku. Widziałem, że coś ma nadejść. Coś nowego i
odmiennego. Może coś lepszego.
    Nie pomyślałem, że może to być coś całkiem obcego.
    Tego wieczora byłem w pokoju sam. Drzwi zamknięto na klucz.
Wpatrywałem się w szybę, z siatką wpuszczoną w szkło, i czekałem na
obchód. Wtem poczułem, jak coś lejkowatego wsuwa mi się do głowy, oddala
i powraca. Zawirowało, wbiło się i rozrosło. Przez sekundę myślałem, że może to
Chmura, lecz Chmura jest bezkształtna, cicha i czujna. Nigdy mi nie dokucza. To
dokuczało. Ogarnęło macie silne, rozedrgane, pełne napięcia podniecenie.
    Przybyli z mętnych dali i zawiśli w powietrzu przede mną.
Otaczała ich przezroczysta ciemność; właściwie nie ciemność, bo widziałem przez
nią ściany pokoju. Było ich trzech. Przypominali ludzi, ale koślawych, małych, z
wielkimi głowami pokrytymi Plątaniną niebieskich pulsujących żył. Nie chodzili;
nie mogli na tych swoich nogach.
    Unosili się w mroku, nieznacznie przesuwając, spoglądając na
mnie. Przemawiały ich umysły:
    - Nadaje się. Inteligencja ponad przeciętną. Psychoza pożądana.
Od razu wiedziałem, że to nie halucynacje. Wstałem, żeby zawołać sanitariusza.
Kazali mi wrócić do łóżka. Otworzyłem usta do krzyku, ale zmrozili
mi gardło.
    - Nie zrobimy ci krzywdy.
    Mój umysł powiedział: - A jednak jesteście realni.
Jesteście realni. Jesteście realni.
    - Jesteśmy realni. Nie zrobimy ci krzywdy. Chcemy cię użyć
do...
    Wtedy wszystkie głosy zebrały się w mojej głowie i krzyknęły:
ZGRZESZYŁEŚ, ZGRZESZYŁEŚ, ZGRZESZYŁEŚ...
    Wrzeszczałem i wrzeszczałem.

















    Goście wrócili nieco
później. Ale dopiero po upływie pewnego czasu mogłem z nimi sensownie
rozmawiać. Raź wszedł lekarz, kiedy byli u mnie, lecz oni zamilkli, zawieszeni w
swojej klarownej ciemności, i nic nie zauważył. Po jego odejściu...
    - Jesteście niewidzialni?
    - Nie przebywamy cali w twojej płaszczyźnie czasoprzestrzeni.

    - Czego ode mnie chcecie?
    - Na targ, na targ, kupić tłustą świnię...
    - Go?
    Nie umieli jednak tego wyjaśnić. Brzmiało bezsensownie.
Zapytałem, skąd przybyli.
    - Zza wzgórz i jeszcze dalej. Z czasu. Z przyszłości.
Badamy wasz świat.
    - Ale ja rzadko opuszczam ten pokój.
    - Nie musisz. To niepotrzebne. - Niebieskie żyły pulsowały na
ich głowach. - Twój umysł dostarcza nam... - słowo pozbawione znaczenia -
...co nam pozwoli dotrzeć wszędzie w twoim odcinku czasu. Jesteś katalizatorem.

    Dotknęły mnie palce. Jakaś Rzecz, czerwona i straszliwa,
wyłaziła z podłogi. Nienawidziła mnie. Wszystkie głosy się śmiały. Zamknąłem
oczy i krzyknąłem. Kręciłem się, wirowałem, kręciłem...
    Zły czas przeminął. Później Goście wrócili.
    - Czemu ja? Czemu mnie wybraliście?
    - Potrzebowaliśmy kontaktu. Tyś się wyjątkowo dobrze nadawał.
Szukaliśmy długo, zanim cię znaleźliśmy.
    - Ale dlaczego...
    - Twoja era stoi na rozdrożu. Odkryto wielkie siły. Przesuwają
się płaszczyzny prawdopodobieństwa. To okres niezwykle doniosły. Wiele jest
poziomów rzeczywistości. Musimy badać przeszłość, by stwierdzić, co jest
prawdziwą rzeczywistością, i w miarę potrzeby zmienić tę przeszłość.
    Nie pojmowałem.
    - Tobie nie stanie się krzywda. Twojemu światu nie stanie się
krzywda. Wszelkie dokonane przez nas zmiany wydadzą się absolutnie naturalne.

    - Nie mogę tego znieść. Weźcie kogoś innego.
    - Nie.
    - Ale jesteście straszni...













    To dlatego, że byli tak obcy. Tak
całkowicie różni od nas, nawet bardziej, niż to sugerował ich potworny
wygląd. Ich myśli biegły innymi torami. Ich ciała były inne w każdym
szczególe. Ich system nerwowy był inny. Czułem emanującą z nich energię.
Napięcie stawało się nieznośne. Zawsze, kiedy już chwilę ze mną pobyli,
zaczynałem wrzeszczeć.
    Lekarze byli zaskoczeni. Często mnie wypytywali. Opowiadałem im
o Gościach, ale oni tylko spoglądali po sobie.
    - Nigdy przedtem nie widywał pan tych Gości, dopiero ostatnio?

    - Nie, nie widywałem.
    - Czy są tacy jak ta Chmura, o której pan wspominał?

    - Nie. Chmura towarzyszy mi od lat z pewnymi przerwami. Nigdy
mnie nie zadręcza.
    - Czy są jak te głosy? Gzy mówią tak, jakby to były te
same głosy?
    - Nie. Głosy są odcieleśnione. Goście mówią właściwie
bez słów. Powiedzieli mi, że w nich nie uwierzycie.
    - Och, nic mi o tym nie wiadomo. Nie mógłby pan trochę
więcej opowiedzieć mi o...
    TY CHOLERNY ŁGARZU NIE WIERZYSZ W ANI JEDNO MOJE SŁOWO NA
LITOSĆ BOSKĄ













    Ale próbowali pomóc. Byli zniechęceni. Do czasu
pojawienia się Gości nie tracili optymizmu. Chcieli chyba zastosować terapię
wstrząsową i liczyli na sukces. Goście wnieśli jednak nieznany element i nadali
psychozie nowy, nie dający się rozpoznać charakter.
    Potem przez pewien okres Goście się nie pojawiali.
Przypuszczalnie próbowali wyjaśnić dlaczego, ale nie potrafiłem
zrozumieć. Po ich odejściu pozostały tylko głosy i parę innych paskudnych
rzeczy. I lekarze rzeczywiście zastosowali terapię wstrząsową. Była brutalna,
lecz skuteczna.
    W głowie zaczęło mi się przejaśniać. Nie pamiętam, jak długo to
trwało. Lekarze mniej się hamowali w rozmowach ze mną i w atmosferze wyczuwałem
nową nadzieję.
    Przenieśli mnie na oddział otwarty. Było tam znacznie
przyjemniej. Miałem trzy dobre dni. I wtedy wrócili Goście.
    - Dalsze badania.
    - Nie. Idźcie sobie. Proszę. Nie mogę tego znieść.
    - Nie zrobimy ci krzywdy.
    - Ale ją robicie. Wyczuwam to... napięcie... bijące od was.
Napinam się cały w środku. To źle działa na mój umysł. To...
    - Dziwne. To przeciętny homo sapiens, oczywiście, tyle że
niezwykle podatny. Zapewne na skutek psychozy. Szyszynka i wzgórek...
przyswajają nasze...pytała się Kasia o swojego Jasia...
    Słowa. Nie mogłem zrozumieć słów. Jedyny sposób
komunikacji, a one stanowią nieprzekraczalną barierę.
    - Wynoście się. Idźcie sobie. Dajcie mi spokój. Nie mogę
tego wytrzymać.
    - Ten właśnie kontakt jest potrzebny. Musimy zachować nasz
iloraz energii, żeby nie stracić kontaktu z twoim odcinkiem czasu. Tak się
składa, że jesteś niezwykle podatny.
    - Jak długo tu będziecie?
    - Przez wiele cykli. Zaczynamy od podstaw reorganizować wasz
obszar czasoprzestrzeni...
    - Co się stało, Rogers?
    Głos sanitariusza.
    - Nic. Wrócili. - Kto wrócił?
    - Goście. Nie chcą się wynieść. PROSZĘ ICH STAD WYRZUCIĆ! -
Siostro, proszę uważać na Rogersa...
    - Nie zrobimy ci krzywdy. Chwilowo zajmujemy się obszarem
mózgu, w celu zbadania niższych poziomów nonsensu nonsensu
nonsensu...
    - NIECH WAS DIABLI WYNOŚCIE SIĘ STĄD NA LITOŚĆ BOSKĄ.




















    Wróciłem do izolatki.
    Nie było nadziei.
    Cierpiałem na chorobę umysłową. Odbudowana została ściana,
która mnie odgradzała od reszty ludzi. Lekarze nie sprawiali już wrażenia
optymistycznych. Katatonię, schizofrenię można leczyć wstrząsami. Ale
zastosujcie zmienny czynnik wstrząsowy do żyroskopu, a nie da się
przywrócić mu równowagi i utrzymywać go na gładkim, równym
biegu. Głosy powróciły. Jaskrawe insekty pełzały, jedzenie miało smak
trucizny, łóżko było rozdziawianą. jamą ustną o strasznych białych
wargach, rozwartych, by mnie pożreć...
    Któregoś dnia uświadomiłem sobie, że Goście robią to
umyślnie. Nie chcieli mego wyzdrowienia. Sama ich obecność wystarczała, bym
trwał w stanie psychotycznym, dopóki zaś byłem obłąkany, mogli
przychodzić do mnie o każdej porze i bez znaczenia byłoby, gdybym o tym gadał.

    Byli tak obcy. Ja byłem dla nich niczym. Należałem do
podgatunku. Oni stanawili coś, co może ewoluować na Ziemi lub na czymś do Ziemi
podobnym kiedyś w ewentualnej przyszłości. Zwykłem siadywać i rozmyślać o tym
maleńkim punkciku światła - tym czasie i przestrzeni, i planecie - i o
otaczającej go zewsząd olbrzymiej niewiadomej, zaludnionej przez Bóg wie
co.
    A ja byłem po prostu jednym samotnym człowiekiem, od początku z
felerem.
    Lekarze wyzbyli się nadziei.
    Tego wieczora leżałem w łóżku popłakując. Nie miałem
wyjścia. Poczułem, jak napięcie zaczyna wibrować w mojej głowie, i wiedziałem,
że Goście nadchodzą. Byłem bezradny i sam, całkowicie, zupełnie sam. Nikt poza
obłąkanymi nie zna prawdziwej samotności.
    Przyszli. Błagałem, żeby mi dali spokój. Patrzyli na
mnie swoim zimnym wzrokiem. Żyły na ich głowach pulsowały błękitnawo.
    - Jak długo pożyje?
    - Dość długo.
    - Nie chcę żyć - powiedziałem. - Przez was wszystko powraca.
Boję się ruszyć. Czuję to w tej chwili, to coś, co się z was wylewa. Może to coś
was trzyma przy życiu. Ale ja nie jestem tak zbudowany, by to wytrzymać.
Pozwólcie mi umrzeć.
    - Ty się nie liczysz. Jesteś przydatnym narzędziem...
    Przestałem słuchać. Coś zaczynało się dziać.
    Bardzo maleńka i niewyraźna, gdzieś w głębi mego umysłu, Chmura
zaczęła rosnąć. Byłem szczęśliwy. Po trosze rozpraszała samotność. Ją
przynajmniej znałem i nigdy mi się: nie naprzykrzała, a nie czułem jej już od
wielu miesięcy. Od czasu przybycia Gości. Dobrze zapamiętany, wirowy, gładki
ruch ogarniał wnętrze mej głowy, aż wtem pojawiła się Chmura, czujna jak zwykle.
Była niczym stary przyjaciel.
    Wśród Gości zapanowało nagłe zamieszanie. Trochę jakby
podrygiwali, zawieszeni tam w swojej klarownej ciemności.
    - Co to takiego? Odpowiadaj. Co to takiego?
    - Chmura. Cieszę się...
    Rosła i rosła. Wypełniała mi głowę. Wszystko było dziwie i
pomieszane.
    - Chmura? Co on przez to rozumie? Co to jest? Czuję...
    - DURNIE! TEN CZŁOWIEK JEST MÓJ!
    Głos Chmury. Ale Chmura nie umiała mówić, prawda?
    Goście się darli, poszturchując nawzajem w swej płynnej
ciemności. Jakże pulsowały ich olbrzymie głowy! Chmura przepłynęła nad nimi i
zaczęli wariować. Wariować jak ja. Teraz Chmura otuliła ich i nawet wrzaski ich
brzmiały słabiutko...
    Krzyczałam. Sanitariusz otwierał drzwi z klucza. Nadbiegały
pielęgniarki. Nie widzieli Chmury. Nie widzieli Gości. Ale ja widziałem. JA
WIDZIAŁEM!
    Chmura też mnie wykorzystywała. Tak jak Goście. Może naprawdę
byłem użytecznym narzędziem. Może nasza era jest zasadniczym punktem zwrotnym.
Jedni i drudzy wysłannicy z obcego miejsca mnie poszukiwali. Ale Chmura była o
wiele mądrzejsza niż Goście. Nie musiała robić mi krzywdy, by przeze mnie
nawiązywać kontakt.
    I była o wiele bardziej obca niż Goście. Obca nawet dla nich.
Dotknęła ich, poraziła dziwną energią zaczerpniętą z niewyobrażalnie odległego
czasu, przestrzeni i prawdopodobieństwa, a Goście w mojej przytomności skurczyli
się i oszaleli, wrzeszczeli i zniknęli w kierunku, w którym nie mogłem
podążyć ani się zorientować.
    Już mnie nie mogli skrzywdzić. Należałem do Chmury. Ona
strzegła swojej własności.
    Później poczułem lód pełznący mi po ciele.
Usłyszałem dobrze znane głosy wykrzykujące ze ścian. Doleciały mnie dziwne
zapachy i nowy smak zagościł na języku, Chmura zaś wypełniła pokój i
szpital, i świat, i nieskończoność poza nim, i wirując w dół w białą
ciemność hen, daleko, i nigdy przenigdy nie wracając...













   W zeszłym tygodniu
wypisali mnie, wyleczonego, z sanatorium. Kuracja trwała wiele miesięcy, lecz w
końcu komisja uznała mnie za zdrowego. Nie mogłem tego pojąć.
    Powiedzieli, że jestem wyleczony. Może. Przynajmniej Goście
nigdy już nie wrócili. Bo jak by mogli?
    Co do Chmury...
    Podobnie jak Goście, przybyła z przestrzeni, czasu i
prawdopodobieństwa, by badać ten świat. Ale była bardziej obca niż Goście i
potężniejsza. Na tyle potężna...
    Chmura, dla swoich własnych niepojętych celów, jest
obserwatorem. Uznano mnie za zdrowego na umyśle. Chodzę po tym świecie i patrzę,
jak ludzie budują przyszłość. Ale wiem, że nie jestem zdrowy. Udzieliłem
psychiatrom właściwych odpowiedzi. Moje reakcje są reakcjami normalnego
człowieka. Ale to nie są m o j e reakcje. To nie ja udzielałem odpowiedzi. To
ktoś inny. Coś innego. Ponieważ
    PONIEWAŻ
    PONIEWAŻ
    PONIEWAŻ
    trudno pisać prawdę, trudno ominąć tę barierę w moim umyśle i
stać się zrozumiałym, bo moje prawdziwe ja nadal jest zanurzone w cieniu,
eterze, umbrze oparze cumulusie
    Nie. Udawanie, że to ja, udawanie, że jestem wyleczony, kiedy
prawdziwe ja jest bezradne i nadal
    W
    CHMURZE
    CHMURZE
    CHMURZE
Przełożyła Zofia Zinserling
    powrót




  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza