ďťż

ochrona

Lemur zaprasza







Robert Sheckley
       Ochrona


   W przyszłym tygodniu samolot rozbije
się w Birmie, ale nie powinno mi to zaszkodzić w Nowym Jorku. A figsy w żaden
sposób nie mogą zrobić mi krzywdy. Nie mogą, bo drzwi od szafy są zamknięte.
Jedyny prawdziwy problem stanowi lesnerowanie. Nie mogę lesnerować. W żadnym
przypadku. Możecie sobie wyobrazić, jak mi to przeszkadza. A w dodatku wydaje mi
się, że porządnie się przeziębiłem.
   Cała rzecz zaczęła się siódmego listopada wieczorem.
Szedłem Broadwayem do baru Bakera. Zdałem tego dnia trudny egzamin z fizyki i
byłem w dobrym humorze. W kieszeni brzęczało mi pięć monet, trzy klucze i
pudełko zapałek. Żeby obraz był pełny, trzeba dodać, że wiał północno-zachodni
wiatr z szybkością pięciu mil na godzinę, Wenus wschodziła, a Księżyc był
niewątpliwie pełny. Z faktów tych możecie wyciągnąć swoje własne wnioski.
   Doszedłem do rogu Dziewięćdziesiątej Ósmej Ulicy i zacząłem
przechodzić przez jezdnię. Kiedy zszedłem z krawężnika, ktoś wrzasnął do mnie:

