ďťż
Lemur zaprasza
/ Spis Treści / WSPÓŁCZEŚNI UZDRAWIACZE POLSCY Znane postacie w bioenergoterapii polskiej Zaprezentuję teraz tylko kilku z dużego grona działających współcześnie uzdrawiaczy i bioenergoterapeutów polskich. Tych, o których mówi się najczęściej i którzy rozpoczęli pierwsze kontakty ze światem nauki. Wielu tu z wymienionych owocnie pomaga chorym, a uzdrawiając, buduje pomost dla porozumienia tradycyjnej medycyny z tymi, których działalność uważana jest jeszcze za magię... Godną szacunku jest ich działalność, gdyż niezależnie od tego, jakimi pobudkami kierują się, zmierzają do jednego pomocy tym, którzy tego oczekują. Czesław Andrzej Klimuszko (25) jest niezaprzeczalnie pierwszą postacią w bioenergoterapii polskiej. Mimo, że nie żyje już od paru lat, to nadal uważany jest za czołowego polskiego jasnowidza i uzdrawiacza. Jego praktyczne osiągnięcia w zakresie parapsychologii zwracały uwagę świata naukowego. Ujawnienie takich niezwykłych zdolności nastąpiło u Klimuszki po wstrząsie, jaki przeżył podczas katowania go przez hitlerowskich oprawców w 1940 roku. Jak sam twierdził, dokonał się w jego psychice jakiś przewrót twórczy, przełom, nastąpiło "coś", co nie jest anormalne a raczej jakby obudzenie sił tkwiących w głębi psychiki. To "coś" zwróciło uwagę Klimuszki na fotografię i jakby związany z nią subtelny zapis życia osoby na niej przedstawionej. Dało to początek jasnowidzeniom [swoje doświadczenia C. A. Klimuszko szczegółowo opisał w pracy pt. Moje widzenie świata, wydanej przez Wielkopolskie Stowarzyszenie Radiestetów w 1979 r]. Klimuszko w swojej działalności pomógł wielu ludziom odnajdując ich bliskich, informując o losach zaginionych, przynosząc nadzieję i pocieszenie. Był wielokrotnie poddawany testom naukowców. Wyniki były zbyt nieprawdopodobne, by ogłaszać je do publicznej wiadomości. Sukcesy tłumaczono nieprawdopodobnym zbiegiem przypadków. Oprócz wielu zwolenników miał Klimuszko zagorzałych przeciwników. Sprzeciw ich malał, gdy sami spotykali się z tym niepospolitym człowiekiem. Niejednokrotnie ci, co wczoraj potępiali go, dziś skrycie prosili o pomoc. Przeciwnikami jego byli ludzie, których umysł był zbyt mały, aby zrozumieć charakter zjawisk, niepowtarzalność tego człowieka i jego istnienia. Reagowano na jego działalność ironią i kpiną. Swój czas Klimuszko poświęcał człowiekowi cierpiącemu i załamanemu. Czesław A. Klimuszko pomagał również uzdrawiając. Wykorzystywał wówczas, jak twierdził, siły i energię, drzemiące w człowieku. Nazywał je biopolem i bioenergią. "Człowiek, jako struktura psychofizyczna oraz jako suma licznych, przeróżnych związków chemicznych, posiada w sobie oprócz energii elektromagnetycznej jeszcze jakieś bliżej nieznane energie zespołowe, które nazwaliśmy biomagnetyzmem. Przypuszczać należy, że te właśnie energie, te potencje stanowią o mocy biopola i o jego oddziaływaniu z jednego człowieka na drugiego. Im większa jest siła biopola, tym większe jest jego oddziaływanie. Jaka jest istota tych bioprądów pochodzących z biopola, ilurodzajowe są one oraz jaka jest maksymalna moc ich natężenia u każdego nie wiemy. Niemniej jednak samo istnienie tejże energii w każdym człowieku jest faktem niezaprzeczalnym... Przypuszczać należy również, że bioprądy każdego osobnika różnią się nie tylko pod względem swej intensywności, lecz także pod względem charakteru. Jednego człowieka bioprądy są pozytywne i wnoszą w organizm innych ludzi energię twórczą, u drugich znów negatywne, albo wręcz szkodliwe... Prawdopodobnie na odrębność biopola mają wpływ czynniki moralne: życzliwość, dobroć, miłość do ludzi i całej przyrody żywej, jak również czynniki psychofizyczne równowaga psychiczna, mocne zdrowie, sprawność funkcjonowania całego organizmu. Wartości te kształtują pozytywne i dobroczynne biopola..." W swojej działalności uzdrowicielskiej stosował Klimuszko zabiegi biomasażu, nazywane przez znawców masażem tybetańskim. (Przypuszczalnie masaż opuszkami palców wzdłuż linii czucia Heada zob. rys. 5). A oto jak wyglądał typowy zabieg Klimuszki: Rys. 5. Strefy czuciowe Heada. C kręgi szyjne Th kręgi piersiowe L kręgi lędźwiowe S kręgi krzyżowe "Pacjenta trzeba posadzić na krześle. Następnie biomasażysta staje przed pacjentem, pociera dłonie swoich rąk jedna o drugą przez kilkanaście sekund i przystępuje do akcji. Każdy zabieg, bez względu na rodzaj schorzenia, zaczyna się od głowy. Kciuk i wskazujący palec obu rąk jednocześnie (obwód prądu musi być zamknięty) kładzie się na środek czoła pacjenta i powoli odśrodkowo po czole się gładzi w kierunku uszu, lewą ręką w kierunku prawego ucha, prawą zaś w kierunku lewego ucha pacjenta. Tak wykonywany zabieg ma trwać 10 minut. Następnie masażysta staje z tyłu za chorym i lekko obydwiema rękami ze zgiętymi nieco palcami w dół głaszcze głowę po włosach, po gołej czaszce w kierunku od czoła do podstawy czaszki czy karku. Trzeba od czasu do czasu dłonie położyć nieruchomo na 30 sekund. Magnetyzacja głowy trwa także 10 minut. Z kolei przystępuje się do magnetyzacji karku. Po karku wodzi się palcami odśrodkowo, po liniach międzykręgowych przez 5 minut. Po zabiegach głowy i szyi przystępuje się do kręgosłupa. Pacjent kładzie się na leżance grzbietem do góry i wszystkimi palcami obu rąk prowadzi się po kręgosłupie od szyi aż do kości ogonowej, potem od kręgosłupa po miejscach międzyżebrowych jedną ręką na lewą, drugą na prawą stronę. Ten biomasaż trwa 20 minut. Nogi masuje się również tylko dotykowo od stóp do góry... Najpierw lewą, potem prawą z tyłu i z przodu. Następnie obraca się pacjenta brzuchem do góry i najpierw masuje serce. W biomasażach serca stosuje się inny wariant passów. Dwa palce kciuk i wskazujący prawej ręki kładzie się na lewą stronę klatki piersiowej poniżej brodawki, u kobiet poniżej sutka, palce zaś lewej ręki umieszcza się między obojczykiem bliżej ręki lewej pacjenta, powyżej sutka u kobiety, u mężczyzny powyżej brodawki. Teraz obie ręce prowadzi się jednocześnie liniami kolistymi do jednego punktu na mostku. Brzuch, zamykający w sobie organa trawienia, magnetyzuje się okrągłymi Uniami przy użyciu wszystkich palców rąk w kierunku ruchu wskazówek zegara... W czasie zabiegów prawie każdy pacjent odczuwa mrowienie w palcach rąk a czasami także nóg. Inni przeżywają jakiś dziwny błogostan, albo senność lub przyjemne zmęczenie jak po kąpieli. Niejeden znów odczuwa ból lekki w zaatakowanym chorobą organie. Chorzy natomiast, którzy czas dłuższy byli leczeni środkami uspokajającymi, reagują słabo na odbiór biomagnetyzmów. W tych wypadkach trzeba najpierw oczyścić organizm z pozostałości tych leków piciem ziół odpowiednich i dopiero potem można stosować zabiegi biomagnetyczne. (...) W czasie kuracji biomagnetyzmami nie wolno pacjentowi pić żadnych napojów wyskokowych, bo może przypłacić to życiem. Nie jest także wskazane picie kawy ani palenie papierosów". Paweł Potonecki, młody człowiek o ascetycznej twarzy i mocnych dłoniach, należy dziś do najpopularniejszych bioenergoterapeutów polskich. Znajduje się wśród tej niewielkiej grupy bioenergoterapeutów, którzy zostali zaakceptowani przez lekarzy. Swoje zdolności odkrył przypadkowo. Jeszcze jako mechanik, technik fotografik i niedoszły bokser wagi muszej spotkał kiedyś człowieka, który polecił mu sprawdzić swoje zdolności w Stowarzyszeniu Radiestetów. Nie wiedząc, co to jest radiestezja, stał się jej wykonawcą poprzez bioenergoterapię i tym samym pierwszym polskim bioenergoterapeutą współpracującym z lekarzami. Dokonując diagnozy, oddziałuje uzdrawiająco. Metody Połoneckiego należą do klasycznych zabiegów bioenergoterapii i mesmeryzmu. Stanisław Nardelli (19281983) nawiązuje pierwszy kontakt z bioenergoterapią w czasie choroby brata, cierpiącego z powodu zakażenia rany na palcu tężcem. Jego "pierwsza działalność uzdrawiacza" przynosi bratu ulgę. Później uśmierza bóle głowy, które nadzwyczaj szybko znikały po dotknięciu jego ręką. W 1978 roku przebywa NardeUi w szpitalu. Tam dotyka chorej ręki pielęgniarki, która natychmiast zdrowieje. Rok 1978 był rokiem narodzin Nardellego jako bioenergoterapeuty. Później, w 1981 roku na I Sympozjum Bioenergoterapii lekarz medycyny, Eustachiusz Gaduła, demonstruje zdolności mgra Stanisława Nardellego. Od tej chwili staje się jednym z grona bioenergoterapeutów. Zdobywa duże zaufanie dojrzałością i aparycją. Później już tylko on i tłumy oczekujących pomocy 500... 1000... 10 000 i wreszcie 27 000 chorych na stadionie sportowym w Tomaszowie Mazowieckim w dniu 8 X 1983 r. Ma tyle samo zwolenników, co i przeciwników zabiegów zbiorowych. Na pewno ma zwolenników wśród tych, którym pomógł i wśród tych, którym pozostała nadzieja... Podczas seansów zbiorowych towarzyszą mu lekarze, a uzyskane efekty konsultowane są przez lekarzy specjalistów i naukowców. Jest pierwszym bioenergoterapeutą, który opracował tzw. łańcuchy energetyczne. Służą one, według Nardellego, lepszej transmisji energii i wzmocnieniu oddziaływania. Przykłady jego potwierdzonych uzdrowień są materiałem do analizy zjawiska bioenergoterapii i tzw. efektu Nardellego. Jerzy Rejmer już w okresie wczesnego dzieciństwa po raz pierwszy działał leczniczo poprzez dotyk i głaskanie dłonią. Późniejszy kontakt z radiestezją i bioenergoterapią uświadomił mu, czym było jego działanie i jakie były przyczyny szybkich wyzdrowień. Dalsze działania skierowały Rejmera, pracownika Uniwersytetu Warszawskiego, dr. filozofii do gabinetów Spółdzielni Lekarsko-Kosmetycznej "Izis". Efekty nie kazały długo na siebie czekać, okazał się bardzo wrażliwym bioenergoterapeutą. Działając w "Izisie", prowadził równolegle systematyczną obserwację i weryfikację zjawisk fizycznych i społecznych towarzyszących bioenergoterapii. Korzystając ze swojego doświadczenia, poprowadził pierwszy w Polsce Kurs Bioenergoterapii. Ten przeszło roczny kurs skupił kilkudziesięciu lekarzy i bioenergoterapeutów z Pracowni Bioenergoterapii przy Towarzystwie Psychotronicznym. Był przewodniczącym Biotronicznej Komisji Weryfikacyjnej, która egzaminuje przyszłych bioenergoterapeutów działających również zgodnie z przysięgą Hipokratesa. Jerzy Rejmer zyskał wielką popularność wśród pacjentów dzięki bardzo licznym potwierdzonym uzdrowieniom, jak również dzięki dużej znajomości technik mesmerycznych, magnetycznych i bioenergoterapeutycznych stosowanych dawniej i dziś. Stefan Abramowski zaczął interesować się bioenergoterapią mniej więcej od 1978 roku. Pomagał wówczas znajomym z otoczenia, usuwając różnego rodzaju bóle i dolegliwości poprzez dotknięcie i ucisk miejsc chorych. Terapię tę poszerzał o stosowanie hipnozy. Efekty przeszły wszelkie oczekiwania. Znajomi lekarze przyglądali się mu, absolwentowi Akademii Wychowania Fizycznego, a więc nieprofesjonaliście, z ogromnym niedowierzaniem. To, co widzieli, przekraczało ich wiedzę zdobytą na studiach medycznych. Ten sympatyczny człowiek, o stalowym spojrzeniu, usuwał bóle głowy, długotrwałe migreny i inne dolegliwości paroma ruchami rąk. O tym, jak działał na pacjentów, słyszał od nich samych. Mógł się o tym przekonać (w 1980 r.) podczas transu hipnotycznego z kolegą "po fachu" R.R. Ulmanem, kiedy to jego czynności bioenergetyczne spowodowały odczuwalną dla Ulmana reakcję. Świadomość odbioru przez pacjentów swoistych mrowień, drętwień kończyn, dreszczy zimna czy "uderzeń" gorąca dała Abramowskiemu obraz własnych możliwości i oddziaływania. Koncentracja na chorym organie pacjenta i dotknięcie lub muśnięcie dłonią chorego miejsca czyniło cuda. Powiedzenie Abramowskiego, że: "Rzeczy niemożliwe czynimy od zaraz, zaś cuda wymagają trochę czasu" stało się rzeczywistością. Dzisiaj ten czołowy bioenergoterapeuta Wybrzeża ma na swoim koncie dużą dokumentację wyleczeń czy raczej uzdrowień, kiedy to klasyczna medycyna rozkładała ręce. Otrzymuje setki listów, w których woła o pomoc setki cierpiących ludzi i stos listów od tych, którym pomógł. Przyjeżdżają do niego ludzie z całej Polski. Był w Jugosławii na gorącą prośbę tamtejszych pacjentów. Aktualnie zaproszony jest do Stanów Zjednoczonych, co należy uznać za duże wyróżnienie, gdyż nie brak tam ludzi o podobnych do Abramowskiego uzdolnieniach. Stefan Abramowski uważa, że jego działanie doskonale tłumaczy teoria i hipotezy bioelektroniczne Węgra, laureata nagrody Nobla z 1937 roku, Alberta Szent-Gyorgyi oraz prof. Sedlaka. Janina Zawadzka jest matką pięciorga dzieci i byłym pracownikiem Miejskiego Przedsiębiorstwa Transportowego kierowcą taksówki. Odkryła swoje zdolności parę lat temu po ciężkiej chorobie wątroby. Przedtem miała, jak twierdzi, dar przewidywania przyszłości. Jej wcześniejsze marzenia, by zostać lekarzem, zaowocowało aktualnym zajęciem bioenergoterapią. J. Zawadzka jest jedyną kobietą w Polsce, która podobnie jak Nardelli stosuje zabiegi zbiorowe. Nie zrezygnowała również ze spotkań indywidualnych, ściśle współpracując z lekarzami. Posiada licznie potwierdzone uzdrowienia. Jest na Wybrzeżu obok S. Abramowskiego, najbardziej znaną bioenergoterapeutką. W czasie indywidualnego zabiegu stosuje tzw. cięcia biopola, czyli jakby "ociosywanie biopola" z zakłóceń. Oddziałuje dotykiem i bezdotykowe, tzw. passami bioenergo-terapeutycznymi (mesmerycznymi magnetycznymi). Jan Putkowski pochodzi z Bełżca. Jest oryginalnym bioenergoterapeutą o swoistej filozofii życia nadającej mu pogodę ducha i dużą siłę witalną. Nardelli uważał go za jedynego swojego partnera w działaniu bioenergoterapeutycznym. Jego leczenie sprowadza się do prostych, dotknięć, przesyconych miłością do człowieka. Propaguje pogodzenie się z naturą i losem. Stara się widzieć w człowieku wszystkie jego dobrej cechy. Bezpośredni i szczery osiąga zadziwiające rezultaty przez dotknięcie i wiarę. Jest popularny w Warszawskim Towarzystwie Psychotronicznym. Serdecznie wspominają go ci, którym pomógł i ci, którzy zetknęli się z nim. W czasie wielu dyskusji, w których uczestniczył, potrafił skierować uwagę rozmówców na ich wnętrze i ich myśli, by mogli odnaleźć właśnie tam samych siebie. "Człowiek-sumienie" tak jest nazywany przez wielu. Jeżeli czegokolwiek mu brakuje, to czasu dla rodziny, gdyż bez reszty oddał go chorym i potrzebującym, tym, którzy liczą już tylko na cud... Działalność bioenergoterapeutów z Pracowni Bioenergoterapii Pierwsza w powojennej Polsce Pracownia Bioenergoterapii została zalegalizowana decyzją Zarządu Towarzystwa Psychotronicznego w dniu 14 czerwca 1982 roku. Dwa lata wcześniej mgr inż. Jacek Papiewski (członek Zarządu Stowarzyszenia Radiestetów) dokonał wyboru na Kurs Różdżkarstwa wyjątkowo wrażliwych radiestezyjnie członków Stowarzyszenia Radiestetów. Doświadczenia wspierane wiedzą zdobytą na kursach różdżkarstwa, jogi, polarity, DU (doskonalenia umysłu) [doskonalenie umysłu metoda rozwijania szczególnych cech ludzkiej psychiki], i rebirthingu pozwoliły B. Rudzińskiej, mgr inż. J. Lewan-dowskiemu i mnie na rozpoczęcie działalności bioenergoterapeutycznej przy Stowarzyszeniu Radiestetów. Po pierwszym Sympozjum (wrzesień 1981 r.) mieli oni już pewien obraz kierunków rozwoju bioenergoterapii. Kierunki tego rozwoju od mistyczno-rytualnych zabiegów do zbiorowej histeriizmierzały do jednego pomocy cierpiącemu i choremu człowiekowi. Jako członkowie Pracowni Bioenergoterapii wypracowaliśmy własny model pomocy chorym. Mieliśmy tylko do wykorzystania własne doświadczenie i własne wnioski, gdyż ci, co posiedli już jakąś wiedzę na ten temat, byli zbyt daleko, zaś wielcy okazali się zbyt "hermetyczni". Najpierw do pierwszych zabiegów pacjentów namawiano. Po udanych próbach następni zgłaszali się już w nadmiarze. Pomoc młodej Pracowni nieśli stale nowo przybywający. Spośród ich grona wybierano osoby szczególnie wrażliwe i reprezentujące właściwy stosunek do drugiego człowieka. Nie wszystkich to jednak interesowało, gdyż zapłatą za udzieloną pomoc był tylko uśmiech lub łzy szczęścia pacjenta. Sukcesy napawały bioenergoterapeutów ogromną radością, dawały optymizm i chęć do dalszego działania. Grupa członkowska Pracowni, składająca się z: Barbary Rudzińskiej, Mieczysława Wirkusa, Jerzego Horodeckiego, Andrzeja Lisiaka, Marka Kalwody, Zbigniewa Kubka i Mieczysława Fudalego, została wzmocniona przez dr med. Stefanię Szantyr-Powolną, dr med. Andrzeja Szadurskiego, lekarzy medycyny: Annę Kubek-Trząskę, Annę Ulman. Członkami honorowymi zostali: mgr inż. Jacek Papiewski i mgr Stefan Abramowski z Gdyni, wymieniający stale swoje doświadczenia z Pracownią Bioenergoterapii. Wymienieni powyżej korzystali z pomocy lekarzy przy określaniu wyznaczonych miejsc zaburzeń biopola (miejsc dotkniętych chorobą). Korekcja biopola i wzmocnienie energetyczne dokonywane było pod ich stałą kontrolą. Towarzyszący lekarze prowadzili obserwację naukową zachodzących zmian po zabiegach u pacjentów. Bioenergoterapeuci z Pracowni pomagali w najróżniejszych przypadkach od bólu głowy poprzez migreny, nerwice, różnorodne choroby wewnętrzne, po nowotwory włącznie. Niestety, nie wszystkie przypadki kwalifikują się do zabiegów bioenergoterapeutycznych. Częstsze i wyraźniejsze pozytywne efekty obserwowano szczególnie w przypadku dolegliwości i schorzeń o podłożu psychoneurogennym. Niejednokrotnie bioenergoterapeuci odsyłali pacjentów do lekarzy specjalistów, ponieważ ich pomoc była zbyteczna i pacjent mógł być wyleczony metodami konwencjonalnymi. Udało się w wielu przypadkach uchronić pacjentów od noża chirurgicznego. Członkowie Pracowni po paru latach działalności zauważyli, że ta sama choroba ma różny przebieg i charakter u różnych chorych. U jednych pacjentów choroba jest likwidowana szybko, u drugich tak szybko nie ustępuje. Podstawową metodą stosowaną przez terapeutów z Pracowni Bioenergoterapii był indywidualny kontakt z pacjentem. Rozmowa i głęboka analiza codziennego życia pozwalały w wielu przypadkach właśnie tam odkryć przyczyny wielu zaburzeń. Członkowie Pracowni nie odnosili się pozytywnie do zbiorowych zabiegów. Uważali, że jest to nie tyle zabieg co przedstawienie na granicy psychozy zbiorowej, a sukcesy osiągane tą metodą są spektakularnie i statystycznie mało znamienne. W Pracowni stosowano również zasadę zmiany bioenergoterapeuty w przypadkach niereagowania chorego organizmu na działanie poprzedniego terapeuty. Praktyka notowała dobre wyniki terapii po takiej zmianie. Zaprzecza to opinii o śmiertelnym niebezpieczeństwie grożącym pacjentowi po zmianie osoby działającej. Bioenergoterapeuci rozpoczynali swoją działalność w piwnicy na ul. Radomskiej, potem przenieśli się na ul. Noakowskiego 10, gdzie mają do dyspozycji dwa pokoje, w których przyjmują pacjentów, dwa razy w tygodniu. Są to jeszcze warunki niedostateczne do tego typu działalności, ale może kiedyś... Przyjmują zazwyczaj osoby, które posiadają rozpoznanie lekarskie swoich dolegliwości i są skierowane przez komisję kwalifikującą na zabiegi bioenergoterapeutyczne. Taka procedura jest konieczna, gdyż ataki na bioenergoterapię zmuszają do kompletowania dokumentacji stwierdzającej poprawę stanu zdrowia pacjenta po zabiegach bioenergoterapeutycznych. Wspólna praca wszystkich terapeutów w ramach grupy ujednoliciła działalność reprezentantów "różnych szkół", przy tym oczywiście bez likwidacji indywidualnego charakteru każdego bioenergoterapeuty. Pozwoliła stwierdzić, obserwując C. Harissa i rodzimych bioenergoterapeutów, że nie ma wielkich, są tylko bardziej doświadczeni w operowaniu biopolem. Zorganizowany przez Towarzystwo Psychotroniczne I Kurs Bioenergoterapii poszerzył spojrzenie na zjawiska biopola i bioemanacji, zaś po egzaminie przed Biotroniczną Komisją Weryfikacyjną, kończącym ten Kurs, przybyło kilkunastu dyplomowanych bioenergoterapeutów. Bioenergoterapeuci z Pracowni założyli sobie w swojej działalności dwa cele. Pierwszy ceł to przede wszystkim niesienie pomocy cierpiącemu człowiekowi, z którego wielokrotnie zrezygnowała klasyczna medycyna. Drugi cel to współpraca z autentycznymi naukowcami, którzy zjawiska zachodzące podczas bioenergoterapii przełożą na język naukowy, a człowiek emanujący stanie się sojusznikiem medycyny. Może wówczas wspólna droga bioenergoterapeuty z cierpiącym człowiekiem będzie ich wiodła z Pracowni Bioenergoterapii do gabinetów lekarskich i szpitali. I jeszcze kilka uwag ku przestrodze. Fala mody na bioenergoterapię rodzi coraz więcej pseudobioenergoterapeutów. Należy powiedzieć otwarcie, że to większość z nich należałoby poddać terapii. Oddziaływanie na ludzi chorych wiąże się z etyką i odpowiedzialnością a nie jarmarcznymi pokazami. Na tej samej fali pojawiły się i jeszcze pojawi wiele organizacji czy stowarzyszeń chcących mieć monopol na "produkcję bioenergoterapeutów". Należy stworzyć jakieś uwarunkowania dla tych "nowotworów", by ich owoce nie przyniosły szkody pacjentom i bioenergoterapeutom. Każdy żywy organizm oddziałuje swoim biopolem na otoczenie, lecz nie każdy jest korzystny dla chorego. Brak skromności u wielu magnetyzerów czy bioenergoterapeutów każe im sądzić, że ich kilkuminutowe dotknięcie uczyni cud. Cud oczywiście najczęściej nie zdarza się, a przychodzi rozczarowanie. Za brak reakcji w czasie i po zabiegu wini się pacjenta. Tworzy się swoisty obraz uzdrawiacza "działam krótko, więc jestem silny". Tworzą oni cały szereg fałszywych poglądów o środkach dopingujących i wspomagających bioenergoterapeutę, które okresowo dają im poczucie siły dzięki dużej autosugestii. Dotychczasowe doświadczenie każe stwierdzić konieczność stosowania zaleceń bhp przez bioenergoterapeutę. Działanie własnym biopolem na chory organizm nie jest zabawą w machanie rękami, lecz poważnym udziałem zdrowego organizmu w przywracanie równowagi bioenergetycznej organizmowi pacjenta. |