ďťż

Świątobliwy i bies

Lemur zaprasza



PROSTE
ZŁOŻONE
ZSZYWKA
?







informacja o czasie
dostępu


Gazeta Wyborcza
nr 210, wydanie waw (Warszawa) z
dnia 2000/09/08, dział
ŚWIAT, str. 16
AP
WOJCIECH JAGIELSKI
Mufti Achmed hadżi Kadyrow i Besłan Gantemirow ubiegają się o
namaszczenie przez Moskwę
Świątobliwy i Bies
Trzy upadłe anioły, bohaterowie rewolucji sprzed dziewięciu lat i
towarzysze przywódcy kaukaskich buntowników gen. Dżochara Dudajewa, zdradziły
bliską im kiedyś ideę niepodległości, by zdobyć władzę - pisze WOJCIECH
JAGIELSKI
Pragnąc stłumić bunt kaukaskich górali z Czeczenii, na przywódcę tej republiki Rosjanie namaścili
na początku lata muzułmańskiego mułłę Kadyrowa, który pięć lat temu wzywał, by
zabijać rosyjskich niewiernych jak wściekłe psy. Były ulubieniec gen. Dudajewa,
czeczeński Brutus Besłan Gantemirow, któremu władza w Groznym śni się od dekady,
znów przeżył upokorzenie. Tym większe, że Rosjanie uczynili go zastępcą
Kadyrowa, wierząc naiwnie, że ukoi to jego żal. Trzeci z upadłych aniołów Jusuf
Sosłambekow, ideolog czeczeńskiej niepodległościowej rewolucji, zginął kilka dni
później, zastrzelony w Moskwie.
Żaden nie myślał o ugodzie z Moskwą w imię jakiejś politycznej filozofii,
lecz jedynie kierując się partykularnymi korzyściami. Każdy liczył, że narażając
się na potępienie ze strony rodaków, otrzyma w nagrodę od Kremla władzę w Czeczenii. Wybierając tylko jednego, Moskwa pozbawiała
nadziei pozostałych. Im pozostawała już tylko pogarda i zapomnienie. Albo wojna.
Wojna kolaborantów.
Bies najeżdża Gudermes
Pierwsze strzały padły, gdy w połowie lipca na twierdzę Kadyrowa, miasteczko
Gudermes, najechał jego zastępca, przezywany „Biesem” Gantemirow. - Oczyścimy
miasto z farbowanych lisów, fanatyków religijnych i nacjonalistów, którzy
ściągnęli na nasz kraj tyle nieszczęść - straszył Gantemirow, który marzy o
przywództwie nad czeczeńską republiką. Nominacja Kadyrowa była dla niego
kolejnym bolesnym zawodem. Tym razem do wojny nie dopuścili rosyjscy
generałowie, którzy wierzyli, że zmuszając do współpracy zaprzysięgłych wrogów,
Kadyrowa i Gantemirowa, stworzą wreszcie czeczeńską „drużynę marzeń”, która
zapewni spokój w republice. Gen. Wiktor Kazancew, prezydencki gubernator
Północnego Kaukazu, kazał Czeczenom stawić się do
Nalczyku, stolicy pobliskiej Kabardyno-Bałkarii. Zbesztany Gantemirow przyznał w
końcu, że krew go zalała, gdy Kadyrow zaczął zwalniać z pracy wójtów, których on
zdążył wcześniej powołać. Kadyrow zaś, rozkładając ręce, pytał generałów, jak
miał współpracować z wójtami, którzy - podjudzani przez Gantemirowa - napisali
list do rosyjskiego prezydenta, by go niezwłocznie odwołał.
„Ogłaszając przed laty świętą wojnę przeciwko Rosji, Kadyrow stał się
współwinnym śmierci tysięcy ludzi i zniszczeń. Dziś zapewnia o swojej wierności
Moskwie, ale jakoś nikt nie słyszał z jego ust słowa: przepraszam. Nie mamy
moralnego prawa z nim współpracować” - napisało do Putina 12 z 18 czeczeńskich
wójtów. To ich zwolnił Kadyrow.
Litera Koranu i tradycja
Polityczna kariera dobiegającego pięćdziesiątki Kadyrowa zaczęła się zimą
1995 r., gdy podczas poprzedniej wojny rosyjsko-czeczeńskiej odważył się - wbrew
woli swego dobroczyńcy i zwierzchnika, ówczesnego przywódcy czeczeńskich
muzułmanów muftiego Muhammada-Husejna hadżiego Ałsanbekowa - ogłosić przeciwko
Kremlowi świętą wojnę dżihad. Wyrokiem polowego trybunału sędziwy i schorowany
Ałsanbekow został skazany na chłostę, zaś z rekomendacji partyzanckich
komendantów prezydent Dudajew namaścił na nowego muftiego Kadyrowa. Wśród tych,
którzy go wówczas popierali, był obecny prezydent Czeczenii Asłan Maschadow i najsłynniejszy z komendantów
Szamil Basajew - dziś widzą w nim podłego zdrajcę zasługującego na stryczek. Ale
wtedy Basajew uważał go za swojego krewnego (z Kadyrowowskiego rodu benoj
pochodzi matka Basajewa) i poczytywał za zaszczyt, że w czas wojny mufti wybrał
właśnie jego dom w górskim Wedeno na swoją kwaterę.
Na wojnie Kadyrow rzeczywiście wydawał się idealnym duchowym przywódcą
kaukaskich buntowników. Mufti nie dość, że wywodził się z pobożnej rodziny (jego
ojciec i pięciu wujków było mułłami), to jeszcze otrzymał gruntowne religijne
wykształcenie. Sam twierdzi, że pierwszą książką, którą przeczytał już jako
pięciolatek, był Koran. Ojciec, wykorzystując swoje znajomości, zadbał, by
jeszcze w komunistycznym imperium syn dostał się do medres w Bucharze i
Taszkiencie (ukończył je z wyróżnieniem).
Kadyrow nie tylko ogłosił świętą wojnę przeciwko niewiernym, ale także sam, z
karabinem w ręku, poprowadził do boju własny oddział. Prócz litery Koranu
pozostawał też wierny niepisanym regułom tradycji, które są na Kaukazie
ważniejsze niż przykazania wiary. Nic więc dziwnego, że po rozejmie
przerywającym w 1996 r. powstańczą wojnę stał się jedną z najważniejszych
postaci politycznego dramatu.
Pół tuzina zamachów
Wspiął się na szczyt piramidy władzy. Nieufny prezydent Maschadow zaliczał go
do swoich zauszników. Przysłuchiwał się poradom muftiego, a nawet zabrał go na
pielgrzymkę do Mekki.
Jako przywiązany do tradycji konserwatysta mufti przystał do Maschadowa,
atakowanego coraz zażarciej przez dawnych towarzyszy broni, komendantów
partyzanckich, którzy uważali, że wygrana wojna z Rosją nie może oznaczać
zwykłego powrotu do starych porządków polegających na rządach możnych rodów i
rodowej starszyzny. Rewolucjoniści sięgnęli po hasła muzułmańskiego
fundamentalizmu, głoszącego równość wszystkich wiernych wobec Najwyższego.
Kadyrow od początku zaliczał się do najzagorzalszych wrogów rewolucjonistów.
Przekonywał prezydenta, by nie ulegał ich żądaniom i nie ogłaszał kraju
republiką islamską. - Naród, który przeżył tyle lat w świeckim państwie, nie
jest jeszcze gotów żyć według przykazań Najwyższego. Twoi wrogowie sięgają po
islam tylko po to, by użyć go jako oręża w wojnie przeciwko tobie - tłumaczył.
Mufti podjudzał prezydenta, by ruszył na rewolucjonistów. Maschadow jednak
pozostawał niewzruszony. Odpowiadał, że bratobójcza wojna w Czeczenii oznaczać będzie kres marzeń o niepodległości,
że Rosjanie wykorzystają sytuację, by najechać kraj ponownie. Maschadow szedł
jednak na ustępstwa; znosił upokorzenia, byle tylko nie dopuścić do wojny
domowej. W końcu ogłosił Czeczenię republiką
muzułmańską.
Coraz bardziej rozczarowany prezydentem mufti porzucił Grozny i wrócił do
rodzinnego Gudermesu. Nie mogąc wydać wojny rewolucjonistom w stolicy, uczynił
to w Gudermesie. Ruszył na nich do spółki z krewniakami, braćmi Jamadajewami, i
po krótkiej, ale krwawej bitwie wypędził z miasta. Maschadowowi cudem udało się
rozdzielić walczących.
Kadyrow, nie mogąc liczyć na Maschadowa, porozumiał się z muftim sąsiedniego
Dagestanu Saidem-Mohammedem Abubakarowem, któremu również śmiertelnie zagrażali
lokalni muzułmańscy rewolucjoniści. Do sojuszu przeciwko buntownikom Czeczen i Dagestańczyk zamierzali namówić muftich ze
wszystkich republik Kaukazu. Plany spaliły na panewce, gdy Abubakarowa rozerwała
na strzępy bomba podłożona przez zamachowca.
Sam Kadyrow przeżył z pół tuzina zamachów. W wysadzanych w powietrze
samochodach, którymi podróżował, ginęli jego krewni, których wynajmował do
ochrony i eskorty.
W czerwcu ubiegłego roku Kadyrow wezwał na tajną naradę dwa tuziny polowych
komendantów i oznajmił im, że skoro Czeczenia jest
republiką muzułmańską, rządzącą się według praw Koranu, to na jej czele powinien
stać nie prezydent, ale emir, czyli on sam, jako najlepiej znający Święte Pismo.
Zaskoczeni komendanci, nie śmiejąc jednak podważać religijnej wiedzy muftiego,
poprzysięgli mu wierność. Wyłamali się tylko komendant gwardii narodowej
Mohammed Chambijew i minister policji Ajdamir Abałajew - donieśli o spisku
prezydentowi. Zamach stanu nie powiódł się, a mufti zaszył się w wiosce
Centoroj.
Latem, gdy rewolucjoniści na czele z Szamilem Basajewem i jego druhem,
arabskim mudżahedinem Chattabem, najechali Dagestan, by wzniecić tam
muzułmańskie powstanie przeciw Rosji i miejscowym, skorumpowanym,
feudalno-komunistycznym władzom, mufti jeszcze raz wysłał umyślnych do
Maschadowa. Propozycja brzmiała: „Odetnijmy Basajewowi drogę powrotną i razem z
Rosjanami zniszczmy tę zarazę raz na zawsze”. Maschadow odmówił, uważając, że
bratobójcza wojna będzie dla Czeczenii tragedią
większą niż grożący kolejny najazd Rosji. Kadyrow pojechał więc do Dagestanu, by
potępić najazd Basajewa, po czym niespodziewanie pojawił się na Kremlu, gdzie
audiencji udzielił mu Putin.
Do ostatniej rozmowy między Maschadowem i Kadyrowem doszło jesienią, gdy
rosyjskie pułki pancerne wtargnęły do Czeczenii i
zamykały pierścień okrążenia wokół Groznego. Prezydent poprosił muftiego, by jak
poprzednio ogłosił krucjatę przeciw niewiernym. Mufti odmówił. Odparł, że
Maschadow powinien raczej ogłosić Basajewa banitą i podać się do dymisji.
Prezydent nazwał muftiego zdrajcą i wrogiem narodu. Ten zaś poddał Rosjanom bez
walki Gudermes, największe po Groznym czeczeńskie miasto.
Do tej roboty tylko mufti
Kiedy pod koniec ubiegłego roku rosyjscy dyplomaci zaczęli zabierać muftiego
na międzynarodowe narady, by odpierał oskarżenia obcych państw o barbarzyństwa
popełniane w Czeczenii, było jasne, że Kadyrow,
który na każdym kroku zaklinał się, iż na Kaukazie trwa wojna z terrorystami i
handlarzami niewolników, zostanie wkrótce mianowany na stanowisko przywódcy
Czeczenii.
Wydawał się kolaborantem doskonałym. W poprzedniej wojnie był żołnierzem i
walczył z Rosjanami - nikt nie mógł go oskarżyć o tchórzostwo, brak patriotyzmu.
Należał do przywódców niepodległej Czeczenii -
nikt więc nie mógł mu zarzucić choćby ambiwalentnego stosunku do kwestii
wolności. Był religijnym autorytetem, a jednocześnie zawziętym wrogiem
wszelkiego fanatyzmu i rewolucji. Należał ponadto do najliczniejszego z
czeczeńskich klanów.
„Kiedyś walczyłem z Rosją, a dziś rozumiem, że maleńka Czeczenia nigdy jej nie pokona. Dość już przelano
czeczeńskiej krwi. Dziś nie pora mówić o tym, jaka będzie Czeczenia po wojnie. Trzeba przerwać samą wojnę” -
głosił mufti zarówno w Moskwie, jak i w Czeczenii.

Ale podczas coraz częstszych wizyt na Kremlu nie zginał karku w służalczych
ukłonach przed gospodarzami. Przeciwnie, był hardy, czym zraził do siebie wielu
moskiewskich urzędników i generałów. - Zanim zaczniecie pacyfikować czeczeńskie
auły w poszukiwaniu partyzantów i ich sprzymierzeńców, przeprowadźcie czystkę
wśród waszych generałów - rzucił w twarz kremlowskim dygnitarzom. - Jak to jest,
że Basajew wędruje spokojnie ze swoim półtoratysięcznym oddziałem z zachodu na
wschód kraju przez ziemie kontrolowane przez rosyjskie wojska? Dajcie nam pracę,
a wtedy ci, którzy kryją się w górach, rzucą broń i wrócą do domów. Nie
zjednacie nas sobie, przysyłając złodziejskich urzędników rozkradających marne
grosze, które przeznaczacie na odbudowę naszego kraju.
Odwaga Kadyrowa spodobała się szczególnie rosyjskim generałom. Dowodzący
wojskami w Czeczenii gen. Giennadij Troszew,
zniecierpliwiony opieszałością kremlowskich polityków nie mogących się
zdecydować, którego z Czeczenów postawić na czele
kolaboracyjnego reżimu, oświadczył groźnie: - Do tej roboty nadaje się tylko
mufti Kadyrow.
W końcu Kreml podjął decyzję i w czerwcu ogłosił go zarządcą Czeczenii. Stając na czele niepokornej republiki,
Kadyrow ściągnął jednak na siebie całą nienawiść Kaukazu. Muzułmańscy
rewolucjoniści, będący główną siłą oporu przeciwko Rosjanom, uważają go za
zdrajcę i islamu, i sprawy narodowej. Za zdrajcę i uzurpatora uważa go prezydent
Maschadow. Partyzanccy komendanci licytują się w wyznaczaniu ceny za głowę
muftiego.
Do pierwszego zatargu doszło między Kadyrowem i Rosjaninem z Groznego gen.
Nikołajem Koszmanem, z rąk którego mufti miał - zgodnie z wolą Kremla - przejąć
władzę. Mufti uważał Koszmana i jego protektora - ostatniego komunistycznego
sekretarza Czeczenii Doku Zawgajewa - za
oberzłodziei, którzy rozkradli pieniądze, jakie Moskwa przeznaczyła na odbudowę
Czeczenii po poprzedniej wojnie. Przed pięciu laty
Zawgajew był prezydentem kolaboracyjnego czeczeńskiego rządu (dziś jest
ambasadorem Rosji w Tanzanii), a Koszman jego premierem. - Ci ludzie mają
czelność pretendować znów do władzy?! Niech oddadzą to, co już nakradli! -
oburzał się mufti.
Potem przyszła kolej na wojnę z Besłanem „Biesem” Gantemirowem.
W przeddzień „intronizacji” Kadyrowa w prowincjonalnym miasteczku Urus-Martan
nieznani zamachowcy zastrzelili imama miejscowego meczetu Umara Idrysowa. Mułła
namawiał w meczecie okolicznych duchownych, by udzielili poparcia Kadyrowowi.
37-letni Gantemirow, b. sierżant policji drogowej, należał do przywódców
czeczeńskiej rewolucji, która latem 1991 r. obaliła rządy komunistycznych
sekretarzy. Szybko stał się ulubieńcem nowego prezydenta gen. Dżochara Dudajewa,
który nazywał go swoim synem i powierzył mu posadę burmistrza Groznego. Ambitny
i niecierpliwy „Bies” nie mógł się jednak doczekać namaszczenia na
Dudajewowskiego dziedzica. Pokłócił się z generałem i przystał do obozu jego
wrogów. W 1994 r. kilka razy próbował wziąć szturmem Grozny. Wdarł się do
stolicy dopiero wtedy, gdy wojnę Dudajewowi wydała Rosja i posłała tam pancerne
pułki.
Rosji, która potrzebowała jakiegoś marionetkowego rządu, Gantemirow spadł jak
z nieba. Był nie tylko znanym politykiem, wrogiem Dudajewa, ale mógł się też
pochwalić bohaterską rewolucyjną przeszłością. „Bies” znów został burmistrzem
Groznego i wicepremierem w kolaboranckim rządzie. Ale jego zachłanność,
prostactwo i niewyparzony język nie pozwoliły mu pozostawać z kimkolwiek w
sojuszu przez dłuższy czas. Nie zamierzał ustępować miejsca reanimowanemu przez
Kreml byłemu komunistycznemu kacykowi Zawgajewowi, którego we wrześniu 1991 r.
obalił. W czerwcu ’96, kiedy było już jasne, że po przegranej wojnie Kreml ułoży
się z przywódcami ruchu wyzwoleńczego, Gantemirow oskarżył Moskwę o zdradę.
Został aresztowany na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo 2 i wtrącony na sześć
lat do więzienia pod zarzutem przywłaszczenia milionów dolarów, jakie Kreml
wydzielił na odbudowę zniszczonej Czeczenii.
Szczęście uśmiechnęło się do niego ponownie, gdy jesienią ubiegłego roku
Rosja najechała Czeczenię i znów zaczęła rozglądać
się za kandydatami do marionetkowego rządu. W listopadzie prezydent Jelcyn kazał
wypuścić Gantemirowa, a ten zaraz wyruszył do Czeczenii, skrzyknął swoich dawnych żołnierzy i ramię w
ramię z Rosjanami ruszył do szturmu na Grozny. Spodziewał się, że tym razem w
nagrodę Kreml odda mu już nie tylko stolicę, ale i całe pobojowisko, w jakie
została obrócona Czeczenia.
Rosjanie jednak oddali władzę Koszmanowi, a „Biesa” uczynili jego zastępcą.
Rozwścieczony Gantemirow trzasnął drzwiami i oznajmił, że teraz nie ręczy za
swoich ludzi, którzy przelewali za Rosjan krew, a dziś mają iść pod komendę
politykierów i szabrowników.
Jego marzenia o przywództwie nad Czeczenią
wydały się bliższe ziszczenia, gdy Kreml odwołał Koszmana. Jednak „Bies” przeżył
znów srogi zawód, bo następcą Koszmana został jego kolejny wróg - mufti Kadyrow,
a Gantemirowa Rosjanie uczynili jego zastępcą.
Gantemirow nie może opędzić się przed koszmarnym dejavu. Wciąż podejrzewa, że
intronizując muftiego, Moskwa zamierzała zbudować jedynie most, na którym -
wcześniej czy później - spotka się z Maschadowem i dobije z nim politycznego
targu. A wtedy „Bies” znów zostanie ogłoszony przez rodaków zdrajcą, zaś
wymarzona prezydentura po raz nie wiadomo już który wymknie mu się z rąk.
Podczas gdy „Bies” jeździ po Czeczenii, mufti
nawet z Gudermesu do rodzinnej wsi lata rosyjskim śmigłowcem.
Polityczne szachy
Moskiewskim politykom może się wydawać, że to oni rozgrywają partię szachów
na czeczeńskiej szachownicy. Świątobliwy mufti i „Bies” nie są jednak bezwolnymi
pionkami. Tylko pozornie dają się przestawiać. W rzeczywistości już dziś
wymuszają na rosyjskich arcymistrzach kolejne posunięcia, a wkrótce w ogóle mogą
zacząć dyktować strategię gry.
Kreml nie ufa żadnemu z czeczeńskich pretendentów do tronu. Rosyjscy
generałowie od dawna podejrzewają, że Gantemirow i jego partyzanci po kryjomu
pomagają rebeliantom. Sprzedają im broń i amunicję, przeprowadzają bezpiecznie
przez posterunki, pomagają rannym i chorym znaleźć schronienie w szpitalach w
sąsiednich republikach. Pojawiły się nawet pogłoski, że do swojej prywatnej
armii Gantemirow werbuje najzagorzalszych fundamentalistów islamskich. Twierdzą
muzułmańskich rewolucjonistów był wszak jego rodzinny Urus-Martan i klan
czanchoj (sam Gantemirow ma w życiorysie krótki romans z fundamentalistami z
Bractwa Muzułmańskiego).
Rodową armię próbował też zbudować sobie Kadyrow. Zaczął werbować dawnych i
dzisiejszych partyzantów Maschadowa. Podobnie jak Gantemirow obiecuje im
amnestię i bezpieczeństwo, a także karabiny i mundury legalnej milicji.
Partyzanci chętnie zgłaszają się do kolaboracyjnych milicji, by ukryć się przed
Rosjanami, zdobyć broń i informacje o planowanych przez Rosjan operacjach.
Aby uwiarygodnić się w oczach partyzantów, mufti wziął do swego rządu dwóch
byłych ministrów Maschadowa, a Szamila Beno, ministra dyplomacji jeszcze z
czasów Dudajewa, uczynił reprezentantem w Moskwie. Kiedy w lipcu rozeszły się
plotki, że o spotkanie z muftim poprosił ziomek Maschadowa i jeden z jego
najbliższych współpracowników Turpał-Ali Atgierijew (rodzinne wioski Kadyrowa i
Maschadowa, Centoroj i Aliroj, dzieli zaledwie parę kilometrów), zaczęto nawet
spekulować, czy Kadyrow nie jest aby trojańskim koniem, przemyconym ukradkiem
przez partyzantów do obozu kolaborantów. Mufti nie ukrywa zresztą, że choć uważa
sprawę przerwania wojny za ważniejszą niż przyszły status Czeczenii, to kwestia niepodległości kraju pozostaje
otwarta i powinna zostać ostatecznie rozstrzygnięta nie przez polityków w
gabinetach, lecz przez samych czeczeńskich górali w drodze plebiscytu.
- Byłoby najlepiej, żeby Kreml, zanim jeszcze nie jest za późno, odwołał i
Kadyrowa, i Gantemirowa. Pierwszy ponosi winę za falę religijnego fanatyzmu,
jaki zalał Czeczenię, a drugi to zwykły bandzior.
Tymczasowym przywódcą Czeczenii powinien zostać
rosyjski generał. A jeśli już wybierać przywódcę wśród Czeczenów, powinien nim być ktoś, kto nie uczestniczył w
wojnie po żadnej ze stron barykady oznajmił trzeci z pretendentów do
czeczeńskiej korony, moskiewski przedsiębiorca Malik Sajdułłajew, który nie
trzymał w dłoniach karabinu. - Inaczej wszystko skończy się nową wojną.
Wątpliwe jednak, by mufti i „Bies” dopuścili Malika do stołu, przy którym gra
się w kaukaską odmianę rosyjskiej ruletki. Rezerwowano przy nim miejsce dla
trzeciego z upadłych aniołów czeczeńskiej rewolucji, olbrzyma o twarzy sybaryty
Jusufa Sosłambekowa, który w 1991 r. osobiście dowodził szturmem na gmach
komunistycznej partii w Groznym. Potem był ministrem wojny w rządzie gen.
Dudajewa i przewodniczącym parlamentu, który ogłosił niepodległość Czeczenii. Później pokłócił się z Dudajewem i przeszedł
do opozycji.
Nigdy jednak nie splamił się służalczą kolaboracją z Rosją. Zawsze starał się
zachować równy dystans i nie palić mostów. Udało mu się w ten sposób sprawić, że
za swojego użytecznego zausznika uważał go zarówno Kreml, jak i prący do
niepodległości Grozny. Rosja była mu wdzięczna, że w 1992 r. zorganizował pułki
kaukaskich ochotników, którzy - pomagając abchaskim separatystom - upokorzyli
krnąbrną wobec Moskwy Gruzję. Najsłynniejsi czeczeńscy komendanci partyzanccy
Szamil Basajew i Rusłan Gełajew zawdzięczają poniekąd swoją karierę właśnie
Sosłambekowowi, gdyż wojenną sławę zaczęli zdobywać właśnie w Abchazji, do
której - po przeszkoleniu przez rosyjskie służby specjalne - trafili dzięki jego
rekomendacji.
Jeszcze wiosną każda podróż Sosłambekowa z Moskwy do Czeczenii wywoływała pogłoski, że albo stara się
pogodzić Rosjan z Maschadowem, albo za cichą zgodą Moskwy przygotowuje sobie
grunt do prezydenckiej kampanii.
W lipcu, tuż po najeździe „Biesa” na Gudermes, Sosłambekow został jednak
zastrzelony w Moskwie, przed swoim domem, przez nieznanego zamachowca. Nikt nie
przyznał się do zabójstwa. Rosyjscy prokuratorzy sugerowali, że poszło o
finansowe porachunki. Ale przyjaciel Sosłambekowa Szamil Sułtanow nie miał
żadnych wątpliwości: „Jusuf nie prowadził żadnych interesów. Zabiła go
polityka”.
Gantemirow i Kadyrow pozostali sami na placu boju. Odpowiadając na ofensywę
„Biesa”, mufti postanowił go zaszachować - zapowiedział, że jesienią przeniesie
się ze świtą do Gantemirowskiej twierdzy - Groznego. Jeśli „Bies” zechce
przeszkodzić, narazi się na gniew Rosjan.
Obaj zamierzają startować w wyborach prezydenckich w Czeczenii, które Rosja obiecała za dwa, trzy lata. Tylko
to może ich powstrzymać od skoczenia sobie do gardeł już dziś. Żaden nie
dostanie Czeczenii bez błogosławieństwa Kremla, a
ten z pewnością odmówi swojej łaski temu, kto wywoła wojnę kolaborantów.


[podpis pod fot./rys.]
Mufti Kadyrow i prezydent Putin podczas spotkania na Kremlu


(szukano: Czeczenia)
© Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi
dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza