ďťż

uwiedzenie

Lemur zaprasza










Harry Harrison
    
  Uwiedzenie. Opowieść z dnia nader pojutrzejszego





   Pojawienie się pięknej dziewczyny nie
było tu niczym nowym. Na obszernym, komfortowo urządzonym dachu dwustupiętrowego
wieżowca Sardiego dziewczyny, szczególnie te piękne, uchodziły za zjawisko
powszednie. Nikt zatem nie zwrócił uwagi na rudzielca w zielonym kostiumie aż do
chwili, gdy dziewczyna stanęła przed Ronem Lowellem-Steinem i wymierzyła mu
policzek, aż echo poszło.
   Nadrabiający wcześniejszy brak czujności ochroniarze
napięli muskulaturę i odciągnęli dziewczynę, a jeden posunął się nawet tak
daleko, że przytknął jej lufę pistoletu do podstawy kręgosłupa.
   - No dalej, zabij mnie - powiedziała napastniczka,
potrząsając długimi do ramion włosami. Na jej twarzy bladość ustępowała miejsca
rumieńcowi gniewu. - Dodaj jeszcze jedno morderstwo do długiej listy twoich
występków.
   Ron był zawsze uprzejmy wobec kobiet, wstał zatem
niezwłocznie i skinieniem głowy odprawił ochronę.
   - Może zechce pani usiąść i wyjaśnić, o jakich to
występkach mowa? - spytał.
   - Nie sil się na hipokryzję, ty młodociany Don Juanie.
Mówię o mojej przyjaciółce, Dolores, dziewczynie, którą zniszczyłeś.
   - Doprawdy? Skłonny byłem sądzić, że ma zapewniony byt na
wiele lat. - Tym razem zdążył złapać jej nadgarstek; dzięki częstej grze w polo
i helihokeja oraz strzelaniu do rzutków miał wyrobione mięśnie i szybki refleks.
- To głupota. Może byśmy tak usiedli i porozmawiali jak cywilizowani ludzie?
Zamówię black velvet. Jeśli nigdy nie próbowała pani tego szampana, to
zapewniam, że znakomicie koi skołatane nerwy.
   - Nie usiądę przy jednym stoliku z mężczyzną pańskiego
pokroju - prychnęła dziewczyna, zajmując jednak miejsce. Trzymana wciąż za
nadgarstek, nie miała większego wyboru.
   - Jestem Ron Lowell-Stein. Wiem, że mnie pani nie cierpi,
ale nie przedstawiła się pani...
   - Pieprzę konwenanse. Nie pańska sprawa.
   - Kobiety powinny zostawić przeklinanie mężczyznom, którzy
są w tym o wiele lepsi.
   Spojrzał na ochroniarza, który właśnie podawał mu wydruk z
kieszonkowego faksu.
   - Beatrice Carfax - odczytał. - Ponieważ nie przepadam za
klasycznymi imionami, będę nazywał panią Bea. Ojciec... matka... urodzona... No
proszę, kochana, ma pani dopiero dwadzieścia dwa lata, grupa krwi 0, tancerka.
Otaksował spojrzeniem jej sylwetkę. - Tancerki są zwykle cudownie umięśnione.

   Dziewczyna spłonęła rumieńcem i odsunęła ustawiony właśnie
przed nią kryształowy puchar z ciemnym, musującym płynem. Ron postawił naczynie
z powrotem na miejsce.
   - Nie sądzę, abym rzeczywiście zaszkodził pani przyjaciółce
imieniem Dolores - powiedział. - Skłonny byłem raczej uważać, że czynię jej
przysługę. Niemniej, ponieważ jest pani osobą atrakcyjną i zdecydowaną, przekażę
jej pięćdziesiąt tysięcy dolarów, które to wiano wytłumi wszelkie możliwe
obiekcje jej potencjalnego męża.
   Beatrice aż zatkało, gdy usłyszała, o jaką chodzi sumę. -
Nie mówi pan poważnie.
   -Ależ jak najbardziej. Jest tylko jeden warunek. Zje pani
dziś ze mną kolację. Potem obejrzymy przedstawienie baletowe w wykonaniu
chorwackiego zespołu tanecznego.
   - Myśli pan, że może narzucić mi swoją wolę? - spytała
zaczepnie dziewczyna.
   - Och, bogowie - westchnął Ron, ocierając oczy białą
chusteczką. - Przepraszam za mój atak śmiechu, ale muszę przyznać, że nigdy
jeszcze nikt nie powiedział mi tego głośno. Podoba mi się pani, Beo. Jest pani
naturalna i naiwna, to czyste błogosławieństwo dla dziewczyny, szczególnie tak
kształtnej. Mój szofer przyjedzie po panią o siódmej. A co do pytania, to będę
szczery, o wiele bardziej szczery niż z innymi dziewczętami, które zazwyczaj
oczekują po mnie stworzenia romantycznej aury: tak, zamierzam skłonić panią, aby
była mi powolna.
   - Nie uda się panu!
   - No to tym bardziej nie ma się pani czego obawiać. Proszę
założyć suknię ze złotymi cekinami. Bardzo chcę ujrzeć panią w takim właśnie
stroju.
   - O czym pan mówi? Nie mam takiej sukni.
   - Ma pani: Zostanie doręczona, zanim jeszcze wróci pani do
domu.
   Nim dziewczyna zdążyła zaprotestować, przy stoliku wyrósł
szef sali.
   -Scusi mille, panie Lowell-Stein, ale pańscy goście już
przyszli.
   W polu widzenia pojawiło się dwóch łysiejących biznesmenów
z zaokrąglonymi brzuszkami, na oko Brazylijczyków Przywitali się z gospodarzem,
ochroniarze tymczasem pomogli Bei wstać i w nie znoszący sprzeciwu sposób
poprowadzili ją do wyjścia. Starając się zachować resztki godności, dziewczyna
odsunęła się od przewodników i sama zniknęła za progiem. Skonfundowana wróciła
do domu, to jest mieszkania, które zajmowała razem z nieszczęsną Dolores.
   - Święta matko! - pisnęła przyjaciółka, gdy Beatrice
stanęła w drzwiach. - Popatrz tylko na to!
   W dłoniach trzymała dopiero co wypakowaną suknię, dzieło
prawdziwego artysty. Tkanina mieniła się niczym złociste zwierciadło, a w tym
otoczeniu (i okolicznościach) wydawało się, że naprawdę jest z drogiego kruszcu.
W rzeczy samej, wprawdzie dziewczyny o tym nie wiedziały, ale cekiny wykonano z
osiemnastokaratowego złota.
   - To od niego - warknęła Beatrice, odwracając głowę. Nie
przyszło jej to łatwo, suknia bowiem była naprawdę przepiękna. W krótkich
słowach dziewczyna wyjaśniła przyjaciółce, co zaszło, a gdy skończyła, Dolores
pogładziła materiał i uśmiechnęła się.
   - No, to masz dziś z nim randkę - powiedziała. - Nie chodzi
tylko o mnie, chociaż sama wiesz, pięćdziesiąt kawałków to kupa forsy. Idź i baw
się dobrze.
   Beatrice zapłonęła oburzeniem.
   - Chcesz, żebym poszła? Po tym, co ci zrobił?
   - Stało się i trudno. Ale skoro możemy jednak na tym
skorzystać... Podzielę się z tobą po połowie. Na dodatek najesz się. Ale jedno
ci radzę, bo nigdy nic nie wiadomo: uważaj na tylne siedzenie w jego
samochodzie.
   - To zbyt intymne sprawy ..
   - Nie pękaj. Całkiem miłe miejsce, lepsze niż zwykła
tapicerka, którą wygniatało się w szkolnych czasach. To było zaraz po
przedstawieniu, czekałam na taksówkę, gdy ten wielki wóz zatrzymał się dokładnie
przede mną. Gość zaproponował, że mnie podwiezie. Żadna sprawa. Z przodu
siedział kierowca i jeszcze dwóch goryli, ale skąd miałam wiedzieć, że szyby
dają się przyciemnić, światła przygasić, a całość zmienia się błyskawicznie w
łoże z jedwabnymi prześcieradłami. I jeszcze muzyczka, coś do picia... Po
prawdzie, słonko, to wszystko stało się tak nagle i było tak niesamowite, że
połapałam się we wszystkim dopiero wtedy, gdy wysiadałam z samochodu. A ty się
jeszcze najesz. Ja miałam z tego tylko podarte pończochy, chociaż zaoszczędziłam
na taksówce.
   Beatrice pomyślała chwilę.
   - Chcesz powiedzieć - spytała zdumiona - że ze mną będzie
tak samo? Nie jestem taka!
   - I co z tego? Ja też nie. Ale byłam bez szans.
   - Ja załatwię to inaczej! - stwierdziła pewnym głosem, a w
szarozielonych oczach zapaliły się uparte ogniki. - Żaden mężczyzna nie zmusi
mnie do... do czegokolwiek, czego bym nie chciała.
   - No to mu pokażesz, słonko - powiedziała Dolores,
przesuwając pieszczotliwie dłonią po sukni. - Miłej kolacji.
   O szóstej chłopak w liberii przyniósł perfumy. Całą kwartę
aperge.
   O szóstej trzydzieści inny posłaniec dostarczył szarawą
etolę i liścik następującej treści: "By ogrzać bezcenne ramiona".
   Złota suknia pozbawiona była rękawów i naramek, a etola
pasowała do niej wręcz idealnie. Całość robiła wrażenie. O siódmej, gdy znów
zakołatano do drzwi, dziewczyna była gotowa. Wyszła, trzymając się prosto i
dumnie. Już ona mu pokaże.
   - Pan Lowell-Stein przysłał swój helikopter, zamiast
samochodu. Powiedział też, że... - Tutaj posłaniec dotknął schowanego w kieszeni
odtwarzacza i rozległ się melodyjny głos Rona: - Im szybszy pojazd, tym rychlej
będziesz ze mną, kochana.
   - Prowadź - stwierdziła opryskliwie dziewczyna. Po cichu
cieszyła się, że ominie ją podróż zautomatyzowaną sypialnią na kółkach. Chociaż,
z drugiej strony, kto wie, jakie innowacje zamontowano w tym śmigłowcu...
   Jeśli nawet maszyna miała swoje tajemnice, tym razem ich
nie ujawniła. Lot był krótki i zakończył się na marmurowym balkonie lśniącego
wieżowca Lowella-Steina. Była to monumentalna budowla, biurowiec i mieszkanie
zarazem, siedziba ogarniającej swymi mackami cały świat korporacji Lowell-Stein
Industries.
   - Wyglądasz cudownie, kochana. Witaj w moim domu powiedział
przystojny i pełen szacunku gospodarz. Beatrice postanowiła podgrzać nieco
atmosferę.
   - Całkiem udany śmigłowiec - stwierdziła lodowatym głosem.
- Szczególnie, że nie zmienia się w latający kurwispodek.
   -Ależ oczywiście, że może zmienić się w niejedno, chociaż
nie dla ciebie. Nas czeka najpierw kolacja i przedstawienie.
   - Jak śmiesz!
   -Ja? Bierzesz w tym udział z własnej woli, sama mi to
powiedziałaś. Teraz proszę do środka.
   Szklana ściana uniosła się i bezgłośnie opadła za nimi. -
Proponuję koktajl. Jestem nieco staroświecki, zatem drinki też będą tradycyjne.
Martini, wódka albo gin, co wolisz?
   Ron wskazał na obraz Goi Maja naga (oczywiście oryginał),
który odsunął się, ukazując barek, a w nim niezliczone szeregi butelek
zawierających wszystkie gatunki wódki i ginu, jakie ludzkość wyprodukowała od
czasów, gdy świat .był jeszcze młody. Beatrice musiała uznać swą ignorancję. Nie
dość, że nie miała ulubionego gatunku wódki, ale nie wiedziała nawet, co to jest
takiego martini. Machnęła zatem beztrosko ręką.
   - Ty zapraszałeś, to wybierz teraz coś stosownego.
   - Wspaniale. Zatem gin bombay i kropelka noilly prat, w
proporcji tysiąc do jednego, bo tak należy to podawać. Automatyczny barman
dosłyszał polecenie, szeregi butelek poruszyły się. Królowa Wiktoria zmierzyła
je z góry spojrzeniem. Chromowane ramię odłowiło stosowną butlę, otworzyło,
przechyliło i wylało zawartość prosto w powietrze.
   - Och - szepnęła Beatrice, gdy trunek pociekł prosto na
dywan.
   - To taki pokaz - wyjaśnił Ron - ale lubię podobne efekty W
ostatniej chwili spod podłogi wyrósł kielich i przechwycił strugę, nie roniąc
przy tym ani kropelki.
   Z zafascynowaniem przyglądała się, jak maszyneria produkuje
drinka. Pole magnetycznie pojmało objęty metalową taśmą kielich i uniosło go do
poziomu oczu. Do zawieszonego w powietrzu kielicha maleńka dysza dodała
rozpyloną esencję wermutu. Ron lekko trącił kielich i po pokoju rozszedł się
delikatny aromat.
   - Lubię kończyć rzecz osobiście - stwierdził. - Dopiero
wtedy trunek nabiera prawdziwego smaku.
   Raz, dwa, trzy... Wypełniona helem spirala zmroziła płyn do
pożądanej temperatury (z dokładnością do tysiącznych części stopnia), na krańcu
teleskopowego ramienia pojawiły się identycznie schłodzone szklanki.
   - Cebulka czy cytrynka? - spytał Ron.
   - Zostawiam decyzję tobie - odparła z uśmiechem.
   - Zatem jedno i drugie. Niech to będzie wieczór sybarytów
Stosowny manipulator dostarczył plasterki cebulki oraz cytryny i po chwili
gospodarz mógł wręczyć Beatrice gotowy napitek.
   - Proponuję toast - oznajmił. - Za naszą miłość.
   - Proszę bez takich poufałości - mruknęła dziewczyna,
smakując drinka. - Całkiem dobre.
   - Jest tak dobre, że uzależnia. To nie była poufałość.
Przypominam jedynie, że nim ta noc się skończy, zaznasz najwyższej rozkoszy.

   - Nic z tych rzeczy - Odstawiła szklankę i wstała. - Jestem
głodna i chętnie poszłabym coś zjeść.
   - Przepraszam, ale nie wspomniałem, że jeść będziemy u
mnie. Pewien jestem, że ci zasmakuje. Mamy twój ulubiony ristaffel. Jak wiem,
uwielbiasz indonezyjską kuchnię. - Ujął jej łokieć i poprowadził dziewczynę do
jadalni. Zaczniemy od loempii, potem nasi-goreng sambal olek, co zaś do wina, to
znalazłem coś idealnie pasującego do tych egzotycznych potraw.
   Ukryta orkiestra zaczęła grać, pojawiły się świątynne
tancerki. Pierwsze danie parowało już na stole, krąg z przyprawami i sosami
obracał się z wolna. Beatrice nie wątpiła już, że ryż będzie dogotowany i sypki.
Owszem, uwielbiała taką kuchnię, ale należało nieco popsuć szyki przeciwnikowi.

   - Owszem, jadam to czasem, ale to tyle - powiedziała jakby
znudzonym głosem, łowiąc jednocześnie zapachy tak smakowite, aż ślinka zaczęła
jej się zbierać mimowolnie pod językiem. - Najbardziej lubię...
   Co niby? Spróbowała przypomnieć sobie coś naprawdę
egzotycznego.
   - Duńską kuchnię. Te kanapki przyrządzone na duński
sposób...
   - Uchroniłaś mnie od popełnienia niewybaczalnego błędu -
powiedział Ron. - Usunąć to.
   Beatrice aż się wzdrygnęła, gdy cały stół z zastawą zapadł
się pod podłogę. Zanim drzwi zapadni wróciły na swoje miejsce, dobiegł ją
jeszcze łomot i brzęk. Bardzo dobrze, musi teraz wyrzucić srebrną zastawę,
kryształy, żarcie. Orkiestra i tancerki zniknęły z podium tak gwałtownie, że
przez chwilę dziewczyna gotowa była sądzić, że i oni trafią do zsypu.
   - Podoba ci się Rembrandt? - spytał gospodarz, wskazując na
obraz na tylnej ścianie.
   Spojrzała. -Nocna straż. Jeden z moich ulubionych...
   - Myślałam, że to było w Holandii... - zaczęła, ale urwała,
aby spojrzeć na środek jadalni, gdzie znów coś się działo.
   Z podłogi wyłonił się długi dębowy stół i pasujące doń
wysokie krzesła. Stół był, rzecz jasna, nakryty.
   - Smórrebród - powiedział Ron - to nie są zwykłe kanapki.
Jest ich tu pięćset, zatem chyba trafisz na ulubione. I jest piwo, tuborg, rzecz
jasna. Oto ciasteczka, jedyne szlachetne potrawy, które najlepsze są właśnie z
piwem i okowitą. Podaje się je zmrożone w bloku lodu. Wszystko zgodnie z
regułami.
   Tego akurat nie wiedziała, ale uznała, że nigdy za późno na
naukę. Nałożyła sobie i wzięła się do jedzenia. Nie mogła zebrać myśli, co rusz
gubiła wątek migoczący niby płomienie stojących przed nią świec. Zanim jednak
skończyła konsumpcję, ochłonęła i wróciła jej pewność siebie. Przypomniała
sobie, gdzie jest i o co chodzi.
   - Uważasz, że można mnie kupić - powiedziała, przełykając
ostatnie łyżki rode grod med flode. - Mam dać się ponieść wrażeniu i z
wdzięczności...
   - W żadnym wypadku. - Uśmiechnął się czarująco. - Nie
zaprzeczam, że wiele dziewczyn można kupić samym tylko drinkiem i zaproszeniem
do stołu, ale nie ciebie. To tylko dla twojej przyjemności, ja zaś muszę, chcąc
nie chcąc, czekać na następny twój kaprys.
   - Nie rozumiem.
   - Zrozumiesz. W prostych kulturach obowiązuje wzór
zachowania podobny do układu partnerskiego: obie strony dogadują się, nie ma
zwycięzcy ani pokonanego. My straciliśmy tę umiejętność, odeszliśmy od prostoty
zachowań na rzecz różnych symbolicznych substytutów, na rzecz rytuału.
Wróciliśmy w ten sposób do czegoś na kształt tańca godowego, który zwykliśmy
zwać uwodzeniem. Kobieta ulega mężczyźnie, przez co pozostaje bez winy Chociaż w
rzeczywistości oboje czerpią z tego tyle samo radości, to zgodnie z regułami
naszej kultury kobieta jest niewinna. Uwiedzenie jest prostą wymówką i kobiety
nie mają zwykle nic przeciwko takiemu semantycznemu oszustwu. Wystarczy znać
figury tańca godowego i wobec każdej kobiety trzeba zastosować nieco inne kroki.
Sprawą kobiety jest wówczas ulegać, sprawą mężczyzny znajdować sposoby
osiągnięcia celu.
   - Nie wobec mnie!
   - Mylisz się, także wobec ciebie. Nie jesteś inna, skoro
wychowałaś się w tej kulturze, tkwisz w niej. Tyle tylko, że reprezentując
pewien poziom, nie zadowalasz się chwytami takimi jak upicie, brutalna siła,
prosta zapłata czy coś podobnie plebejskiego. Znajdziemy jednak. Zanim świt
wstanie, poznamy klucz i do twojej osoby.
   - Nie chcę o tym więcej słyszeć - powiedziała, upuszczając
łyżkę i wstając. - Chodźmy już do tego teatru.
   Może gdy wyjdą, będzie wreszcie bezpieczna. Już tu nie
wróci.
   - Proszę bardzo.
   Podał jej ramię. Ruszyli ku przeciwległej ścianie, a ta
uniosła się bezszelestnie, odsłaniając widownię z dwoma tylko miejscami.
   - Wynająłem cały zespół na dzisiejszy wieczór. Czekają
tylko na znak.
   Mowę jej odjęło, usiadła więc i aż do końca przedstawienia
trwała w zdumieniu. Nagrodziwszy artystów oklaskami, czekała już tylko na jego
następny ruch. Zdumiała się, że jedynie wziął ją za rękę.
   - Nie powinnaś się mnie bać - powiedział. - Nie bywam
gwałtowny. Wobec ciebie takie zachowanie byłoby zresztą bez sensu, kochana.
Proponuję ci teraz kieliszek zwykłego koniaku i porozmawiamy może o wspaniałym
przedstawieniu, które dane nam było obejrzeć.
   Wyszli przez jedyne tu drzwi, które prowadziły do
nastrojowego wnętrza, gdzie węgierski skrzypek grał rzewne cygańskie pieśni.
Ledwie usiedli przy stoliku, pojawił się kelner z butelką w wyściełanym koszyku.
Ustawił ją troskliwie pośrodku stołu.
   - Nie pozwalam nikomu otwierać butelek w mojej obecności,
zawsze robię to sam. Korki są tak kruche - stwierdził Ron i dodał: -
Podejrzewam, że nigdy jeszcze nie próbowałaś napoleona?
   -Jeśli to jest z Kalifornii, to musiałam próbować -
powiedziała szczerze.
   Ron przymknął oczy
   - Nie - odparł zduszonym głosem. - Tego trunku nie robi się
w stanie Kalifornia, ale we Francji, ojczyźnie win. Koniak ten został
wydestylowany, zabutelkowany i złożony w piwnicach za krótkiego, ale pełnego
chwały panowania cesarza Napoleona Bonaparte...
   - To chyba setki lat temu?
   - Właśnie. A z każdym rokiem cesarski koniak nabierał nieco
smaku. Zatrudniam ludzi, których jedynym zadaniem jest przetrząsanie najdalszych
zakątków świata, by za każdą cenę zdobyć to, co najlepsze. Nie będę się zniżał
do spraw tak przyziemnych, jak koszt tej butelki. Sama uznasz z pewnością, że
było warto.
   Mówiąc to, ostrożnie zajął się wyciąganiem korka w jednym
kawałku. Z lekkim cmoknięciem zamknięcie ustąpiło i butelka została
błyskawicznie opatulona serwetką. Gospodarz napełnił pieczołowicie dwa pękate
kieliszki, każdy do połowy wysokości.
   - Najpierw powąchaj bukiet - powiedział, podając jeden
dziewczynie. - Potem dopiero upij odrobinkę.
   Posłuchała. Gdy unieśli kieliszki do warg, w pokoju zapadła
cisza. Dziewczyna spojrzała ze zdumieniem, w oczach miała łzy. - Czemu... to
jest, jest...
   - Wiem - wyszeptał i pochylił się nad nią.
   Światła przygasły, skrzypek zniknął dyskretnie. Ron musnął
wargami białą skórę na ramieniu dziewczyny, ucałował ją, przesunął wargi ku
szyi...
   - Och - jęknęła i uniosła rękę, by pogłaskać go po włosach.
- Nie! - krzyknęła głośno i odsunęła się.
   - Byliśmy blisko - rzekł gospodarz i uśmiechnął się,
siadając wygodnie na krześle. - Naprawdę blisko. Ulegasz emocjom, dajesz się
porwać chwili. Musimy jeszcze dograć szczegóły, a znajdziemy klucz.
   - Nigdy - wykrztusiła. Ron tylko się roześmiał.
   Dokończyli brandy, światła pojaśniały i dyskretny promyk
srebrzystego światła wystrzelił z nogi krzesła, muskając suknię dziewczyny.
Kiedy Beatrice wstała, strój zaczął się nagle rozsypywać, złotymi drobinami
opadając na podłogę.
   - Moja suknia! - jęknęła dziewczyna, chwytając strzępy
materiału. - Co się dzieje?
   - Znika - odparł Ron i usiadł, by w wygodnej pozycji
podziwiać widowisko.
   Tkanina rozpadała się coraz szybciej, aż została z niej
tylko kupka złotych cekinów na podłodze.
   - Czarne koronki na białym ciele - mruknął z aprobatą -
Ron. - Założyłaś je specjalnie dla mnie. I te różowe wstążeczki przy
pończochach.
   - To paskudne i chamskie. Nie cierpię pana. Proszę mi oddać
ubranie - powiedziała gniewnie, zaciskając pięści. Była zbyt dumna, by zakryć
dłońmi ledwie okryte cieniutką bielizną miejsca intymne.
   - Brawo. Widzę, że jesteś rudzielcem z temperamentem. Godne
podziwu. Za tymi drzwiami znajdziesz całą garderobę, a w niej kostium kąpielowy.
Teraz będziemy pływać.
   -Ale ja nie chcę... - powiedziała. Na próżno jednak, bo"
wiem podłoga przesunęła się i poniosła ją w kierunku dyskretnie ukrytego
buduaru, gdzie czekała już wystrojona w biel i czerń francuska pokojówka. Przez
ramię przewiesiła jednoczęściowy biały kostium kąpielowy. Uśmiechała , się
tylko, gdy mechaniczne ramiona zdjęły resztę własnej garderoby dziewczyny.
   - Proszę sobie nie zaprzątać tym głowy, mademoiselle
powiedziała pokojówka. - Te koronki i tak były bez wartości, teraz dostanie pani
o wiele lepsze i będą służyć długie lata. Jeśli tylko pani zechce.
   - I tak nie mam wyboru. Ale nic mu z tego nie przyjdzie -
mruknęła Beatrice i spróbowała się wyrwać, gdy manipulatory znów ją złapały i
coś zimnego wpełzło jej do nozdrzy.
   - Współczesna nauka czyni cuda - stwierdziła pokojówka,
wygładzając maleńkie fałdki na przylegającym ciasno do ciała kostiumie. - Proszę
oddychać tylko przez nos, a wszystko będzie w porządku. Au reuoir. Et bonne
chance.
   Zanim Beatrice zdążyła zaprotestować lub choć dotknąć nosa,
podłoga zniknęła i dziewczyna wpadła do wody. Zacisnęła usta i stwierdziła, że
przez nos oddychać może równie łatwo jak zawsze. Było to miłe, a w każdym razie
nowe. Dobrze przewodząca dźwięki woda rozbrzmiała muzyką, poniżej bielało
piaszczyste dno. Zanurkowała, zawróciła i gotowa była już roześmiać się głośno,
ale pod wodą okazało się to niemożliwe. Rude włosy ciągnęły się za nią barwną
wstęgą.
   Smukły i opalony Ron podpłynął w kąpielówkach tak
dobranych, by harmonizowały z jej kostiumem. Uśmiechnął się czarująco i
połaskotał ją w stopę. Odwróciła się, też z uśmiechem, i zaczęła uciekać, ale on
pogonił za nią. Tańczyli w trójwymiarowej przestrzeni wolni, radośni, beztroscy.

   W końcu słodko zmęczona zawisła w wodzie i zamknęła oczy, a
wtedy poczuła obejmujące ją ramiona i mocne ciało obok siebie. I jeszcze usta
przy jej ustach, odpowiadających...
   - Nie - powiedziała głośno, wypuszczając chmurę bąbelków.

   Wyrwała filtry z nozdrzy Było to bolesne, ale ból szybko
minął. Upuściła oba sztuczne skrzela.
   - Wolałabym umrzeć - mruknęła, wykorzystując resztkę
powietrza.
   Z wielkim szumem cała woda zniknęła z basenu. Siedzieli na
wilgotnym piasku.
   - Stanowcza dziewczyna - powiedział Ron, wręczając jej
monstrualnych rozmiarów biały ręcznik. - Uwielbiam cię. Teraz zatańczymy Gawota.
Spodoba ci się. Kwartet smyczkowy już czeka, ubierzemy też kostiumy z epoki.
Dobrze ci będzie w wysokiej, białej peruce, szerokiej kryzce...
   - Nie. Wracam do domu. - Zadrżała i owinęła się ręcznikiem.

   - Oczywiście. Taniec byłby dla ciebie czymś nazbyt
zwyczajnym. Zamiast tego...
   - Nie. Moje rzeczy Wychodzę. Nie zatrzymasz mnie. Skłonił
się uprzejmie i wskazał na nagle ujawnione drzwi. - Sama się ubierz. Jak
powiedziałem, wobec ciebie przymus jest niestosowny. To nie twoja wymówka.
   - Nie uznaję żadnych wymówek - wyszczękała i zdumiała się,
skąd te dreszcze, skoro jest ciepło.
   Mała pokojówka już czekała. Szybko rozebrała dziewczynę,
wytarła ją, pozwoliła automatycznej suszarce w parę sekund uporać się z włosami.
Beatrice jednak nie zauważała tej całej aktywności. Nie zauważała nawet swego
roztargnienia. Dopiero gdy pokojówka pokazała jej suknię, zaprotestowała i sama
przejrzała zawartość garderoby, wybierając spośród bezliku wspaniałych rzeczy
(wszystkich w jej rozmiarze) prosty czarny kostium zagrzebany na samym dnie.
Przeczekała jeszcze manicure, pudrowanie i inne zabiegi, aż jak nowo narodzona
stanęła przed Ronem, który czekał na nią w pokoju z boazerią z dębu i orzecha.

   - Ostatni drink - powiedział, wskazując na stojącą na
blacie butelkę napoleona.
   -Idę sobie! - krzyknęła, głównie dlatego, że z jakiegoś
niewytłumaczalnego powodu bardzo chciała zostać. Wyminęła go, otworzyła drzwi i
zatrzasnęła je za sobą. Schody biegły w górę i w dół. Pokonywała piętro za
piętrem, aż zaczęło brakować jej tchu i musiała przystanąć. Oparła się o ścianę,
potem wyprostowała, musnęła włosy i otworzyła jakieś drzwi. Weszła do tego
samego pokoju, który przed chwilą opuściła.
   - Ostatni drink - powiedział, unosząc butelkę.
   Nie mówiąc ani słowa, wybiegła, zamknęła drzwi i ruszyła w
górę, na ile starczyło jej sił. Dotarła do zakurzonych drzwi przeciwpożarowych u
wyjścia na dach. Otwierając je, wiedziała już, gdzie trafi.
   - Ostatni drink - powiedział, nalewając złocisty płyn.
Spojrzała na drzwi po przeciwległej stronie pokoju. Zauważył to.
   - Wszystkie drzwi, wszystkie korytarze i schody przy
prowadzą cię w to samo miejsce - oznajmił uprzejmie. Musisz wypić. Siadaj,
odpocznij. Proponuję toast. Za miłość, kochanie.
   Wyczerpana ujęła kieliszek w obie dłonie. Ogrzewała przez
chwilę trunek własnym ciepłem, po czym wypiła. Było wspaniale, jak w niebie.
Jego twarz coraz bliżej, wargi tuż przy uchu...
   - Czy uwierzysz - szepnął - że ta brandy zawiera narkotyk,
który złamie twą wolę? Nie pozwoli ci się sprzeciwić. Opór na nic się nie zda,
jesteś moja.
   - Nie, nie... - wyszeptała, obejmując go wszakże i
przytakując całym ciałem. - Nie, nigdy..
   Zapadł mrok.
















   - Zatem narkotyki, oszałamiające
prochy - powiedziała później, tkwiąc w ciepłej ciemności i muskając opuszkami
palców chłodne prześcieradła. Wydawała się w pełni usatysfakcjonowana. - Nie
było już innego sposobu, jak tylko łamiące wolną wolę narkotyki.
   - A czy uwierzysz, gdy powiem, że tak naprawdę nie dodałem
niczego do tej brandy? - spytał nieco zdumiony Ron. Bo tam nic nie było.
Naprawdę. Trafiłem jedynie na właściwą tobie wymówkę.



przekład : Radosław Kot
    powrót




  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza