ďťż
Lemur zaprasza
Jean M. Auel Klan Niedźwiedzia Jaskiniowego . 7 . Na widok ogromu jaskini członków klanu opanowało uczucie lekkiego strachu, lecz już po chwili czuli się tam swojsko. Szybko zapomnieli o starej grocie, gorączkowym poszukiwaniu nowego miejsca, a im bardziej zaznajamiali się z nową siedzibą i jej otoczeniem, tym bardziej byli zadowoleni. Szybko też oddali się corocznym, letnim zajęciom: łowom, zbieractwu i gromadzeniu żywności na długą, mroźną zimę, o której z doświadczenia wiedzieli, że musi nadejść. A wybór mieli bogaty. Srebrne pstrągi błyskały w białej pianie rwącego potoku. Cierpliwie zasadzali się na nie i łowili je rękami, gdy ryby nieostrożnie zatrzymywały się pod zwisającymi korzeniami i skalami. Ogromne jesiotry i łososie, których samice były pełne także jadalnej ikry, kręciły się przy ujściu potoku, a gigantyczne zębacze i czarne dorsze przeczesywały morskie dno. Włóki zrobione ze zwierzęcej sierści zwiniętej w długie sznury chwytały wielkie ryby uciekające przed brodzącymi naganiaczami. Często pokonywali kilkanaście kilometrów drogi do morza, wkrótce więc mieli już pokaźny zapas solonych ryb, które suszyli nad dymiącymi ogniskami. Mięczaki i skorupiaki zbierano, by zrobić z nich chochle, łyżki, miski i kubki, jak również dla ich soczystego mięsa. Przemierzali urwiste klify w poszukiwaniu wodnego ptactwa gnieżdżącego się na skalnych występach. Czasami, celnie rzuconym kamieniem uzupełniali zdobycz o głuptaka, rybitwę czy wielką alkę. Korzonki, mięsiste łodygi, liście, miąższ, strąki, jagody, owoce, orzechy i ziarna - wszystko to zbierano w stosownym czasie, w miarę dojrzewania. Liście, kwiaty i zioła suszono na wywary i przyprawy. Zapiaszczone kawały soli pozostawione na brzegu przez cofające się pod naporem lodowca morskie wody, znoszono do jaskini, by móc potem nimi doprawiać zimową strawę. Myśliwi często wyruszali na polowania. Pobliskie stepy, obfitujące w trawę i zioła, prawie całkowicie pozbawione drzew, były miejscem popasu rozlicznych stad roślinożernych zwierząt. Ogromne jelenie z płetwiastymi rogami, których rozstaw przekraczał u większych osobników trzy metry, przemierzały trawiastą równinę w towarzystwie wielkich żubrów, których rogi były równie imponujące. Stepowe konie rzadko zapuszczały się tak daleko na południe, lecz osły i ich krzyżówki włóczyły się po otwartych równinach półwyspu. Ich dalsi kuzyni - leśne konie - żyli samotnie lub w małych grupkach w pobliżu jaskini. Stepy udzielały ponadto gościny nielicznym małym stadom nizinnych antylop - suhaków. Tereny położone pomiędzy równiną a podnóżem wzgórz były siedzibą turów, ciemnobrązowego lub czarnego dzikiego bydła, które miało stać się przodkiem łagodniejszych udomowionych gatunków. Leśny nosorożec - spokrewniony z późniejszą tropikalną odirianą, lecz przystosowany do leśnego życia w chłodniejszym klimacie - nieznacznie tylko zahaczał o terytorium innego gatunku nosorożca, przystosowanego do życia na tym granicznym terenie. Oba gatunki - z pionowym rogiem i poruszającą. się w poziomie głową - różniły się bardzo od nosorożca włochatego, który podobnie jak mamuty, bywał tu tylko okresowym gościem. Miał on długi przedni róg, nachylony pod ostrym kątem, a jego głowa poruszała się w pionie. Dzięki tej właściwości mógł odgarniać śnieg na zimowych pastwiskach. Grube podskórne pokłady tłuszczu i ciemnoczerwone, długowłose futro podbite miękkim puchem skazywały go na chłodny klimat. Jego naturalnym środowiskiem były mroźne, lessowe stepy północy. Lessowe stepy mogły powstać tylko w sąsiedztwie lodowców. Stałe niskie ciśnienie nad rozległymi połaciami lodu wysysało z powietrza wilgoć, powodując, że nad obszarami otaczającymi lodowiec padało niewiele śniegu, za to stale wiał wiatr. Less, drobny wapienny pył z pokruszonych skał na krawędzi lodowca, roznoszony był przez wiatr na przestrzeni setek kilometrów. Krótka wiosna topiła zarówno tę niewielką ilość śniegu, jak i górną warstwę wiecznej zmarzliny, pozwalając wzrosnąć trawom i ziołom. Rosły one szybko i równie szybko wysychały, tworząc rozlegle pastwiska porośnięte trawą, którą żywiły się miliony zwierząt przystosowanych do przejmującego chłodu panującego na tych ziemiach. Stepy półwyspu przyciągały włochatego zwierza tylko późną jesienią. Lata były zbyt gorące, a zimowe śniegi zbyt głębokie, by się przez nie przedrzeć. Wiele zwierząt wędrowało zimą na granicę chłodniejszego, lecz suchego lessu. Większość z nich wracała latem. Leśne zwierzęta żywiące się krzewami, korą lub porostami pozostawały na zalesionych zboczach. Oprócz leśnych koni i nosorożców, dzików i wielu gatunków jelenia, na tym zadrzewionym terenie znalazły schronienie inne zwierzęta: niewielkie stada czerwonego jelenia, zwanego później łosiem, pojedyncze sztuki lub małe grupy - niewielkiej, płochliwej sarny z trójdzielnymi rogami, nieco większe płowe daniele i kilka łosi, zwanych amerykańskimi przez tych, którzy nazywają czerwonego jelenia łosiem. Wszystkie gatunki żyły zgodnie na tym lesistym obszarze. Wyżej w górach rogate owce - muflony, pasły się na wysokogórskich pastwiskach; a jeszcze wyżej koziorożce i dzikie kozice dokazywały nad przepaściami. Zwinne ptaki dodawały lasom koloru i wypełniały go śpiewem, a dla myśliwego stanowiły smaczny łup. Miejsce w jadłospisie nietrudno było wypełnić tłustą, nisko latającą pardwą czy głuszcem, które można było bez kłopotu trafić umiejętnie rzuconym kamieniem. Dobrą okazją do łowów były też jesienne przeloty gęsi i edredonów, które łapano w sieci, gdy siadały na górskich stawach. Drapieżne ptaki i padlinożercy krążyli w powietrzu, bacznie rozglądając się po równinach i lasach. Wiele mniejszych zwierząt zamieszkujących góry i stepy w pobliżu jaskini dostarczało pożywienia i futer: drapieżniki - norki, wydry, rosomaki, gronostaje, kuny, lisy, sobole, szopy, borsuki i małe dzikie koty, będące protoplastami całych zastępów domowych łowców myszy; i ich ofiary - wiewiórki, jeżozwierze, zające, króliki, krety, piżmoszczury, nutrie, bobry, skunksy, myszy, nornice, lemingi, wiewiórki naziemne, skoczki, chomiki i kilka innych - nigdy nie nazwanych, a już wymarłych. Większe zwierzęta mięsożerne były niezbędne, by przerzedzić liczne szeregi tych mniejszych. Były więc różne wilki, były też i koty: rysie, gepardy, tygrysy, lamparty, żyjące w jaskiniach śnieżne lamparty, dwa razy większe od pozostałych lwy jaskiniowe. Wszystkożerne niedźwiedzie brunatne polowały w pobliżu jaskini, lecz ich wielcy kuzyni, roślinożerne niedźwiedzie jaskiniowe, byli tu na razie nieobecni. Wszędobylska jaskiniowa hiena uzupełniała listę. Kraina ta była niewiarygodnie zasobna, a człowiek stanowił jedynie małą cząstkę owej obfitości, która żyła i umierała w tym zimnym prehistorycznym raju. Rodził się słaby, pozbawiony naturalnych cech adaptacyjnych - z wyjątkiem ponad naturalnie rozwiniętego mózgu - był najsłabszym z łowców. Lecz pomimo swej słabości, braku kłów i pazurów, szybkich nóg i potężnego skoku, dwunożny myśliwy zyskał respekt czworonożnych rywali. Jeżeli tylko żyli w sąsiedztwie wystarczająco długo, sam jego zapach wystarczał, by zawrócić o wiele potężniejszą istotę z obranej drogi. Zdolni i doświadczeni myśliwi klanu byli równie biegli w ataku, jak i w obronie, a gdy bezpieczeństwo klanu było zagrożone, lub zamarzyło im się ciepłe zimowe okrycie w naturalne wzory, potrafili złowić czworonożnego łowcę. Był ciepły, jasny, słoneczny dzień, początek pełni lata. Drzewa pokryte były liśćmi, lecz były one o ton jaśniejsze od barwy, jaką przybiorą pod koniec sezonu. Leniwe muchy bzyczały nad rozrzuconymi kośćmi - pozostałościami po poprzednich posiłkach. Świeży podmuch znad morza przyniósł jego zapach, a poruszane wiatrem listowie rzucało cienie goniące się w poprzek nasłonecznionego zbocza u wejścia do jaskini. Teraz, kiedy zażegnano niebezpieczeństwo braku dachu nad głową, obowiązki Mog-ura stały się lżejsze. Od czasu do czasu odprawiał ceremonię łowiecką lub rytuał odpędzania złych duchów; gdy ktoś był ranny lub chory, Mog-ur prosił dobre duchy o wspomożenie magicznych zabiegów leczniczych Izy. Myśliwi przebywali na łowach; pozostaną tam przez wiele dni. Towarzyszyły im kobiety, które miały za zadanie zaprawianie zdobytego mięsa. Gdy było odpowiednio przyrządzone, łatwiej je było transportować. Ciepłe słońce i nieustający wiatr szybko suszyły pocięte na wąskie paski mięso. Zadaniem kopcących ognisk, ważniejszym niż suszenie, było odstraszanie mięsnych much składających jajka w świeżym mięsie, co powodowało jego gnicie. Oczywiście większość zapasów w drodze powrotnej będą niosły kobiety. Od czasu, kiedy wprowadzili się do jaskini, Creb niemal codziennie spędzał dużo czasu z Aylą, próbując nauczyć ją ich języka. Podstawowe słowa, które zwykle sprawiały dzieciom klanu najwięcej trudności, dziewczynka opanowała bez kłopotu, ale zagmatwany system gestów i sygnałów był dla niej nie do opanowania. Creb usiłował wytłumaczyć znaczenie poszczególnych gestów, lecz ich metody porozumiewania się były tak różne, że nie było szans na zrozumienie. Starzec sięgnął do pamięci, ale nie znalazł tam nic, co by mu pomogło. Ayla była równie zawiedziona. Wiedziała, że czegoś nie pojmuje, a bardzo chciała się dogadać poza tymi kilkoma słowami, które znała. Było dla niej oczywiste, że ludzie klanu rozumieją znacznie więcej niż proste słowa, ale nie mogła się domyślić, jak to się dzieje. Problem polegał na tym, że Ayla nie widziała ich gestów. Dla niej były to przypadkowe, nie zamierzone ruchy. Nie docierało do niej, że można porozumiewać się za pomocą ruchów ciała. Nigdy nie pomyślała nawet, że jest to możliwe. Tak daleko jej doświadczenie nie sięgało. Creb zaczynał rozumieć, na czym polega problem, choć z początku ciężko mu było się z tym pogodzić. Widocznie nie wie, że gesty mają jakieś znaczenie, pomyślał. - Ayla! - zawołał i kiwnął na dziewczynkę. Tak, w tym cały problem, myślał, gdy szli ścieżką wzdłuż migotliwego strumienia. Albo to, albo jest tak mało inteligentna, że nie potrafi zrozumieć języka. Z jego obserwacji wynikało, że nie brak jej bystrości mimo wszystkich różnic, jakie ich dzieliły. Ale przecież rozumie proste gesty. Creb założył, że jest to tylko kwestia ich skomplikowania. Szli ścieżką wzdłuż strumienia, którą zdążyły już wydeptać dziesiątki stóp członków klanu wyruszających na polowanie, do lasu czy na ryby. Doszli do polany, na której rósł rozłożysty dąb. Jego wysoko obnażone korzenie stanowiły wygodne, zacienione miejsce do siedzenia. Crebowi o wiele łatwiej było usiąść na którymś z nich, niż opuszczać się na ziemię. Rozpoczynając lekcję, wskazał laską na drzewo. - Dąb - odpowiedziała szybko Ayla. Creb pokiwał głową, a potem skierował laskę na strumień. - Woda - powiedziała dziewczynka. Starzec znów pokiwał głową, a potem wykonał ręką gest i powtórzył słowo. - Płynąca woda, rzeka - takie było znaczenie tej kombinacji słowa i gestu. - Woda? - z wahaniem wyrzekła dziewczynka. Zdziwiło ją, że najpierw kiwnął głową, a teraz każe jej powtórzyć. Gdzieś głęboko poczuła narastającą panikę. Znała już to uczucie; wiedziała, że on chce czegoś więcej, ale nie była w stanie tego zrozumieć. Creb zaprzeczył ruchem głowy. Wielokrotnie próbował podobnych ćwiczeń. Spróbował jeszcze raz, wskazując na stopy dziewczynki. - Stopy - powiedziała Ayla. - Tak - kiwnął głową czarownik. Muszę jakoś zwrócić jej uwagę na ruch, nie tylko na dźwięk, pomyślał. Odstawił laskę, wstał, wziął ją za rękę i przeszli razem kilka kroków. Wykonał gest i wypowiedział słowo "stopy". - Poruszanie stopami, chodzenie - to było znaczenie, które starał się przekazać. Wytężyła słuch, próbując się domyślić, czy przypadkiem nie przegapiła czegoś w sposobie, w jaki Creb wymawiał słowo. - Stopy?- powiedziała niepewnie, wiedząc, że nie takiej odpowiedzi od niej oczekuje. - Nie! Chodzenie! Stopy się poruszają! - powtórzył, patrząc na nią i przesadnie podkreślając gest. Zrobili jeszcze kilka kroków i powtórzyli ćwiczenie. Creb zastanawiał się, czy dziecko kiedykolwiek to pojmie. Ayli zbierało się na płacz. Stopy! Stopy! Wiedziała, że jest to właściwe słowo, więc dlaczego wciąż kręci głową? I dlaczego tak wymachuje mi wciąż ręką przed twarzą? Co robię źle? Przeszli jeszcze kilka kroków, starzec jeszcze raz pokazał na jej stopy, wykonał gest i wypowiedział słowo. Zatrzymała się i popatrzyła na niego. Jeszcze raz wykonał gest, przerysowując go tak bardzo, że znaczył już prawie coś innego i znów powtórzył słowo. Zgięty wpół, wpatrując się w nią intensywnie, wykonał gest tuż przed jej oczyma. Gest, słowo. Czego on chce? Co mam zrobić? Starała się go zrozumieć. Wiedziała, że coś chce jej przekazać. Dlaczego tak ciągle macha ręką? W tym momencie przyszła jej do głowy myśl: Ręka! On cały czas porusza ręką. Niepewnie uniosła dłoń. - Tak, tak! Właśnie tak! - Creb przytaknął energicznie. - Porusz ręką! Chodzenie! Poruszanie nogami! - powtórzył. Ayla zaczynała rozumieć. Przyjrzała się jego gestowi i spróbowała go powtórzyć. Creb potakuje! To o to mu chodzi! Ten gest! Chce, żebym zrobiła ten gest. Powtórzyła gest i powiedziała słowo. Nie rozumiała, co ono znaczy, ale przynajmniej to było to, czego od niej chciał, kiedy wymawiał słowo. Creb obrócił ją i kuśtykając, wrócił pod drzewo. Kiedy ku niemu szła, jeszcze raz wskazał na jej stopy i powtórzył kombinację słowa z gestem. Nagle Ayla doznała olśnienia. Zrozumiała związek słowa i gestu. Ruszanie stopami! Chodzenie! O to mu chodzi! Nie tylko stopy. Gest ręką ze słowem stopy oznacza chodzenie! Jej umysł pracował gorączkowo. Przypomniała sobie, że ludzie klanu zawsze poruszali rękami. Oczyma wyobraźni widziała Izę i Creba, kiedy są razem i żywo gestykulują. Używają niewielu słów, lecz stale poruszają rękami. Czyżby ze sobą rozmawiali? Czy klan tak się ze sobą porozumiewa? Czy to dlatego mówią tak mało? Czyżby porozumiewali się za pomocą rąk? Creb usiadl. Ayla stała przed nim, próbując opanować swe podniecenie. - Stopy - powiedziała, wskazując na dół. - Tak - przytaknął z zaciekawieniem. Odwróciła się i odeszła. Kiedy wracała w jego kierunku, wykonała gest i powiedziała słowo "stopy". - Tak, tak! To jest to! O to chodzi! - powiedział. Pojęła! Chyba zrozumiała! Dziewczynka na moment przystanęła, a potem odwróciła się i odbiegła: Przebiegła przez niewielką polankę i wróciła do Creba. Dysząc, wyczekująco stanęła przed nim. - Bieg - pokazał gestem. Ayla przypatrywała mu się bacznie. Gest był inny - podobny do pierwszego, ale jednak różny. - Bieg - powtórzyła wciąż nieco niepewnie. A więc zrozumiała! Creb był podekscytowany. Jej gest był niezdarny, nawet małe dzieci klanu robiły to lepiej, ale najważniejsze, że pojęła zasadę. Pokiwał z uznaniem głową, a Ayla o mało go nie przewróciła, gdy z radością rzuciła mu się na szyję. Stary czarownik instynktownie rozejrzał się wokoło. Okazywanie czułości ograniczone było tylko do obrębu ogniska. Wiedział jednak, że są sami. Kaleka odpowiedział delikatnym uściskiem i poczuł nagły i nie znany dotychczas przypływ gorąca. Przed Aylą otworzył się zupełnie nowy świat. Miała wrodzone umiejętności aktorskie i talent do naśladownictwa, więc bez kłopotu kopiowała gesty Creba. Ze względu na jego ułomność, były to jednak tylko przybliżenia właściwych ruchów. Dopiero Iza nauczyła ją subtelnych detali. Ayla uczyła się jak małe dziecko, zaczynając od wyrażania najprostszych potrzeb, lecz czyniła szybkie postępy. Zbyt długo nie mogła się porozumieć; teraz chciała nadrobić to jak najszybciej. Kiedy zaczęła co nieco rozumieć, życie klanu stało się dla niej bardziej oczywiste. Z uwagą przyglądała się ludziom, próbując pojąć, co mają sobie do przekazania. Początkowo traktowali ją jak dziecko, tolerując jej ciekawość. Z czasem niechętne spojrzenia w jej kierunku coraz dobitniej świadczyły, że taki brak ogłady nie będzie dłużej tolerowany. Podglądanie i podsłuchiwanie uważane było za wysoce niestosowne; zwyczaj nakazywał odwracać oczy, gdy inni rozmawiali ze sobą. Problem wybuchnął pewnego letniego wieczoru. Po wieczornym posiłku członkowie klanu siedzieli w jaskini dookoła rodzinnych ognisk. Słońce zaszło już za horyzont, a ostatnie jego promienie podświetlały sylwetki drzew poruszanych nocnym wiatrem. Przy wejściu do jaskini paliło się ognisko, które miało za zadanie nie tylko odstraszać złe duchy i ciekawskie drapieżniki, ale i ogrzewać wpływające do wnętrza powietrze. Z ogniska unosiły się wstęgi dymu i fale gorąca, powodując, że drzewa i krzewy, które znajdowały się za nim, jakby tańczyły w takt migotliwych płomieni. Światło ogniska rzucało cienie na chropowate ściany jaskini. Ayla siedziała w kamiennym kręgu opasującym terytorium Creba, wpatrując się w krąg Bruna. Broud był rozdrażniony, korzystając więc z męskich przywilejów wyładowywał się na matce i Odze. Dzień zaczął się dla Brouda kiepsko; potem było jeszcze gorzej. Stracił wiele czasu na wytropienie i podejście czerwonego lisa, lecz chybiony rzut kamieniem sprawił, że futro, które Broud wspaniałomyślnie przyrzekł Odze, zbiegło w gęstwinę krzaków. Pełen wyrozumiałości wzrok Ogi jeszcze bardziej drażnił jego urażoną dumę; to on powinien wybaczać różne uchybienia, a nie odwrotnie. Kobiety, zmęczone ciężkim dniem, próbowały dokończyć swe obowiązki. Ebra, poirytowana w końcu ciągłymi uwagami Brouda, wykonała delikatny gest w stronę Bruna. Przywódca doskonale zdawał sobie sprawę z wyniosłego, pełnego pretensji zachowania młodzieńca. Broud miał co prawda do tego prawo, lecz Brun czuł, że kobietom należy się odrobina wyrozumiałości - i bez ciągłych żądań Brouda były już dość zajęte i zmęczone. - Broud, daj im spokój. Mają dość pracy - z cichą naganą nalegał Brun. Ta reprymenda - to było za wiele, zwłaszcza od Bruna i w obecności Ogi. Broud w ponurym nastroju odszedł na skraj kręgu i spostrzegł, że Ayla patrzy na niego. Nie rwało znaczenia, że uchwyciła zaledwie przebłysk sprzeczki przy sąsiednim ognisku. Dla Brouda liczył się tylko fakt, że ten brzydki, mały intruz był świadkiem, jak Broud został upomniany niczym dziecko. Był to decydujący cios dla jego miłości własnej. Nie ma nawet na tyle ogłady, żeby się odwrócić, pomyślał. Nie ona jedna będzie lekceważyć zasady dobrego wychowania. Nagromadzone w ciągu całego dnia niepowodzenia i frustracje dopełniły czary goryczy. Broud skierował w stronę znienawidzonej dziewczynki wrogie spojrzenie. Creb zdawał sobie sprawę ze sprzeczki przy ognisku Bruna, tak jak i z obecności wszystkich innych osób. Przeważnie ignorował szmery wypełniające jaskinię, lecz był wyczulony na wszystko, co dotyczy Ayli. Wiedział, że spojrzenie Brouda było świadomym i złośliwym przekroczeniem obowiązujących zasad. Broud za bardzo nie lubi dziecka, pomyślał Creb. Dla jej własnego dobra trzeba ją będzie nauczyć dobrych manier. - Ayla! - zawołał stanowczym głosem. Podskoczyła na jego dźwięk. - Nie patrz na ludzi! - pokazał. Była zaskoczona. - Dlaczego nie? - zapytała. - Nie patrz, nie wpatruj się; ludzie nie lubią - próbował wyjaśnić. Zdawał sobie sprawę, że Broud przygląda się kątem oka, nawet nie próbując ukryć zadowolenia z powodu bury, którą dziewczynka dostawała od Mog-ura. Czarownik i tak zbytnio ją faworyzuje, pomyślał Broud. Gdyby mieszkała ze mną, wkrótce pokazałbym jej, jak kobieta powinna się zachowywać. - Chcę się uczyć - pokazała Ayla, wciąż zaskoczona i odrobinę dotknięta. Creb bardzo dobrze wiedział, dlaczego Ayla przygląda się innym, ale kiedyś musi się nauczyć. Być może pohamuje to nienawiść Brouda, kiedy ten zobaczy, że dziewczynka jest karcona za przypatrywanie się innym. - Ayla, nie patrzeć - pokazał Creb z surowym wyrazem twarzy. - Źle. Ayla nie odpowiadać, kiedy mówi mężczyzna. Źle. Ayla nie patrzeć na ludzi przy swoich ogniskach. Źle. Źle. Rozumiesz? Creb był szorstki. Chciał, żeby dobrze go zrozumiała. Zauważył, że na znak Bruna Broud podniósł się i wrócił do ogniska w o wiele lepszym nastroju. Ayla była zdruzgotana. Creb nigdy nie był dla niej niemiły. Myślała, że cieszy go, iż uczy się ich języka - a teraz mówi, że to niegrzecznie przyglądać się innym, żeby nauczyć się więcej. Była zdezorientowana i dotknięta, łzy napłynęły jej do oczu i stoczyły się po policzkach. - Iza! - zawołał zaniepokojony Creb. - Chodź tutaj! Coś się dzieje z oczami Ayli. - Oczy członków klanu wilgotniały tylko wtedy, gdy coś się w nie dostało, gdy cierpieli na katar lub jakąś chorobę oczu. Creb nie widział więc nigdy łez nieszczęścia. Przybiegła Iza. - Popatrz na to! Jej oczy łzawią. Może wpadła jej jakaś iskra. Lepiej się temu przyjrzyj - nalegał. Iza zaniepokoiła się. Podniosła powieki i zajrzała głęboko w oczy dziecka. - Oko boli? - zapytała. Uzdrowicielka nie zauważyła żadnego śladu podrażnienia. Nie wyglądało na to, że coś było nie w porządku z jej oczami - po prostu łzawiły. - Nie, nie boli. - Ayla pociągnęła nosem. Nie rozumiała, dlaczego martwią się jej oczami, ale zdała sobie sprawę, że troszczą się o nią, nawet jeżeli Creb powiedział, że była niegrzeczna. - Dlaczego Creb zły, Iza? - zapytała pochlipując. - Musisz nauczyć się, Ayla - tłumaczyła Iza, patrząc poważnie na dziewczynkę. - Niegrzecznie patrzeć. Niegrzecznie patrzeć na czyjeś ognisko, patrzeć, o czym rozmawiają przy ognisku. Ayla musi się nauczyć, kiedy mężczyzna mówi, kobieta ma mieć spuszczony wzrok, o tak - pokazała. - Kiedy mężczyzna mówi, kobieta musi patrzeć w dół. Nie pytaj. Tylko dzieci mogą patrzeć. Dzieci. Ayla jest duża. Ludzie się denerwują na Aylę. - Creb się denerwuje? Nie lubi mnie? - zapytała, na nowo wybuchając płaczem. Mimo że Izę wciąż zastanawiało łzawienie oczu dziecka, zrozumiała, na czym sprawa polega. - Creb lubi Aylę. Iza też. Creb uczy Aylę. Nie tylko języka. Naucz się zwyczajów klanu - powiedziała kobieta, biorąc dziewczynkę w ramiona. Trzymała ją delikatnie, kiedy Ayla wypłakiwała swój żal, potem wytarła jej spuchnięte, wilgotne oczy kawałkiem miękkiej skóry i zajrzała w nie jeszcze raz, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. - Co się dzieje z jej oczami? - zapytał Creb. - Jest chora? - Myślała, że jej nie lubisz i jesteś na nią zły. To dlatego oczy jej łzawiły. Może takie jasne oczy jak jej są słabe. Ja w nich nic nie widzę, a ona mówi, że nie bolą. Chyba jej oczy łzawią ze smutku, Creb - wyjaśniła Iza. - Smutek? Była taka smutna, bo myślała, że jej nie lubię i dlatego zachorowała? Dlatego zaczęły jej łzawić oczy? Zdziwiony mężczyzna nie mógł w to uwierzyć. Miał mieszane uczucia. Może jest chorowita? Wydawała się zdrowa, ale nikt przecież nie choruje dlatego, że wydaje mu się, iż inni go nie lubią. Z wyjątkiem Izy nikt nie traktował go w ten sposób - ludzie bali się go, wzbudzał w nich lęk, szanowali go, lecz nikt nigdy nie chciał, by Creb go lubił. Może Iza ma rację, może jej oczy są słabe, ale wzrok ma dobry. Trzeba jej jakoś uświadomić, że dla własnego dobra musi nauczyć się zwyczajów klanu. Jeżeli tego nie zrobi, Brun ją oddali. Może tak postąpić. Ale to wcale nie znaczy, że ja jej nie lubię. Lubię ją, przyznał się przed samym sobą. Mimo że jest dziwna, bardzo ją lubię. Ayla, powłócząc nogami, podeszła do kalekiego starca. Nerwowo wpatrywała się w czubki swoich stóp. Stanęła przed nim i podniosła głowę ze smutnymi, okrągłymi oczyma, wciąż jeszcze mokrymi od łez. - Już nie patrzę - pokazała. - Creb nie zły? - Nie - odpowiedział - nie jestem zły, Ayla. Ale należysz teraz do klanu, należysz do mnie. Musisz nauczyć się języka, ale też i zwyczajów klanu. Rozumiesz? - Należę, Creb? Creb mnie lubi? - zapytała. - Tak, lubię cię, Ayla. Twarz dziewczynki rozjaśnił uśmiech. Wyciągnęła ręce i objęła go, a potem wczołgała się kalece na kolana i przytuliła do niego. Creba zawsze intrygowały dzieci. Gdy jako Mog-ur objawiał totem dziecka, rzadko zdarzało się, by matka nie okazywała zadowolenia z wyboru. W opinii klanu umiejętności te były wynikiem czarów, ale tak naprawdę decydowała obserwacja. Dzieci towarzyszyły mu od momentu ich narodzin. I mimo że stary kaleka często widział rodziców pieszczących i bawiących się z dziećmi, sam nigdy nie zaznał radości trzymania dziecka w ramionach. Mała, wyczerpana emocjami, zasnęła. Czuła się bezpieczna przy boku groźnego czarownika. Zastąpił w jej sercu innego mężczyznę, którego wspominała już tylko podświadomie. Patrząc na spokojną, ufną twarz obcej dziewczynki, którą trzymał na kolanach, poczuł, że i w jego sercu kiełkuje miłość. Gdyby była jego własnym dzieckiem, nie mógłby kochać jej bardziej. - Iza - zawołał miękko. Kobieta wzięła od niego śpiące dziecko, lecz zdążył je jeszcze przedtem lekko uścisnąć. - Choroba ją wyczerpała - powiedział, gdy uzdrowicielka ułożyła dziecko do snu. - Niech jutro odpoczywa, a ty rano jeszcze raz sprawdź jej oczy. - Tak, Creb - kiwnęła głową. Iza kochała swego kalekiego brata i lepiej niż ktokolwiek inny znała wrażliwą duszę kryjącą się pod ponurą powierzchownością. Jedynie obawa, że dziecko, które w sobie nosiła, będzie płci męskiej, mąciła jej radość. Gdyby urodziła syna, trzeba by wychować go na myśliwego. Była z tego samego rodu co Brun; ich matka była partnerką poprzedniego przywódcy. Gdyby coś stało się Brunowi, lub gdyby jego partnerka nie dała mu syna, przywództwo klanu przypadłoby synowi Izy. Brun byłby zmuszony oddać ją i dziecko któremuś z myśliwych lub zaopiekować się nią samemu. Iza codziennie prosiła swój totem, by jej nie narodzone dziecko było dziewczynką, lecz nie mogła pozbyć się obaw. W miarę upływu lata delikatna cierpliwość Creba i wielki entuzjazm Ayli spowodowały, że dziewczynka poznała nie tylko język, ale i obyczaje przybranego ludu. Odwracanie wzroku, by zapewnić członkom klanu jedyny dostępny im rodzaj intymności, było zaledwie pierwszą z wielu trudnych lekcji. O wiele trudniejsze było okiełznanie naturalnej ciekawości i żywiołowości dziewczynki, by wpoić jej zwyczajowe posłuszeństwo kobiet. Creb i Iza również się uczyli. Odkryli, że kiedy Ayla wykonywała grymas, polegający na rozciągnięciu ust i obnażeniu zębów, czemu często towarzyszył przydech, oznaczało to radość, a nie wrogość. Nigdy nie udało im się pozbyć obaw co do słabości jej oczu, które łzawiły, gdy Ayla była smutna. Iza wysnuła wniosek, że słabość ta jest typowa dla jasnych oczu i zastanawiała się, czy cecha ta jest u Innych normą, czy też jest to indywidualna przypadłość Ayli. Dla pewności Iza przemyła jej oczy przezroczystym płynem uzyskanym z białawoniebieskiej rośliny rosnącej w głębi lasu. Żywiła się ona gnijącym drewnem i roślinami ponieważ sama nie posiadała chlorofilu a jej błyszcząca powierzchnia czerniała przy dotyku. Iza nie znała nic lepszego na ból i zapalenie oczu niż ten chłodny płyn zbierany po złamaniu łodygi rośliny i zawsze go stosowała, gdy dziecko płakało. Ayla nie płakała często. Choć łzy nieraz przyciągały uwagę innych, mocno walczyła ze sobą, by je powstrzymywać. Nie tylko były przyczyną zaniepokojenia dwóch osób, które kochała, lecz i pozostałym przypominały o jej odmienności - a Ayla bardzo chciała dostosować się do reszty i zostać zaakceptowana. Klan powoli zaczynał nabierać do niej zaufania, lecz nadal zwracał uwagę na jej odmienność. Ayla również coraz lepiej ich poznawała i coraz bardziej akceptowała. Choć zaciekawiała mężczyzn, poniżej godności było okazać zainteresowanie dzieckiem pici żeńskiej, bez względu na to, jak było niezwykłe. Ayla ignorowała ich w takim samym stopniu, w jakim oni ignorowali ją. Brun okazywał jej więcej zainteresowania niż cała reszta, lecz bała się go - był surowy, a jej przymilność nie robiła na nim takiego wrażenia jak na Crebie. Nie mogła wiedzieć, że dla pozostałych członków klanu Mog-ur wydawał się o wiele bardziej posępny i powściągliwy niż Brun. Ludzi zaskakiwała więź, jaka wytworzyła się pomiędzy straszliwym czarownikiem a małą, obcą dziewczynką. Ayla nie lubiła młodego mężczyzny, który dzielił ognisko Bruna. Broud zawsze miał ponury wyraz twarzy, kiedy na nią spoglądał. Najszybciej Ayla zapoznała się z kobietami. Spędzała z nimi dużo czasu, z wyjątkiem chwil, gdy przebywała przy ognisku Creba lub gdy uzdrowicielka zabierała ją na poszukiwanie roślin. Początkowo chodziła po prostu krok w krok za Izą, przyglądając się, jak kobiety ściągają i wyprawiają skóry zwierząt, wycinają rzemienie z jednego kawałka skóry, plotą kosze, maty czy sieci, wycinają miski z kawałków drewna, zbierają i zaprawiają pożywienie na zimę, przygotowują posiłki i posłusznie wykonują polecenia mężczyzn. Kiedy spostrzegły zainteresowanie dziecka, nie tylko pomogły mu w nauce języka, ale i zaczęły uczyć je tych pożytecznych umiejętności. Ayla była delikatniej zbudowana niż kobiety i dzieci klanu jej wątła sylwetka nie mogła równać się z ich potężną muskulaturą i grubymi kośćmi - ale była za to zadziwiająco zwinna. Cięższe prace sprawiały jej kłopot, natomiast jak na dziecko dobrze radziła sobie z wyplataniem koszyków i cięciem rzemienia na równe kawałki. Szybko polubiły się też z pogodną Iką. Kobieta pozwalała Ayli nosić Borga, gdy spostrzegła zainteresowanie dziewczynki dzieckiem. Uka i pomimo swej oschłości, Ovra były również dla Ayli bardzo miłe. Ich własny żal po stracie partnera podczas trzęsienia ziemi uczulił je na nieszczęście sieroty. Ayla nie miała jednak przyjaciół do zabawy. Jej pierwsze, ciepłe kontakty z Ogą znacznie ochłodły po ceremonii. Oga była rozdarta pomiędzy Aylą i Broudem. Choć dziewczynka była młodsza od Ogi, był to ktoś, z kim mogła dzielić się swymi dziewczęcymi problemami. Ponieważ spotkał je ten sam los - Oga czuła więź z małą sierotą. Jednakże stosunek Brouda do niej był aż nadto oczywisty. Oga postanowiła więc unikać Ayli, choć czyniła to niechętnie. Z wyjątkiem wspólnych prac dziewczynki rzadko się kontaktowały. Kiedy wielokrotne próby nawiązania przez Aylę przyjaźni spełzły na niczym, zrezygnowała i postanowiła więcej nie próbować. Ayla nie lubiła bawić się z Vornem. Choć był od niej o rok młodszy, dla niego zabawa polegała na wydawaniu Ayli poleceń. Dziewczynce wciąż trudno było pogodzić się ze sposobem, w jaki dorośli mężczyźni odnosili się do kobiet. Kiedy się buntowała, powodowała wybuch złości zarówno wśród mężczyzn, jak i kobiet. Zwłaszcza Aga, matka Vorna dumna była, że jej syn uczy się zachowywać jak prawdziwy mężczyzna, a i bardzo dobrze zdawała sobie sprawę z niechęci, jaką Broud darzył Aylę. Pewnego dnia Broud zostanie przywódcą, a jeżeli syn pozyska jego względy, może nawet zostać wybrany na zastępcę. Aga korzystała z każdej sposobności, by zaprezentować syna w korzystnym świetle. Kiedy pojawiał się Broud, a Vorn był w towarzystwie Ayli, Aga natychmiast odciągała syna. Przy pomocy kobiet Ayla czyniła bardzo szybkie postępy w porozumiewaniu się. Jednego wszak gestu nauczyła się z własnych obserwacji. Wciąż przyglądała się ludziom - nie sposób było tego nie robić - lecz teraz robiła to o wiele bardziej dyskretnie. Pewnego popołudnia obserwowała Ikę bawiącą się z Borgiem. Ika wykonała do swego syna pewien gest, wielokrotnie go powtarzając. Kiedy niezdarne ruchy ręki dziecka zaczęły przypominać ów gest, z dumą zawołała inne kobiety. Później Ayla zauważyła, że Vorn używa tego samego gestu w stosunku do Agi. Nawet Ovra posługiwała się nim, rozpoczynając rozmowę z Uką. Wieczorem nieśmiało podeszła do Izy, a kiedy kobieta podniosła wzrok, Ayla uczyniła gest. Iza szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. - Creb! - zawołała. - Kiedy nauczyłeś ją nazywać mnie mamą? - Nie uczyłem jej tego, Iza - odpowiedział Creb. - Musiała sama się tego nauczyć. Iza odwrócila się do dziewczynki. - Sama się tego nauczyłaś? - zapytała. - Tak, mamo - Ayla powtórzyła gest. Nie była do końca pewna, co ten gest oznacza, ale domyślała się. Wiedziała, że używają go dzieci w stosunku do kobiet, które się nimi opiekują. I chociaż jej umysł wyparł się wspomnienia o własnej matce, jej serce nie zapomniało. Miejsce kobiety, którą Ayla kochała i straciła, zajęła Iza. Kobieta, która pozostawała bezdzietna przez taki długi czas, poczuła nagły przypływ emocji. - Moja córka - powiedziała, obejmując ją spontanicznie. Moje dziecko. Od samego początku wiedziałam, że jest moją córką, Creb. Czyż nie mówiłam? Dostałam ją; duchy chciały, żeby była moja, jestem tego pewna. Creb nie dyskutował z nią. Może ma rację? Od tego wieczora złe sny Ayli zaczęły ustępować, choć miewała je nadal od czasu do czasu. Dwa z nich powtarzały się najczęściej. W jednym chowała się w ciasnej jaskini, próbując ujść ogromnym pazurom. Drugi był bardziej niejasny i niepokojący. Czuła, że ziemia drży, słyszała głębokie dudnienie i miała nieskończenie bolesne poczucie straty. I choć coraz rzadziej, krzyczała coś w swym języku, gdy budziła się i mocno przywierała do Izy. Początkowo zdarzało jej się używać swego języka, ale w miarę jak coraz lepiej poznawała język klanu, pojawiał się on już tylko w snach. Później zniknął nawet ze snów, lecz mimo to zawsze budziła się z koszmaru o trzęsieniu ziemi w nieutulonym żalu. Krótkie, gorące lato dobiegało końca. Jesienne przymrozki ochłodziły powietrze, a zielone lasy pokryły się szkarłatem i żółcią. Nieliczne opady śniegu szybko zmywane były obfitymi jesiennymi deszczami. Drzewa traciły swe kolorowe okrycia i czuło się już nadchodzące chłody. Nieco później, kiedy już tylko pojedyncze liście wytrwale trzymały się nagich konarów i gałęzi, krótkotrwałe ocieplenie przyniosło ze sobą ostatnie wspomnienia lata. W końcu przenikliwe wiatry i dojmujące chłody na dobre skazały klan na pobyt w grocie. Wszyscy siedzieli na zewnątrz jaskini, ciesząc się ostatnimi promieniami słońca. Na szerokim podeście przed wejściem kobiety przesiewały zebrane w stepie ziarno. Wiatr harcował z suchymi liśćmi, nadając tym pozostałościom letniej obfitości złudzenie życia. Korzystając z wietrznej pogody, kobiety podrzucały ziarno w płaskich, szerokich koszach, by wiatr wywiał lekkie plewy. Iza pochylała się nad Aylą i pokazywała jej, w jaki sposób podrzucić ziarno, by nie zostało wywiane razem z plewami i okruchami źdźbeł. Ayla czuła na plecach twardy, wystający brzuch Iry; poczuła też nagły skurcz, po którym kobieta natychmiast zaprzestała pracy. Chwilę potem Iza odeszła od grupy i w towarzystwie Ebry i Uki weszła do jaskini. Dziewczynka rzuciła lękliwie okiem na grupę mężczyzn, którzy przerwali rozmowę, odprowadzając kobiety wzrokiem. Spodziewała się, że skrzyczą je za odejście przed końcem pracy, lecz zachowywali się dziwnie pobłażliwie. Ayla, ryzykując ich gniew, podążyła za kobietami. W jaskini Iza odpoczywała na posłaniu, a Ebra i Uka siedziały po bokach. Dlaczego Iza leży w środku dnia, pomyślała Ayla. Czyżby była chora? Uzdrowicielka spostrzegła zaniepokojenie Ayli i wykonała uspokajający gest, lecz to nie przekonało dziewczynki. Jej niepokój wzrósł, gdy zobaczyła wywołany kolejnym skurczem grymas bólu na twarzy swej przybranej matki. Ebra i Uka rozmawiały z Izą o drobiazgach, o zbieraniu żywności i o zmianach pogody. Ayla w ich zachowaniu i gestach szybko wyczuła napięcie. Coś chyba było nie tak. Postanowiła, że nie opuści Izy, dopóki nie dowie się, o co chodzi, i usiadła u jej stóp. Pod wieczór przyszła Ika z Borgiem na ręku, a potem Aga przyprowadziła Onę. Obie kobiety usiłowały dodać Izie otuchy. Ovra i Oga stojąc przy poslaniu Izy, pełne były ciekawości i niepokoju. Choć córka Uki nie miała jeszcze partnera, była już kobietą i Ovra wiedziała, że może rodzić dzieci. Oga wkrótce miała stać się kobietą i obie były bardzo ciekawe tego, co dzieje się z Izą. Kiedy Vorn spostrzegł, że Aba dołącza do córki, postanowił sprawdzić, dlaczego wszystkie kobiety zbierają się przy ognisku Mog-ura. Podszedł do nich i wpełzł na kolana Agi, obok swej siostry. Ponieważ Aga karmiła Onę, Aba wzięła go na kolana. Nie zobaczył jednak nic ciekawego - jedynie odpoczywającą uzdrowicielkę - więc postanowił wracać. Niedługo potem kobiety zaczęły się rozchodzić, by przygotować wieczorny posiłek. Mimo znaczących spojrzeń Ebry i Ogi, Uka pozostała z Izą. Ebra podała jedzenie Crebowi i Brunowi, a potem przyniosła posiłek Uce, Izie i Ayli. Ovra przygotowała posiłek dla partnera swojej matki, ale wróciły szybko wraz z Ogą, gdy Grod dołączył do przywódcy i Creba. Nie chciały niczego opuścić i usiadły przy nieruchomej Ayli. Iza wypiła zaledwie kilka łyków naparu, Ayla też nie byla zbyt głodna - z nerwów zaledwie napoczęła swoje jedzenie. Co dolega Izie? Dlaczego nie wstaje, by przygotować Crebowi wieczorny posiłek? Dlaczego nie ma tutaj Creba, żeby poprosił duchy o zdrowie dla Izy? Dlaczego siedzi z resztą mężczyzn przy ognisku Bruna? Iza parła coraz mocniej. Co chwila oddychała szybko, a potem mocno parła, trzymając obie kobiety za ręce. Wszyscy członkowie klanu czuwali tej nocy. Mężczyźni, zebrani dookoła ogniska przywódcy, udawali, że zatopieni są w śmiertelnie poważnej rozmowie. Jedynie ukradkowe spojrzenia zdradzały ich prawdziwe zainteresowanie. Kobiety co chwila podchodziły i dowiadywały się o stan Izy; czasem przystawały na moment. Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali, aż uzdrowicielka urodzi. Było już bardzo późno. Nagle rozpoczęła się nerwowa krzątanina. Ebra rozłożyła skórę, a Uka pomogła Izie unieść się do pozycji siedzącej. Iza oddychała ciężko, głośno krzycząc podczas parcia. Ayla trzęsła się ze strachu, siedząc między Ovrą i Ogą. Obie jęczały i napinały mięśnie, jakby starając się pomóc Izie. Uzdrowicielka wzięła głęboki oddech. Wśród zgrzytania zębami i intensywnego parcia w fontannie wody ukazała się główka dziecka. Jeszcze jedna próba i główka znalazła się na zewnątrz. Potem było już łatwiej i Iza wydała na świat mokre, drżące niemowlę. Ostatnim wysiłkiem Iza wydaliła masę okrwawionych tkanek. Wyczerpana porodem położyła się na nowo. Ebra wzięła dziecko, oczyściła mu palcem jamę ustną ze śluzu i położyła je na brzuchu Izy. Kiedy uderzyła w stopy dziecka, jego usta się otworzyły i głośny wrzask obwieścił pierwszy samodzielny oddech pierworodnego dziecka Izy. Ebra przewiązała łożysko kawałkiem czerwonego ścięgna, przegryzła je i podniosła dziecko, by Iza mogła je zobaczyć. Wstała i podeszła do własnego ogniska, żeby donieść partnerowi o szczęśliwym porodzie i płci dziecka. Usiadła przed Brunem, schyliła głowę, a po klepnięciu w ramię uniosła wzrok. następny |