ďťż
Lemur zaprasza
ŹRÓDŁO Kiedy błądziłem w Piekle, o którym nie śpiewam Dlatego, że mi klątwy się pierw w usta kleją, Jak muchy brzydkie, które ze skwarów szaleją - I nie śpiewam dlatego, że - nim pocznę - ziewam; Kiedy błądząc przeszedłem kolumnadę-nudów Długą i prostą - tudzież kaprysów przedsienia I niedogasłych w piasku cmentarz-wielkoludów, Ruszających się sennie... pod brukiem z kamienia; Gdy przemierzyłem kroki memi przedpokoje Nerwów-głupich, co ciągle przymierzają stroje, A nie są nigdy na czas ubrane weselny!... - Gdy przestąpiłem nędzy-próg - kłamstwa-podwoje I mijałem już zbrodni-labirynt bezczelny, Po-oklejany zewsząd wyrokami prawa - - Znalazłem się na miejscu, gdzie pod stopą lawa Stygła - i szedłem dalej w powietrzu i porze, I świetle - które były rzetelnie bez-Boże!... - Na podobieństwo łanów zwęglonych wulkanem Lub morza, co zatęchło postępem wstrzymanym Morza fal, które stojąc poglądały wzajem - Zadziwione niezwykłym głębi obyczajem - Jak Sfinksy - - zaś nad niemi pelikanów nieco Z otwartymi gardłami, co schły od pragnienia, I gwiazd parę czerwonych, które w otchłań lecą, Gasnąc... ... tam szedłem - (spomnieć trudno bez wytchnienia!...) - Szedłem tam - - kędy? wątpiąc... gdy roślinka drobna Blada i do niewprawnie wyszytej podobna Szepnęła mi: "... jest źródło..." - a dalej w parowie, Poczułem cóś... jak wilgoć. Z tejże samej strony Śmiech mię doleciał gorzki i szmer przytłumiony I obaczyłem męża z rękoma na głowie, Jak kiedy kto przenosi całą swoją siłę W stopy własne - - ten deptał modrą źródła żyłę - Jakoby wstęgę, która mu sandał oplotła Lub szargała się w prochu, gdzie ją stopa wgniotła - Śmiech człowieka był wściekły, wymowa odrębna: Coś jak łoskot za trumną noszonego bębna, Którym pobrzmiewał sarkazm, chrypnąc z nienawiści: "Patrzcie!... jak Duch-stworzenia obuwie mi czyści!..." |