   - Ciężarówka! Uważaj na ciężarówkę!
   Odskoczyłem i rozejrzałem się szybko wokół. Nie było
niczego widać w pobliżu. Po upływie całej sekundy ciężarówka ścięła róg na dwóch
kołach i nie zważając na czerwone światło pomknęła w stronę Broadwayu.
   Gdyby nie ostrzeżenie, uderzyłaby z pewnością we mnie.
Słyszeliście już podobne historie, prawda? O dziwnym głosie, jaki ostrzegł
ciocię Minnie, by nie wchodziła do windy, która po chwili rzeczywiście runęła w
dół. Albo o takim, co powiedział wujkowi Joe, by nie płynął "Titanikiem".
   Na tym zwykle taka historia się kończy. Bardzo bym chciał,
by z moją było podobnie.
   - Dziękuję, przyjacielu - powiedziałem i rozejrzałem się
powtórnie wokół. Oprócz mnie na ulicy nie było nikogo.
   - Czy nadal mnie słyszysz? - zapytał głos.
   - Jasne - obróciłem się i popatrzyłem podejrzliwie na
zamknięte okna mieszkań u góry. - Ale gdzie, do diabła, jesteś?
   - Gronish - odpowiedział głos. - Czy to odnośnik? Wskaźnik
załamywania się światła. Stworzenie niematerialne. Cień wie. Czy wybrałem
właściwie?
   - Jesteś niewidzialny? - zaryzykowałem.
   - Właśnie.
   - Ale k i m jesteś?
   - Jestem dergiem waliduzjańskim.
   - Czym?
   - Jestem - otwórz usta trochę szerzej. - Teraz zastanówmy
się. Jestem Duchem Przyszłych Świąt. Stworem z Czarnej Laguny. Narzeczoną
Frankensteina. Jestem...
   - Poczekaj - przerwałem - czy starasz się mi powiedzieć, że
jesteś duchem lub stworzeniem z innej planety? - Właśnie, właśnie - odpowiedział
derg.
   Oczywiście. Teraz wszystko było zupełnie jasne. Każdy dureń
mógł zrozumieć, że głos należał do kogoś z innej planety. Był on niewidzialny na
Ziemi, ale jego nadzwyczajne zmysły wyczuły niebezpieczeństwo i zdążyły mnie
ostrzec.
   Zwykłe, codzienne, nadprzyrodzone zdarzenie.
   Zacząłem iść bardzo szybko w dół Broadwayu.
   - O co chodzi? - spytał niewidzialny derg.
   - Absolutnie o nic - odpowiedziałem - poza tym, iż wydaje
mi się, że stoję na środku ulicy i rozmawiam z niewidzialnym przybyszem z
najodleglejszych części przestrzeni kosmicznej. Przypuszczam, że tylko ja mogę
cię słyszeć?
   - Tak, naturalnie.
   - Świetnie. Czy wiesz, gdzie mogę się znaleźć przez takie
zdarzenie?
   - Pojęcie, jakie starasz się wyrazić, nie jest dla mnie
całkowicie jasne.
   - Na oddziale chorych umysłowo. W szpitalu dla obłąkanych.
U czubków. Wśród wariatów. Tam kierują ludzi rozmawiających z niewidzialnymi
stworami z innych planet. Dzięki za ostrzeżenie... Dobranoc.
   Uspokojony, skręciłem na wschód z nadzieją, że mój
niewidzialny przyjaciel będzie się dalej trzymał Broadwayu.
   - Nie chcesz ze mną rozmawiać? - zapytał derg. Pokręciłem
głową (niewinny gest, za który nie mogą cię mknąć) i szedłem dalej.
   - Ale przecież musisz - powiedział derg z pewną
determinacją. - Prawdziwy kontakt głosowy jest niezmiernie rzadki i szalenie
trudny do utrzymania. Czasem udaje mi się przekazać ostrzeżenie tuż przed
momentem zagrożenia, ale później połączenie znika.
   Tak więc uzyskaliśmy wyjaśnienie na przeczucie cioci mnie.
Niemniej jednak nadal nie chciałem mieć z tym nic wspólnego.
   - Warunki mogą być niekorzystne przez następne sto lat -
ubolewał derg.
   Jakie warunki? Pięć monet i trzy klucze obijające się o
siebie, w czasie gdy wschodziła Wenus? Być może jest to warte zbadania, ale nie
przeze mnie.
   Nigdy nie udowodnisz rzeczy ponadnaturalnych. Wystarczająco
dużo ludzi wyplata koszyki lub odpoczywa w kaftanach bezpieczeństwa. I po co ja
tam jeszcze?
   - Zostaw mnie w spokoju - powiedziałem. Nadchodzący
policjant dziwnie spojrzał na mnie. Uśmiechnąłem się chłopięco i pospieszyłem
dalej.
   - Rozumiem twoją sytuację - namawiał derg - ale kontakt...
jest w twoim najlepszym interesie. Pragnę ochraniać cię od niezliczonych
niebezpieczeństw ludzkiej egzystencji.
   Nie odpowiedziałem nawet.
   - Cóż - rzekł derg - nie mogę cię zmuszać. Będę musiał
zaoferować swoje usługi gdzie indziej. Do widzenia, przyjacielu.
   Skinąłem grzecznie głową.
   - Na koniec jeszcze jedno - powiedział. - Nie korzystaj
jutro z metra między południem a 13.15. Do widzenia.
   - Co? Dlaczego?
   - Ktoś zginie na stacji Columbus Circle wepchnięty pod
pociąg przez tłum. Ty, jeśli tam będziesz. Cześć.
   - Ktoś zginie jutro? - zapytałem. - Jesteś pewien?
   - Oczywiście.
   - Czy będzie o tym w gazetach?
   - Wydaje mi się, że tak.
   - I wiesz z góry o wszystkich takich rzeczach?
   - Potrafię przewidzieć wszystkie zagrożenia
przemieszczające się ku tobie w czasie. Jedynym moim pragnieniem jest
ochronienie cię przed nimi.
   Zatrzymałem się. Dwie nadchodzące dziewczyny zaczęły
chichotać słysząc mnie mówiącego do siebie. Ruszyłem dalej.
   - Posłuchaj - szepnąłem - czy możesz poczekać do
jutrzejszego wieczora?
   - I pozwolisz mi być swoim opiekunem? - zapytał derg
ochoczo.
   - Odpowiem jutro - odrzekłem. - Po przeczytaniu wieczornych
gazet.
   Notatka była, rzeczywiście. Przeczytałem ją w moim
wynajętym pokoju na Sto Trzynastej Ulicy. Mężczyzna popchnięty przez tłum,
stracił równowagę i spadł na tory prosto pod koła nadjeżdżającego pociągu. Dało
mi to dużo do myślenia podczas oczekiwania na pojawienie się mojego
niewidzialnego opiekuna.
   Nie wiedziałem, co robić. Jego chęć do ochraniania mnie
wyglądała na dość szczerą. Ale nie mogłem się zdecydować, czy takiej opieki
rzeczywiście pragnę. Kiedy godzinę później derg skontaktował się ze mną, cała
sprawa podobała mi się jeszcze mniej i powiedziałem mu o tym.
   - Czy mi nie ufasz? - spytał.
   - Chcę tylko prowadzić normalne życie.
   - Jeżeli będziesz miał w ogóle jakieś życie - przypomniał
mi. - Ta ciężarówka ostatniego wieczora...
   - To była rzecz wyjątkowa, zdarzająca się tylko raz w
życiu.
   - Właśnie raz w życiu się umiera - powiedział derg
uroczyście. - Było też metro.
   - To się nie liczy. Nie planowałem dzisiaj jazdy metrem. -
Ale nie było przyczyny, abyś tego nie zrobił. To jest istotne. Tak jak nie ma
powodu, byś na przykład nie wziął prysznicu w ciągu następnej godziny.
   - Dlaczego nie miałbym wziąć?
   - Panna Flyun - rzekł derg - mieszkająca na końcu
korytarza, właśnie skończyła się kąpać w łazience na tym piętrze i zostawiła
roztapiający się kawałek różowego mydła na różowych kaflach posadzki.
Poślizgnąłbyś się i skręcił nadgarstek.
   - Nie byłby to wypadek śmiertelny, co?
   - Nie. W żadnym razie nie można tego porównać na przykład z
powiedzmy ciężką doniczką strąconą z dachu przez pewnego, niezbyt pewnie
zachowującego równowagę, starszego dżentelmena.
   - Kiedy to się wydarzy? - spytałem. - Myślałem, że to cię
nie interesuje.
   - Ależ to jest bardzo interesujące. Kiedy? Gdzie?
   - Czy pozwolisz mi na dalsze ochranianie siebie? - zapytał.

   - Powiedz mi tylko jedną rzecz - rzekłem. - Co ty masz z
tego?
   - Zadowolenie - odpowiedział. - Dla derga waliduzjańskiego
największą rozkoszą jest możliwość pomagania innym istotom w unikaniu
niebezpieczeństwa.
   - Ale czy nie chcesz za to czegoś więcej? Jakiegoś
drobiazgu jak moja dusza czy władza nad światem?
   - Niczego. Oczekiwanie zapłaty za ochronę zrujnowałoby moje
emocjonalne przeżycie. Wszystko, czego oczekuję od życia - czego każdy derg
pragnie - to ochranianie kogoś od zagrożeń, których ten ktoś nie dostrzega, a
które ja widzę aż za dobrze. - Derg przerwał, po chwili dodał cicho: - Nie
oczekujemy nawet wdzięczności.
   Cóż, to przesądziło sprawę. W jaki sposób mogłem
przewidzieć konsekwencje? Skąd mogłem wiedzieć, iż jego pomoc wmanewruje mnie w
sytuację, w której nie będę mógł lesnerować?
   - Co z tą doniczką? - spytałem.
   - Spadnie ona na róg Dziesiątej Ulicy i Bulwaru McAdamsa
jutro 0 8.30 rano.
   - Dziesiątej i McAdamsa? Gdzie to jest?
   - W Jersey City - odpowiedział natychmiast.
   - Ale ja w życiu nie byłem w Jersey City. Po co uprzedzać
mnie o tym?
   - Nie wiem, dokąd pójdziesz lub nie pójdziesz powiedział
derg. - Ja tylko wyczuwam niebezpieczeństwa grożące ci, wszystko jedno, w którym
miejscu mogące wystąpić.
   - Co mam teraz robić?
   - Co sobie życzysz - odpowiedział mi. - Po prostu żyj sobie
tak jak zawsze.
   Tak jak zawsze. Ha!
   Zaczęło się całkiem dobrze. Chodziłem na wykłady na
Uniwersytecie Columbia, do kina, na randki, uczyłem się w domu, grałem w
ping-ponga i szachy, wszystko tak jak przedtem. Nigdy nie pokazałem po sobie, że
jestem pod bezpośrednią ochroną derga waliduzjańskiego.
   Derg zgłaszał się do mnie raz lub dwa razy dziennie. Mówił
coś w rodzaju: "Obluzowane okratowanie na wlocie do kanału pomiędzy
Sześćdziesiątą Szóstą i Sześćdziesiątą Siódmą Ulicą. Nie nastąp na nie". I
oczywiście nie następowałem. Ale ktoś inny, tak. Często widziałem takie notatki
w gazetach.
   Gdy przyzwyczaiłem się do mojej sytuacji, dała mi ona
całkiem spore poczucie bezpieczeństwa. Stworzenie z innej planety krzątało się
przez dwadzieścia cztery godziny na dobę i wszystko, czego pragnęło od życia, to
ochranianie mnie. Straż osobista nie z tego świata! Myśl ta dodawała bardzo
pewności siebie.
   Moje życie towarzyskie w tym okresie nie mogłoby rozwijać
się lepiej.
   Wkrótce jednak, w trosce o mnie, derg stał się zbyt
gorliwy. Wynajdował coraz więcej i więcej zagrożeń, z których większość nie
miała żadnego wpływu na moje życie w Nowym Jorku - rzeczy i miejsca, których
powinienem unikać w Mexico City, Toronto i Omaha, Papeete...
   Spytałem go w końcu, czy zamierza donosić mi o każdym
potencjalnym niebezpieczeństwie na Ziemi.
   - Uprzedzałem cię tylko o nielicznych, bardzo nielicznych,
takich, które odnoszą się lub mogłyby odnieść się do ciebie - odpowiedział.
   - W Mexico City? Lub w Papeete? Czemu nie ograniczysz się
do wypadków lokalnych? Powiedzmy w Nowym Jorku i okolicy!
   - "Lokalny" nic dla mnie nie znaczy - derg był uparty. -
Moja percepcja jest czasowa, a nie przestrzenna. Muszę chronić cię przed w s z y
s t k i m.
   Na swój sposób było to wzruszające i nic nie mogłem na to
poradzić. Musiałem tylko odrzucać z jego doniesień przeróżne niebezpieczeństwa w
Hoboken, Tajlandii, Kansas City, Angkor Wat (upadający posąg), Paryżu i
Sarasosie. W końcu dochodziliśmy do wydarzeń lokalnych. Ignorowałem na ogół
zagrożenia oczekujące mnie w Queens, Bronksie, Staten Island i Brooklynie i
koncentrowałem się na Manhattanie.
   O niektórych z nich jednak warto było wiedzieć wcześniej.
Derg ustrzegł mnie od kilku bardzo przykrych przeżyć takich, jak na przykład
napad w parku, atak bandy nastolatków, pożar.
   Ale jednocześnie zwiększał on stale tempo swych ostrzeżeń.
Zaczęło się od jednego lub dwóch doniesień dziennie. Po miesiącu przestrzegał
mnie już pięć i sześć razy w ciągu dnia. W końcu ostrzeżenia lokalne, krajowe i
międzynarodowe płynęły nieprzerwanym strumieniem. Na mojej drodze zaczęły się
piętrzyć niebezpieczeństwa ponad wszelki rachunek prawdopodobieństwa. ., Oto
typowy dzień:
   "Zepsuta żywność w restauracji Bakera. Nie jedz tam dziś
wieczorem".
   "Autobus 312 ma niepewne hamulce. Nie jedź nim".
   "Pralnia chemiczna Mellena ma uszkodzoną instalację gazową.
Może wybuchnąć. Lepiej oddaj odzież do czyszczenia gdzie indziej".
   "Wściekły pies krąży między ulicami Riverside Drive i
Central Park West. Weź taksówkę".
   Wkrótce większość czasu poświęcałem na nierobienie wielu
rzeczy i unikanie różnych miejsc. Wyglądało na to, iż niebezpieczeństwo czyha na
mnie na każdym kroku.
   Podejrzewałem derga, że przesadnie powiększa liczbę
ostrzeżeń. Wydawało mi się to jedynym możliwym wytłumaczeniem. Ostatecznie,
przed spotkaniem z dergiem, żyłem już dość długo i bez absolutnie żadnej
nadprzyrodzonej pomocy szło mi całkiem nieźle. Dlaczego więc ryzyko codziennego
bytowania miałoby się teraz tak wyraźnie zwiększyć? Zapytałem go o to pewnego
wieczora.
   - Wszystkie moje meldunki są całkowicie prawdziwe
odpowiedział, najwyraźniej nieco dotknięty. - Jeśli mi nie wierzysz, spróbuj
jutro zapalić światło na wykładzie psychologii.
   - Czemu?
   - Uszkodzona instalacja.
   - Nie wątpię w prawdziwość twoich ostrzeżeń - zapewniłem. -
Wiem tylko, że moje życie nie było tak najeżone niebezpieczeństwami przed
poznaniem z tobą.
   - Oczywiście, że nie było. Z pewnością wiesz o tym, iż
przyjmując ochronę, musisz jednocześnie pogodzić się z jej niedogodnościami.

   - Jakimi niedogodnościami? Derg zawahał się.
   - Ochrona powoduje potrzebę dalszej ochrony. Jest to
powszechna niezmienność rzeczy.
   - Powtórz to - powiedziałem oszołomiony.
   - Zanim mnie spotkałeś, byłeś przeciętnym człowiekiem i
napotykałeś na swej drodze przeciętnie ryzykowne sytuacje. Ale gdy ja się
pojawiłem, twoje bezpośrednie otoczenie zmieniło się. I twoja pozycja w tym
otoczeniu zmieniła się również.
   - Zmieniła się? Dlaczego? - Ponieważ zawiera ona teraz m n
i e. Do pewnego stopnia istniejesz teraz w moim środowisku, podobnie jak ja w
twoim. A, oczywiście, wiadomo jest powszechnie, że uniknięcie jednego zagrożenia
otwiera drogę innym groźbom.
   - Czy starasz mi się powiedzieć - powiedziałem powoli - że
liczba niebezpieczeństw, na które jestem narażony, wzrosła z powodu twojej
pomocy?
   - Nie można było tego uniknąć - westchnął.
   W tym momencie udusiłbym chętnie derga, gdyby nie był
niewidzialny i nieuchwytny. Miałem paskudne uczucie, iż zostałem wykiwany przez
pozaziemskiego oszusta.
   - W porządku - powiedziałem, usiłując zachować kontrolę nad
głosem - dziękuję za wszystko. Do zobaczenia na Marsie, czy też tam, gdzie
zwykle się kręcisz.
   - Nie chcesz dalszej ochrony?
   - Dobrze zgadłeś. Nie trzaskaj drzwiami wychodząc. - Ale
dlaczego? - derg wydawał się szczerze zdziwiony. - Liczba niebezpieczeństw w
twoim życiu zwiększyła się, to prawda, ale co z tego? Prawdziwą sławę i
prawdziwy honor przynosi stawienie czoła zagrożeniom i wychodzenie z nich
zwycięsko. Im większe niebezpieczeństwo, tym większa radość z jego uniknięcia.

   Po raz pierwszy zrozumiałem, jak obcy w swej naturze był
ten przybysz z zewnątrz.
   - Nie dla mnie - odpowiedziałem. - Wynoś się.
   - Ryzyko zwiększyło się - argumentował derg - ale moja
zdolność do wykrywania go jest bardziej niż wystarczająca. Jestem s z c z ę ś 1
i w y, starając się je zniwelować. Moja obecność przedstawia dla ciebie coraz
większą wartość.
    Pokręciłem głową.
   - Wiem, co będzie dalej. Liczba zagrożeń w moim życiu
będzie się stale zwiększać, nieprawdaż?
   - Wcale nie. Jeżeli chodzi o tego rodzaju przypadki,
osiągnąłeś już ilościowy limit.
   - Co to właściwie ma oznaczać?
   - Znaczy to, że w przyszłości nie będzie się już zwiększała
liczba niebezpieczeństw, których musisz unikać.
    - Świetnie. A teraz może będziesz tak uprzejmy i
wyniesiesz się stąd do cholery.
   - Ale przecież właśnie ci tłumaczę...
   - Rozumiem. Bez dalszego zwiększania, tylko to, co było...
Ale słuchaj, jeśli zostawisz mnie samego, moje pierwotne otoczenie powróci,
prawda? I razem z nim moja poprzednia liczba zagrożeń.
   - Stopniowo - zgodził się derg - jeżeli tego dożyjesz.
   - Zaryzykuję.
   Derg milczał przez chwilę. W końcu powiedział:
   - Nie mogę pozwolić na oddalenie mnie. Jutro...
   - Nie mów nic. Będę unikał tych wypadków na własną rękę.

   - Nie myślałem o wypadkach.
   - A o czym?
   - Naprawdę nie wiem, jak ci to powiedzieć - jego głos był
zmieszany. - Tłumaczyłem ci, że nie będzie ilościowej zamiany. Nie wspomniałem o
zmianie j a k o ś c i o w e j.
   - O czym ty mówisz?! - krzyknąłem.
   - Staram ci się wyjaśnić - odpowiedział derg - że gamper
czyha na ciebie.
   - Kto? Co to za kawały?
   - Gamper jest tworem z m o j e g o środowiska. Wydaje mi
się, że przyciągnął go twój wzmożony, dzięki mnie, potencjał unikania
niebezpieczeństw.
   - Do diabła z gamperem i do diabła z tobą!
   - Jeżeli się pojawi, staraj się przepędzić go używając
jemioły. Żelazo jest również często skuteczne, jeżeli zetknie się z czymś
miedzianym. Także...
   Rzuciłem się na łóżko i schowałem głowę pod poduszkę. Derg
zrozumiał. Po chwili mogłem wyczuć, że opuścił mnie.
   Jakim idiotą byłem! My, mieszkańcy Ziemi, mamy jedną wadę:
bierzemy to, co nam oferują, nie zważając na to, czy naprawdę tego potrzebujemy,
czy też nie. W ten sposób można sobie przysporzyć masę kłopotów.
   Tymczasem jednak derg odszedł i moje najgorsze zmartwienia
się skończyły. Będę przez pewien czas ostrożny, pozwolę, by te sprawy same się
jakoś ułożyły. Za parę tygodni, być może już...
   Wydało mi się, że słyszę jakiś szum. Usiadłem na łóżku. W
kącie pokoju było dziwnie ciemno, a jednocześnie poczułem na twarzy zimny
podmuch. Szum stał się głośniejszy, nie szum właściwie, ale śmiech, cichy i
monotonny.
   W takiej chwili nikt nie musiał mi wyjaśniać sytuacji. -
Derg! - krzyknąłem. - Wydostań mnie z tego.
   Zjawił się.
   - Jemioła. Machaj nią w kierunku gampera.
   - Skąd, do cholery, wezmę jemiołę?
   - Żelazo i miedź w takim razie!
   Skoczyłem do biurka, złapałem miedziany przycisk do
papierów i rozglądałem się rozpaczliwie za czymś żelaznym, by zetknąć to z
miedzią. Przycisk wyrwano mi z rąk. Złapałem go, nim spadł na podłogę. Wtedy
dojrzałem pióro wieczne i przytknąłem stalówkę do przycisku.
   Ciemność rozproszyła się. Uczucie chłodu znikło. Zdaje się,
że zemdlałem.
   Godzinę później derg rzekł triumfalnie:
   - Widzisz? Potrzebujesz mojej ochrony.
   - Chyba tak - odparłem apatycznie.
   - Będziesz potrzebował paru rzeczy - powiedział derg -
tojad żółty, amarant, czosnek, ziemia cmentarna. - Ale przecież gamper zniknął?!

   - Tak. Jednak grajlersy pozostały. Potrzebujesz też ochrony
przed lipsami, figsami i melgerizerem.
   Zrobiłem więc listę ziół, wyciągów i specyfików. Nie
trudziłem się już, by spytać go o powiązanie rzeczy nadprzyrodzonych z botaniką.
Moje dostosowanie się do sytuacji było już pełne i całkowite. Duchy i zjawy? Czy
też istoty pozaziemskie? Jedno i to samo, powiedział, i zrozumiałem, co miał na
myśli. Z zasady zostawiają one nas w spokoju. Jesteśmy na innych poziomach
percepcji, a nawet istnienia. Do czasu, aż jakiś człowiek okaże się głupi na
tyle, by zwrócić na siebie uwagę.
   Teraz byłem dla nich zwierzyną, na którą się poluje.
Niektóre z nich chciały mnie zniszczyć, inne ochronić, ale żaden nie dbał o m n
i e, nawet derg. Były zainteresowane wyłącznie moją wartością w tej grze, w tym
polowaniu, jeżeli tak to można nazwać.
   A sytuacja wynikła z mojej winy.
   Przecież miałem do dyspozycji całą wiedzę rasy ludzkiej, tę
straszliwą rasową nienawiść do czarownic i duchów, irracjonalny strach przed
innym życiem. Bo przecież moja przygoda rozgrywała się już tysiące razy i
historia wciąż się powtarza - o tym, jak człowiek zajmuje się dziwnymi sztukami
i wywołuje demona. W ten sposób zwraca na siebie uwagę - a to najgorsza rzecz ze
wszystkich.
   Tak więc byłem nierozerwalnie związany z dergiem, derg ze
mną. To znaczy do wczoraj. Teraz bowiem jestem rowu zdany wyłącznie na siebie.

   Przez parę tygodni panował spokój. Prosty sposób
eotwierania drzwi od szafy chronił mnie przed figsami. ipsy były bardziej
niebezpieczne, ale oko ropuchy powstrzymywało je, jak się wydaje, melgerizer zaś
był groźny tylko podczas pełni księżyca.
   - Jesteś w niebezpieczeństwie - powiedział wczoraj derg.

   - Znowu? - spytałem ziewając.
   - Trang nam zagraża.
   - Nam?
   - Tak, zarówno mnie, jak i tobie, bo nawet derg musi
narażać się czasem na ryzyko i niebezpieczeństwo.
   - Czy ten trang jest bardzo groźny?
   - Niezmiernie.
   - Cóż, co mam więc zrobić? Skóra węża nad drzwiami?
Pentagra?
   - Nic z tych rzeczy - odpowiedział derg. - Tranga
neutralizuje się na odwrót. Chodzi o unikanie pewnych czynności.
   Musiałem już unikać tylu rzeczy, że jeszcze jedno
ograniczenie nie wydawało się mieć znaczenia.
   - Czego nie powinienem robić?
   - Nie możesz lesnerować - odpowiedział derg.
   - Lesnerować - skrzywiłem się. - Co to oznacza? - Z
pewnością wiesz. Jest to przecież zwykła, codzienna, ludzka czynność.
   - Prawdopodobnie znam ją pod inną nazwą. Powiedz mi jaką.

   - Dobra. Lesnerować to znaczy... - przerwał gwałtownie.

   - Co?
   - On jest tutaj. Trang.
   Cofnąłem się pod ścianę. Wydawało mi się, że wyczułem lekki
powiew kurzu, ale mogły to być tylko napięte nerwy.
   - Derg! - wrzasnąłem. - Gdzie jesteś? Co mam robić?
Usłyszałem jęk i dźwięk przypominający zamykanie się szczęk.
   Derg krzyknął nagle:
   - Złapał mnie!
   - Co mam robić? - wrzasnąłem znowu.
   Nastąpił nieprzyjemny dźwięk rozgniatania. Potem ledwo
słyszalny głos derga:
   - Nie lesneruj!
   I nastąpiła cisza.
   Siedzę więc teraz twardo w mieszkaniu. W przyszłym tygodniu
samolot rozbije się w Birmie, ale nie powinno mi to zaszkodzić w Nowym Jorku. A
figsy w żaden sposób nie mogą zrobić mi krzywdy. Nie mogą, jeżeli drzwi od szafy
będą zamknięte.
   Jedyny prawdziwy problem stanowi lesnerowanie. Nie mogę
lesnerować. W żadnym razie. Jeśli powstrzymam się od lesnerowania, wszystko
skończy się i nagonka ruszy w innym kierunku. Musi! Wszystko, co trzeba zrobić,
to tylko ich przetrzymać.
   Kłopot w tym, że nie mam zielonego pojęcia, co oznaczać
może lesnerowanie. Derg nazwał je "zwykłą, codzienną, ludzką czynnością". A więc
przez jakiś czas będę się starał nie wykonywać tak wielu czynności, jak to
możliwe.
   Odespałem trochę poprzednie zaległości i nic się nie
wydarzyło, tak więc nie jest to lesnerowanie. Wyszedłem z domu, kupiłem coś do
jedzenia, zapłaciłem, przygotowałem sobie posiłek i zjadłem go. To też nie było
lesnerowanie.
   Napisałem tę relację. Także to nie było lesnerowaniem.
   Jeszcze wyjdę z tego!
   W tej chwili zamierzam uciąć sobie drzemkę. Chyba się
przeziębiłem. Teraz muszę kich...

przekład : Jacek Kwieciński
    powrót




  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza