ďťż
Lemur zaprasza
PROSTE ZŁOŻONE ZSZYWKA ? informacja o czasie dostępu Gazeta Wyborcza nr 210, wydanie waw (Warszawa) z dnia 2000/09/08, dział ŚWIAT, str. 16 AP WOJCIECH JAGIELSKI Mufti Achmed hadżi Kadyrow i Besłan Gantemirow ubiegają się o namaszczenie przez Moskwę Świątobliwy i Bies Trzy upadłe anioły, bohaterowie rewolucji sprzed dziewięciu lat i towarzysze przywódcy kaukaskich buntowników gen. Dżochara Dudajewa, zdradziły bliską im kiedyś ideę niepodległości, by zdobyć władzę - pisze WOJCIECH JAGIELSKI Pragnąc stłumić bunt kaukaskich górali z Czeczenii, na przywódcę tej republiki Rosjanie namaścili na początku lata muzułmańskiego mułłę Kadyrowa, który pięć lat temu wzywał, by zabijać rosyjskich niewiernych jak wściekłe psy. Były ulubieniec gen. Dudajewa, czeczeński Brutus Besłan Gantemirow, któremu władza w Groznym śni się od dekady, znów przeżył upokorzenie. Tym większe, że Rosjanie uczynili go zastępcą Kadyrowa, wierząc naiwnie, że ukoi to jego żal. Trzeci z upadłych aniołów Jusuf Sosłambekow, ideolog czeczeńskiej niepodległościowej rewolucji, zginął kilka dni później, zastrzelony w Moskwie. Żaden nie myślał o ugodzie z Moskwą w imię jakiejś politycznej filozofii, lecz jedynie kierując się partykularnymi korzyściami. Każdy liczył, że narażając się na potępienie ze strony rodaków, otrzyma w nagrodę od Kremla władzę w Czeczenii. Wybierając tylko jednego, Moskwa pozbawiała nadziei pozostałych. Im pozostawała już tylko pogarda i zapomnienie. Albo wojna. Wojna kolaborantów. Bies najeżdża Gudermes Pierwsze strzały padły, gdy w połowie lipca na twierdzę Kadyrowa, miasteczko Gudermes, najechał jego zastępca, przezywany Biesem Gantemirow. - Oczyścimy miasto z farbowanych lisów, fanatyków religijnych i nacjonalistów, którzy ściągnęli na nasz kraj tyle nieszczęść - straszył Gantemirow, który marzy o przywództwie nad czeczeńską republiką. Nominacja Kadyrowa była dla niego kolejnym bolesnym zawodem. Tym razem do wojny nie dopuścili rosyjscy generałowie, którzy wierzyli, że zmuszając do współpracy zaprzysięgłych wrogów, Kadyrowa i Gantemirowa, stworzą wreszcie czeczeńską drużynę marzeń, która zapewni spokój w republice. Gen. Wiktor Kazancew, prezydencki gubernator Północnego Kaukazu, kazał Czeczenom stawić się do Nalczyku, stolicy pobliskiej Kabardyno-Bałkarii. Zbesztany Gantemirow przyznał w końcu, że krew go zalała, gdy Kadyrow zaczął zwalniać z pracy wójtów, których on zdążył wcześniej powołać. Kadyrow zaś, rozkładając ręce, pytał generałów, jak miał współpracować z wójtami, którzy - podjudzani przez Gantemirowa - napisali list do rosyjskiego prezydenta, by go niezwłocznie odwołał. Ogłaszając przed laty świętą wojnę przeciwko Rosji, Kadyrow stał się współwinnym śmierci tysięcy ludzi i zniszczeń. Dziś zapewnia o swojej wierności Moskwie, ale jakoś nikt nie słyszał z jego ust słowa: przepraszam. Nie mamy moralnego prawa z nim współpracować - napisało do Putina 12 z 18 czeczeńskich wójtów. To ich zwolnił Kadyrow. Litera Koranu i tradycja Polityczna kariera dobiegającego pięćdziesiątki Kadyrowa zaczęła się zimą 1995 r., gdy podczas poprzedniej wojny rosyjsko-czeczeńskiej odważył się - wbrew woli swego dobroczyńcy i zwierzchnika, ówczesnego przywódcy czeczeńskich muzułmanów muftiego Muhammada-Husejna hadżiego Ałsanbekowa - ogłosić przeciwko Kremlowi świętą wojnę dżihad. Wyrokiem polowego trybunału sędziwy i schorowany Ałsanbekow został skazany na chłostę, zaś z rekomendacji partyzanckich komendantów prezydent Dudajew namaścił na nowego muftiego Kadyrowa. Wśród tych, którzy go wówczas popierali, był obecny prezydent Czeczenii Asłan Maschadow i najsłynniejszy z komendantów Szamil Basajew - dziś widzą w nim podłego zdrajcę zasługującego na stryczek. Ale wtedy Basajew uważał go za swojego krewnego (z Kadyrowowskiego rodu benoj pochodzi matka Basajewa) i poczytywał za zaszczyt, że w czas wojny mufti wybrał właśnie jego dom w górskim Wedeno na swoją kwaterę. Na wojnie Kadyrow rzeczywiście wydawał się idealnym duchowym przywódcą kaukaskich buntowników. Mufti nie dość, że wywodził się z pobożnej rodziny (jego ojciec i pięciu wujków było mułłami), to jeszcze otrzymał gruntowne religijne wykształcenie. Sam twierdzi, że pierwszą książką, którą przeczytał już jako pięciolatek, był Koran. Ojciec, wykorzystując swoje znajomości, zadbał, by jeszcze w komunistycznym imperium syn dostał się do medres w Bucharze i Taszkiencie (ukończył je z wyróżnieniem). Kadyrow nie tylko ogłosił świętą wojnę przeciwko niewiernym, ale także sam, z karabinem w ręku, poprowadził do boju własny oddział. Prócz litery Koranu pozostawał też wierny niepisanym regułom tradycji, które są na Kaukazie ważniejsze niż przykazania wiary. Nic więc dziwnego, że po rozejmie przerywającym w 1996 r. powstańczą wojnę stał się jedną z najważniejszych postaci politycznego dramatu. Pół tuzina zamachów Wspiął się na szczyt piramidy władzy. Nieufny prezydent Maschadow zaliczał go do swoich zauszników. Przysłuchiwał się poradom muftiego, a nawet zabrał go na pielgrzymkę do Mekki. Jako przywiązany do tradycji konserwatysta mufti przystał do Maschadowa, atakowanego coraz zażarciej przez dawnych towarzyszy broni, komendantów partyzanckich, którzy uważali, że wygrana wojna z Rosją nie może oznaczać zwykłego powrotu do starych porządków polegających na rządach możnych rodów i rodowej starszyzny. Rewolucjoniści sięgnęli po hasła muzułmańskiego fundamentalizmu, głoszącego równość wszystkich wiernych wobec Najwyższego. Kadyrow od początku zaliczał się do najzagorzalszych wrogów rewolucjonistów. Przekonywał prezydenta, by nie ulegał ich żądaniom i nie ogłaszał kraju republiką islamską. - Naród, który przeżył tyle lat w świeckim państwie, nie jest jeszcze gotów żyć według przykazań Najwyższego. Twoi wrogowie sięgają po islam tylko po to, by użyć go jako oręża w wojnie przeciwko tobie - tłumaczył. Mufti podjudzał prezydenta, by ruszył na rewolucjonistów. Maschadow jednak pozostawał niewzruszony. Odpowiadał, że bratobójcza wojna w Czeczenii oznaczać będzie kres marzeń o niepodległości, że Rosjanie wykorzystają sytuację, by najechać kraj ponownie. Maschadow szedł jednak na ustępstwa; znosił upokorzenia, byle tylko nie dopuścić do wojny domowej. W końcu ogłosił Czeczenię republiką muzułmańską. Coraz bardziej rozczarowany prezydentem mufti porzucił Grozny i wrócił do rodzinnego Gudermesu. Nie mogąc wydać wojny rewolucjonistom w stolicy, uczynił to w Gudermesie. Ruszył na nich do spółki z krewniakami, braćmi Jamadajewami, i po krótkiej, ale krwawej bitwie wypędził z miasta. Maschadowowi cudem udało się rozdzielić walczących. Kadyrow, nie mogąc liczyć na Maschadowa, porozumiał się z muftim sąsiedniego Dagestanu Saidem-Mohammedem Abubakarowem, któremu również śmiertelnie zagrażali lokalni muzułmańscy rewolucjoniści. Do sojuszu przeciwko buntownikom Czeczen i Dagestańczyk zamierzali namówić muftich ze wszystkich republik Kaukazu. Plany spaliły na panewce, gdy Abubakarowa rozerwała na strzępy bomba podłożona przez zamachowca. Sam Kadyrow przeżył z pół tuzina zamachów. W wysadzanych w powietrze samochodach, którymi podróżował, ginęli jego krewni, których wynajmował do ochrony i eskorty. W czerwcu ubiegłego roku Kadyrow wezwał na tajną naradę dwa tuziny polowych komendantów i oznajmił im, że skoro Czeczenia jest republiką muzułmańską, rządzącą się według praw Koranu, to na jej czele powinien stać nie prezydent, ale emir, czyli on sam, jako najlepiej znający Święte Pismo. Zaskoczeni komendanci, nie śmiejąc jednak podważać religijnej wiedzy muftiego, poprzysięgli mu wierność. Wyłamali się tylko komendant gwardii narodowej Mohammed Chambijew i minister policji Ajdamir Abałajew - donieśli o spisku prezydentowi. Zamach stanu nie powiódł się, a mufti zaszył się w wiosce Centoroj. Latem, gdy rewolucjoniści na czele z Szamilem Basajewem i jego druhem, arabskim mudżahedinem Chattabem, najechali Dagestan, by wzniecić tam muzułmańskie powstanie przeciw Rosji i miejscowym, skorumpowanym, feudalno-komunistycznym władzom, mufti jeszcze raz wysłał umyślnych do Maschadowa. Propozycja brzmiała: Odetnijmy Basajewowi drogę powrotną i razem z Rosjanami zniszczmy tę zarazę raz na zawsze. Maschadow odmówił, uważając, że bratobójcza wojna będzie dla Czeczenii tragedią większą niż grożący kolejny najazd Rosji. Kadyrow pojechał więc do Dagestanu, by potępić najazd Basajewa, po czym niespodziewanie pojawił się na Kremlu, gdzie audiencji udzielił mu Putin. Do ostatniej rozmowy między Maschadowem i Kadyrowem doszło jesienią, gdy rosyjskie pułki pancerne wtargnęły do Czeczenii i zamykały pierścień okrążenia wokół Groznego. Prezydent poprosił muftiego, by jak poprzednio ogłosił krucjatę przeciw niewiernym. Mufti odmówił. Odparł, że Maschadow powinien raczej ogłosić Basajewa banitą i podać się do dymisji. Prezydent nazwał muftiego zdrajcą i wrogiem narodu. Ten zaś poddał Rosjanom bez walki Gudermes, największe po Groznym czeczeńskie miasto. Do tej roboty tylko mufti Kiedy pod koniec ubiegłego roku rosyjscy dyplomaci zaczęli zabierać muftiego na międzynarodowe narady, by odpierał oskarżenia obcych państw o barbarzyństwa popełniane w Czeczenii, było jasne, że Kadyrow, który na każdym kroku zaklinał się, iż na Kaukazie trwa wojna z terrorystami i handlarzami niewolników, zostanie wkrótce mianowany na stanowisko przywódcy Czeczenii. Wydawał się kolaborantem doskonałym. W poprzedniej wojnie był żołnierzem i walczył z Rosjanami - nikt nie mógł go oskarżyć o tchórzostwo, brak patriotyzmu. Należał do przywódców niepodległej Czeczenii - nikt więc nie mógł mu zarzucić choćby ambiwalentnego stosunku do kwestii wolności. Był religijnym autorytetem, a jednocześnie zawziętym wrogiem wszelkiego fanatyzmu i rewolucji. Należał ponadto do najliczniejszego z czeczeńskich klanów. Kiedyś walczyłem z Rosją, a dziś rozumiem, że maleńka Czeczenia nigdy jej nie pokona. Dość już przelano czeczeńskiej krwi. Dziś nie pora mówić o tym, jaka będzie Czeczenia po wojnie. Trzeba przerwać samą wojnę - głosił mufti zarówno w Moskwie, jak i w Czeczenii. Ale podczas coraz częstszych wizyt na Kremlu nie zginał karku w służalczych ukłonach przed gospodarzami. Przeciwnie, był hardy, czym zraził do siebie wielu moskiewskich urzędników i generałów. - Zanim zaczniecie pacyfikować czeczeńskie auły w poszukiwaniu partyzantów i ich sprzymierzeńców, przeprowadźcie czystkę wśród waszych generałów - rzucił w twarz kremlowskim dygnitarzom. - Jak to jest, że Basajew wędruje spokojnie ze swoim półtoratysięcznym oddziałem z zachodu na wschód kraju przez ziemie kontrolowane przez rosyjskie wojska? Dajcie nam pracę, a wtedy ci, którzy kryją się w górach, rzucą broń i wrócą do domów. Nie zjednacie nas sobie, przysyłając złodziejskich urzędników rozkradających marne grosze, które przeznaczacie na odbudowę naszego kraju. Odwaga Kadyrowa spodobała się szczególnie rosyjskim generałom. Dowodzący wojskami w Czeczenii gen. Giennadij Troszew, zniecierpliwiony opieszałością kremlowskich polityków nie mogących się zdecydować, którego z Czeczenów postawić na czele kolaboracyjnego reżimu, oświadczył groźnie: - Do tej roboty nadaje się tylko mufti Kadyrow. W końcu Kreml podjął decyzję i w czerwcu ogłosił go zarządcą Czeczenii. Stając na czele niepokornej republiki, Kadyrow ściągnął jednak na siebie całą nienawiść Kaukazu. Muzułmańscy rewolucjoniści, będący główną siłą oporu przeciwko Rosjanom, uważają go za zdrajcę i islamu, i sprawy narodowej. Za zdrajcę i uzurpatora uważa go prezydent Maschadow. Partyzanccy komendanci licytują się w wyznaczaniu ceny za głowę muftiego. Do pierwszego zatargu doszło między Kadyrowem i Rosjaninem z Groznego gen. Nikołajem Koszmanem, z rąk którego mufti miał - zgodnie z wolą Kremla - przejąć władzę. Mufti uważał Koszmana i jego protektora - ostatniego komunistycznego sekretarza Czeczenii Doku Zawgajewa - za oberzłodziei, którzy rozkradli pieniądze, jakie Moskwa przeznaczyła na odbudowę Czeczenii po poprzedniej wojnie. Przed pięciu laty Zawgajew był prezydentem kolaboracyjnego czeczeńskiego rządu (dziś jest ambasadorem Rosji w Tanzanii), a Koszman jego premierem. - Ci ludzie mają czelność pretendować znów do władzy?! Niech oddadzą to, co już nakradli! - oburzał się mufti. Potem przyszła kolej na wojnę z Besłanem Biesem Gantemirowem. W przeddzień intronizacji Kadyrowa w prowincjonalnym miasteczku Urus-Martan nieznani zamachowcy zastrzelili imama miejscowego meczetu Umara Idrysowa. Mułła namawiał w meczecie okolicznych duchownych, by udzielili poparcia Kadyrowowi. 37-letni Gantemirow, b. sierżant policji drogowej, należał do przywódców czeczeńskiej rewolucji, która latem 1991 r. obaliła rządy komunistycznych sekretarzy. Szybko stał się ulubieńcem nowego prezydenta gen. Dżochara Dudajewa, który nazywał go swoim synem i powierzył mu posadę burmistrza Groznego. Ambitny i niecierpliwy Bies nie mógł się jednak doczekać namaszczenia na Dudajewowskiego dziedzica. Pokłócił się z generałem i przystał do obozu jego wrogów. W 1994 r. kilka razy próbował wziąć szturmem Grozny. Wdarł się do stolicy dopiero wtedy, gdy wojnę Dudajewowi wydała Rosja i posłała tam pancerne pułki. Rosji, która potrzebowała jakiegoś marionetkowego rządu, Gantemirow spadł jak z nieba. Był nie tylko znanym politykiem, wrogiem Dudajewa, ale mógł się też pochwalić bohaterską rewolucyjną przeszłością. Bies znów został burmistrzem Groznego i wicepremierem w kolaboranckim rządzie. Ale jego zachłanność, prostactwo i niewyparzony język nie pozwoliły mu pozostawać z kimkolwiek w sojuszu przez dłuższy czas. Nie zamierzał ustępować miejsca reanimowanemu przez Kreml byłemu komunistycznemu kacykowi Zawgajewowi, którego we wrześniu 1991 r. obalił. W czerwcu 96, kiedy było już jasne, że po przegranej wojnie Kreml ułoży się z przywódcami ruchu wyzwoleńczego, Gantemirow oskarżył Moskwę o zdradę. Został aresztowany na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo 2 i wtrącony na sześć lat do więzienia pod zarzutem przywłaszczenia milionów dolarów, jakie Kreml wydzielił na odbudowę zniszczonej Czeczenii. Szczęście uśmiechnęło się do niego ponownie, gdy jesienią ubiegłego roku Rosja najechała Czeczenię i znów zaczęła rozglądać się za kandydatami do marionetkowego rządu. W listopadzie prezydent Jelcyn kazał wypuścić Gantemirowa, a ten zaraz wyruszył do Czeczenii, skrzyknął swoich dawnych żołnierzy i ramię w ramię z Rosjanami ruszył do szturmu na Grozny. Spodziewał się, że tym razem w nagrodę Kreml odda mu już nie tylko stolicę, ale i całe pobojowisko, w jakie została obrócona Czeczenia. Rosjanie jednak oddali władzę Koszmanowi, a Biesa uczynili jego zastępcą. Rozwścieczony Gantemirow trzasnął drzwiami i oznajmił, że teraz nie ręczy za swoich ludzi, którzy przelewali za Rosjan krew, a dziś mają iść pod komendę politykierów i szabrowników. Jego marzenia o przywództwie nad Czeczenią wydały się bliższe ziszczenia, gdy Kreml odwołał Koszmana. Jednak Bies przeżył znów srogi zawód, bo następcą Koszmana został jego kolejny wróg - mufti Kadyrow, a Gantemirowa Rosjanie uczynili jego zastępcą. Gantemirow nie może opędzić się przed koszmarnym dejavu. Wciąż podejrzewa, że intronizując muftiego, Moskwa zamierzała zbudować jedynie most, na którym - wcześniej czy później - spotka się z Maschadowem i dobije z nim politycznego targu. A wtedy Bies znów zostanie ogłoszony przez rodaków zdrajcą, zaś wymarzona prezydentura po raz nie wiadomo już który wymknie mu się z rąk. Podczas gdy Bies jeździ po Czeczenii, mufti nawet z Gudermesu do rodzinnej wsi lata rosyjskim śmigłowcem. Polityczne szachy Moskiewskim politykom może się wydawać, że to oni rozgrywają partię szachów na czeczeńskiej szachownicy. Świątobliwy mufti i Bies nie są jednak bezwolnymi pionkami. Tylko pozornie dają się przestawiać. W rzeczywistości już dziś wymuszają na rosyjskich arcymistrzach kolejne posunięcia, a wkrótce w ogóle mogą zacząć dyktować strategię gry. Kreml nie ufa żadnemu z czeczeńskich pretendentów do tronu. Rosyjscy generałowie od dawna podejrzewają, że Gantemirow i jego partyzanci po kryjomu pomagają rebeliantom. Sprzedają im broń i amunicję, przeprowadzają bezpiecznie przez posterunki, pomagają rannym i chorym znaleźć schronienie w szpitalach w sąsiednich republikach. Pojawiły się nawet pogłoski, że do swojej prywatnej armii Gantemirow werbuje najzagorzalszych fundamentalistów islamskich. Twierdzą muzułmańskich rewolucjonistów był wszak jego rodzinny Urus-Martan i klan czanchoj (sam Gantemirow ma w życiorysie krótki romans z fundamentalistami z Bractwa Muzułmańskiego). Rodową armię próbował też zbudować sobie Kadyrow. Zaczął werbować dawnych i dzisiejszych partyzantów Maschadowa. Podobnie jak Gantemirow obiecuje im amnestię i bezpieczeństwo, a także karabiny i mundury legalnej milicji. Partyzanci chętnie zgłaszają się do kolaboracyjnych milicji, by ukryć się przed Rosjanami, zdobyć broń i informacje o planowanych przez Rosjan operacjach. Aby uwiarygodnić się w oczach partyzantów, mufti wziął do swego rządu dwóch byłych ministrów Maschadowa, a Szamila Beno, ministra dyplomacji jeszcze z czasów Dudajewa, uczynił reprezentantem w Moskwie. Kiedy w lipcu rozeszły się plotki, że o spotkanie z muftim poprosił ziomek Maschadowa i jeden z jego najbliższych współpracowników Turpał-Ali Atgierijew (rodzinne wioski Kadyrowa i Maschadowa, Centoroj i Aliroj, dzieli zaledwie parę kilometrów), zaczęto nawet spekulować, czy Kadyrow nie jest aby trojańskim koniem, przemyconym ukradkiem przez partyzantów do obozu kolaborantów. Mufti nie ukrywa zresztą, że choć uważa sprawę przerwania wojny za ważniejszą niż przyszły status Czeczenii, to kwestia niepodległości kraju pozostaje otwarta i powinna zostać ostatecznie rozstrzygnięta nie przez polityków w gabinetach, lecz przez samych czeczeńskich górali w drodze plebiscytu. - Byłoby najlepiej, żeby Kreml, zanim jeszcze nie jest za późno, odwołał i Kadyrowa, i Gantemirowa. Pierwszy ponosi winę za falę religijnego fanatyzmu, jaki zalał Czeczenię, a drugi to zwykły bandzior. Tymczasowym przywódcą Czeczenii powinien zostać rosyjski generał. A jeśli już wybierać przywódcę wśród Czeczenów, powinien nim być ktoś, kto nie uczestniczył w wojnie po żadnej ze stron barykady oznajmił trzeci z pretendentów do czeczeńskiej korony, moskiewski przedsiębiorca Malik Sajdułłajew, który nie trzymał w dłoniach karabinu. - Inaczej wszystko skończy się nową wojną. Wątpliwe jednak, by mufti i Bies dopuścili Malika do stołu, przy którym gra się w kaukaską odmianę rosyjskiej ruletki. Rezerwowano przy nim miejsce dla trzeciego z upadłych aniołów czeczeńskiej rewolucji, olbrzyma o twarzy sybaryty Jusufa Sosłambekowa, który w 1991 r. osobiście dowodził szturmem na gmach komunistycznej partii w Groznym. Potem był ministrem wojny w rządzie gen. Dudajewa i przewodniczącym parlamentu, który ogłosił niepodległość Czeczenii. Później pokłócił się z Dudajewem i przeszedł do opozycji. Nigdy jednak nie splamił się służalczą kolaboracją z Rosją. Zawsze starał się zachować równy dystans i nie palić mostów. Udało mu się w ten sposób sprawić, że za swojego użytecznego zausznika uważał go zarówno Kreml, jak i prący do niepodległości Grozny. Rosja była mu wdzięczna, że w 1992 r. zorganizował pułki kaukaskich ochotników, którzy - pomagając abchaskim separatystom - upokorzyli krnąbrną wobec Moskwy Gruzję. Najsłynniejsi czeczeńscy komendanci partyzanccy Szamil Basajew i Rusłan Gełajew zawdzięczają poniekąd swoją karierę właśnie Sosłambekowowi, gdyż wojenną sławę zaczęli zdobywać właśnie w Abchazji, do której - po przeszkoleniu przez rosyjskie służby specjalne - trafili dzięki jego rekomendacji. Jeszcze wiosną każda podróż Sosłambekowa z Moskwy do Czeczenii wywoływała pogłoski, że albo stara się pogodzić Rosjan z Maschadowem, albo za cichą zgodą Moskwy przygotowuje sobie grunt do prezydenckiej kampanii. W lipcu, tuż po najeździe Biesa na Gudermes, Sosłambekow został jednak zastrzelony w Moskwie, przed swoim domem, przez nieznanego zamachowca. Nikt nie przyznał się do zabójstwa. Rosyjscy prokuratorzy sugerowali, że poszło o finansowe porachunki. Ale przyjaciel Sosłambekowa Szamil Sułtanow nie miał żadnych wątpliwości: Jusuf nie prowadził żadnych interesów. Zabiła go polityka. Gantemirow i Kadyrow pozostali sami na placu boju. Odpowiadając na ofensywę Biesa, mufti postanowił go zaszachować - zapowiedział, że jesienią przeniesie się ze świtą do Gantemirowskiej twierdzy - Groznego. Jeśli Bies zechce przeszkodzić, narazi się na gniew Rosjan. Obaj zamierzają startować w wyborach prezydenckich w Czeczenii, które Rosja obiecała za dwa, trzy lata. Tylko to może ich powstrzymać od skoczenia sobie do gardeł już dziś. Żaden nie dostanie Czeczenii bez błogosławieństwa Kremla, a ten z pewnością odmówi swojej łaski temu, kto wywoła wojnę kolaborantów. [podpis pod fot./rys.] Mufti Kadyrow i prezydent Putin podczas spotkania na Kremlu (szukano: Czeczenia) © Archiwum GW, wersja 1998 (1) Uwagi dotyczące Archiwum GW: magda.ostrowska@gazeta.pl |