ďťż
Lemur zaprasza
Stanisław Lem "Trzęsienia informatyczne"
1 Jak już wiadomo wszystkim czytelnikom gazet na świecie, federalny rząd USA wraz z całą czeredą prokuratorów reprezentujących poszczególne stany, wszczął ostatnio postępowanie przeciwko Microsoftowi, a tym samym Billowi Gatesowi, jako oskarżonym o próby sprzecznego z ustawodawstwem USA monopolizowania rynku sieciowego, konkretniej zaś o wypieranie z tego rynku przeglądarek internetowych (browserów) innych firm. Ponieważ po obu stronach tego frontu zostały zaangażowane znaczne siły, z jednej strony potężnego aparatu państwowego, a z drugiej finansowego, obserwatorzy sądzą, że tak rozpoczęte zmagania na wokandach sądowych mogą trwać lata i że w razie przegranej Bill Gates poniesie uszczerbek majątkowy rzędu dwu miliardów dolarów, co dla niego odpowiadałoby utracie dziesięciu groszy przeciętnego obywatela polskiego. Obie strony będą niechybnie rzucały w ten bój odwody zarówno prawne, jak ekspertowe. Rzecz oczywista, nie zamierzam zmienić się w wojennego korespondenta, śledzącego bieg owych zmagań. Przykład ów, sporej miary, cytuję dlatego, ponieważ zauważyłem w poczcie elektronicznej, jaką otrzymuję, wyrazy ubolewania, wyjawiające, że moim niegdysiejszym świetlanym wizjom technologicznym serwuję obecnie aspekty "wiejące grozą". Tak się jednak składa, że to, co z Polski napiętnowano jako posypywanie popiołem grozy moich pradawnych prometejskich wizji, doceniono za pośrednictwem sieci ze Stanów Zjednoczonych. Amerykański korespondent pochwalił mnie za, jak się wyraził, "zimne prysznice", jakie skierowałem na perypetie internetowe. Chodzi o to, że, jak w samej rzeczy przewidywałem, przy całej swojej globalnej pojemności, internet ulega fatalnemu zaśmieceniu i zatykaniu przez informacyjne odpadki, ponieważ pragnących odezwać się na skalę światową w sieci jest nieporównanie więcej, aniżeli osób, które mają cokolwiek rozsądnego do zakomunikowania. Informatyczne zawały utrudniają więc przekazywanie informacji ważkich oraz istotnych, tak że obecnie ośrodki naukowo badawcze (np. uniwersyteckie) konstruują łącza internetu, tóry miałby umożliwić im sprawną i szybką komunikację poza oceanami głupstw. Przypuszczam, że pod wpływem podobnych nacisków rozpocznie się również funkcjonowanie istnej wylęgarni sieci, w których obecni będą przede wszystkim nadawcy i adresaci typu bankowo-komercjalnego. Zarazem wszystkim takim tworom wyższych rzędów będą zagrażały inwazje rozmaitych hackerów, czy też duchowo podobnych do nich osób, które zawsze chcą być tam, gdzie nie wolno im wejść. W ten sposób zacznie się konstytuowanie labiryntowego molocha informatycznego, którego w tej postaci nikt nie chce, ale który jednak będzie się coraz bardziej komplikował i powielał, ponieważ, jak się okazało i jak już wiedzieliśmy wcześniej, niezawodnych sposobów zawarowania informatycznych sieci i łączy przed niepożądanymi wtargnięciami nie ma. Ponieważ jednak całość tych zjawisk będzie podlegała inwencji rozmaitych szyfrantów i deszyfrantów oraz będzie stanowiła przemieszczony w obszar komunikacji typowy obraz ataków, kontrataków i obrony, czyli działalności w jakiej niestety od wieków - chociaż na wielu innych polach - lubują się ludzie, na cały ów teren wstępować nie zamierzam..
2 Jak głoszą liczni naukoznawcy, większość odkryć, jakimi instrumentalnie stoi cywilizacja, nie jest rezultatem świadomie celowanych prac badawczych, gdyż odkrycia takie najczęściej zdarzają się przypadkowo, kiedy pragnąc stworzyć (syntetyzować) jakieś A, zupełnie niechcący stwarza się jakieś B. Ostatnim, wielce instruktywnym przykładem tej przypadkowości odkryć, jest rozbrzmiewająca już we wszystkich mediach świata, jako lek na męską impotencję, substancja, na której horrendalne kwoty zarabia Pfizer: viagra. Ale oczywiście nie miejsce w magazynie komputerowym na zajmowanie się środkami obracającymi impotentów w jurnych samców. Bardziej stosownym przykładem, będzie, jak sądzę, krótka opowieść potwierdzająca zasadę mimowolnego dokonywania postępów technologicznych bez pierwoudziału ekspertów. Mam na myśli, sprokurowane najpierw jako igraszka, konfliktowe gry, w których uczestniczą tak zwane norny. Są to pseudostworzenia, na razie mogące istnieć jedynie w wytworzonej wirtualnie przestrzeni komputerowej, opatrzone informacyjnymi programami, które umożliwiają im elementarne działania typu percepcyjnego, tak że norn potrafi dostrzec, a więc i odróżnić wirtualną marchewkę od wirtualnego kamienia, a spożywając marchewkę wzbogaci się energetycznie, ponieważ w tym fantomatycznym świecie, w jakim bytuje, fantom marchewki pozwala mu się przerobić na odżywiającą norna glukozę, czy glikogen. Ponadto dysponują norny również symulatami stanów emocjonalnych, stanowionych po prostu przez cyfry od 1 do 256. Zrazu było tak, że kiedy norn dostrzegał innego norna, potrafił podjąć z nim pojedynek o tak akrobatycznej sprawności, że twórcom owej gry rychło przyszła ochota, aby uczynić z nornów pilotów myśliwców przechwytujących, także dlatego, ponieważ te digitalnie istniejące stworzenia reagują szybciej, aniżeli jest w stanie zareagować człowiek. Jak na razie, poruszamy się jeszcze w sferze nie bardzo pobożnych życzeń usadowienia syntetycznych pilotów w realnych samolotach, ale podobno prace takie się już toczą. Wydaje mi się to bardzwczesnym początkiem drogi w kierunku wymarzonym przez jak dotąd bezsilnych twórców sztucznej inteligencji, ponieważ na elementarnym sensorium nornów będzie można nabudować dalsze, bardzie zawiłe, bardziej skuteczne, a nawet bardziej do napędów instynktowych podobne programy operacyjne. Nie mam pewności, że naprawdę tak się stanie, ale jeżeliby tak było, to XXI wiek zostanie zaludniony przez kreatury o rodowodach wirtualno-fantomatycznych, które najpierw będą mogły wykonywać czynności proste i przypominać, dajmy na to, osę Sphex, która nieomylnie atakuje gąsienice, aby żywym, lecz przez nią porażonym wszczepiać swoje jajeczka, czyli najpierw będziemy mieli do czynienia z realizacją zachowań owadopodobnych, a więc instynktownych, ale takich, które zdołają uczynić ludzi jako lotników zbędnymi. W ten sposób rozpoczęłaby się obezludniająca ewolucja kreatur o proweniencji wirtualnej, obleczonych w materię, zaś późne skutki tej fazy wstępnej, w której to, co wirtualne przekształci się w to, co realne, mogą mieć dalsze konsekwencje, o jakich strach nawet pomyśleć.
3 Kiedy piszę te słowa, trwa we Francji strajk pilotów Air France, który sparaliżował prawie cały ruch lotniczy nad tym krajem i ofiarami sporu związku zawodowego pilotów z pracodawcami uczynił dziesiątki tysięcy ludzi. Jest rzeczą jasną, ze przyszłe pokolenia nornów, których generacje liczą sobie już teraz około czterystu pokoleń, mogłyby zastąpić ludzi ze skutkiem tak fatalnym dla tych ostatnich, iż weszlibyśmy w istne piekło bezrobocia. To, co napisałem będzie brzmiało może nieco apokaliptycznie, a zarazem fantasmagoryjnie, lecz należy zauważyć, ze przeszło pół roku temu Norbert Wiener w książce "Human use of human beings" przewidywał możliwość nadejścia epoki bezrobocia wywołanego najrozmaitszymi postaciami automatyzacji, które wszystkie razem miałyby być wnukami, lub prawnukami wykoncypowanej przez Wienera cybernetyki.
3 czerwca 1998 e-mail: lem@apple.phils.uj.edu.pl sssdasd |