ďťż

obledne

Lemur zaprasza







Henry Kuttner
       Obłędne podejrzenie



   - Czy odnosi pan teraz wrażenie, że śni, panie Hooten? - spytał
łagodnie doktor Scott.
   Timothy Hooten umknął wzrokiem przed bacznym spojrzeniem
psychiatry. Przesunął palcami po gładkiej skórze pokrywającej poręcze fotela i
nie ukontentowany uczuciem, jakie mu to przyniosło, odwrócił głowę, żeby wyjrzeć
przez okno na wyniosłą sylwetkę Empire State Building.
   - To jest jak sen, prawda? - mruknął wykrętnie.
   - Co jest jak sen?
   - To. - Hooten wskazał ruchem głowy na strzelistą iglicę
zdobiącą szczyt drapacza chmur. - A gdyby tak przycumować do tego sterowiec.
Nigdy tego nie robili, prawda? Tak właśnie jest we snach. Rozumie pan. Wielkie
plany, a potem, nie wiadomo kiedy, wszyscy o nich zapominają i zaczynają coś
nowego. A zresztą, sam nie wiem. Wszystko staje się jakieś nierealne.
   Solipsyzm, pomyślał doktor Scott, ale wstrzymał się z ostateczną
diagnozą.
   - Co konkretnie? - spytał przyciszonym głosem.
   - Dajmy na to, pan - odparł Hooten. - Coś mi nie gra z pańskimi
kształtami.
   - Mógłby pan to uściślić, panie Hooten?
   - No, nie wiem, czy potrafię - powiedział Hooten zerkając
trwożliwie na własne dłonie. - Widzi pan, moje kształty też są jakieś nie takie.

   - A wie pan, jak wyglądają te prawidłowe?
   Hooten przymknął oczy i wysilił umysł. Przez jego twarz
przemknął wyraz zdumienia. Nachmurzył się. Doktor Scott, przyglądając mu się
uważnie, zanotował coś w kajeciku.
   - Nie - powiedział w końcu Hooten otwierając bardzo szeroko oczy
i przyjmując postawę negatywistyczną. - Nie mam zielonego pojęcia.
   - Nie chce mi pan powiedzieć?
   - Ja... no... Ja tego nie wiem. Po prostu nie wiem.
   - Dlaczego pan do mnie przyszedł, panie Hooten?
   - Mój lekarz tak mi doradził. Żona też.
   - Czy w pana odczuciu mieli rację?
   - Szczerze mówiąc - oznajmił Hooten promieniejąc cichym tryumfem
- nie wydaje mi się, żeby warto było przywiązywać wagę do tego, co robię we
śnie. Chodzić na dwóch nogach, też mi pomysł! - urwał przestraszony. - Może nie
trzeba było tego mówić - dodał.
   Doktor Scott uśmiechnął się blado.
   - Zechciałby mi pan opowiedzieć trochę więcej o tym śnie?
   - Znaczy się, o chwili obecnej? Chodzi o to, że wszystko jest
nie tak. Nawet mówienie. To mielenie językiem. Hooten pomacał się w skupieniu po
szczęce, a doktor Scott zrobił kolejną notatkę. - Śnię i tyle.
   - Czy budzi się pan kiedykolwiek?
   - Tylko we śnie - przyznał Hooten. - Jak to dziwnie brzmi. Sam
się zastanawiam, co chcę przez to powiedzieć.
   - Czy to jest świat ze snu? - spytał doktor Scott.
   - Oczywiście.
   - Czy może mi pan zdradzić, jaki problem sprowadza pana do mnie,
panie Hooten?
   - Nie mam żadnych problemów - zaoponował Hooten zaskoczony. -
Gdybym je miał, to i tak byłyby to problemy ze snu, no nie?
   - A czy ma pan problemy, kiedy pan... nie śpi?
   - O, na pewno - powiedział pacjent. Zastanowił się. Coś mi się
wydaje, że do psychiatry chodzę i w realnym świecie. W tamtym, gdzie funkcjonuje
mój świadomy umysł. T u t a j do głosu dochodzi, oczywiście, moja podświadomość.

   - Może mi pan trochę więcej o tym opowiedzieć?
   Hooten znowu przymknął oczy.
   - Spróbuję - powiedział. - Widzi pan, kiedy śpię, kiedy śnię,
świadomy umysł wyłącza się. Tak jest tutaj i teraz. No i wydaje mi się, że w
świecie realnym, w świecie na jawie - w tym drugim świecie - mój psychiatra
usiłuje wysondować moją podświadomość. To znaczy to, co dla pana jest moją
świadomością.
   - Bardzo interesujące - powiedział doktor Scott. - No a ten
drugi psychiatra? Potrafi go pan opisać? Co to za człowiek?
   - Człowiek? - zapytał Hooten otwierając znowu oczy. Zawahał się.
Potem potrząsnął głową. - Dokładnie nie wiem. Nie przypominam sobie, jak jest w
realnym świecie. W każdym razie inaczej. Tyle wiem. Zupełnie, zupełnie inaczej.
Tyle wiem. Zupełnie, zupełnie inaczej. - Wyciągnął przed siebie rękę i przyjrzał
się jej z namysłem. Odwrócił ją i spojrzał na linie dłoni. - No, no - mruknął. -
Czego to jeszcze nie wymyślą.
   - Niech pan sobie spróbuje przypomnieć - nalegał doktor Scott.

   - Już próbowałem. Wy, ludzie ze snu, molestujecie mnie bez
przerwy, żebym próbował. Ale to na nic. Pewnie mam blokadę umysłu - skończył
tryumfująco.
   - Musimy więc odkryć naturę tej blokady. Jeśli nie ma pan nic
przeciwko temu, chciałbym przeprowadzić z panem taki mały teścik, panie Hooten.
Pokażę panu obxazek i prosiłbym o opowiedzenie o nim króciutkiej historyjki.

   - Chodzi panu o ułożenie opowiadania?
   - W samej rzeczy - powiedział doktor Scott i wręczył Hootenowi
wielką płanszę, na której nabazgrane były nieartystycznie dwie zagadkowe i
bezkształtne figury.
   - Coś takiego - zdziwił się Hooten. - Mają kości w środku.
   - Dalej. - To dwaj psychiatrzy - mruknął Hooten. - Każdy to
widzi. Jeden czuwa, a drugi śpi. Jeden jest prawdziwy, a drugi nie. Obaj mnie
leczą. Jeden nazywa się Scott, a drugi... a drugi...
   - No, no - ponaglił go Scott, - ... nazywa się...
   - Jak brzmi jego nazwisko?
   - Rasp - wybąkał niepewnie Hooten. - Doktor Rasp. Mam u niego
zamówioną wizytę o drugiej nad ranem, kiedy się obudzę.














   - Czy odnosi pan teraz
wrażenie, że śni? - zapytał łagodnie, drogą telepatyczną, doktor Rasp.
   Timothy Hooten umknął wzrokiem przed spojrzeniem owadzich oczu
psychiatry. Obrócił się całym swym owalnym ciałem, żeby wyjrzeć przez szczelinę
świetlikową na odległy wielościan Wunkerii Quatt. Potem pomachał delikatnie
czułkami i kłapnął żuchwami.
   - To jest jak sen, prawda? - mruknął wykrętnie, chociaż,
naturalnie, bezgłośnie. - Budować Wunkerię tylko po to, żeby splatać Quatty.
Oczywiście nigdy się nie pojawiły. Tak właśnie jest w snach. Och, nie przekona
mnie pan. To sen. Chodzić na sześciu nogach, też mi pomysł .
   Doktor Rasp wyskrobał jakąś notatkę na chitynowej powłoce lewego
skrzydełka.
   - A jak według pana powinno się chodzić? - zapytał.
   - Właśnie się zastanawiam - powiedział Hooten. Cały czas to
robię, kiedy nie śpię, ale to jeden z tych powracających snów, w których
zachowuję się, jakbym cierpiał na amnezję. Próbowałem sobie przypomnieć, jak to
jest, i próbowałem, ale wszystko na nic. To tak samo, jak splatać Quatty w
Wunkerii. Och, co za idiotyzm.
   - Jaki problem pana trapi, panie Hooten?
   - No, po pierwsze, to absurdalne ciało, które noszę. Mam
poprzestawiane wszystkie kości. - Owadzie oczy Hootena zabłysły przestrachem. -
Już to mówiłem? Znaczy się, przed chwilą? To mi się z czymś kojarzy.
   - Nie, nie mówił pan - powiedział doktor Rasp. Z czym to się
panu kojarzy?
   Hooten podrapał się nerwowo zadnią stopą po brzuszku. Rozległ
się suchy chrobot.
   - Zapomniałem - bąknął.
   - Chciałbym przeprowadzić mały teścik - powiedział doktor Rasp.
- Wyemituję pewną myśl i prosiłbym pana, żeby powiedział mi, o czym pod jej
wpływem pomyślał. Jest pan gotów?
   - Chyba tak - powiedział Hooten.
   Doktor Rasp wyemitował splątaną, mglistą myśl. Hooten rozważył
ją.
   - To mój świadomy umysł - stwierdził teraz. - To mógłby być
Gniewny Zwijacz - mam na myśli ten gatunek żyjący na antypodach - ale przypomina
mi przede wszystkim mój świadomy umysł, bo pośrodku pływa sobie psychiatra.
   - Psychiatra? - zapytał doktor Rasp zaskoczony.
   - Wydaje mi się... że bada mój świadomy umysł - wyjaśnił
niepewnie Hooten. - Żyje na jawie, w realnym świecie wraz z moją świadomością.
Pan i ja, doktorze Rasp, zamieszkujemy tutaj i teraz moją podświadomość. Ten
drugi doktor... leczy nas obu.
   - Ten drugi doktor nie istnieje - przekazał telepatycznie doktor
Rasp raczej w cierpkiej tonacji. Zaraz się zreflektował i ciągnął tonem bardziej
już profesjonalnym. - Niech mi pan o nim opowie, panie Hooten. Jaki jest ten
psychiatra?
   - Brytyjczyk - powiedział Hooten ku zdumieniu doktora Raspa,
który nigdy nie słyszał takiej nazwy. - Nie, Szkot. Nie, Scott. Tak, właśnie
tak. Psychiatra o nazwisku Scott, który żyje w mym świadomym umyśle. Umówiłem
się z nim na wizytę o drugiej po południu, kiedy się obudzę.














    Timothy Hooten
patrzył przez okno na Empire State Building. Przechodził test skojarzeniowy.

   - Dom - powiedział doktor Scott.
   - Estywacja - odparł Hooten.
   - Seks.
   - Jaja.
   - Matka.
   - Larwa.
   - Psychiatra.
   - Insekty - powiedział Hooten.
   Doktor Scott zrobił małą przerwę.
   - Larwa - powiedział.
   - Roje chwały - rzucił bez zastanowienia Hooten. - Odwłok.
   - Insekty - powiedział doktor Scott.
   - Jaja.
   - Chwała.
   - Lot godowy - powiedział Hooten raczej rozmarzonym tonem.
   Doktor Scott zrobił notatkę.
   - Insekty - powiedział.
   - Wizyta. Druga rano. Doktor Rasp.
   - A to słowo "człowiek" - powiedział doktor Rasp. Pojawia się
ciągle w pańskich myślach. Co ono właściwie oznacza?
   - Nie mam zielonego pojęcia - odparł Hooten wyglądając przez
szczelinę świetlikową na Wunkerię Quatt.
   - A z czym się panu kojarzy?
   - Z życiem na jawie - oznajmił Hooten.
   Doktor Rasp potarł prawą żuchwę.
   - Chciałbym przeprowadzić mały eksperymencik - po_ wiedział. -
Przychodzi pan tutaj od blisko dwunastu przejaśnień i wciąż nie udaje nam się
przedrzeć przez blokadę w pańskim umyśle. Pan świadomie mi się opiera.
   - Co ja na to poradzę, skoro śnię, prawda? - zapytał Hooten.

   - O to właśnie chodzi. Czy stara się pan uchylić od
odpowiedzialności?
   - Na pewno nie - odparł z godnością Hooten. - Nie uchylam się
przed nią, kiedy nie śpię. Ale teraz śpię. Pan nie jest realny. Ja nie jestem
realny - a przynajmniej to moje śmieszne ciało. A co do Wunkerii Quatt...!
   - Eksperyment, który zamierzam przeprowadzić - powiedział doktor
Rasp - polega na quasi-estywacji. Wie pan, co to takiego?
   - No jasne - powiedział bez namysłu Hooten. - Hip noza.
   - Chyba nie znam tego słowa - przyznał doktor Rasp. - Co ono
oznacza?
   - Quasi-estywację. Moja świadomość zasypia, a budzi się
podświadomość.
   Doktor Rasp nie uzewnętrznił swojej reakcji na to klarowne
wyjaśnienie. - Bardzo dobrze - powiedział wysuwając czułki. - To może
spróbujemy? Proszę się odprężyć. Niech pan opuści swobodnie skrzydełka. Otworzy
nieco żuchwy. O, tak. - Skrzyżował swoje czułki z czułkami Hootena i utkwił
nieruchome spojrzenie swoich owadzich oczu w oczach Hootena. - Teraz zapada pan
w stan estywacji. Znaiduje się pan w norce. Jest ciepła i rozkosznie zatęchła.
Pan jest skulony i odrętwiały. Jest pan odrętwiały?
   - Tak - przyznał sennie Hooten drogą telepatyczną.
   - Pański umysł jest zablokowany. Coś w pańskim umyśle opiera mi
się. Coś uparcie twierdzi, że pan śni. Wkrótce każę się panu obudzić. Posłucha
mnie pan?
   - Tak.
   - Czy będzie pan wtedy przekonany, że nie śpi?
   - Nie.
   - Dlaczego nie?
   - Bo pan jest snem - powiedział zaspanym głosem estywujący
Hooten.
   - Kto tak twierdzi?
   - Doktor Scott.
   - Nie ma żadnego doktora Scotta - powiedział z wielką
stanowczością doktor Rasp. Doktor Scott jest wytworem pańskiej wyobraźni.
Doktora Scotta stworzyła pańska podświadomość, żeby się zabezpieczyć. Pan nie
chce poznać prawdziwej natury swoich dolegliwości, a więc stworzył pan sobie
drugiego psychiatrę, który mnie zwalcza. Ale w rzeczywistości on nie istnieje.
Nie ma takich stworzeń, jak ludzie. Ich świat jest zmyślony. Doktor Scott, to po
prostu cenzor pańskich myśli. On nie jest realny. Rozumie pan to?
   Czułki Hootena zadygotały.
   - T...tak - wymamrotał niezdecydowanie.
   - Czy doktor Scott jest postacią realną?
   - Ma się rozumieć - powiedział Hooten. - Jestem z nim umówiony
na drugą po południu. Ma ze mną przeprowadzić seans narkosyntetyczny. To taki
rodzaj estywacji dodał uprzejmie.
   Nastąpiła chwila przerwy.
   Potem doktor Rasp powiedział: - Wróci pan do tego gabinetu o
drugiej po południu. Nie pójdzie pan na wizytę do doktora Scotta. Wprowadzę pana
jeszcze raz w stan estywacji. Rozumie pan?
   - Ale ja... tak.
   - Kiedy doliczę do minus jeden, obudzi się pan. Minus dziesięć,
minus dziewięć...
   Na minus jeden Hooten obudził się. Popatrzył niepewnie na
doktora Raspa.
   - Co się stało? - zapytał.
   - Robimy postępy - powiedział psychiatra. - Sądzę, że
najrozsądniej będzie, jeśli możliwie najszybciej przeprowadzimy następny etap
kuracji. Przyjdzie pan tutaj, powiedzmy o drugiej po południu.
   - O drugiej po południu? - zdziwił się Hooten. - Co za
zwariowana pora.
   - Mam swoje powody - powiedział doktor Rasp.














   - Przepraszam za
spóźnienie - powiedział Hooten wchodząc do gabinetu doktora Scotta. - Chyba
śniłem na jawie, czy coś w tym rodzaju.
   - Nic nie szkodzi - powiedział doktor Scott. - Czy jest pan
gotowy do poddania się narkosyntezie?
   - No, chyba tak - powiedział Hooten. - Ale mam dziwne uczucie.

   - Co za uczucie?
   - Że zaczynam się budzić.
   Doktor Scott wyglądał na zadowolonego.
   - No tak, to może zdejmie pan płaszcz i podwinie lewy rękaw.
Położy się pan na kozetce, o tak. Teraz zrobię panu zastrzyk i zacznie pan
odczuwać senność. Proszę się po prostu odprężyć. Nic więcej nie musi pan robić.

   - Ojoj - stęknął Hooten.
   - No i po krzyku - powiedział doktor Scott wyciągając igłę. -
Może popatrzy pan na coś i powie mi, kiedy zacznie to widzieć jak przez mgłę.

   - Dobrze - powiedział posłusznie Hooten i wyjrzał przez okno. -
Budynek Empire State... wie pan co, on już teraz nie wygląda jak trzeba. Ma zły
kształt. Ani trochę nie przypomina Wunkerii.
   - Czego nie przypomina? - spytał doktor Scott.
   - Wunkerii. Ze szczeliny świetlikowej doktora Raspa roztacza się
piękny widok na...
   - Wie pan przecież, że nie istnieje żadna Wunkeria, prawda? -
przerwał mu doktor Scott z lekkimi oznakami zniecierpliwienia nie przystojącego
lekarzowi. - Doktor Rasp jest wytworem pańskiej podświadomości. Kiedy kładzie
się pan spać, ma pan sny, tak jak wszyscy. Nie ma świata pełnego Wunkerii i
Raspów. To wszystko jest tylko formą obrony przede mną, czyż nie?
   - Nie - zaprzeczył sennie Hooten.
   Doktor Scott westchnął. - Czy mgli się już panu w oczach?
   - Nie, ale... zaczynam...
   - Co pan zaczyna?
   - Budzić się - wymamrotał niewyraźnie Hooten i zamknął oczy. -
Witam, doktorze Rasp.
   - Nie ma żadnego doktora Raspa - wycedził zniecierpliwionym
głosem doktor Scott. - Doktor Rasp jest wytworem wyobraźni.
   - A doktor Rasp mówi, że to pan nie istnieje - mruknął Hooten
nie otwierając oczu. - Tak, doktorze Rasp. ..














    Hooten otworzył owadzie oczy i
popatrzył przez szczelinę świetlikową na Wunkerię Quatt. Potrząsnął energicznie
głową.
   - Co się stało? - spytał doktor Rasp.
   - Doktor Scott zrobił mi przed chwilą zastrzyk z pentotalu
sodowego - wyjaśnił Hooten.
   Psychiatra zanotował coś szybko na chitynowej powłoce
skrzydełka. Potem znowu skrzyżował czułki z czułkami Hootena i włączył przepływ
energii.
   - Doktor Scott to po prostu forma obrony - powiedział z
naciskiem. - Nie ma żadnego doktora Scotta. Nie istnieje pentotal sodowy.
Zapadnie pan teraz w stan estywacji, słyszy mnie pan? Zaśnie pan głęboko, tak
głęboko, że doktor Scott nie potrafi pana dobudzić. Będzie pan słuchał mnie, nie
doktora Scotta. Nakazuję panu estywować. Słyszy mnie pan?
   - Tak... ale obawiam się, że niewiele to da. Widzi pan, kiedy
zapadnę w estywację, obudzę się zaraz w świecie doktora...
   - Nie ma żadnego doktora Scotta. Niech pan zapomni o doktorze
Scotcie.
   - Ale...
   - Estywować. Estywować.
   - No już dobrze. Teraz jestem... o, witam, doktorze Scott.














    Doktor Scott sięgnął po następną strzykawkę i zrobił z niej użytek.
   - Proszę się odprężyć - powiedział łagodnie.
   - Zaczynam mieć tego dość - stwierdził z rozdrażnieniem Hooten.
- Utknąłem dokładnie pośrodku. Coś musi w końcu przeważyć, jeśli będziemy to
ciągnąć. Nie wiem co, ale... nie możemy odłożyć tego do jutra i dać doktorowi
Raspowi czas na pozbieranie się?
   - Ja jestem pańskim lekarzem - oświadczył doktor Scott. - Nie
doktor Rasp. Niech pan przyśle doktora Raspa do mnie, jeśli spróbuje...
   - Oj, te czułki - wymamrotał Hooten. - Ja nie mogę... ja...
   - Proszę się po prostu odprężyć - powiedział doktor Scott. - Nie
ma żadnego doktora Raspa.
   Hooten opierał się niemrawo. - To nie może dalej trwać -
zaprotestował sennym głosem. - Mówię panu, że coś musi przeważyć. Ja... o rany,
doktor Rasp każe mi estywować.
   - Cicho - warknął doktor Scott zerkając z namysłem na
strzykawki.
   - Estywować - powiedział doktor Rasp.
   - Uważaj pan! - jęknął dziko Hooten szamocząc się. On znowu chce
mi zrobić zastrzyk.
   Doktor Rasp owinął swe czułki ciasno wokół czułków Hootena i
wzmocnił przepływ energii.
   - Estywować - powiedział i wiedziony nagłym przebłyskiem
geniuszu dorzucił: - Pan też, doktorze Scott. Słyszy mnie pan? Ma pan zapaść w
stan estywacji, doktorze Scott. Odprężyć się. Nie szamotać. Znajduje się pan w
ciepłej, wygodnej, zapleśniałej norce. Zaczyna pan estywować, doktorze Scott...














   - Teraz usiłuje wprowadzić p a n a w stan estywacji powiedział Hooten wijąc się
na kozetce.
   Doktor Scott uśmiechnął się ponuro. Pochylił się i utkwił w
Hootenie nakazujący wzrok.
   - Odprężyć się - powiedział. - Do pana mówię, doktorze Rasp.
Odprężyć się i spać. Za chwilę zrobię panu następny zastrzyk z pentotalu i
zaśnie pan po nim. Słyszy mnie pan, doktorze Rasp?
   - O Boże - stęknął Hooten trzepocząc dosyć gwałtownie powiekami.
- Mam wrażenie, że przepływa przeze mnie prąd zmienny. Co się dzieje? Ostrzegam
was... lepiej przestańmy, zanim...
   Pisnął słabo, gdy doktor Scott przebił mu skórę igłą strzykawki
napełnionej nieszkodliwym i nie wywołującym żadnych efektów roztworem
przeznaczonym do stosowania jedynie w celach psychosomatycznych. Hooten
znajdował się już na skraju uodpornienia na działanie pentotalu sodowego i
powinien już dawno spać snem sprawiedliwego.
   - Idź pan spać, doktorze Rasp - zakomenderował doktor Scott
stanowczym, poufałym tonem.














   - Estywuj, doktorze Scott - rozkazał doktor Rasp.














   - Śpij !














   - Estywuj.














   - Śpij !














   - Estywuj !














   - Ojojoj! - krzyknął Hooten zrywając
się na równe nogi z niejasnym przeświadczeniem, że coś w końcu, całkiem
zdecydowanie, przeważyło.














    Powietrze pośrodku gabinetu doktora Sotta wciąż
jeszcze falowało wokół insektopodobnej postaci słaniającej się na sześciu
nogach. Czułki doktora Raspa skupiającego swe owadzie, osłupiałe z
niedowierzania oczy na rysującej się za oknem sylwetce Empire State Building i
absurdalnej, dwunożnej postaci Timothy Hootena, wibrowały tak, że niemal nie
było ich widać.














    Doktor Scott spowity migotliwymi rozbłyskami zakłóconej
czasoprzestrzeni gapił się ogarnięty obłędnym podejrzeniem na wyciągniętą przed
nim postać o wszystkich sześciu nóżkach podwiniętych pod siebie w rozkosznym
odprężeniu, która patrzyła nań owadzimi oczami. - Halucynacje, ma się rozumieć -
mruknął do siebie oszołomiony. - Oczywiście, oczywiście, oczywiście...
   Odwrócił głowę, żeby uspokoić się znajomym widokiem własnego
gabinetu, i jego wzrok padł na szczelinę świetlikową i na roztaczającą się za
nią panoramę. Zaczęły świtać pierwsze przebłyski strasznej prawdy. Nigdy dotąd
nie widział Wunkerii Quatt.
przekład : Jacek Manicki
    powrót




  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza