ďťż
Lemur zaprasza
W chałupie już zastała niemały rwetes przygotowań. Jambroży nagrzewał się przed kominem wiodąc swoim zwyczajem przekpinki z Jagustynką, tęgo zajętą wyparzaniem statków, aż para zapełniła całą izbę. - Czekałem na was, bych przedzwonić pałą po łbie świńtuchowi! - Żeście to pośpieszyli tak rychło! - Rocho me zastępuje w zakrystii, Walek księży zakalikuje organiście, a Magda kościół podmiecie. Narychtowałem wszystko, by ino wama zawodu nie zrobić! Księża dopiero po śniadaniu wezmą się do spowiedzi. Ale też ziąb dzisiaj, jaże kości truchleją! - wykrzyknął żałośnie. - Zęby w ogniu suszą i na ziąb narzekają! - zdziwiła się Józka. - Głupia, na wnątrzu zimno, jaże mi ten drewniany kulas stergnął. - Zaraz naszykuję wama rozgrzywkę, Józia, namocz duchem śledzie. - Dajcie, jakie są, jeno sporo gorzałką zalać, to galanto sól wyciągnie. - A wy zawdy po swojemu, bych o północku w kieliszki zadzwonili, wstaniecie radzi na pijatykę - zauważyła złośliwie Jagustynka. - Prawda wasza, babciu, ale widzi mi się, że wama cosik ozór skiełczał i radzi byście go też w gorzałce pomoczyć, co? - śmiał się zacierając ręce. - Jeszczech byś me, stary zbuku, nie przepił. - Ludzi coś mało ciągnie do kościoła - przerwała im Hanka, wielce nierada tym przymówkom do gorzałki. - Bo wczas, jeszcze się zlecą, w dyrdy bieżyć będą wytrząchać grzechy. - I polenić się, co nowego posłyszeć i świeżych grzechów nabrać... - Od wczoraj już się dziewuchy szykowały - pisnęła skądciś Józia. - Juści, bo im przed swoim dobrodziejem wstyd - dogadywała stara. - Babciu, wam byłby już czas siąść na pokutę w kruchcie i te paciorki prząść, a nie ogadywać drugich! - Poczekam, byś siadł wpodle, kuternogo! - Mam czas, pierwej waju pięknie przedzwonię i łopatą oklepię... - Nie tykajcie me, bom zła! - warknęła cicho. - Kijaszkiem się zastawię i nie ugryziecie, a ząbków szkoda, ile że ostatnie... Jagustynka cisnęła się ze złością, ale nie odrzekła, bo i właśnie Hanka nalewała kieliszek przepijając do nich, a Józka podała śledzia, którego otrząskał o drewno nogi, ze skóry obłupił, na wąglikach przypiekł i ze smakiem zjadł. - Dosyć zabawy! do roboty, ludzie! - zawołał naraz zrzucając kożuch, zakasał rękawy, poostrzył jeszcze na osełce noża, wziął z kąta tęgą pałę do rozcierania ziemniaków la świń i ruszył żwawo na dwór. Wszyscy też poszli za nim w podwórze, on zaś z Pietrkiem wywodził z chlewu opierającego się silnie wieprzka. - Nieckę na krew, a prędko! - krzyknął. Przynieśli wnet, wieprzek czochał się o węgieł i pokwikiwał z cicha... Stali kołem w milczeniu patrząc w jego białe boki i tłusty, obwisły brzuch, a moknąc galanto, bo deszcz mżył coraz gęstszy i mgły zwalały się na sad. Łapa jeno naszczekiwał obiegając dokoła. Jakieś kobiety przystawały w opłotkach i kilkoro dzieci wieszało się na płotach, ciekawie naglądając. Jambroż się przeżegnał, pałę nieco wziął za się i jął zachodzić wieprzkowi z boku. Naraz przystanął, rękę odwiódł, przechylił się bokiem tak mocno, jaże mu guzik pod szyją puścił u koszuli, naprężył się i kiej nie huknie w wieprzkowy łeb między uszy, aż świńtuch z kwikiem padł na przednie nogi, a potem kiej mu nie poprawi już obu rękoma, że zwalił się na bok wierzgając kulasami, wtedy mu w mig przysiadł na brzuchu, nożem błysnął i aż po osadę wbił w serce. Podstawili niecki, krew chlusnęła kiej z sikawki, aż na ścianę chlewa, i jęła z bulgotem spływać parując niby wrzątek. - Pódzi, Łapa! widzisz go, juchy mu się chce, post przeciek! - ozwał się wreszcie odganiając psa i dysząc ciężko. Zmęczył się był nieco. - W ganku oparzycie? - Do izby wniesę koryto, przecież trza go uwiesić do rozbierania.. - W izbie ciasno, myślałam. - Macie drugą stronę, ojcową, tam dużo miejsca, staremu to nie przeszkodzi... ino prędzej, bo nim ostygnie, łacniej mu szerść puści! - rozkazywał obdzierając mu tymczasem ze grzbietu szczecinę co dłuższą. A w parę pacierzy wieprzek już oparzony, obrany ze szczeciny, wymyty, wisiał w Borynowej izbie, rozpięty na orczyku przywiązanym do belki. Jagny nie było, poszła zaraz z rana do kościoła, ani się spodziewając, co ma nastąpić; jeno stary jak zwykle na łóżku leżał, wpatrzony gdziesik nieprzytomnymi oczyma. Zrazu sprawiali się cicho, często obzierając się na chorego, ale że się nie poruchiwał nawet, zabaczyli wnet o nim, mocno zajęci wieprzkiem, któren nie zawiódł przewidywań, bo słoninę na grzbiecie miał grubą dobrze na sześć palców i sielne sadło. |