ďťż

witold_gombrowicz

Lemur zaprasza

Witold Gombrowicz

Witold Gombrowicz urodził się 4 sierpnia 1904 roku we wsi Małoszyce koło Opatowa, na Ziemi
Sandomierskiej, jako najmłodszy z czworga dzieci Jana i Antoniny z
Kotkowskich Gombrowiczów.
Obie gałęzie rodu Witolda miały swą dawną, udokumentowaną genealogię. Ród
Szymkowiczów-Gombrowiczów wywodził się z Litwy, aż po wiek XVI udało się
ustalić jego historię. Dziadek Witolda, Onufry, po powstaniu styczniowym
został uwięziony, skazany na kilkuletnie zesłanie, po czym cała rodzina
została zmuszona do opuszczenia Litwy i osiadła w Królestwie, właśnie w
Sandomierskiem, z początku w majątku Jakubowice. Małoszyce kupił ojciec
Witolda, ziemianin i przemysłowiec, światły działacz gospodarczy tamtego
rejonu, a potem - w Warszawie - inicjator wielu przedsięwzięć, prezes
wielu spółek i dyrektor przedsiębiorstw produkcyjnych. Rodzina Kotkowskich
miała swe gniazdo rodowe w niedalekim Bodzechowie, była niezwykle liczna i
rozgałęziona, hołdująca wielu szczytnym ideałom, acz wydała tylu dziwaków
i oryginałów, że w okolicy cieszyła się różną sławą.
Dom Gombrowiczów był typowym polskim szlagońskim domem z przełomu XIX i XX
wieku. Zamożny, nowoczesny, sprzyjający postępowym postawom, filantropijny
i doceniający prawa swego środowiska społecznego, przywiązany do
ziemiańskiej tradycji. Kult oświaty i kultury wypełniał atmosferę
małoszyckiego dworku. Jan Gombrowicz był oceniany przez otoczenie jako
mądry, twórczy i zacny obywatel swoich czasów, Antonina zyskiwała szacunek
swą klarowną postawą wobec ludzi i życia. Hołdowali takim wartościom, jak
prostota, naturalność, zdrowy rozsądek, cenili wiedzę i talent. Witold
wychowywał się więc w "solidnych" i sprzyjających warunkach, rodzice
uczynili wszystko, by wyniósł z domu spory kapitał duchowy na dalszą drogę
życia.
W 1911 roku Gombrowiczowie przenieśli się na stałe do Warszawy, by
zapewnić dzieciom wykształcenie. Ogromne mieszkanie przy ulicy
Służewieckiej 4 (w okolicach dzisiejszej Natolińskiej) stało się na ponad
dwadzieścia lat domem Gombrowicza; tu powstały jego pierwsze utwory, tu
została napisana "Ferdydurke". Małoszyce stały się już tylko letnią
rezydencją rodzinną, ale z biegiem czasu Witold coraz częściej wyrywał się
na wieś do majątków swych braci: najstarszego, Janusza - w Potoczku i
średniego, Jerzego - we Wsoli. Ojciec nieustannie zapewniał mu środki
utrzymania, nawet po jego śmierci w 1933 roku Witold z matką i siostrą
żyli ze zgromadzonego majątku i z czynszów z pozostawionych przez pana
Jana kamienic przy ul. Wspólnej i Próżnej. Drugim i ostatnim mieszkaniem
Gombrowicza w Warszawie był lokal przy ul. Chocimskiej 35.
W 1922 roku ukończył Witold Gombrowicz gimnazjum św. Stanisława Kostki, w
pięć lat później stał się absolwentem Wydziału Prawa Uniwersytetu
Warszawskiego. Wyjechał na studia filozoficzne i ekonomiczne do Paryża, po
powrocie do kraju podjął aplikanturę w sądzie, ale szybko okazało się, iż
prawo nie jest żywiołem przyszłego autora "Ferdydurke". Zainteresowania
literackie zdradzał od wczesnych lat, co najpierw objawiało się masą
pochłanianych lektur i toczonymi wokół nich dyskusjami w gronie
najbliższych przyjaciół. Już w gimnazjum wśród "polonistycznych talentów"
profesora Czesława Cieplińskiego miał Witold bardzo wysoką lokatę. Na
przełomie lat dwudziestych i trzydziestych zaczął publikować swe
wypowiedzi w prasie, potem jako recenzent związał się z "Kurierem Porannym"
i przede wszystkim warszawska cyganeria artystyczna tamtych lat stała się jego
środowiskiem naturalnym i żywiołem.
Był bywalcem "Ziemiańskiej" i "Zodiaku" - kawiarni, w których zbierała się
stołeczna bohema; tu i on miał "swój stolik" przy którym najczęściej
zasiadali najbliżsi kompani i pierwsi "wyznawcy" Gombrowicza: Stefan
Otwinowski, Eryk Lipiński, Andrzej Nowicki, Janusz Minkiewicz, Zuzanna
Ginczanka, Stanisław Piętak i inni. Tu toczyła się wymiana poglądów,
zażarte dyskusje, tu wykluwały się sądy, opinie i... plotki.
Ci, którzy mieli okazję obserwować go w latach dziecięcych twierdzili, że
był chłopcem cichym, nieśmiałym, w żaden sposób nie narzucającym się
otoczeniu i niknącym gdzieś w drugim szeregu rodzinnych oryginałów. Jego
bystrość zdawała się niewątpliwą, najczęściej przejawiała się w złośliwym
poczuciu humoru, lecz nie prowokowała ani agresywności, ani duchowej "siły
przebicia". Trzydziestoletni Witold już swobodnie owijał sobie ludzi wokół
palca, upatrywał sobie w nich "ofiary" refleksyjnych tyrad, dążył do
polemiki, do starcia, zbijał z pantałyku, był w żywiole, gdy znajdował
adwersarza. Przy oczywistej wiedzy, wykształceniu, oczytaniu, kulturze
osobistej i dbałości o elegancję oraz maniery - potrafił być w rozmowie
bezwzględny, wyrafinowanie złośliwy lub cyniczny, bezlitośnie szczery,
zawsze oponujący. Wielu partnerów nie wytrzymywało tego. Na placu boju
pozostawali ci, którzy rozumieli sens takich zmagań. A chodziło zawsze o
jedno: o szukanie sprzeczności i paradoksów ukrytych w skostniałych
racjach, o prowokowanie sytuacji, w jakich obnaża się prawdziwa natura
partnera, o demaskowanie wszelkich form i uzurpacji, które oddalają
człowieka od prawdy. Tym, skądinąd prostym, ideałom poświęcił w zasadzie
Gombrowicz całe swoje życie i całą twórczość, w życiu nieustannie
prowokował i wypróbowywał to, co potem w twórczości wyrażał, sedno w tym,
że swoją pasję rozbudowywał do rozmiarów systemu, wzbogacił ją pomysłami
na miarę metody, stworzył filozofię życiową, w której zawarta została
także filozofia kultury i sztuki, zaś przenikliwość intelektualna pisarza
sprawiła, że odkrywał nowe meandry psychiki ludzkiej, a jego rozmyślania
stawały się głosem sumienia nowych czasów.
Witold Gombrowicz był realistą w ocenie politycznego losu Polski. Nie
tylko wierzył w niechybność nadciągającej wojny, ale też należał do tych
nielicznych, którzy prorokowali niewyobrażalną tragedię kraju. W dużej
mierze z tych powodów wykupił wycieczkę do odległej Argentyny; mając za
sobą 35 lat życia i trzy poważne utwory literackie, zaś przy sobie niemałą
sumę kilku tysięcy złotych - dnia 1 sierpnia 1939 roku wsiadł na pokład MS
"Chrobry", by - o tym przecież wtedy nie wiedział - na zawsze wyjechać z
kraju.
Często padało pytanie, czy ta, na poły świadoma, ucieczka Gombrowicza,
zniweczyła honor pisarza? Znawczyni jego biografii, Joanna Siedlecka,
pisała: "W 1939 roku wyjechał do Ameryki, bo chciał być jak najdalej,;
czuł, że w powietrzu wisi wojna. A wojsko było ostatnią rzeczą, do krórej
się nadawał. Fizycznie był ascetykiem. Na wakacjach w Jastarni wypłynął
kiedyś łódką w morze z kuzynką Stasią Cichowską i nie miał siły wrócić.
Panna Stasia musiała łapać za wiosła, dzięki niej przybili jakoś do
brzegu. Całe szczęście, nie umiał przecież pływać". Sam Gombrowicz
wytłumaczył się chyba w sposób najbardziej przekonujący: "Nie ukrywam, że
(...) bałem się. Ale ja może nie tyle bałem się wojska i wojny, ile tego,
że mimo najlepszej woli, nie mógłbym im sprostać. Nie jestem do tego
stworzony. Moja dziedzina jest inna. Rozwój mój od najwcześniejszych lat
poszedł w innym kierunku. Jako żołnierz byłbym katastrofą. Przysporzyłbym
wstydu sobie i wam. Czy myślicie, że jeśli tacy patrioci, jak Mickiewicz
lub Szopen nie wzięli udziału w walce, to jedynie z tchórzostwa? Czy może
raczej dlatego, że nie chcieli się zbłaźnić. I chyba mieli prawo bronić
się przed tym, co przekraczało ich siły".
Pierwsze dziesięciolecie przeżyte w Buenos Aires to lata chude, na
pograniczu nędzy. Wieczny brak gotówki, liche mieszkanko, jakże ubogie i
ponure w porównaniu z tym na Służewskiej, i w końcu niewiele zmieniająca
sytuację pisarza praca urzędnicza w Banco Polacco, której nie cierpiał,
której rocznice porzucenia świętował potem do końca życia.
Bardzo wąskie grono znajomych Polonusów, dzięki którym jakoś przetrwał ten
najgorszy okres. Przez większość artystycznej emigracji był uważany za
"reżimowca", ponieważ Banco Polacco był placówką "władzy ludowej".
Gombrowicz z władzą tą, z przemianami, jakie zaszły w kraju po wojnie, nie
chciał mieć i nie miał nic wspólnego. Nigdy żadnym gestem czy słowem tych
przemian nie poparł. Ta praca była ponurą koniecznością, ale na domiar
złego wpędziła go w środowiskowy ostracyzm. I znów znalazł się poza
wszelkimi partiami czy układami - w kraju jego nazwisko było zakazane, na
emigracji zaś podejrzane i pozbawione kredytu zaufania.
Nie poddawał się; pisał. Tam, w Argentynie, kilku przyjaciół przetłumaczyło
"Ferdydurke", której hiszpańskojęzyczne wydanie ukazało się w
1947 roku. Gombrowicz odzyskał jakby "swój stolik", swoich słuchaczy,
których zaraził swoją osobowością i siłą. Przez lata dokumentowali
argentyński okres i sławili jego imię oni, też przecież sławni, m.in.
Virginio Piniera, Humberto Rodriquez Tomeu, Adolfa de Obieta, Luis
Centurion i Dominique de Roux. Sukces europejski przychodził jednak z
trudem. W 1953 roku w Paryżu ukazały się "Ślub" i "Trans-Atlantyk". Pierwszy
utwór - dziś grywany na najwybredniejszych scenach świata - to egzegeza
gombrowiczowskich ustaleń na temat międzyludzkich więzi i konfliktów, zaś
drugi jest wymownym rozrachunkiem z tradycją narodową Polaków i ich
kulturą. Następnie w dwóch powieściach - w "Pornografii" (1960) i w "Kosmosie"
(1965) - rozprawił się z pułapkami młodości i erotyzmu, cały swój sarkazm
"ćwiczył" na wielu płaszczyznach rozumowania, od biologicznej po
historyczną. A w groteskowej "Operetce" (1966) poddał pod osąd swój własny,
ekspresywnie skonstruowany komentarz wobec historii.
Wyżej wymienione tytuły w gruncie rzeczy wyczerpują literacki dorobek Witolda 
Gombrowicza;, nie licząc całej masy publikowanych wypowiedzi, polemik, listów, 
drobniejszych zapisków. I nie licząc dzieła uznawanego przez wielu znawców za 
najwybitniejsze - "Dziennika". Zaczął on powstawać w 1953 roku, został 
doprowadzony do końca w 1966 roku, był sukcesywnie drukowany na łamach paryskiego 
miesięcznika "Kultura", uznawanego za najwybitniejsze emigracyjne pismo 
literackie, i wydany w trzech tomach w latach 1957-1966. "Dziennik" jest 
pamiętnikiem i autokomentarzem, prywatnym zwierzeniem i dalszym ciągiem walk 
toczonych na wielu polach, wyznaniem i esejem, 
rozstrzyganiem dylematów intymnych i mocowaniem się z całą Polską i jej 
polskością. Jest dziełem, którego nie można zmieścić w jednej formule, ale 
dziełem, którego głębia, przewrotność i siła podbiły światową publiczność, 
umieściły autora w panteonie geniuszy. Szczerość i konsekwentność "Dziennika", 
wyłaniający się z jego kart dramat postaci i zbiorowości, dramat istnienia 
i idei okazały się wstrząsające; przenikliwość tego utworu otwierała nowe 
horyzonty intelektualne przed koneserami humanistyki, zaś jego specyficzna 
i maniakalna polskość nagle potrafiła zabrzmieć jako nośnik uniwersalnych, 
ogólnoludzkich treści i problemów.
W drugiej połowie lat pięćdziesiątych powoli zaczął pisarz odczuwać
pożytki czerpane z talentu, stopniowy rozgłos i estyma łagodziły jego
trudną sytuację. Mógł sobie pozwolić na niedalekie podróże i kuracje, na
znośniejsze warunki życia, pomagał rodzinie w kraju, zwłaszcza matce i
siostrze. W 1963 roku uzyskał roczne stypendium Fundacji Forda na pobyt w
Berlinie Zachodnim.
W roku 1964 Gombrowicz na krótko osiadł w Royaumont pod Paryżem; zatrudnił
jako sekretarkę młodą Kanadyjkę, studentkę Sorbony, Ritę Labrosse.
Z powodów zdrowotnych przenieśli się do Vence na południu Francji, nie opodal
Nicei; pobrali się.
Obciążony dziedziczną astmą Witold Gombrowicz zmarł w Vence 25 lipca 1969
roku. I tam spoczywa.

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza