ďťż
Lemur zaprasza
WIATR HALNY
I Huczy nade mną halny wiatr... Daleki Wprzód mnie dochodzi szum i świst, a potem Z jakimś pogwarem, trzaskiem i łomotem Ciężar się kładzie na wysmukłe smreki.
Od razu kłody o grubości snopów Gną się w mych oczach jak źdźbła lichej słomy: Tak igra nimi głuchy, niewidomy, Gość, co od skalnych wlecze się przekopów.
Idę, wciąż idę, po jęczącym borze... I choć spotykam pnie, wyrwane z ziemi, Ten szał, w błękitnym zbudzony przestworze,
By giąć i walić, strachu mi nie wlewa Do głębi wnętrza: Rad bym siły swemi Zmierzyć się z wichrem jak te wielkie drzewa.
II Miałem ci w sobie ongi moc czuwania, A dzisiaj senność ogarnia mi ducha: Gdzie życie wrzało, tam dziś pustka głucha, Gdzie słońce było, chmura blask przysłania.
Jakowaś boleść, jakaś zawierucha, Co słabym bytom pewną śmierć wydzwania, Niech, jak halnego wiatru straszne grania, Wstrząśnie istotą moją: Jest-li krucha,
To po niej żalu nie będzie... A jeśli Nieprzełamana wyjdzie z tych zapasów, To razem z wichrem taki szlak zakreśli,
Że zetnie na nim smreki swym oddechem, Sił pozbawione dla idących czasów, A to, co mocne, odpowie jej echem.
III O wichrze halny! Cóż, że przelękniona Chowa się koza przed twojej potęgi Wiewem niszczącym? Sam orzeł, co kręgi Toczy podniebne, tuli się do łona
Szczelin turniowych, bo królewskich skrzydeł Jędrna rozpiętość nie wytrzyma próby... Strącaj kozice, ty posłańcze zguby, I orły chwytaj w oka swoich sideł,
I miażdż o skały, i jak łan, pokosem Bór położywszy, hucz szaleńczym głosem - Razem z mą duszą hucz i świszcz radośnie:
Cóż, że z ginących strumień krwi popłynął? Wszak nie ma szczęścia tam, gdzie życie rośnie! Niech świat przepada, na to on, by zginął!...
IV Huczy nade mną halny wiatr... Na drogi Jego przemocy, po których Zagłada I Ból pospiesza, duch się mój wykrada, Świeżo uskrzydlon, żądny łez i trwogi.
A od hal bujnych płynie jęk złowrogi - Rozpacz łkająca, że wichr pobił stada I porozrzucał koleby... I blada, Z włosem rozwianym i z drżącymi nogi,
Postać juhasa przed oczy mi stanie... I niby orzeł z podciętymi pióry, Krwią skraplający swe rodzinne granie,
Duch mój do smreków tuli się bezwładnie... I naprzód czuje strach i żal ponury, A potem znowu - senność go opadnie...
|