ďťż

rozdzial_06

Lemur zaprasza

Sapkowski Andrzej - Chrzest Ognia - Rozdział 06



    Królowa odrzekła: "Nie mnie o łaskę proś, ale tych,
których czarami twymi ukrzywdziłaś. Miałaś odwagę
złe czyny popełniać, miejże odwagę i teraz, gdy pogoń
i sprawiedliwość blisko. Nie w mojej mocy grzechy ci
wybaczać." Natenczas zaparskała wiedźma niby kot,
zabłysły jej złe oczy. "Moja zguba blisko, zakrzyknęła,
ale i twoja niedaleko, królowo. Wspomnisz jeszcze
w godzinie strasznej śmierci Larę Dorren i jej klątwę.
A i to wiedz, że przekleństwo moje doścignie i potomków
twoich, do dziesiątego pokolenia." Zmiarkowawszy:
jednak, ze w piersi królowej nieulękłe bije serce, zła elfia
czarownica przestała lżyć i grozić, klątwą straszyć,
zaczęła jak suka skamleć o pomoc i zmiłowanie...



    Baśń o Larze Dorren, wersja ludzka





    ...ale błagania nie zmiękczyły kamiennych serc
Dh'oine, bezlitosnych, okrutnych ludzi. A gdy Lara,
prosząc o litość już nie dla niej, ale dla jej dziecka
uczepiła się drzwi karety, na królewski rozkaz zbir kat
uderzył kordem i odrąbał jej palce. A gdy w nocy mróz
luty ścisnął, Lara wydała ostatnie tchnienie na wzgórzu
wśród lasów, rodząc córeczkę, którą chroniła resztką
tlącego się w niej jeszcze ciepła. I choć wokół była
noc, zima i śnieżyca, na wzgórzu stała się nagle
wiosna i zakwitły kwiaty feainnewedd. Do dziś takie
kwiaty kwitną tylko w dwóch miejscach: w Dol Blathanna
i na wzgórzu, na którym skonała Lara Dorren
aep Shiadhal.



    Baśń o Larze Dorren, wersja elfia





Rozdział szósty





    - Prosiłam cię - warknęła gniewnie leżąca na wznak
Ciri. - Prosiłam cię, byś mnie nie dotykała.
    Mistie cofnęła rękę i trawkę, którą łaskotała Ciri w
szyję, wyciągnęła się obok, zapatrzyła w niebo, podłożywszy
obie dłonie pod ostrzyżony kark.

    - Dziwnie się ostatnio zachowujesz, Sokoliczko.

    - Nie chcę, byś mnie dotykała i tyle!

    - To tylko zabawa.
    - Wiem - Ciri zacisnęła usta. - Tylko zabawa. To
wszystko była tylko zabawa. Ale mnie przestało to bawić,
rozumiesz? Całkiem przestało!

    Mistle położyła się znowu na wznak, milczała długo,
zapatrzona w błękit pocięty poszarpanymi smugami
chmur. Wysoko nad lasem kołował jastrząb.
    - Twoje sny - powiedziała wreszcie. - To przez te
twoje sny, tak? Prawie co noc zrywasz się z krzykiem. To, co
niegdyś przeszłaś, wraca w snach. Znam to.

    Ciri nie odpowiedziała.

    - Nigdy mi o sobie nie mówiłaś - Mistle znowu
przerwała ciszę. - O tym, co przeszłaś. Ani o tym, skąd jesteś.
Ani czy masz bliskich...

    Ciri gwałtownie poruszyła ręką koło szyi, ale tym
razem to była tylko biedronka.

    - Miałam bliskich - powiedziała głucho, nie patrząc
na towarzyszkę. - To znaczy, myślałam, ze miałam...
Takich, którzy odnaleźliby mnie, nawet tu, na końcu świata,
gdyby tylko chcieli... Lub gdyby żyli. Och, o co ci chodzi,
Mistle? Mam ci o sobie opowiadać?

    - Nie musisz.

    - To dobrze. Bo to pewnie tylko zabawa. Jak wszystko
między nami.

    - Nie rozumiem - Mistle odwróciła głowę - dlaczego
nie odejdziesz, jeśli ci tak ze mną źle.
    - Nie chcę być sama.

    - Tylko tyle?
    - To dużo.

    Mistle zagryzła wargi. Nim jednak zdążyła cokolwiek
powiedzieć, usłyszały gwizd. Zerwały się obie, otrzepały
z igliwia, dopadły koni.
    - Zaczyna się zabawa - rzekła Mistle, wskakując na
siodło i dobywając miecza - jaką od pewnego czasu lubisz
ponad wszystkie inne, Falka - Nie myśl, że nie zauważyłam.

    Ciri ze złością uderzyła konia piętami. Pognały
zboczem wąwozu, na łeb na szyję, słysząc już dzikie hałłakowanie
pozostałych Szczurów, wypadających z zagajnika
po drugiej stronie gościńca. Kleszcze zasadzki zamykały się.




*****





    Prywatna audiencja była skończona. Vattier de Rideaux,
icehnibu Eiddon, szef wywiadu wojskowego cesarza
Emhyra var Emreisa, opuścił bibliotekę, kłaniając się
królowej Doliny Kwiatów w sposób nawet uprzejmiejszy,
niż tego wymagał protokół dworski. Ukłon był jednocześnie
bardzo ostrożny, a ruchy Vattiera wypracowane i powściągliwe -
szpieg cesarski nie spuszczał wzroku z dwóch
ocelotów, wyciągniętych u stóp władczyni elfów. Złotookie
koty wyglądały na rozleniwione i senne, ale Vattier wiedział,
że to nie maskotki, lecz czujni strażnicy, gotowi w
mgnieniu oka zamienić w krwawą miazgę każdego, kto
usiłowałby zbliżyć się do królowej na odległość mniejszą
od określonej protokołem.

    Francesca Emdabair, nazywana Enid an Gleanna, Stokrotka
z Dolin, odczekała, aż za Vattierem zamkną się
drzwi, pogłaskała oceloty.

    - Już, Ida - powiedziała.

    Ida Emean aep Siyney, elfia czarodziejka, wolna Aen
Seidhe z Gór Sinych, podczas audiencji skryta pod
czarem niewidzialności, zmaterializowała się w kącie biblioteki,
poprawiła suknię i cynobroworude włosy. Oceloty zareagowały
jedynie nieco szerszym otwarciem oczu. Jak
wszystkie koty, widziały niewidzialne, nie można było ich
oszukać tak prostym zaklęciem.

    - Drażnić mnie już zaczyna ten festiwal szpiegów -
powiedziała z przekąsem Francesca, przybierając wygodniejszą
pozycję na hebanowym krześle. - Henselt z Kaedwen
niedawno przysłał mi "konsula", Dijkstra skierował
do Dol Blatharma "misję handlową". A teraz sam arcyszpicel Vattier de Rideaux!
Ach, a wcześniej kręcił się tu
Stefan Skellen, Wielki Cesarski Nikt. Ale nie udzieliłam
mu posłuchania. Ja jestem królową, a Skellen jest nikim.
Choć z urzędu, ale nikim.

    - Stefan Skellen - powiedziała wolno Idą Emean - był
również u nas, gdzie miał więcej szczęścia. Rozmawiał
z Filavandrelem i Vanadainem.

    - I podobnie jak Vattier mnie, wypytywał ich o Vilgefortza,
Yennefer, Rience'a i Cahira Mawr Dyffryna aep
Caellacha?

    - Między innymi. Zdziwisz się, ale bardziej interesowała
go oryginalna wersja proroctwa Ithlinne Aegli aep
Aeyenien, zwłaszcza fragmenty mówiące o Aen Hen Ichaer,
Starszej Krwi. Interesowała go również Tor Lara, Wieża Mewy, i
legendarny portal, niegdyś łączący Wieżę Mewy z Tor Zireael,
Wieżą Jaskółki. Jakżeż to typowe dla
ludzi, Enid. Liczyć na to, że od razu, na skinienie, wyświetlimy
im zagadki i tajemnice, które sami staramy się
rozwikłać od setek lat.

    Francesca uniosła rękę i przyjrzała się pierścieniom.
    - Ciekawe - powiedziała - czy Filippa wie o dziwnych
zainteresowaniach Skellena i Vattiera? I Emhyra var
Emreisa, któremu oni obaj służą?

    - Ryzykownie byłoby zakładać, że nie wie - Ida Emean
spojrzała bystro na królową - i zataić na naradzie
w Montecalvo to, co wiemy my, tak przed Filippą, jak
i przed całą lożą. Niezbyt ładne światło rzuciłoby to na
nas... A chcemy wszakże, by ta loża zaistniała. Chcemy,
by nam, elfim magiczkom, ufano, nie posądzano o podwójną grę.

    - Rzecz w tym, że my prowadzimy podwójną grę, Ida.
I troszkę igramy z ogniem. Z Białym Płomieniem Nilfgaardu...

    - Ogień pali - Ida Emean podniosła na królową
przedłużone ostrym makijażem oczy - ale i oczyszcza. Trzeba
przezeń przejść. Trzeba podjąć ryzyko, Enid. Ta loża powinna
zaistnieć, powinna zacząć działać. W pełnym składzie.
Dwanaście czarodziejek, wśród nich zaś ta jedna,
o której mówi proroctwo. Nawet jeśli to gra, postawmy
na zaufanie.

    - A jeśli to prowokacja?

    - Ty lepiej znasz zaangażowane w sprawę osoby.

    Enid an Gleanna zastanowiła się.

    - Sheala de Tancarville - powiedziała wreszcie - to
skryta samotnica, nie ma żadnych powiązań. Triss Merigold i Keira
Metz miały, ale teraz obie są emigrantkami,
król Foltest wypędził z Temerii wszystkich czarodziejów.

    - Margaritę Laux-Antille interesuje tylko jej szkoła, nic
poza tym. Oczywiście, w tej chwili trzy ostatnie są pod silnym
wpływem Filippy, a Filippa jest zagadką. Sabrina
Glevissig nie zrezygnuje z wpływów politycznych, które
ma w Kaedwen, ale nie zdradzi loży. Zbyt pociąga ją władza, którą loża daje.

    - A owa Assire var Anahid? I ta druga Nilfgaardka,
którą poznamy w Montecalvo?

    - Mało o nich wiem - uśmiechnęła się lekko Francesca.
- Ale gdy tylko je zobaczę, będę wiedziała więcej.
Gdy tylko zobaczę, w co i jak są ubrane.

    Ida Emean zmrużyła wymalowane powieki, ale
powstrzymała się z zadaniem pytania.

    - Zostaje nefrytowa statuetka - powiedziała po chwili
- Wciąż niepewna i enigmatyczna figurynka z nefrytu
wzmianek o której też można doszukać się w Ithlinnespath.
Chyba już czas, by dać się jej wypowiedzieć. I oznajmić,
co ją czeka. Pomóc ci w dekompresji?

    - Nie, zrobię to sama. Wiesz, jak reaguje się na
rozpakowanie. Im mniej będzie świadków, tym mniej dotkliwy
będzie to cios dla jej dumy.

    Francesca Findabair jeszcze raz sprawdziła, czy cały
dziedziniec szczelnie odizolowany jest od reszty pałacu
polem ochronnym, przesłaniającym widok i tłumiącym
dźwięki. Zapaliła trzy czarne świece osadzone w lichtarzach
zaopatrzonych we wklęsłe lustrzane reflektory.
Lichtarze stały w miejscach wyznaczonych kolistą mozaiką
pawimentu, przedstawiającą osiem znaków Viccaeineo.

    Zodiaku, na symbolach oznaczających Belleteyn, Lammtf
i Yule. Wewnątrz zodiakalnego koła mozaika tworzyła
drugie, mniejsze, usiane magicznymi symbolami i otaczające
pentagram. Na trzech symbolach mniejszego koła
Francesca ustawiła niewielkie żelazne trójnogi, na nich
zaś ostrożnie i pieczołowicie zamontowała trzy kryształy.
Szlif spodów kryształów odpowiadał formie zakończeń
trójnogów, przez co ułożenie siłą rzeczy musiało być precyzyjne, ale Francesca sprawdziła wszystko kilkakrotnie.
Wolała nie ryzykować błędu.

    Nie opodal szumiała fontanna, woda tryskała z
marmurowego dzbana trzymanego przez marmurową najadę,
czterema strumieniami spadała do sadzawki, wprawiając
w ruch liście nenufarów, między którymi śmigały złote
rybki.

    Francesca otworzyła szkatułkę, wyjęła z niej malutką,
wykonaną z nefrytu, mydlaną w dotyku figurynkę, ustawiła
ją dokładnie pośrodku pentagramu. Cofnęła się, jeszcze
raz zajrzała do leżącego na stoliku grimoire'a, wzięła
głęboki wdech, uniosła ręce i wyskandowala zaklęcie.

    Świece momentalnie zapłonęły jaśniej, fasety
kryształów rozbłysły i trysnęły smugami światła. Smugi zestrzeliły
się na figurynce, która natychmiast zmieniła kolor
z zielonej stała się złota, a po chwili transparentna.
Powietrze zadrgało od magicznej energii, bijącej o ochronne
ekrany. Jedna ze świec prysnęła iskrami, po posadzce
zatańczyły cienie, mozaika zaczęła żyć, zmieniać kształty.
Francesca nie opuszczała rąk, nie przerywała inkantacji.

    Figurka rosła błyskawicznie, pulsując i tętniąc,
zmieniała strukturę i kształt niczym pełzający po posadzce
obłok dymu. Światło bijące z kryształów przeszywało dym,
w smugach blasku pojawiły się ruch i twardniejąca materia.
Jeszcze moment, a w centrum magicznych kół pokazała
się nagle postać ludzka. Postać czarnowłosej kobiety,
bezwładnie leżącej na posadzce.

    Świece zakwitły wstążkami dymu, kryształy zgasły.
Francesca opuściła ręce, rozprężyła palce i otarła pot
z czoła.

    Czarnowłosa kobieta na posadzce zwinęła się w kłębek
i zaczęła krzyczeć.

    - Jak się nazywasz? - spytała dźwięcznie Francesca.
Kobieta wyprężyła się, zawyła, przyciskając obie ręce do
podbrzusza.

    - Jak się nazywasz?

    - Ye... Yennef... Yennefeeeer!!! Aaaaaaa...
    Elfka odetchnęła z ulgą. Kobieta nadał zwijała się,
wyła, jęczała, tłukła pięściami o posadzkę, próbowała wymiotować.
Francesca czekała cierpliwie. I spokojnie. Będąca
jeszcze przed chwilą nefrytową figurynką kobieta
cierpiała, było to widoczne. I normalne. Ale mózg miała
nie uszkodzony.

    - No, Yennefer - powiedziała po dłuższej chwili,
przerywając jęki. - Może już dosyć, co?

    Yennefer z wyraźnym wysiłkiem uniosła się na czworaki,
otarła nos przedramieniem, rozejrzała się błędnie. Jej
wzrok przemknął po Francesce, jak gdyby elfki w ogóle
nie było na dziedzińcu, zatrzymał się i ożył dopiero na widok
tryskającej wodą fontanny. Podpełzłszy z ogromnym
trudem, Yennefer przegramoliła się przez cembrowinę
i z pluskiem wwaliła do sadzawki. Zakrztusiła się, zaczęła
parskać, kaszleć i pluć, wreszcie, rozgarniając lilie wodne,
dobrnęła na czworakach do marmurowej najady
i usiadła, opierając się plecami o cokół posągu. Woda sięgała
jej do piersi.

    - Francesca... - wybełkotała, dotykając obsydianowi
gwiazdy na szyi i patrząc na elfkę nieco przytomniejszym
wzrokiem. - Ty...

    - Ja. Co pamiętasz?

    - Spakowałaś mnie... Cholera, spakowałaś mnie?

    - Spakowałam i rozpakowałam. Co pamiętasz?

    - Garstang... Elfy. Ciri. Ty. I pięćset cetnarów, które
nagle zwaliły mi się na głowę... Teraz już wiem, co to było.
Kompresja artefaktowa...

    - Pamięć funkcjonuje. To dobrze.
Yennefer opuściła głowę, spojrzała między swoje uda,
nad którymi przemykały złote rybki.

    - Każ potem zmienić wodę w sadzawce, Enid -
zamamrotała. - Właśnie wysikałam się do niej.

    - Drobiazg - uśmiechnęła się Francesca. - Zwróć
jednak uwagę, czy w wodzie nie widać krwi. Zdarza się, że
kompresja niszczy nerki.

    - Tylko nerki? - Yennefer wzięła ostrożny wdech -
We mnie nie ma chyba jednego zdrowego organu... Przynajmniej
tak się czuję. Do diabła, Enid, nie wiem, czym
zasłużyłam sobie na taki traktament...

    - Wyjdź z sadzawki.

    - Nie. Dobrze mi tu.

    - Wiem. Dehydracja.

    - Degradacja. Degrengolada! Dlaczego mi to zrobiłaś?

    - Wyjdź, Yennefer.

    Czarodziejka wstała z trudem, oburącz przytrzymując
się marmurowej najady. Strząsnęła z siebie nenufary, silnym
szarpnięciem rozdarła i zwlekła ociekającą wodą
suknię, naga stanęła przed fontanną, pod tryskającymi
strumieniami. Opłukawszy się i napiwszy, wyszła z sadzawki,
usiadła na brzegu basenu, wyżęła włosy, rozejrzała się.

    - Gdzie ja jestem?

    - W Dol Blathanna.
    Yennefer wytarła nos.

    - Draka na Thanedd jeszcze trwa?
    - Nie. Skończyła się. Półtora miesiąca temu.
    - Musiałam cię bardzo skrzywdzić - powiedziała po
chwili Yennefer. - Musiałam zdrowo zaleźć ci za skórę,
Enid. Ale możesz uznać nasze rachunki za wyrównane.
Zemściłaś się godnie, choć może trochę zbyt sadystycznie.
Nie mogłaś ograniczyć się do poderżnięcia mi gardła?

    - Nie mów głupstw - elfka skrzywiła usta. -
Spakowałam cię i wyniosłam z Garstangu, by ocalić ci życie.
Wrócimy do tego, ale później nieco. Proszę, oto ręcznik.
Oto prześcieradło. Nową suknię dostaniesz po kąpieli.
W stosownym miejscu, w wannie z ciepłą wodą. Już
wystarczająco zaszkodziłaś złotym rybkom.





*****






    Ida Emean i Francesca piły wino. Yennefer piła glukozę
i sok z marchwi. W ogromnych ilościach.

    - Podsumujmy - powiedziała, wysłuchawszy relacji
Franceski. - Nilfgaard podbił Lyrię, do spółki z Kaedwen
rozebrał Aedirn, spalił Vengerberg, zhołdował Verden,
właśnie podbija Brugge i Sodden. Vilgefortz znikł bez śladu.
Tissaia de Vries popełniła samobójstwo. A ty zostałaś
królową Doliny Kwiatów, cesarz Emhyr koroną i berłem
odwdzięczył ci się za moją Ciri, której tak długo poszukiwał,
a którą teraz ma i wykorzysta wedle woli i zachcianki.
Mnie spakowałaś i przez półtora miesiąca trzymałaś
w pudełku jako statuetkę z nefrytu. I zapewne spodziewasz
się, że ci za to podziękuję.

    - Wypadałoby - odrzekła chłodno Francesca Findabair. -
Na Thanedd był niejaki Rience, który za punkt
honoru postawił sobie zadanie ci powolnej i okrutnej
śmierci, a Vilgefortz obiecał mu to umożliwić. Rience
uganiał się za tobą po całym Garstangu. Ale nie znalazł, bo
już byłaś nefrytową figurynką za moim dekoltem.

    - I byłam tą figurynką czterdzieści siedem dni.

    - Tak. Ja zaś, pytana, mogłam spokojnie odpowiadać,
że Yennefer z Vengerbergu nie ma w Dol Blathanna. Pytano
wszak o Yennefer, nie o statuetkę.
    - Co się zmieniło, że wreszcie zdecydowałaś się
rozpakować mnie?

    - Wiele. Zaraz ci to wyjaśnię.

    - Przedtem wyjaśnisz mi coś innego. Na Thanedd był
Geralt. Wiedźmin. Pamiętasz, przedstawiłam ci go w Aretuzie. Co z nim?

    - Uspokój się. Żyje.
    - Jestem spokojna. Mów, Enid.

    - Twój Wiedźmin - powiedziała Francesca - w ciągu
jednej tylko godziny zrobił więcej niż niejeden przez całe życie.
Nie rozwodząc się: złamał nogę Dijkstrze, uciął głowę
we Artaudowi Terranovie i bestialsko zarąbał około dziesięciu
Scoia'tael. Ach, byłabym zapomniała: obudził jeszcze
niezdrowe podniecenie Keiry Metz.

    - Straszne - Yennefer wykrzywiła się przesadnie. -
Ale Keira doszła już chyba do siebie? Nie żywi chyba do
niego urazy? To, że podnieciwszy ją, nie wychędożył, wynikało
z całą pewnością z braku czasu, nie z brakli szacunku.
Zapewnij ją o tym w moim imieniu.

    - Sama będziesz miała okazję to uczynić - powiedziała
chłodno Stokrotka z Dolin. - I to wkrótce. Wróćmy jednak:
do spraw, względem których nieudolnie udajesz obojętność.
Twój Wiedźmin tak zapalił się do obrony Ciri, że postąpił
bardzo nierozsądnie. Rzucił się na Vilgefortza.
A Vilgefortz zmasakrował go. To, że nie zabił, wynikało
z pewnością z braku czasu, nie z braku starań. I co? Nadal
będziesz udawać, że nic cię to nie wzrusza?

    - Nie - grymas na ustach Yennefer przestał wyrażać
szyderstwo. - Nie, Enid. Wzrusza mnie to. Wkrótce nie które osoby bliżej zapoznają się z moim wzruszeniem.
Masz na to moje słowo.

    Tak, jak wcześniej drwiną, tak teraz Francesca nie
przejęła się groźbą.

    - Triss Merigold teleportowała skatowanego wiedźmina
do Broklionu - powiedziała. - Z tego, co wiem, driady
leczą go tam nadal. Ma się już podobno dobrze, ale lepiej,
by nie wychylał stamtąd nosa. Tropią go agenci Dijkstry
i wywiady wszystkich królów. Ciebie zresztą też.

    - Czymże zasłużyłam sobie na takie wyróżnienie? Ja
przecież niczego Dijkstrze nie złamałam... Ach, nie mów,
sama zgadnę. Znikłam z Thanedd bez śladu. Nikt nie
domyśla się, że wylądowałam w twojej kieszeni, zredukowana
i spakowana. Wszyscy są przekonani, że uciekłam do
Nilfgaardu wraz z moimi wspólnikami spiskowcami. Wszyscy
oprócz faktycznych spiskowców, ma się rozumieć, ale
ci nikogo nie wyprowadzą z błędu. Wszakże trwa wojna,
dezinformacja to oręż, ostrze którego zawsze musi być dobrze
wycelowane. A teraz, po czterdziestu siedmiu dniach,
przyszedł czas, by oręża użyć. Mój dom w Vengerbergu
spalony, jestem poszukiwana. Nic, tylko przystać do
komanda Scoia'tael. Lub w inny sposób włączyć się do walki
o wolność elfów.

    Yennefer łyknęła soku z marchwi, wpiła wzrok w oczy
wciąż zachowującej spokój i ciszę Idy Emean aep Sivney.

    - Co, pani Ido? Pani wolna Aen Seidhe z Gór Sinych?
Trafnie odgaduję pisany mi los? Czemu to milczy pani niby głaz?

    - Ja, pani Yennefer - odrzekła rudowłosa elika -
milczę gdy nie mam nic sensownego do powiedzenia. Zawsze
to lepiej, niż snuć nieuzasadnione przypuszczenia i
maskować niepokój gadulstwem. Przejdź do rzeczy, Enid.
Wyjaśnij pani Yennefer, o co chodzi.

    - Zamieniam się w słuch - Yennefer dotknęła palcami
obsydianowej gwiazdy na aksamitce. - Mów, Francesca.
Stokrotka z Dolin oparta podbródek na złączonych dłoniach.

    - Dziś - oznajmiła - jest druga noc, od kiedy księźyc
jest w pełni. Za małą chwilę teleportujemy się do zamku
Mentecalvo, siedziby Filippy Eilhart. Weźmiemy udział w
posiedzeniu organizacji, która powinna cię zainteresować.
Zawsze wszak byłaś zdania, że magia stanowi wartość
najwyższą, stojącą powyżej wszelkich podziałów, sporów,
wyborów politycznych, osobistych interesów, ansów,
sentymentów i animozji. Ucieszy cię zapewne wieść,
niedawno powstał zrąb instytucji, coś w rodzaju tajnej
loży, powołanej wyłącznie do obrony interesów magii, mającej
dopilnować, by magia zajmowała w hierarchii sprw
różnych należne jej miejsce. Korzystając z przywileju
rekomendowania nowych członków wspomnianej loży,
pozwoliłam sobie wziąć pod uwagę dwie kandydatury: Idy
Emean aep Sivney i twoją.

    - Cóż za nieoczekiwany zaszczyt i awans - zadrwiła
Yennefer. - Z magicznego niebytu wprost do tajnej, elitarnej
i wszechmocnej loży. Stojącej ponad osobistymi ansami i
resentymentami. Tylko czy ja aby się nadaję? Czy
znajdę w sobie dość siły charakteru, by wyzbyć się ansów
względem osób, które odebrały mi Ciri, skatowały nieobojętnego mi
mężczyznę, a mnie samą...

    - Jestem pewna - przerwała elfka - że znajdziesz
w sobie dość siły charakteru, Yennefer. Znam cię i wieżę że
nie brakuje ci takiej siły. Nie brakuje ci też ambny,
która winna rozwiewać wątpliwości co do spotykającego
cię zaszczytu i awansu. Jeśli jednak tego chcesz, powiesi
wprost: rekomenduję, cię do loży, bo uważam za osobę,
która na to zasługuje i może wydatnie przysłużyć
sprawie.

    - Dziękuję - szyderczy uśmieszek ani myślał znikać
z ust czarodziejki. - Dziękuję, Enid. Zaiste, czuję, jak
rozpierają mnie ambicja, pycha i samouwielbienie. Gotowam
pęknąć lada moment. I to zanim jeszcze zacznę się
zastanawiać, dlaczego miast mnie nie rekomendujesz do
owej loży jeszcze jednego elfa z Dol Blathanna lub elfki
z Gór Sinych.

    - W Montecalvo - odrzekła zimno Francesca - dowiesz
się, dlaczego.

    - Wolałabym zaraz.

    - Powiedz jej - mruknęła Ida Emean.

    - Chodzi o Ciri - powiedziała po chwili zastanowienia
Francesca, unosząc na Yennefer swe nieprzeniknione oczy.

    - Loża interesuje się nią, a nikt nie zna tej dziewczyny
tak dobrze jak ty. Reszty dowiesz się na miejscu.

    - Zgoda - Yennefer energicznie podrapała się w łopatkę.
Wysuszona kompresją skóra wciąż swędziała ją nieznośnie. -
Powiedz mi tylko, kto jeszcze wchodzi w skład
owej loży? Oprócz was i Filippy?

    - Margarita Laux-Antille, Triss Merigold i Keira
Metz. Sheala de Tancarville z Koviru. Sabrina Glevissig.
I dwie czarodziejki z Nilfgaardu.

    - Internacjonalna rzeczpospolita babska?

    - Można to tak nazwać.

    - One zapewne wciąż uważają mnie za wspólniczkę
Vilgefortza. Zaakceptują mnie?

    - Zaakceptowały mnie. O resztę postarasz się sama.
Będziesz poproszona o zrelacjonowanie twych związków
z Ciri. Od samego początku, który za sprawą twego
wiedźmina miał miejsce przed piętnastoma laty w Cintrze,
aż do wydarzeń sprzed półtora miesiąca. Szczerość
i prawdomówność będą absolutnie konieczne. I potwierdzą
lojalność wobec konwentu.

    - Kto powiedział, że jest co potwierdzać? Nie za
wcześnie mówić o lojalności? Nie znam nawet statutu
i programu tej damskiej międzynarodówki...

    - Yennefer - elfka lekko zmarszczyła regularne brwi.
- Rekomenduję cię do loży. Ale nie mam zamiaru zmuszać
do czegokolwiek. A zwłaszcza do lojalności. Masz wybór.

    - Domyślam, się, jaki.

    - Dobrze się domyślasz. Ale wciąż jest to wybór wolny.
Ze swej strony gorąco jednak namawiam, byś wybrała lożę.
Wierz mi, w ten sposób pomożesz twojej Ciri o wiele
skuteczniej, niż rzucając się na oślep w wir wydarzeń, na
co, jak mniemam, masz wielką ochotę. Ciri grozi śmierć.
Uratować może ją tylko nasze solidarne działanie. Gdy
wysłuchasz tego, co będzie powiedziane w Montecalvo,
przekonasz się, że mówiłam prawdę... Yennefer, nie podobają
mi się błyski, które widzę w twoich oczach. Daj mi
słowo, że nie będziesz próbować ucieczki.

    - Nie - pokręciła głową Yennefer, przykrywając dłonią
gwiazdę na aksamitce. - Nie dam, Francesca.

    - Chciałabym lojalnie cię uprzedzić, moja droga.
    Wszystkie stacjonarne portale Montecalvo mają blokadę
paczącą. Każdy, kto bez przyzwolenia Filippy chciałby
tam wejść albo stamtąd wyjść, ląduje w loszku o ścianach
wyłożonych dwimerytem. Własnego teleportu nie otworzysz,
nie dysponując komponentami. Twojej gwiazdy nie
chcę ci odbierać, bo musisz być w pełni władz umysłowych.
Ale jeżeli spróbujesz figli... Yennefer, ja nie mogę
pozwolić... Loża nie może pozwolić, byś szaleńczo i samotnie
pognała ratować Ciri i szukać zemsty. Ja wciąż mam
twoją matrycę, mam algorytm zaklęcia. Zredukuję cię
i spakuję znowu w nefrytową statuetkę. Jeśli będzie trzeba,
na kilka miesięcy. Albo lat.

    - Dzięki za ostrzeżenie. Ale słowa nie dam ci i tak.





*****






    Fringilla Vigo nadrabiała miną, ale była zdenerwowana
i spięta. Sama niejednokrotnie ganiła młodych nilfgaardzkich
magików za bezkrytyczne uleganie stereotypowym
opiniom i wyobrażeniom, sama regularnie wyśmiewała
trywialny, namalowany przez plotkę i propagandę
wizerunek typowej czarodziejki z Północy - sztucznie
pięknej, aroganckiej, próżnej i zepsutej do granic perwersji,
a często i poza te granice. Teraz jednak, im bardziej
kolejne przesiadki w teleportach przybliżały ją do
zamku Montecalvo, tym silniej szarpała nią niepewność,
co też zastanie na miejscu zjazdu tajemniczej loży. I co ją
tam czeka. Rozbrykana imaginacja podsuwała obrazy zabójczo
urodziwych kobiet z diamentowymi koliami na obnażonych
piersiach z ukarminowanymi sutkami, kobiet
o wilgotnych ustach i oczach błyszczących od alkoholu
i narkotyków. Oczyma wyobraźni Fringilla widziała już,
jak obrady sekretnego konwentu zamieniają się w dziką
i rozpasaną orgię z użyciem frenetycznej muzyki, afrodyzjaków,
niewolników pici obojga i wyszukanych akcesoriów.

    Ostatni teleport zostawił ją między dwiema
kolumnami z czarnego marmuru, z suchością w ustach, łzawiącym
wiatrem magii w oczach i ręką kurczowo zaciśniętą na
szmaragdowym naszyjniku, wypełniającym karo dekoltu.
Obok zmaterializowała się Assire var Anahid, takie zauważalnie
zdenerwowana. Fringilla miała jednak podstawy
przypuszczać, że przyjaciółkę peszy nowy i nietypowy
dla niej strój: niewymyślna, ale bardzo elegancka suknia
w kolorze hiacyntu, uzupełniona malutką i skromną kolią
z aleksandrytów.

    Zdenerwowanie prysło momentalnie. W wielkiej, jasnej
od magicznych lampionów sali było chłodno i cicho. Nigdzie
nie dało się zauważyć nagiego Murzyna, walącego
w bęben, ani pląsających na stole dziewcząt z cekinami
na wzgórkach łonowych, nie wyczuwało się zapachu haszyszu i
kantarydy. Nilfgaardzkie czarodziejki zostały
natychmiast powitane przez Filippę Eilhart, panią zamku,
strojną, poważną, uprzejmą i rzeczową. Inne obecne czarodziejki
zbliżyły się i przedstawiły, a Fringilla odetchnęła z
ulgą. Magiczki z Północy były piękne, kolorowe
i skrzyły się od biżuterii, ale w podkreślonych stonowanym
makijażem oczach nie było śladu ani środków odurzających,
ani nimfomanii. Żadna też nie miała odkrytych
piersi. Wręcz przeciwnie, dwie były niezwykle skromnie
zapięte pod szyję - surowa, odziana w czerń Sheala de
Tancaryille i młodziutka Triss Merigold o błękitnych
oczach i przepięknych kasztanowych włosach. Ciemna
Sabrina Glevissig oraz blondynki Margarita Laux-Antille
i Keira Metz nosiły dekolty, ale niewiele głębsze od dekoltu
Fringilli.

    Oczekiwanie na inne uczestniczki konwentu wypełniła
grzeczna konwersacja, podczas której wszystkie miały
okazje powiedzieć coś o sobie, a taktowne stwierdzenia
i uwagi Filippy Eilhart szybko i zręcznie łamały lody,
choć jedynym lodem w okolicy był ten na bufecie, na którym
piętrzyła się góra ostryg. Innych lodów nie wyczuwało
się. Sheala de Tancarville, badaczka, natychmiast znalazła
mnóstwo wspólnych tematów z badaczką Assire var
Anahid, Fringilla zaś szybko nabrała sympatii do wesołej
Triss Merigold. Konwersacji towarzyszyło łakome pochłanianie
ostryg. Nie jadła jedynie Sabrina Gleyissig, nieodrodna
córa kaedweńskich puszcz, która pozwoliła sobie
wyrazić pogardliwą opinię o "oślizgłych paskudztwach"
i ochotę na kawałek zimnej sarniny ze śliwkami. Filippa
Eilhart, miast zareagować na obrazę wyniosłym chłodem,
pociągnęła za sznur dzwonka, a po chwili mało rzucająca
się w oczy i bezszelestna służba dostarczyła mięsiwo.
Zdumienie Fringilli było ogromne. Cóż, pomyślała, co
kraj, to obyczaj.

    Teleport między kolumnami rozbłysnął i słyszalnie
zawibrował. Na twarzy Sabriny Glevissig odmalowało się
bezbrzeżne zdumienie. Keira Metz upuściła na lód ostrygę
i nóż. Triss stłumiła westchnienie.

    Z portalu wyłoniły się trzy czarodziejki. Trzy elfki.
Jedna o włosach w kolorze ciemnego złota, jedna cynobroruda i jedna
kruczoczarna.

    - Witaj, Francesca - powiedziała Filippa. W jej głosie
nie słychać było emocji, którą wyrażały oczy, szybko jednak
zmrużone. - Witaj, Yennefer.

    - Otrzymałam przywilej obsadzenia dwóch foteli
powiedziała melodyjnie nazwana Franceską złotowłosa
elfka, niewątpliwie zauważając zdumienie Filippy. -
Oto moje kandydatki. Znana wszystkim Yennefer z Vengerbergu.
I pani Ida Emean aep Sivney, Aen Saevheme
z Gór Sinych.

    Ida Emean skłoniła lekko rudą głowę, zaszeleściła
powiewną żonkilową suknią.

    - Tuszę - rozejrzała się Francesca - że już jesteśmy
w komplecie?

    - Brakuje tylko Vilgefortza - syknęła cicho, lecz z
wyraźną złością Sabrina Glevissig, patrząc koso na Yennefer.

    - I ukrytych w podziemiach Scoia'tael - mruknęła
Keira Metz. Triss zmroziła ją wzrokiem.

    Filippa dokonała prezentacji. Fringilla z ciekawością
przyjrzała się Francesce Findabair, Enid an Gleanna,
Stokrotce z Dolin, słynnej królowej Dol Blathanna, władczyni
elfów, które niedawno odzyskały swój kraj. Pogłoski
o urodzie Franceski, stwierdziła Fringilla, nie były przesadzone.

    Rudowłosa i wielkooka Ida Emean wzbudziła wyraźne
zainteresowanie wszystkich, nie wyłączając obu magiczek
z Nilfgaardu. Wolne elfy z Gór Sinych nie utrzymywały
żadnych stosunków nie tylko z ludźmi, ale nawet z żyjcymi
bliżej ludzi pobratymcami. A nieliczni wśród wolnych
elfów Aen Saevherne - Wiedzący, byli bliską legendzie
enigmą. Mało kto, nawet wśród elfów, mógł pochwalić
się bliższym kontaktem z Aen Saevheme. Ida wyróżniała się w
grupie nie tylko kolorem włosów. W jej biżuterii
nie było ani uncji kruszcu, ani karata kamienia - nosiła
wyłącznie perły, korale i bursztyny.

    Źródłem największych emocji była jednak w sposób
oczywisty trzecia przybyła czarodziejka, Yennefer, kruczowłosa,
odziana w czerń i biel, wbrew pierwszemu wrażeniu nie
będąca elfką. Jej pojawienie się w Montecalvo
musiało być potężnym i nie dla wszystkich miłym zaskoczeniem.
Fringilla czuła bijącą od niektórych magiczek
aurę antypatii i wrogości.

    Gdy przedstawiano jej niligaardzkie czarodziejki,
Yennefer zatrzymała na Fringilli fiołkowe oczy. Oczy były
zmęczone i podkrążone, nawet makijaż nie był w stanie
tego ukryć.

    - My się znamy - stwierdziła, dotykając przypiętej do
aksamitki gwiazdy z obsydianu.

    W sali zapadła nagle ciężka, pełna wyczekiwania cisza.

    - Widziałyśmy się już - powtórzyła Yennefer.

    - Nie przypominam sobie - Fringilla wytrzymała spojrzenie.

    - Nie dziwię się. Ja jednak mam dobrą pamięć do
twarzy i sylwetek. Widziałam cię ze wzgórza Sodden.

    - A zatem nie może być mowy o pomyłce - Fringilla
Vigo dumnie uniosła głowę, powiodła oczami po wszystkich. -
Byłam pod wzgórzem Sodden.

    Filippa Eilhart uprzedziła odpowiedź.

    - Ja też tam byłam - powiedziała. - Też niejedno
pamiętam. Nie wydaje mi się jednak, by nadmierne wysilanie
pamięci i niepotrzebne grzebanie w niej mogło przynieść nam
jakąkolwiek korzyść tutaj, w tej sali. Temu, co
zamierzamy tu przedsięwziąć, bardziej posłużą zapomnienie,
wybaczenie i pojednanie. Zgadzasz się ze mną, Yennefer?

    Czarnowłosa czarodziejka odrzuciła z czoła kręte loki.

    - Gdy dowiem się wreszcie, co zamierzacie tu przedsiębrać -
odrzekła - powiem ci, Filippa, z czym się zgadzam. A z czym nie.

    - W takim razie najlepiej będzie, jeśli rozpoczniemy
bez zwłoki. Proszę panie o zajęcie miejsc.

    Miejsca przy okrągłym stole - oprócz jednego - były
oznaczone. Fringilla siedziała obok Assire var Anahid,
mając po prawej właśnie owo wolne krzesło, oddzielająca
ją od Sheali de Tancaryille, za którą zajęły miejsca Sabina
Glevissig i Keira Metz. Na lewo od Assire siedziała
Ida Emean, Francesca Findabair i Yennefer. Dokładnie
naprzeciw Assire usadowiła się Filippa Eilhart, mająca
po prawej Margaritę Laux-Antille, a po lewej Triss Merigold.

    Wszystkie krzesła miały poręcze rzeźbione w kształty
sfinksów.

    Filippa rozpoczęła. Powtórzyła powitanie i natychmiast
przeszła do rzeczy Fringilla, której Assire zdała szczegółową
relację o poprzednim zebraniu łoży, nie dowiedziała
się ze wstępu niczego nowego. Nie zaskoczyły jej również
ani złożone przez wszystkie czarodziejki deklaracje o przystąpieniu
do konwentu, ani pierwsze głosy w dyskusji.

    Była jednak lekko speszona, albowiem te pierwsze głosy
dotyczyły wojny, jaką Cesarstwo prowadziło z Nordlingami, a
zwłaszcza całkiem niedawno rozpoczętej operacji
w Sodden i Brugge, w trakcie której wojska cesarskie
starły się zbrojnie z armią Temerii. Mimo zakładanej apolityczności
konwentu, czarodziejki nie były w stanie
ukryć swych poglądów. Niektóre ewidentnie niepokoiła
obecność Nilfgaardu u bram. Fringilla doznawała mieszanych
uczuć. Zakładała, że osoby tak wykształcone powinny
rozumieć, że Cesarstwo niesie na Północ kulturę, dobrobyt,
porządek i stabilność polityczną. Z drugiej zaś
strony nie wiedziała, jak sama reagowałaby, gdyby to do
jej domu zbliżały się obce wojska.

    Filippa Eilhart najwyraźniej miała jednak dość
dystorsji o sprawach militarnych.

    - Wyniku wojny nikt nie jest w stanie przewidzieć -
powiedziała. - Co więcej, przewidywanie takie pozbawione
jest sensu. Spójrzmy wreszcie na tę rzecz chłodnym
okiem. Po pierwsze, wojna nie jest aż tak wielkim złem.
Bardziej obawiałabym się skutków przeludnienia, które
na tym etapie rozwoju rolnictwa i przemysłu oznaczałoby
totalną klęskę głodu. Po drugie, wojna to kontynuacja polityki
władców. Ilu z obecnie rządzących będzie żyło za lat
sto? Żaden, to oczywiste. Ile dynastii przetrwa? Nie
sposób przewidzieć. Dzisiejsze spory terytorialne, dynastyczne,
dzisiejsze ambicje i dzisiejsze nadzieje będą za sto lat
prochem i pyłem na kronikach. Ale jeśli my się nie zabezpieczymy,
jeśli damy się wciągnąć w wojnę, z nas też zostanie
proch i pył. Jeżeli natomiast spojrzymy nieco ponad
sztandary, jeśli zamkniemy uszy na bojowe i patriotyczne
okrzyki, przetrwamy. A musimy przetrwać. Musimy,
bo ponosimy odpowiedzialność. Nie wobec królów i ich
partykularnych, zawężonych do jednego królestwa interesów.
My odpowiadamy za świat. Za postęp. Za zmiany,
które ten postęp niesie. Odpowiadamy za przyszłość.

    - Tissaia de Vries ujęłaby to inaczej - powiedziała
Francesca Findabair. - Jej zawsze chodziło o odpowiedzialność
wobec zwykłych, prostych ludzi. Nie w przyszłości, ale tu i teraz.

    - Tissaia de Vries nie żyje. Gdyby żyła, byłaby wśród
nas.

    - Zapewne - uśmiechnęła się Stokrotka z Dolin. - Ale
nie myślę, by zgodziła się z teorią o wojnie jako remedium
na klęskę głodu i przeludnienia. Zwróćcie uwagę na
to ostatnie słowo, szanowne konfraterki. Obradujemy
używając języka wspólnego, mającego ułatwić porozumienie.
Ale dla mnie jest to język obcy. Coraz bardziej obcy.
W języku mojej matki nie ma słowa: "przeludnienie",
a słowo: "przeelfienie" byłoby neologizmem. Nieodżałowanej
pamięci Tissaia de Vries przejmowała się losem zwykłych
ludzi. Jeżeli chodzi o mnie, to nie mniej ważny jest
los zwykłych elfów. Chętnie przyklasnęłabym idei wybiegania
myślą w przyszłość i traktowania dnia dzisiejszego
jako efemerydy. Ale z przykrością stwierdzam, że dzień
dzisiejszy warunkuje jutrzejszy, a bez jutra nie będzie
przyszłości. Dla was, ludzi, śmieszny jest może płacz nad
krzakiem bzu, który spłonął w czasie wojennej zawieruchy,
wszakże bzu nie zabraknie, nie będzie tego, będzie
inny, a nie będzie bzu, cóż, będzie akacja. Wybaczcie botaniczne
metafory. Ale przyjnmcie łaskawie do wiadomości
że to, co dla was, ludzi, jest kwestią polityki, dla nas elfów,
jest kwestią fizycznego przetrwania.

    - Polityka mnie nie interesuje - oświadczyła głośno
Margarita Laux-Antille, rektorka akademii magicznej.
Ja po prostu nie życzę sobie, by dziewczęta, których edukacji się
poświęciłam, wykorzystywano jako kondotiera
mydląc im oczy sloganami o miłości ojczyzny. Ojczyzną
tych dziewcząt jest magia, tego ich uczę. Jeżeli moje
dziewczęta ktoś zaangażuje w wojnę, postawi na nowym
wzgórzu Sodden, to one będą przegrane niezależnie od
wyniku na polu bitwy. Rozumiem twoje zastrzeżenia
Enid, ale mamy się zajmować przyszłością magii, nie problemami
rasowymi.

    - Mamy zajmować się przyszłością magii - powtórzyła
Sabrina Glevissig. - Ale przyszłość magii warunkuje status
czarodziejów. Nasz status. Nasze znaczenie. Rolą, jaką
spełniamy w społeczeństwie. Zaufanie, szacunek i wiarygodność,
powszechna wiara w naszą przydatność, w to że magia
jest niezbędna. Stojąca przed nami alternatywa
zdaje się prosta: albo utrata statusu i izolacja w wieżach
z kości słoniowej, albo służba. Służba nawet na wzgorzach
Sodden, nawet jako kondotierki...

    - Albo jako służące i dziewki na posyłki? - Triss
Merigold odrzuciła z ramienia swe piękne włosy. - Ze zgiętym
karkami, gotowe do posług na każde kiwnięcie cesarskiego
palca? Bo wszakże taką rolę przydzieli nam Pax Nilfe
gaardiana, jeśli powszechnie zapanuje.

    - Jeśli zapanuje - powiedziała z naciskiem Filippa. -
My nie mamy alternatywy. My musimy służyć. Ale magii.
Nie królom i cesarzom, nie ich dzisiejszej polityce. Nie
sprawom rasowej integracji, bo ta również poddana jest
dzisiejszym celom politycznym. Nasz konwent, drogie panie,
nie po to został powołany, byśmy dopasowywały fflt
do dzisiejszej polityki i codziennych zmian na linii frontu.
Nie po to, byśmy gorączkowo szukały rozwiązań adekwatnych
do danej sytuacji, zmieniając kolor skóry kameleonim
sposobem. Rola naszej loży winna być aktywna.
I całkiem odwrotna. Realizowana wszystkimi dostępnymi
nam sposobami.

    - Jeśli dobrze pojmuję - uniosła głowę Sheala de
Tancarville - namawiasz nas do aktywnego wpływania na
bieg wydarzeń. Wszystkimi sposobami. Również bezprawnymi?

    - O jakim prawie mówisz? O tym dla maluczkich?
O tym zapisanym w kodeksach, które same opracowałyśmy i
podyktowałyśmy królewskim jurystom? Nas obliguje tylko jedno prawo. Nasze!

    - Rozumiem - uśmiechnęła się czarodziejka z Koviru.
- Wpłyniemy zatem aktywnie na bieg wydarzeń. Jeśli
polityka władców będzie nam nie po myśli, zwyczajnie ją
zmienimy. Tak, Filippo? A może lepiej od razu obalić tych
koronowanych durniów, zdetronizować ich i przepędzić?
Może od razu przejąć władzę?

    - Sadzałyśmy już na tronach wygodnych nam
władców. Błąd nasz polegał na tym, że nie sadzałyśmy na
tronie magii. Nigdy nie dawałyśmy magii władzy absolutnej.
Czas naprawić ten błąd.

    - Masz oczywiście na myśli siebie? - Sabrina Glevissig
przechyliła się przez stół. - Oczywiście na tronie Redanii?
Jej wysokość Filippa Pierwsza? Z Dijkstrą jako
księciem małżonkiem?

    - Nie mam na myśli siebie. Nie mam na myśli
królestwa Redanii. Mam na myśli wielkie Królestwo Północy,
w które rozwinie się dzisiejsze Królestwo Koviru. Imperium,
którego siła równa będzie sile Nilfgaardu, dzięki
czemu kołyszące się w tej chwili szale wagi świata staną
wreszcie w równowadze. Imperium, rządzone przez
magię, którą my wyniesiemy na tron, żeniąc następcę kovirskiego
tronu z czarodziejką. Tak, dobrze słyszycie, drogie
konfraterki, spoglądacie we właściwym kierunku. Tak,
tu, za tym stołem, na tym właśnie pustym miejscu posadzimy
dwunastą czarodziejkę loży. A potem posadzimy ją
na tronie.

    Milczenie, które zapadło, przerwała Sheala de Tancarville.

    - Projekt w rzeczy samej ambitny - powiedziała z nutką
szyderstwa w głosie. - W rzeczy samej godny nas
wszystkich, jak tu siedzimy. Całkowicie uzasadnia powołanie
do życia takiego konwentu. Wszakże uwłaczałyby
nam zadania mniej szczytne, choćby chwiejące się na granicy
realności i wykonalności. Byłoby to tak, jakby wbijać
gwoździe astrolabią. Nie, nie, lepiej od razu stawiać sobie
zadania całkowicie niewykonalne.

    - Dlaczego niewykonalne?

    - Zlituj się, Filippa - powiedziała Sabrina Glevissig
Żaden z królów nigdy nie poślubi czarodziejki, żadne społeczeństwo
nie zaakceptuje czarodziejki na tronie. Na
przeszkodzie stoi odwieczny zwyczaj. Może ten zwyczaj
jest niemądry, ale jest.

    - Istnieją też - dodała Margarita Laux-Antille - przeszkody
natury, powiedziałabym, technicznej. Osoba, letnia
można by skojarzyć z domem kovirskim, musiałaby spełniać
szereg warunków, tak z naszego punktu widzenia,
jak i z punktu widzenia domu kovirskiego właśnie. Warunki te
wykluczają się wzajemnie, przeczą sobie w oczywisty
sposób. Nie zauważasz tego, Filippo? Dla nas powinna to
być osoba magicznie wyszkolona, całkowicie oddana
sprawie magii, rozumiejąca swoją rolę i zdolna grać
ją zręcznie, niezauważalnie, bez podejrzeń. Bez dyrygentów i
suflerów, bez jakichś stojących w cieniu szarych
eminencji, przeciw którym zawsze, przy pierwszym przewrocie,
zwraca się gniew rokoszan. Musi to być zarazem
osoba, którą Kovir sam, bez widocznego nacisku z naszej
strony, wybierze na żonę następcy tronu.

    - To oczywiste.

    - A jak myślisz, kogo wybierze nie naciskany Kovir?
Dziewczynę z królewskiego rodu, mającą w żyłach królewską
krew od pokoleń. Dziewczynę młodziutką, odpowiednią
dla młodego księcia. Dziewczynę, która może rodzić,
bo tu chodzi o dynastię. Tak ustawiona poprzeczka
wyklucza ciebie, Filippo, wyklucza mnie, wyklucza nawet
Keirę i Triss, najmłodsze wśród nas. Wyklucza też wszystkie
adeptki z mojej szkoły, które zresztą i dla nas są
mało ciekawe, bo to pączki o niewiadomym wciąż jeszcze
kolorze płatków, nie do pomyślenia jest, by którakolwiek
mogła zasiąść na dwunastym, pustym miejscu za tym
stołem. Innymi słowy, nawet gdyby cały Kovir oszalał
i był skłonny zaakceptować małżeństwo królewicza z czarodziejką,
nie znajdziemy takiej czarodziejki. Kto więc
ma być ową Królową Północy?

    - Dziewczyna z królewskiego rodu - odrzekła
spokojnie Filippa. - W żyłach której płynie krew królewska,
krew kilku wielkich dynastii. Młodziutka i zdolna rodzić.
Dziewczyna o niebywałych zdolnościach magicznych i wieszczych,
nosicielka zwiastowanej przepowiedniami Starszej
Krwi. Dziewczyna, która śpiewająco grała będzie
swoją rolę bez dyrygentów, suflerów, popleczników i szarych
eminencji, bo tego chce jej przeznaczenie. Dziewczyna,
której faktyczne zdolności znane są i będą znane tylko
nam. Cirilla, córka Pavetty z Cintry, wnuczka Lwicy
Calanthe. Starsza Krew, Lodowy Płomień Północy, Niszczycielka i
Odnowicielka, nadejście której wyprorokowano
już przed setkami lat. Ciri z Cintry, Królowa Północy.
I jej krew, z której narodzi się Królowa Świata.





*****






    Na widok wypadających z zasadzki Szczurów dwóch
eskortujących karetę jeźdźców natychmiast zawróciło i rzuciło
się do ucieczki. Nie mieli szans. Giselher z Reefem
i Iskrą odcięli im odwrót i po krótkiej walce zarąbali bez
ceregieli. Na dwóch pozostałych, gotowych desperacko
bronić zaprzężonej w czwórkę tarantów karety, wpadli
Kayleigh, Asse i Mistle. Ciri poczuła rozczarowanie
i przemożną złość. Nie zostawiono jej nikogo. Zanosiło się
na to, że nie będzie miała kogo zabić.

    Ale był jeszcze jeden jeździec, jadący przed karetą jako
laufer, lekkozbrojny, na szybkim koniu. Mógł uciec, ale
nie uciekł. Zawrócił, zamłynkował mieczem i pomknął
wprost na Ciri.

    Pozwoliła, by dojechał, wstrzymała nawet lekko konia.
Gdy uderzył, unosząc się w strzemionach, zwisła z siodła,
zręcznie unikając ostrza, natychmiast wynurkowała, ostro
odpychając się od strzemienia. Jeździec był szybki i zręczny,
zdołał uderzyć jeszcze raz. Tym razem sparowała
ukośnie, gdy miecz się ześlizgnął, cięła jeźdźca z dołu
krótko, w kiść ręki, zawinęła mieczem w fincie na twarzy
gdy odruchowo zasłonił głowę lewą ręką, zwinnie odwróciła
miecz w dłoni i chlasnęła go pod pachę, ciosem, który
godzinami ćwiczyła w Kaer Morhen. Nilfgaardczyk zsunął
się z siodła, upadł, podniósł na kolana, zawył dziko
gwałtownymi ruchami próbując tamować buchającą z pociętych
arterii krew. Ciri przez chwilę przyglądała mu się
jak zwykle zafascynowana widokiem człowieka zajadle
i ze wszystkich sił walczącego ze śmiercią. Odczekała, aż
się wykrwawi. Potem odjechała, nie oglądając się.

    Było po zasadzce. Eskorta wybita do nogi. Asse i Reef
zatrzymali karetę, uczepiwszy się uzd pary lejcowych. Zepchnięty z
prawego lejcowego foryś, młodziutki chłopak
w kolorowj liberii, klęczał na ziemi, płakał i wołał litości.
Stangret rzucił lejce i też błagał zmiłowania, składając
ręce jak do modlitwy. Giselher, Iskra i Mistle podgalopowali
do karety, Kayleigh zeskoczył z konia i szarpnął
drzwiczki. Ciri podjechała bliżej, zsiadła, wciąż trzymając
w dłoni pokryty krwią miecz.

    W karecie siedziała gruba matrona w robronie i
czepcu, obejmująca młodą i przeraźliwie bladą dziewczynę
w czarnej, zapiętej pod szyją sukience z gipiurowym kołnierzykiem.
Do sukienki, jak zauważyła Ciri, przypiętą
była gemma. Bardzo ładna.

    - Ale taranciki! - krzyknęła Iskra, oglądając zaprzęg.
- Nakrapiatki śliczne, jak z obrazka! Dostaniemy za tę
czwórkę kilka florenów!

    - A karetkę - Kayleigh wyszczerzył się do kobiety
i dziewczyny - pociągną do miasteczka stangret i foryś,
nałożywszy sobie szorki. A gdy będzie pod górkę, to obie
paniusie pomogą!

    - Panowie zbójcy! - zajęczała matrona w robronie,
którą obleśny uśmiech Kayleigha najwyraźniej przerażał
bardziej niż okrwawione żelazo w ręku Ciri. - Apeluję do
waszego honoru! Nie pohańbicie wszak tej młodej dziewicy.
    - Hej, Mistle - zawołał Kayleigh, uśmiechając się -
kpiarsko. - Tu się, jak słyszę, apeluje do twojego honoru!
    - Zamknij gębę - skrzywił się Giselher, wciąż w siodle.
- Nikogo nie śmieszą twoje facecje. A ty uspokój się, kobieto.
My jesteśmy Szczury. Nie wojujemy z niewiastami
i nie krzywdzimy ich. Beef, Iskra, wyprzęgajcie kłusaki!
Mistle, złap wierzchowe! I wiejemy!

    - My, Szczury, nie wojujemy z niewiastami - wyszczerzył
znowu zęby Kayleigh, wpatrując się w pobladłą
twarz dziewczyny w czarnej sukience. - Czasem tylko
zabawiamy się z nimi, jeśli mają chęć. A ty masz, panienko?
Nie świerzbi cię wypadkiem między nóżkami? No, nie ma
się czego wstydzić. Wystarczy kiwnąć główką.

    - Więcej szacunku! - krzyknęła łamiącym się głosem
dama w robronie. - Jak śmiesz tak mówić do jaśnie wielmożnej
baronówny, panie zbóju!

    Kayleigh zarechotał, po czym ukłonił się przesadnie.

    - Wybaczenia upraszam. Nie chciałem ubliżyć. Co,
nawet spytać nie wolno?

    - Kayleigh! - zawołała Iskra. - Chodź tu! Czego tam
mitrężysz? Pomóż nam taranty wyprząc! Falka! Rusz się!

    Ciri nie odrywała oczu od herbu na drzwiach karety,
srebrnego jednorożca w czarnym polu. Jednorożec, myślała.
Widziałam kiedyś takiego jednorożca... Kiedy? W innym życiu?
A może to był tylko sen?

    - Falka! Co z tobą?
    - Jestem Falka. Ale nie zawsze nią byłam. Nie zawsze.
Otrząsnęła się, zacięła wargi. Byłam niemiła dla Mistle,
pomyślała. Uraziłam ją. Muszę ją jakoś przeprosić.
- Postawiła nogę na stopniach karety, wpatrzona w gemmę
na sukience bladej dziewczyny.

    - Dawaj to - powiedziała krótko.
    - Jak śmiesz? - zachłysnęła się matrona. - Czy wiesz,
do kogo mówisz? To jaśnie urodzona baronówna Casadei!

    Ciri rozejrzała się, upewniła, czy nikt nie słyszy.

    - Baronówna? - syknęła. - Niski tytuł. A nawet gdyby
szczeniara była kontessą, to powinna przede mną dygać,
tak by tyłeczek był przy ziemi, a główka nisko. Dawaj
broszkę! Na co czekasz? Mam ją z ciebie zedrzeć razem
z gorsetem?





*****






    Ciszę, która po oświadczeniu Pilippy zapadła przy
stole, szybko zastąpiła wrzawa. Magiczki na wyprzódki
wyrażaly zdziwienie i niedowierzanie, żądały wyjaśnień.

    Niektóre bez wątpienia wiedziały wiele o owej przewidzianej
na Władczynię Północy Cirilli czy Ciri, innym
imię było nieobce, ale wiedziały mniej. Fringilla Vigo nie
wiedziała nic, ale miała podejrzenia i gubiła się w domysłach,
krążących głównie wokół pewnego kosmyka włosów.
Zagadnięta półgłosem Assire milczała jednak i jej
również nakazała milczenie. Głos zabierała bowiem
ponownie Filippa Eilhart.

    - Większość z nas widziała Ciri na Thanedd, gdzie
swym wygłoszonym w transie jasnowidzeniem narobiła
sporo zamieszania. Niektóre z nas miały z nią bliski,
a nawet bardzo bliski kontakt. Myślę głównie o tobie,
Yennefer. Czas, byś przemówiła.

    Gdy Yennefer opowiadała zgromadzonym o Ciri, Triss
Merigold z uwagą przyglądała się przyjaciółce. Yennefer
mówiła spokojnie i bez emocji, ale Triss znała ją zbyt
długo i zbyt dobrze. Widywała ją już w różnych sytuacjach,
również w takich, które wywoływały stres, męczyły i
wiodły na granicę choroby, czasem w chorobę. Teraz właśnie
bez wątpienia Yennefer była w takiej sytuacji. Wyglądała
na przybitą, zmęczoną i chorą.

    Czarodziejka opowiadała, a Triss, która znała zarówno
opowieść, jak i osobę, której opowieść dotyczyła, dyskretnie
przyglądała się wszystkim słuchającym. Zwłaszcza
dwóm czarodziejkom z Nilfgaardu. Niezwykle odmienionej
Assire var Anahid, wypielęgnowanej, ale wciąż niepewnie
czującej się w makijażu i modnej sukni. I Fringilli
Vigo, tej młodszej, sympatycznej, naturalnie wdzięcznej
i skromnie eleganckiej, o zielonych oczach i włosach czarnych
jak włosy Yennefer, ale mniej bujnych, krócej ostrzyżonych
i gładko zaczesanych.

    Obie Nilfgaardki nie sprawiały wrażenia zagubionych
wśród zawiłości historii Ciri, choć opowieść Yennefer była
długa i dość zagmatwana, zaczynała się od osławionej
afery miłosnej Pavetty z Cintry i młodzieńca zaklętego
w Jeża, mówiła o roli Geralta i o Prawie Niespodzianki,
o wiążącym wiedźmina i Ciri przeznaczenin. Yennefer
opowiedziała o spotkaniu Ciri i Geralta w Brokilonie,
o wojnie, o zaginięciu i odnalezieniu, o Kaer Morhen.
O Riensie i tropiących dziewczynę nilfgaardzkich agentach.
O nauce w świątyni Melitele, o zagadkowych zdolnościach Ciri.

    Słuchają z kamiennymi twarzami, pomyślała Trias,
patrząc na Assire i Fringillę. Jak sfinksy. Ale w oczywisty
sposób coś maskują. Ciekawe, co. Zdziwienie, nie wiedziały
bowiem, kogo to Emhyr uprowadził do Nilfgaardu? Czy
to, ze wiedzą o wszystkim od dawna, może nawet lepiej
niż my? Yennefer za chwilę mówić będzie o przybyciu Ciri
na Thanedd, o wygłoszonym w transie jasnowidzeniu,
które narobiło tyle zamieszania. O krwawej walce w Garstangu,
w wyniku której Geralt został zmasakrowany,
a Ciri uprowadzona. Skończy się wówczas czas udawania,
pomyślała Triss, spadną maski. Wszyscy wiedzą, że za
aferą na Thanedd stał Nilfgaard. A gdy wszystkie oczy
skierują się na was, Nilfgaardki, nie będzie wyjścia,
trzeba będzie mówić. A wówczas wyjaśni się kilka spraw,
wówczas może i ja dowiem się więcej. Jakim sposobem
Yennefer zniknęła z Thanedd, dlaczego pojawiła się nagle
tu, w Montecalvo, w towarzystwie Franceski. Kim jest
i jaką rolę gra Ida Emean, elka, Aen Saeyheme z Gór
Sinych. Dlaczego mam wrażenie, że Filippa Eilhart wciąż
mówi mniej, niż wie, choć deklaruje oddanie i wierność
magii, a nie Dijkstrze, z którym nieustannie wymienia
korespondencję.

    I może dowiem się nareszcie, kim naprawdę jest Ciri.
Ciri, dla nich Królowa Północy, a dla mnie popielatowłosa
wiedzminka z Kaer Morhen, o której wciąż myślę jak
o młodszej siostrzyczce.

    Fringilla Vigo słyszała co nieco o wiedźminach,
osobnikach zawodowo parających się zabijaniem potworów i
bestii. Uważnie przysłuchiwała się opowieści Yennefer,
wsłuchiwała w brzmienie jej głosu, obserwowała twarz.
Nie dała się zwieść. Silny związek emocjonalny między
Yennefer a ową tak interesującą wszystkich Ciri był oczywisty.
Co ciekawe, związek między czarodziejką a wspomnianym
przez nią wiedźminem był równie oczywisty
I równie silny. Fringilla zaczęła się zastanawiać się, ale
przeszkodziły jej podniesione głosy.

    Domyśliła się już, że niektóre z zebranych znalazły się
podczas rebelii na Thanedd we wrogich obozach, wcale
nie zdziwiły ją zatem antypatie, odżywające za gtotoijt
w postaci kąśliwych uwag, jakie padły nagle pod adresem
relacjonującej Yennefer. Zanosiło się na kłótnię, której
jednak zapobiegła Filippa Eilhart, bezceremonialnie waląc
otwartą dłonią w blat, aż zadzwoniły puchary i
kielichy.

    - Dość! - krzyknęła. - Przymknij się, Sabrina! Nie daj
się prowokować, Francesca! Dość już o Thanedd i Garstangu. To już historia!

    Historia, pomyślała z zaskakującym uczuciem przykrości
Fringilla. Ale taka, na którą one, choć w różnych obozach,
wywierały wpływ. Liczyły się. Wiedziały, co czynili
i dlaczego. A my, cesarskie czarodziejki, nie wiemy nic.
Faktycznie jesteśmy jak dziewki na posyłki, pomyślała
które wiedzą, po co są posyłane, ale nie wiedzą, dlaczego.
    Dobrze, pomyślała, że powstaje ta loża. Diabli wiedzą
czym to się skończy, ale dobrze, że się zaczyna.

    - Kontynuuj, Yennefer - wezwała Filippa.

    - Nie mam nic więcej do powiedzenia - zacisnęła wargi
czarnowłosa czarodziejka. - Powtarzam, to Tissaia
Vries rozkazała mi przyprowadzić Ciri do Garstangu.

    - Najłatwiej zwalać wszystko na nieżyjących -
warknęła Sabrina Glevissig, ale Filippa uciszyła ją gwałtownym gestem.

    - Nie chciałam mieszać się do tego, co stało się
w Aretuzie - podjęła Yennefer, pobladła i wyraźnie zdenerwowana. -
Chciałam zabrać Ciri i uciec z TtialwjSi.
Ale Tissaia przekonała mnie, że pojawienie się dziewczyny w
Garstangu będzie dla wielu szokiem, a jej wygłoszone w
transie prorocze jasnowidzenie zażegna konflikt.
Nie zrzucam na nią winy, bo ja myślałam podobnie. Obie
popełniłyśmy błąd. Mój był jednak większy. Gdybym zostawiła
Ciri pod opieką Rity...

    - Co się stało, to się nie odstanie - przerwała Filippa.
- Błąd zdarzyć się może każdemu. Nawet Tissai de Vries.
Kiedy Tissaia po raz pierwszy zobaczyła Ciri?

    - Trzy dni przed rozpoczęciem zjazdu - powiedziała
Margarita Laux-Antille. - W Gors Velen. Ja też wtedy ją
poznałam. I gdy tylko ją zobaczyłam, od razu wiedziałam,
że to niezwykła osóbka!

    - Niezwykle niezwykła - odezwała się milcząca do tej
pory Ida Emean aep Sivney. - Skoncentrowało się w niej
bowiem dziedzictwo niezwykłej krwi. Hen Ichaer, Starsza
Krew. Materiał genetyczny przesądzający o niezwykłych
zdolnościach nosicielki. Przesądzający o wielkiej roli, jaką
odegra. Jaką musi odegrać.

    - Bo tego chcą elfie legendy, mity i proroctwa? -
spytała z przekąsem Sabrina Glevissig. - Cała sprawa od
początku trąciła mi bajką i fantazją! Teraz już wątpliwości
nie mam. Szanowne panie, proponuję zająć się dla odmiany
czymś poważnym, racjonalnym i realnym.

    - Chylę czoła przed trzeźwą racjonalnością, będącą
siłą i źródłem wielkich przewag waszej rasy - uśmiechnęła
się lekko Ida Emean. - Jednak tu, w gronie osób zdolnych
robić użytek z mocy, która nie zawsze poddaje się
racjonalnej analizie i wytłumaczeniu, nieco niestosownym
wydaje mi się lekceważenie proroctw elfów. Nasza rasa
nie jest tak racjonalna i nie z racjonalności czerpie siłę.
Mimo to istnieje od kilkudziesięciu tysięcy lat.

    - Materiał genetyczny, zwany Starszą Krwią, o którym
mówimy, okazał się jednak nieco mniej odporny - zauważyła
Sheala de Tancarrille. - Nawet elfie legendy i proroctwa,
których wcale nie lekceważę, uznają Starszą
Krew za całkowicie zniszczoną, wymarłą. Nieprawdaż,
pani Ido? Nie ma już na świecie Starszej Krwi. Ostatnią,
która miała ją w żyłach, była Lara Dorren aep Shiadhal.
Wszyscy znamy legendę o Larze Dorren i Cregennanie
Lod.

    - Nie wszyscy - rzekła Assire var Anahid, po raz
pierwszy zabierając głos. - Waszą mitologię studiowałam pobieżnie i
nie znam tej legendy.

    - To nie legenda - powiedziała Filippa Eilhart. - To
prawdziwa historia. Jest też wśród nas ktoś, kto doskonale
zna nie tylko historię Lary i Cregennana, ale i jej następstwa,
te zaś z pewnością bardzo wszystkich zamteresują.
Prosimy cię o zabranie głosu, Francesca.

    - Z tego, co mówisz - uśmiechnęła się królowa elfka
wynika, że znasz sprawy nie gorzej niż ja.

    - Nie wykluczam. Ale jednak to ciebie proszę o wypowiedź.

    - Aby przetestować moją szczerość i lojalność wobec
loży - kiwnęła głową Enid an Gleanna. - Dobrze. Proszę
panie o przybranie wygodnych pozycji, bo opowieść nie
będzie krótka.

    - Historia Lary i Cregennana to historia prawdziwa
obecnie jednak tak obrośnięta bajkowymi ornamentami,
że mało rozpoznawalna. Istnieją też olbrzymie rozbieżności
między ludzką a elfią wersją legendy, w obu pobrzmiewają
szowinizm i nienawiść rasowa. Dlatego też odrzucę
ozdobniki, ograniczę się do suchych faktów. I tak, Cregennan z Lod
był czarodziejem. Lara Dorren aep Shiadhal
elfią magiczką, Aen Saeyheme, Wiedzącą, jedną z zagadkowej
nawet dla nas, elfów, nosicieli Hen Ichaer, Starszej
Krwi. Przyjaźń, a potem związek miłosny obojga był początkowo z radością
powitany przez obie rasy, wkrótce
jednak pojawili się wrogowie, zdecydowani przeciwnicy
koncepcji połączenia ludzkiej i elfiej magii. Tak wśród
elfów, jak i wśród ludzi znaleźli się tacy, którzy uważali to
za zdradę. Były też jakieś niejasne już dziś zatargi o charakterze
osobistym, zazdrość i zawiść. Krótko: w wyniku
uknutej intrygi Cregennan został zgładzony. Lara Dorren,
zaszczuta i ścigana, zmarła z wycieńczenia na jakimś
pustkowiu, rodząc córkę. Dziecko uratowano cudem.
Przygarnęła je Cerro, królowa Redanii.

    - Przerażona klątwą, którą rzuciła na nią Lara, gdy
Cerro odmówiła jej pomocy i wypędziła na mróz - wtrąciła
Keira Metz. - Gdyby nie przygarnęła dziecka, miały
na nią i na cały jej ród spaść straszliwe klęski...

    - To właśnie są bajeczne ornamenty, z których
zrezygnowała Francesca - przerwała Filippa Eilhart. -
Trzymajmy się faktów.

    - Prorocze zdolności Wiedzących ze Starszej Krwi są
faktami - powiedziała Ida Emean, unosząc oczy na Filippę.
- A powtarzający się we wszystkich wersjach legendy
sugestywny motyw proroctwa daje do myślenia.

    - Daje do dziś i dawał niegdyś - potwierdziła
Francesca. - Pogłoski o klątwie Lary nie cichły, przypomniano
sobie o nich nawet po siedemnastu latach, gdy przygarnięta
przez Cerro dziewczynka, nazwana Riannon, wyrosła na
pannę o urodzie zaćmiewającej nawet legendarną
urodę matki. Przysposobiona Riannon nosiła oficjalny tytuł
redańskiej królewny, a interesowało się nią wiele domów
panujących. Gdy spośród wielu konkurentów Bian Bon
wybrała wreszcie Goidemara, młodego króla Temerii,
niewiele brakowało, by plotki o klątwie zniweczyły mariaż.
Z prawdziwie jednak zwielokrotnioną siłą pogłoski
poszły w lud trzy lata po ślubie Goidemara i Riannon.
Podczas rebelii Falki.

    Fringilla, która nigdy nie słyszała ani o Falce, ani o jej
rebelii, uniosła brwi. Francesca zauważyła to.

    - Dla królestw północnych - wyjaśniła - były to
wydarzenia tragiczne i krwawe, do dziś żywe w pamięci, choć
minęło ponad sto lat. W Nilfgaardzie, z którym podówczas
Północ nie miała prawie żadnych kontaktów, sprawa
zapewne znana nie jest, dlatego pozwolę sobie skrótowo
przypomnieć pewne fakty. Falka była córką Vridanka,
króla Redanii. Z małżeństwa, które rozwiązał, gdy w oko
wpadła mu piękna Cerro, ta sama, która później przygarnęła
dziecko Lary. Zachował się dokument, rozwlekle i zawile
podający przyczyny rozwodu, ale zachował się również
więcej mówiący portrecik pierwszej żony Vridanka,
szlachcianki kovirskiej, niewątpliwie półelfki, ale o zdecydowanej
przewadze cech ludzkich. Oczy szalonej eremitki,
włosy topielicy i usta jaszczurki. Krótko: brzydulę odesłano do
Koviru razem z roczną córką, Falką. I wkrótce
zapomniano o jednej i drugiej.

    - Falka - podjęła po chwili Enid an Gleanna -
przypomniała o sobie po dwudziestu pięciu latach, wzniecając
powstanie i własną jakoby ręką mordując ojca, Cerro
i dwóch braci przyrodnich. Zbrojna rebelia wybuchła
początkowo jako popierana przez część temerskiej i kovirskiej
szlachty walka legalnej pierworodnej o należny jej
tron, ale wkrótce przeistoczyła się w wojnę chłopską o
ogromnym zasięgu. Obie strony dopuszczały się makabrycznych
okrucieństw. Falka przeszła do legend jako krwawy
demon, w istocie prawdopodobniejsze jest, że po prostu
przestała panować nad sytuacją i nad wciąż nowymi hasłami,
które wypisywano na powstańczych sztandarach.
Śmierć królom, śmierć czarodziejom, śmierć kapłanom,
szlachcie, bogaczom i panom, wkrótce śmierć wszystkiemu,
co żyje, bo pranej krwią czerni nie sposób było już
okiełznać. Rebelia zaczęła się rozszerzać na inne kraje...

    - Nilfgaardzcy historycy pisali o tym - przerwała z
wyraźnym przekąsem Sabrina Gleyissig. - A pani Assire
i pani Vigo niewątpliwie czytały. Skracaj, Francesea,
Przejdź do Riannon i trojaczków z Houtborga.

    - Proszę uprzejmie. Riannon, przygarnięta przez Cerro
córka Lary Dorren, teraz już żona Goidemara, króla
Temerii, została przypadkowo pojmana przez rebeliantów
Falki i uwięziona w zamku Houtborg. W chwili pojmania
była ciężarna. Zamek bronił się jeszcze długo po stłumieniu
buntu i po straceniu Falki, ale Goidemar wziął go
wreszcie szturmem i oswobodził żonę. Z trójką dzieci,
dwiema dziewczynkami, które już chodziły, i chłopcem,
który próbował. Riannon była obłąkana. Rozwścieczony
Goidemar rozciągnął na torturach wszystkich jeńców i ze
strzępków przerywanych wyciem zeznań ułożył się czytelny obraz.

    - Falka, która urodę przejęła raczej po elfiej babce niż
po matce, hojnie obdarzała wdziękami wszystkich swych
hetmanów, od szlachty po zwykłych watażków i rezunów,
zapewniając tym sobie ich wierność i lojalność. Zaszła
wreszcie w ciążę i urodziła dziecko, dokładnie w tym
samym czasie, gdy uwięziona w Houtborgu Riannon powiła
bliźnięta. Falka rozkazała dołożyć swego niemowlaka
do dzieci Riannon. Jak się podobno miała wyrazić,
godne zaszczytu bycia mamkami jej bękartów są tylko
królowe, taki los czeka wszystkie koronowane samiczki
w nowym porządku, które ona, Falka, zbuduje po zwycięstwie.

    - Problem polegał na tym, że nikt, włączając w to
Riannon, nie wiedział, które z trójki jest dzieckiem Falki.
Domniemywano z dużą dozą prawdopodobieństwa, że jest
te jedna z dziewczynek, bo Riannon urodziła podobno
dziewczynkę i chłopca. Powtarzam, podobno, albowiem
pomimo chełpliwych deklaracji Falki dzieci karmiły zwyczajne,
chłopskie mamki. Riannon, gdy wyleczono ją wreszcie z
obłędu, prawie niczego nie pamiętała. Owszem, rodziła.
Owszem, przynoszono jej czasami do łóżka i pokazywano
trojaczki. Nic więcej.

    - Wówczas wezwano czarodziejów, by zbadali trójkę
i ustalili, kto jest kim. Goidemar był tak zawzięty, że po
wykryciu bękarta Falki miał zamiar stracić dziecko, i to
publicznie. Do tego dopuścić nie mogliśmy. Po stłumieniu
powstania na pojmanych rebeliantach dopuszczano się
niewypowiedzianych bestialstw, należało nareszcie położyć
temu kres. Egzekucja mniej niż dwuletniego dziecka,
wyobrażacie sobie? Dopiero powstałyby legendy! A już
i tak zaczynała krążyć plotka, że sama Falka urodziła się
potworem skutkiem klątwy Lary Dorren, co było oczywistą
bzdurą, Falka urodziła się, zanim jeszcze Lara poznała
Cregennana. Ale jakoś mało komu chciało się liczyć
lata. Pamflety i bzdurne dokumenty pisano i publikowano
cichcem nawet w akademii oxenfurckiej. Wracam jednak
do badań, które zlecił nam Goidemar...

    - Nam? - uniosła głowę Yennefer. - To znaczy, komu?

    - Tissai de Vries, Auguście Wagner, Leticii Charbonneau i
Henowi Gedymdeithowi - powiedziała spokojnie
Francesca. - Do tego zespołu dołączono później mnie. Byłam
młodą czarodziejką, ale czystej krwi elfką. A mój ojciec...
Biologiczny, albowiem wyrzekł się mnie... Był Wiedzącym.
Wiedziałam, co to jest gen Starszej Krwi.
- A taki gen odnaleziono u Riannon, gdy badaliście ją,
i króla przed zbadaniem dzieci - stwierdziła Sheala de
Tancaryille. - I u dwójki dzieci, co pozwoliło ujawnić
pozbawionego genu bękarta Falki. Jak ocaliliście dziecko
przed gniewem króla?

    - Bardzo prostym sposobem - uśmiechnęła się elfka.
Udawaliśmy niewiedzę. Tłumaczyliśmy królowi, że sprawa jest
niełatwa, że wciąż badamy, ale takie badania wymagają
czasu... Dużo czasu. Goidemar, człowiek w gruncie
rzeczy dobry i szlachetny, ochłonął szybko i wcale nie
ponaglał nas, a trojaczki rosły i biegały po pałacu, wzbudzając
radość królewskiej pary i całego dworu. Amav
Fiona i Adela. Cała trójka podobna, jak trzy wróble. Przyglądano
im się uważnie, rzecz jasna, co i rusz powstawały
podejrzenia, zwłaszcza gdy któreś z dzieci narozrabiało
Fiona wylała kiedyś z okna zawartość nocnika wprost na
wielkiego konetabla, ten głośno nazwał ją diabelskim bękartem
i pożegnał się z urzędem. Jakiś czas później Acaavet
wysmarował schody łojem, a pewna dama dworu, gdy
wkładano jej rękę w łupki, wyjęczala coś o przeklętej krwi
i pożegnała się z dworem. Niżej urodzeni pyskacze witali
się natomiast z pręgierzem i kańczugiem, wszyscy zatem
prędko nauczyli się trzymać język za zębami. Nawet pewien
baron z bardzo starego rodu, którego Adela postrzeliła
w tyłek z łuku, ograniczył się do...

    - Nie rozwodźmy się nad psotami milusińskich -
ucięła Filippa Eilhart. - Kiedy wreszcie powiedziano Goidemarowi
prawdę?

    - Nigdy mu jej nie powiedziano. Nie pytał o nią, a nam
to konweniowało.

    - Ale które z dzieci było bękartem Falki, wiedzieliście?

    - Oczywiście. Adela.

    - Nie Fiona?

    - Nie. Adela. Zmarła na dżumę. Diabelski bękart,
przeklęta krew, córka demonicznej Falki, podczas epidemii
wbrew protestom króla pomagała kapłanom w szpitalu
na podgrodziu, ratowała chore dzieci, sama zaraziła się
i umarła. Miała siedemnaście lat. W rok później jej pseudobrat
Amavet wdał się w romans z hrabiną Anną Kameny i
został zamordowany przez siepaczy najętych przez
hrabiego. Tego samego roku umarła Riannon, przybita
i załamana śmiercią dzieci, które uwielbiała. Wówczas to
Goidemar wezwał nas znowu. Ostatnią bowiem ze słynnych
trojaczków, królewną Fioną, interesował się król
Cintry, Coram. Chciał jej na żonę dla swego syna, też Corama,
ale znał krążące plotki i nie chciał żenić syna
z możliwym bękartem Falki. Zapewniliśmy go całym
naszym autorytetem, że Fiona jest dzieckiem legalnym. Nie
wiem, czy uwierzył, ale młodzi przypadli sobie do gustu
i tym sposobem córka Riannon, prapraprababka waszej
Ciri, została wkrótce królową Cintry.

    - Wnosząc do dynastii Coramów słynny gen, który wy
tropiliście nadal.

    - Fiona - powiedziała spokojnie Enid an Gleanna -
nie była nosicielką genu Starszej Krwi. Który my już
wówczas nazywaliśmy genem Lary.

    - Jak to?

    - Nosicielem genu Lary był Amavet, a nasz
eksperyment trwał. Bo Anna Kameny, przez którą stracili życie
kochanek i mąż, będąc jeszcze w żałobie po obydwu powiła
bliźnięta. Chłopca i dziewczynkę. Ojcem był niewątpliwie
Amavet, bo dziewczynka była nosicielką genu. Otrzymała imię Muriel.

    - Muriel Piękna Łotrzyca? - zdziwiła się Sheala de
Tancarville.

    - Dużo później - uśmiechęła się Francesca. - Z początku
Muriel Milusia. Faktycznie, było to milutkie, słodkie
dziecko. Gdy skończyła czternaście lat, mówiono już na
nią Muriel Aksamitnooka. Niejeden w tych oczach utonął.
Wydano ją wreszcie za Roberta hrabiego Garramone.

    - A chłopiec?

    - Crispin. Nie nosił genu, więc nie interesował nas.
Zdaje się, że poległ na jakiejś wojnie, bo tylko wojaczka
mu była w głowie.

    - Zaraz - Sabrina gwałtownym ruchem rozburzyła
włosy. - Muriel Piękna Łotrzyca była przecież matką
Adalii zwanej Wróżką...

    - Zgadza się - potwierdziła Francesca. - Ciekawa
osoba, Adalia. Silne Źródło, doskonały materiał na czarodziejkę.
Niestety, nie chciała być czarodziejką. Wolała być
królową.

    - A gen? - spytała Assire var Anahid. - Nosiła go?

    - Ciekawe, ale nie.
    - Tak myślałam - kiwnęła głową Assire. - Gen Lary
może być przekazywany w sposób ciągły tylko po linii
żeńskiej. Jeśli nosicielem jest mężczyzna, gen zatraca się
w drugim, najdalej w trzecim pokoleniu.

    - Ale po tym jednak się uaktywnia - rzekła Filippa
Eilhart. - Pozbawiona genu Adalia była wszak matką Calanthe,
a Calanthe, babka Ciri, była przecież nosicielką
genu Lary.

    - Pierwszą po Riannon - odezwała się nagle Sheala de
Tancarville. - Popełniliście błąd, Francesca. Były dwa geny.
Jeden, ten właściwy, był utajony, latentny, przegapiliście
go u Fiony, zmyleni silnym i wyraźnym genem Amaveta.
Ale to, co miał Amavet, nie było genem, lecz aktywizatorem.
Pani Assire ma rację. Idący z męskiej linii aktywizator
był już u Adalii tak mało wyraźny, że nie wykryliście go.
Adalia była pierwszym dzieckiem Łotrzycy, następne z
pewnością nie miały nawet śladu aktywizatora.
Latentny gen Fiony też zapewne zanikłby u jej męskich,
potomków najdalej w trzecim pokoleniu. Ale nie zanikł
i ja wiem, dlaczego.

    - Jasna cholera - syknęła przez zęby Yennefer.

    - Zgubiłam się - oznajmiła Sabrina Gleyissig. - W
gąszczu tej genetyki i genealogii.

    Francesca przysunęła do siebie paterę z owocami,
wyciągnęła rękę, wymruczała zaklęcie.

    - Przepraszam za iście jarmarczną psychokinezę -
uśmiechnęła się, każąc czerwonemu jabłku unieść się wysoko nad stół. -
Ale za pomocą lewitujących owoców będzie
mi łatwiej wszystko objaśnić, w tym i błąd, jaki
popełniliśmy. To czerwone jabłuszko to gen Lary, Starsza
Krew. Zielone jabłko wyobraża gen latentny. Granat to
pseudogen, aktywizator. Zaczynamy. Oto Riannon, czerwone
jabłuszko. Jej syn, Amavet, granat. Córka Amavete,
Muriel Piękna Łotrzyca, i jego wnuczka Adalia, wciąż
granaty, przy czym ostatni w zaniku. A oto druga linia
Fiona, córka Riannon, zielone jabłuszko. Jej syn Corbett,
król Cintry, zielony. Syn Corbetta i Elen Kaedweńskiej,
Dagorad, zielony. Jak zauważyłyście, w dwóch kolejnych
pokoleniach wyłącznie męscy potomkowie, gen zanika,
jest już bardzo słabiutki. Na samym dole mamy oto teraz
jednak granat i jabłuszko zielone. Adalia, księżna Mariboru i
Dagorad, król Cintry. I córka tych dwojga, Calanthe.
Czerwone jabłuszko. Odrodzony, silny gen Lary.

    - Gen Fiony - kiwnęła głową Margarita Lauz-AntiIIe
- spotkał się z aktywizatorem Amaveta poprzez małżeński
incest. Nikt nie zwrócił uwagi na pokrewieństwo?
Żaden z królewskich heraldyków i kronikarzy nie zwrócił
uwagi na jawne kazirodztwo?

    - Nie było to takie jawne. Anna Kameny wszakże nie
rozgłaszała, że jej bliźnięta były bękartami, bo rodzina
męża wnet wyzuła by ją i dzieci z herbu, tytułów i majątku.
Plotki i owszem, pojawiły się i uporczywie krążyły,
i te nie tylko wśród plebsu. Męża dla skażonej incestem
Calanthe trzeba było szukać aż w dalekim Ebbing, dokąd
plotki nie dotarły.

    - Dodaj do twej piramidki dwa następne czerwone
jabłka, Enid - powiedziała Margarita. - Teraz, zgodnie ze
słuszną uwagą pani Assire, odrodzony gen Lary idzie
gładko po linii żeńskiej.

    - Tak. Oto Pavetta, córka Calanthe. I córka Pavetty,
Cirilla. Jedyna w tej chwili spadkobierczyni Starszej Krwi,
nosicielka genu Lary.

    - Jedyna? - spytała ostro Sheala de Tancaryille. -
Jesteś bardzo pewna siebie, Enid.

    - Co masz na myśli?

    Sheala uniosła się nagle, strzeliła upierścienionymi
palcami w stronę patery i zmusiła do lewitacji resztę
owoców, burząc i zamieniając w różnokolorowy bałagan cały
schemat Franceski.

    - To mam na myśli - powiedziała zimno, wskazując
na owocowy chaos. - Bo to są możliwe genetyczne kombinacje.
I tyle wiemy, ile tu widzimy. Czyli nic. Wasz błąd
zemścił się, Francesko, spowodował lawinę błędów. Gen
objawił się przypadkiem, po stu latach, w czasie których
mogły mieć miejsce wydarzenia, o których nie mamy pojęcia.
Wydarzenia sekretne, ukrywane, tuszowane. Dzieci
przedmałżeńskie, pozamałżeńskie, tajnie przysposobiane,
nawet podmieniane. Incesty. Krzyżowanie ras, krew zapomnianych
przodków odzywająca się w późnych pokoleniach.
Konkludując: sto lat temu mieliście gen w zasięgu
ręki, w rękach nawet. I wymknął wam się. Błąd, Enid,
błąd, błąd! Za dużo żywiołowości, za dużo przypadków. Za
mało kontroli, za mało ingerencji w przypadkowość.

    - Nie mieliśmy - zacisnęła wargi Enid an Gleazma
do czynienia z królikami, które można zamykać do klatek,
dobierając w parki.

    Fringilla, idąc śladem wzroku Triss Merigold, dostrzegła,
jak dłonie Yennefer zacisnęły się nagle na rzeźbionych poręczach krzesła.

    Oto, co łączy w tej chwili Yennefer i Franceskę, myślała
gorączkowo Triss, wciąż unikając wzroku przyjacióki.
Wyrachowanie. Bo wszakże nie obyło się bez kojarzenia
w parki i hodowli. Tak, ich plany względem Ciri i królewicza z
Koviru, choć z pozoru nieprawdopodobne, są przecież
całkiem realne. One już to robiły. Sadzały na tronach a
kogo chciały, tworzyły związki i dynastie, jakich zapragnęły,
jakie były dla nich wygodne. W ruch szły uroki,
afrodyzjaki, eliksiry. Królowe i królewny zawierały nagle
dziwaczne, często morganatyczne małżeństwa, często
wbrew wszystkim planom, zamiarom i umowom. A później tym,
które chciały rodzić, a nie powinny, podawano
tajemnie środki zapobiegające ciąży. Te, które rodzić nie
chciały, a trzeba było, by rodziły, zamiast obiecanych
środków otrzymywały placebo, wodę z lukrecją. Stąd te
wszystkie nieprawdopodobne koligacje. Calanthe, Pavetta...
I Ciri. Yennefer była w to zaangażowana. A teraz żałuje.
I ma słuszność. Do licha, jeśli Geralt się o tym dowie...

    Sfinksy, myślała Fringilla Vigo. Sfinksy, rzeźbione na
poręczach foteli. Tak, to powinno zostać znakiem i godłem
loży. Wiedza, tajemnica, milczenie. One są sfinksami. One
bez trudu osiągną to, czego chcą. To dla nich fraszka,
pożenić Kovir z tą ich Ciri. Mają moc. Mają wiedzę. I mają
środki. Brylantowa kolia na szyi Sabriny Glevissig warta
jest chyba bez mała tyle, ile cały bilans płatniczy lesistego
i skalistego Kaedwen. Bez trudu osiągnęłyby to, co
planują. Ale jest jeden szkopuł...

    Aha, pomyślała Trias Merigold, nareszcie zaczyna
mówić się o tym, od czego należało zacząć. Od trzeźwiącego
i chłodzącego zapał faktu, że Ciri jest w Nilfgaardzie, we
władzy Emhyra. Bardzo daleko od czynionych tu planów...

    - Nie ulega kwestii - mówiła Filippa - że Emhyr
polował na Cirillę od dawna. Wszyscy sądzili, że chodziło
o polityczny mariaż z Cintrą i zawładnięcie lennem,
będącym prawnym dziedzictwem dziewczyny. Nie można
jednak wykluczyć, że tu chodzi nie o politykę, ale o gen
Starszej Krwi, który Emhyr chce wprowadzić do cesarskiej
linii. Jeśli Emhyr wie to, co my, może chcieć, by
proroctwo ziściło się w jego rodzie, a przyszła Królowa
Świata urodziła się w Nilfgaardzie.

    - Poprawka - wtrąciła Sabrina Glevissig. - To nie
Emhyr tego chce, lecz nilfgaardzcy czarodzieje. Tylko oni
mogli wytropić gen i uświadomić Emhyrowi jego znaczenie.
Obecne tu nilfgaardzkie panie zechcą zapewne to potwierdzić
i wyjaśnić swą rolę w intrydze.

    - Dziwi mnie - nie wytrzymała Fringilla - tendencja
pań do tropienia nici intryg w dalekim Nilfgaardzie, podczas
gdy przesłanki każą szukać spiskowców i zdrajców
znacznie bliżej was samych.

    - Uwaga równie bezpośrednia, co celna - Sheala de
Tancaryille ostrym spojrzeniem uciszyła gotowiącą się do
riposty Sabrinę. - Informacja o Starszej Krwi przeciekła
do Nilfgaardu od nas, wszystkie przesłanki na to wskazują.
Czyżby zapomniały panie o Vilgefortzu?

    - Ja nie - w czarnych oczach Sabriny zapłonął na
sekundę ogień nienawiści. - Ja nie zapomniałam!

    - Przyjdzie na niego czas - złowrogo błysnęła zębami
Keira Metz. - Ale na razie nie o niego chodzi, lecz o to,
że Ciri, tę tak ważną dla nas Starszą Krew, ma ręku Emhyr var
Emreis, cesarz Nilfgaardu.

    - Cesarz - oświadczyła spokojnie Assire, rzucając
okiem na Fringillę - niczego nie ma ręku. Przetrzymywana
w Dam Rowan dziewczyna nie jest nosicielką żadnego
ekstraordynaryjnego genu. Jest zwykła do pospolitości.
Ponad wszelką wątpliwość nie jest to Ciri z Cintry. Nie
jest to dziewczyna, której cesarz poszukiwał. A poszukiwał
tej, która nosiła gen. Dysponował nawet jej włosami.
Włosy te zbadałam i znalazłam coś, czego nie rozumiałam.
Ale teraz już rozumiem.

    - Ciri nie ma więc w Nilfgaardzie - powiedziała cicho
Yennefer. - Nie ma jej tam.

    - Nie ma jej tam - potwierdziła poważnie Filippa
Elihart. - Emhyra oszukano, podsunięto mu sobowtóra sama
wiem o tym od wczoraj. Cieszy mnie jednak swym
wyznanie pani Assire. Potwierdza ono, że nasza loża już
funkcjonuje.





*****






    Yennefer miała wielkie trudności z opanowaniem drzenia rąk
i warg. Tylko spokojnie, powtarzała sobie, tylko
spokojnie, nie demaskować się, czekać na sposobność. I słuchać,
słuchać, zbierać informacje. Sfinks. Być sfinksem.

    - A zatem to Vilgefortz - Sabrina wyrżnęła pięścią
w stół. - Nie Emhyr, ale Vilgefortz, ten czaruś, ten przy
stojny łajdak! Wykiwał i Emhyra, i nas!

    Yennefer uspokajała się głębokimi wdechami. Assir
var Anahid, w sposób oczywisty nieswojo czująca się w obcisłej
sukni czarodziejka z Nilfgaardu opowiadała o jakmś
młodym niligaardzkim szlachcicu. Yennefer wiedziała, o kogo
chodzi i bezwiednie zaciskała pięści. Czarny rycerz ze
skrzydłami na hełmie, koszmar z majaczeń Ciri... Czuła
na sobie wzrok Franceski i Filippy. Triss, której spojrzenie starała się natomiast przyciągnąć, unikała jej oczu.

    Cholera, myślała Yennefer, z trudem przywołując na
twarz obojętny wyraz, ale się wrobiłam. W jakąż cholerną
matnię wplątałam tę dziewczynę. Cholera, jak ja spojrzę
wiedźminowi w oczy...

    - Będzie zatem świetna okazja - zawołała podnieconym
głosem Keira Metz - by odzyskać Ciri i zarazem dobrać
się do skóry Vilgefortzowi. Zapalmy łobuzowi grunt
pod dupą!

    - Zapalanie gruntu musi poprzedzić odnalezienie
kryjówki Vilgefortza - zadrwiła Sheala de Tancarville, czarodziejka z
Koviru, której Yennefer nigdy nie darzyła specjalną
sympatią. - A dotychczas nikomu się to nie udało.
Nawet niektórym siedzącym za tym stołem paniom, które
wszakże nie skąpiły na poszukiwania ani czasu, ani
swych nieprzeciętnych talentów.

    - Odnaleziono już dwie z licznych kryjówek Vilgefortza
- odrzekła chłodno Filippa Eilhart. - Dijkstra intensywnie
szuka pozostałych, a nie lekceważyłabym go. Niekiedy
tam, gdzie zawodzi magia, sprawdzają się szpiedzy
i konfidenci.





*****






    Jeden z towarzyszących Dijkstrze agentów zajrzał do
lochu, cofnął się gwałtownie, oparł o mur i zbladł jak
płótno, wyglądał, jakby za moment miał zemdleć. Dijkstra
zanotował w pamięci, by przenieść delikacika do pracy
papierkowej. Ale gdy sam zajrzał do celi, natychmiast
zmienił zdanie. Żołądek podjechał mu do gardła. Nie
mógł jednak skompromitować się przed podwładnymi.
Nie spiesząc się wyjął z kieszeni perfumowaną chustkę,
przyłożywszy ją do nosa i ust, pochylił się nad nagimi
zwłokami leżącymi na kamiennej posadzce.

    - Brzuch i macica rozcięte - zdiagnozował, siląc się na
spokój i zimny ton. - Bardzo wprawnie, ręką chirurga.
Z dziewczynki wyjęto płód. Gdy to robiono, żyła. Ale nie
robiono tego tutaj. Wszystkie są w takim stanie? Lennep,
mówię do ciebie.

    - Nie... - agent drgnął, oderwał wzrok od trupa. -
Innym połamano karki zakręcaną garotą. Nie były ciężarne...
Ale zrobimy sekcję...

    - Łącznie ile znaleziono?

    - Oprócz tej tutaj, cztery. Żadnej nie udało się
zidentyfikować.

    - Nieprawda - zaprzeczył zza chustki Dijkstra. - Ja
już zdążyłem zidentyfikować tę tutaj. To Jolie, najmłodsza
córka grafa Laniera. Ta, która rok temu przepadła
bez wieści. Rzucę okiem na pozostałe.

    - Niektóre ogień nadtrawił - powiedział Lennep.
Ciężko będzie poznać... Ale, panie, prócz tego... Znaleźliśmy...

    - Gadaj, przestań się jąkać.

    - W tamtej studni - agent wskazał ziejącą w podłodze
dziurę - są kości. Dużo kości. Nie zdążyliśmy wydobyć
i zbadać, ale głowę stawię, że wszystko to będą kości młodych
dziewek. Gdyby tak poprosić magików, może dałoby
się rozpoznać... I powiadomić tych rodziców, którzy wciąż
poszukują zaginionych córek...

    - Pod żadnym pozorem - Dijkstra odwrócił się
gwałtownie. - Ani słowa o tym, co tu znaleziono. Nikomu.
A zwłaszcza magikom. Po tym, co tu widziałem, tracę do
nich zaufanie. Lennep, czy górne poziomy zostały dokładnie zbadane?
Nie odnaleziono niczego, co mogłoby
pomóc w poszukiwaniach?

    - Niczego, panie - Lennep opuścił głowę. - Gdy tylko
dotarło do nas doniesienie, pędziliśmy do zamku co koń
wyskoczy. Ale przybyliśmy za późno. Wszystko spłonęło.
Ogień o straszliwej mocy. Magiczny, ani chybi. Jeno tutaj
w lochach, czar nie ze wszystkim podziałał. Nie wiem
dlaczego...

    - A ja wiem. Zapłonu nie odpalał Vilgefortz,
lecz Rience albo inny totumfacki czarownika. Vilgefortz nie popełniłby
błędu, nie zostawiłby nam nic prócz czarnego nalotu
na murach. Tak, on wie, że ogień oczyszcza... I zaciera
ślady.

    - Ano, zaciera - mruknął Lennep. - Nie ma nawet dowodu, że ów
Vilgefortz w ogóle tu był...

    - Sfabrykujcie zatem takie dowody - Dijkstra odjął
chustkę od twarzy. - Mam was uczyć, jak się to robi? Ja
wiem, że Vilgefortz tu był. W podziemiu, oprócz trupów,
nic nie ocalało? Co jest tam, za tymi żelaznymi drzwiami?

    - Pozwólcie, panie - agent wziął z rąk pomocnika
pochodnię. - Pokażę wam.

    Nie było wątpliwości, że magiczny zapłon, mający
spopielić wszystko, co znajdowało się w podziemiu, ulokowany
był właśnie tutaj, w przestronnym pomieszczeniu za
żelaznymi drzwiami. Błąd w zaklęciu w znacznej mierze
zniweczył ten plan, ale pożar i tak był silny i gwałtowny.
Ogień zwęglił regały zajmujące jedną ze ścian, porozsadzał i
stopił szklane naczynia, zamienił wszystko w śmierdzącą
masę. Tym, co w pomieszczeniu pozostało nienaruszone,
był stół z blaszanym blatem i dwa wmurowane
w podłogę krzesła o dziwacznych kształtach. Dziwacznych,
ale nie pozostawiających wątpliwości co do przeznaczenia.

    - To jest tak skonstruowane - przełknął ślinę Lennep,
wskazując krzesła i zamocowane na nich uchwyty - by
trzymać... nogi... w rozwarcia. Szerokim rozwarciu.

    - Skurwysyn - warknął przez zaciśnięte zęby Dijkstra. -
Cholerny skurwysyn...

    - W ścieku pod drewnianym fotelem - kontynuował
cicho agent - znaleźliśmy ślady krwi, kału i uryny. Stalowy
fotel jest nowiutki, chyba nigdy nie używany. Nie
wiem, co o tym sądzić...

    - A ja wiem - powiedział Dijkstra. - Ten stalowy
szykowany był dla kogoś specjalnego. Kogoś, kogo Vilgefortz
podejrzewał o specjalne zdolności.





*****






    - Wcale nie lekceważę Dijkstry i jego wywiadu -
powiedziała Sheala de Tanvcarville. - Wiem, że odnalezienie
Vilgefortza to kwestią czasu. Pomijając jednak motyw
osobistej zemsty, zdający się pasjonować niektóre z pań,
pozwolę sobie zauważyć, że wcale nie jest pewne, że to
Vilgefortz ma Ciri.

    - Jeżeli nie Vilgefortz, to kto ją ma? Była na wyspie.
Żadna z nas, jak rozumiem, nie teleportowała jej stamtąd.
Nie ma jej Dijkstra ani żaden z królów, wiemy to.
A w gruzach Wieży Mewy nie odnaleziono jej ciała.

    - Tor Lara - powiedziała wolno Idą Emean - kryła
niegdyś bardzo silny portal. Czy wykluczacie, że dziewczyna
uciekła z Thanedd tym portalem?

    Yennefer zakryła oczy rzęsami, wpiła paznokcie w
głowy sfinksów na poręczach fotela. Tylko spokojnie, pomyślała.
Tylko spokojnie. Poczuła na sobie wzrok Margarity,
ale nie podnosiła głowy.

    - Jeżeli Ciri weszła w teleport z Tor Lara -
powiedziała zmienionym nieco głosem rektorka Aretuzy - to obawiam
się, że o naszych planach i projektach możemy zapomnieć.
Obawiam się, że możemy już Ciri nigdy więcej
nie zobaczyć. Nie istniejący już portal Wieży Mewy był
uszkodzony, wypaczony. Zabójczy.

    - O czym my tu mówimy? - wybuchnęła Sabrina.
Żeby w ogóle wykryć teleport w wieży, żeby w ogóle móc
go zobaczyć, trzeba było użyć magii czwartego stopnia?
A do uruchomienia portalu potrzeba było zdolności arcymistrzowskich!
Nie wiem, czy Vilgefortz zdołałby tego dokonać,
a co dopiero jakaś piętnastoletnia podfruwajka.
Jak wy w ogóle możecie zakładać coś takiego? Kim,
według was, ta dziewczyna jest? Co w niej takiego jest?





*****






    - Czy to ważne - przeciągnął się Stefan Skellen,
zwany Puszczykiem, koroner cesarza Emhyra var Emreisa -
co w niej takiego jest, panie Bonhart? I czy w ogóle coś
w niej jest? Mnie interesuje, by jej w ogóle nie było. Płacę
wam za to sto florenów. Jeśli wola wasza, sprawdźcie, co
w niej jest, po zabiciu lub przed, jak wolicie. Cena nie
wzrośnie wszelakoż, nawet jeśli coś znajdziecie, uprzedzam
solennie i lojalnie.

    - A jeśli dostarczę żywą?

    - Też nie.

    Olbrzymiego wzrostu, ale kościsty jak szkielet
mężczyzna nazwany Bonhartem podkręcił siwego wąsa. Drugą
dłoń opierał na mieczu, cały czas, jak gdyby chciał ukryć
przed wzrokiem Skellena rzeźbę rękojeści.

    - Mam przywieźć głowę?

    - Nie - skrzywił się Puszczyk. - Na co mi jej głowa?
Mam ją zakonserwować w miodzie?
    - Dowód.

    - Uwierzę waszemu słowu. Jesteście sławni, Bonhart.
Także z solidności.
    - Dzięki za uznanie - łowca nagród uśmiechnął się,
a Skellen, choć przed oberżą miał dwudziestu uzbrojonych
ludzi, poczuł na widok tego uśmiechu ciarki na plecach, -
Niby powinno, a rzadko spotyka. Panom baronom
i panom Varnhagenom muszę głowy wszystkich Szczurów
pokazać, inaczej nie zapłacą. Jeśli wam głowa Falki zbędna,
nie będziecie mieli, tuszę, nic przeciw, gdy ją do kompletu dołączę?

    - By skasować drugą nagrodę? A etyka zawodowa?

    - Ja, wielmożny panie Skellen - zmrużył oczy
Bonhart - nie każę sobie płacić za zabijanie, ale za usługę,
którą zabijaniem wyświadczam. A przecie wyświadczę
i wam, i Vamhagenom.

    - Logiczne - zgodził się Puszczyk. - Róbcie, jak
uważacie. Kiedy mogę się was spodziewać po odbiór zapłaty?

    - Rychło.

    - To znaczy?

    - Szczury jadą na Bandycki Szlak, myślą zimować
w górach. Przetnę im drogę. Dwadzieścia dni, nie dłużej.

    - Macie pewność co do ich trasy?

    - Byli pod Fen Aspra, ograbili tam konwój i dwóch kupców. Grasowali pod Tyffi. Potem wpadli nocą do Druigh,
by potańcować na chłopskim festynie. Wreszcie zawitali
do Loredo. Tam, w Loredo, owa Falka zarąbała człeka.
Takim sposobem, że do dziś tam o tym gadają, zębami
dzwoniąc. Dlatego i pytałem, co w tej Falce takiego siedzi.

    - Może coś takiego, co i w was - zadrwił Stefan
Skellen. - Chociaż nie, wybaczcie. Wy wszak nie bierzecie
pieniędzy za zabijanie, lecz za świadczone usługi. Prawdziwy
z was rzemieślnik, Bonhart, solidny kawał profesjonała.
Fach jak każdy inny? Robota do odwalenia? Płacą za to,
a żyć trzeba? Hę?

    Łowca nagród patrzył na niego długo. Tak długo, aż
z warg Puszczyka znikł wreszcie uśmieszek.

    - Iście - powiedział. - Żyć trzeba. Jeden zarabia na to
życie tym, co umie. Drugi robi to, co musi. Wżdy mnie poszczęściło
się w życiu jak mało któremu rzemieślnikowi,
chyba że niektórej kurwie. Płacą mi za rzemiosło, króre
szczerze i prawdziwie lubię.





*****





    Przerwę na przekąskę i zwilżenie wysuszonych
przemowami gardeł, którą zaproponowała Filippa, Yennefer
powitała z ulgą, radością i nadzieją. Rychłe jednak okazało
się, że nadzieje były płonne. Margaritę, wyraźnie pragnącą z
nią porozmawiać, Filippa szybko odciągnęła w drugi
koniec sali. Triss Merigold, która zbliżyła się do niej
towarzyszyła Francesca. Elfka bez żenady kontrolowała
rozmowę. Yennefer widziała jednak niepokój w chabrowych
oczach Triss i była pewna, że nawet w rozmowie
bez świadków daremne byłyby prośby o pomoc. Triss bez
wątpienia była już całą duszą oddana loży. I bez wątpięnia
wyczuwała, że lojalność Yennefer wciąż jest chwiejna.

    Triss próbowała ją pocieszyć, zapewniła, że Geralt jest
w Brokilonie bezpieczny i staraniem driad wraca do zdrowia.
Jak zwykle, gdy mówiła o Geralcie, rumieniła się.
Musiał jej wtedy dogodzić, pomyślała nie bez złośliwości
Yennefer. Nie znała, wcześniej takich jak on. Prędko o nim
nie zapomni. I bardzo dobrze.

    Zbyła rewelacje pozornie obojętnym wzruszeniem
ramion. Nie przejmowała się tym, że ani Triss, ani Francesca
nie uwierzyły w jej obojętność. Chciała być sama,
chciała dać im to do zrozumienia.

    Zrozumiały.

    Stanęła w dalekim końcu bufetu, poświęciła się
ostrygami. Jadła ostrożnie, wciąż czuła bóle, skutki kompresji.
Wina bała się pić, nie wiedziała, jak zareaguje.

    - Yennefer?

    Odwróciła się. Fringilla Vigo uśmiechnęła się lekko,
patrząc na krótki nóż, trzymany przez nią w zaciśniętej
dłoni.

    - Widzę i czuję - powiedziała - że wolałabyś otworzyć
mnie, miast ostrygi. Wciąż nieprzyjaźń?

    - Loża - odrzekła chłodno Yennefer - wymaga wzajemnej
lojalności. Przyjaźń nie jest obowiązkowa.

    - Nie jest i nie powinna być - nilfgaardzka czarodziejka
rozejrzała się po sali. - Przyjaźń albo powstaje w wyniku
długotrwałego procesu, albo jest spontaniczna.

    - Podobnie jest z nieprzyjaźnią - Yennefer otworzyła
ostrygę i połknęła zawartość rażeni z morską wodą.
Czasem widzisz kogoś przez ułamek sekundy, tuż przed
tym, zanim cię oślepią, i już nie lubisz.

    - Och, sprawa z nieprzyjaźnią jest znacznie bardziej
skomplikowana - zmrużyła oczy Fringilla. - Dajmy na to
ktoś, kogo w ogóle nie rozpoznajesz na szczycie wzgórza, i
rozwala na strzępy twego przyjaciela, na twoich oczach.
W ogóle nie widzisz i nie znasz, a nie lubisz.

    - Bywa tak - wzruszyła ramionami Yennefer. - Los,
płata różne figle.

    - Los - powiedziała cicho Fringilla - jest faktycznie
nieobliczalny, jak psotne dziecko. Przyjaciele niekiedy odwracają
się plecami, a z nieprzyjaciół jest pożytek. Można,
dla przykładu, porozmawiać z nimi w cztery oczy.
Nikt nie próbuje przeszkodzić, nie przerywa nie podsłuchuje.
Wszyscy myślą, o czym mogą rozmawiać te dwie
nieprzyjaciółki? O niczym istotnym. Ot, prawią sobie różne
banały, wbijając od czasu do czasu szpile.

    - Niewątpliwie - kiwnęła głową Yennefer - tak wszyscy
myślą. I mają absolutną rację.

    - Tym wygodniej - Fringilla nie speszyła się - będzie
nam w takich warunkach poruszyć pewną kwestię, ważną i niebanalną.

    - Jakąż to kwestię masz na myśli?

    - Kwestię ucieczki, którą planujesz.
    Yennefer, właśnie otwierająca drugą ostrygę, o mało
nie zacięła się w palec. Rozejrzała się ukradkiem, potem
spojrzała na Nilfgaardkę spod rzęs. Fringilla Vigo uśmiechnęła się leciutko.

    - Bądź łaskawa użyczyć mi noża. Do ostrygi. Wasze
ostrygi są wyśmienite. U nas, na południu, niełatwo takie
dostać. Zwłaszcza teraz, w warunkach blokady wojennej...
Blokada to rzecz bardzo niedobra. Prawda?

    Yennefer chrząknęła cicho.

    - Zauważyłam - Fringilla połknęła ostrygę, sięgnęła
po drugą. - Tak, Filippa patrzy na nas. Assire też. Assire
lęka się pewnie o moją lojalność wobec loży. Zagrożoną lojalność.
Ona gotowa pomyśleć, że ulegnę współczuciu.
Hmmm.... Kochany mężczyzna zmasakrowany. Dziewczyna,
traktowana jak córka, zniknęła, może jest uwięziona... Może grozi
jej śmierć? A może tylko te, że będzie wykorzystana
jako karta w szulerskiej grze? Słowo daję, ja
nie wytrzymałabym. Uciekłabym stąd natychmiast. Proszę,
weź nóż. Dość już tych ostryg, muszę dbać o linię.

    - Blokada, jak dopiero co raczyłaś zauważyć - szepnęła
Yennefer, patrząc w zielone oczy nilfgaardzkiej czarodziejki -
to rzecz bardzo niedobra. Wręcz wredna. Nie pozwala na
zrobienie tego, na co ma się ochotę. Blokadę
i można pokonać, jeśli się ma... środki. Ja ich nie mam.

    - Liczysz na to, że ci je dam? - Nilfgaardka przyjrzała
gię kostropatej skorupce ostrygi, którą wciąż trzymała
w dłoni. - O, to nie wchodzi w grę. Jestem lojalna wobec
loży, a loża, to oczywiste, nie życzy sobie, byś spieszyła na
ratunek kochanym osobom. Ponadto jestem twoją nieprzyjaciólką,
jak mogłaś o tym zapomnieć, Yennefer?

    - W samej rzeczy. Jak mogłam?

    - Przyjaciółkę - powiedziała cicho Fringilla - ostrzegłabym,
że nawet mając komponenty do zaklęć teleportacyjnych, nie zdoła
niepostrzeżenie złamać blokady. Taka
operacja wymaga czasu i zbyt rzuca się w oczy. Lepszy
nieco jest jakiś niepozorny, żywiołowy przyciągacz. Powtarzam:
nieco. Teleportacja na zaimprowizowany przyciągacz, jak bez
wątpienia wiesz, jest bardzo ryzykowna.
Przyjaciółce, gdyby decydowała się na takie ryzyko, odradzałabym.
Ale ty nią nie jesteś.

    Fringilla przechyliła trzymaną w dłoni skorupkę i wylała
na blat stołu odrobinę morskiej wody.

    - I na tym skończmy tę banalną rozmowę - powiedziała. -
Loża wymaga od nas tylko wzajemnej lojalności.
Przyjaźń, na szczęście, nie jest obowiązkowa.





*****






    - Teleportowała się - stwierdziła chłodno i bez emocji
Francesca Findabair, gdy tylko uspokoiło się wywołane
zniknięciem Yennefer zamieszanie. - Nie ma się co gorączkować, moje
panie. Teraz już nic na to nie poradzimy.
Jest za daleko. To mój błąd. Podejrzewałam, że jej obsydianewa
gwiazda maskuje echo zaklęć...

    - Jak ona to zrobiła, cholera jasna? - wrzasnęła Filippa. -
Echo mogła stłumić, to nie jest trudne. Ale jakim
cudem otworzyła sobie portal? Montecalvo ma blokadę!

    - Nigdy jej nie lubiłam - wzruszyła ramionami Sheala
de Tancarrille. - Nigdy nie pochwalałam jej stylu życia.
Ale nigdy nie kwestionowałam jej zdolności.

    - Ona wyszczeka wszystko! - rozdarła się Sabrina
Glevissig. - Wszystko o loży! Poleci wprost...

    - Bzdura - przerwała żywo Triss Merigold, patrząc na
Franceskę i Idę Emean. - Yennefer nie zdradzi nas. Nie
dlatego stąd uciekła, by nas zdradzić.

    - Triss ma rację - poparła ją Margarita Laux-Antflle.
- Ja wiem, dlaczego ona uciekła, kogo chce ratować. Ja
widziałam je obie, ją i Ciri, razem. I wszystko rozumiem.

    - A ja nic nie rozumiem! - wrzasnęła Sabrina i znowu
zrobiło się głośno.

    Assire var Anahid nachyliła się ku przyjaciółce.

    - Nie pytam, dlaczego to zrobiłaś - szepnęła. - Nie
pytam, jak to zrobiłaś. Pytam: dokąd?

    Fringilla Vigo uśmiechnęła się nieznacznie, głaszcząc
palcami rzeźbioną głowę sfinksa na poręczy fotela.

    - A skąd ja mogę wiedzieć - odszepnęła - z którego
wybrzeża pochodzą te ostrygi?




Strona główna
   
Indeks
   
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza