ďťż
Lemur zaprasza
Frank Herbert Diuna . 12 . Ponad wyjściem na płytę lądowiska Arrakin widnieje toporny, jakby prymitywnym narzędziem ciosany napis, którego słowa Muad'Dib miał później powtarzać wiele razy. Zobaczył je owej pierwszej nocy na Arrakis, kiedy przywieziono go na książęce stanowisko dowodzenia, aby wziął udział w pierwszej naradzie pełnego sztabu swego ojca. Słowa zawierały prośbę do tych. co opuszczają Arrakis, lecz zapadły mrocznym ciężarem w serce chłopca, który dopiero co umknął spod skrzydeł śmierci. Brzmiały: "O wy, którzy wiecie, jak tutaj cierpimy, nie zapomnijcie o nas w waszych modlitwach". z "Krótkiej historii Muad'Diba" pióra księżniczki Irulan Cała teoria sztuki wojennej sprowadza się do obliczenia ryzyka - powiedział książę - lecz kiedy przychodzi do ryzykowania własną rodziną, element kalkulacji rozmywa się w...innych sprawach. Wiedział, że nie panuje nad swym gniewem tak dobrze, jak powinien, odwrócił się i wielkimi krokami przemierzył długość ogromnego stołu tam i z powrotem. Książę i Paul znajdowali się sami w sali konferencyjnej lądowiska. Był to pokój z głuchym pogłosem, wyposażony jedynie w długi stół, trójnożne antyczne krzesła stojące wokół niego, tablicę na mapy oraz projektor w drugim końcu pokoju. Paul siedział przy stole pod tablicą. Opowiedział ojcu przygodę z grotem-gończakiem i przekazał informacje o grożącej mu zdradzie. Książę zatrzymał się naprzeciwko Paula, walnął w stół: - Hawat mówił mi, że dom jest bezpieczny! Paul odezwał się niepewnie: - Ja też byłem zły...z początku. I obwiniałem Hawata. Lecz ten atak wyszedł spoza pałacu. Był prosty, sprytny i bezpośredni. I powiódłby się, gdyby nie wyszkolenie, jakie przeszedłem pod kierunkiem twoim i wielu innych, łącznie z Hawatem. - Bronisz go? - zapytał książę. - Tak. - On się starzeje. Ot co. Powinien... - Jest mądry ogromnym doświadczeniem - powiedział Paul. - Ile pomyłek Hawata możesz wymienić? - To ja powinienem go bronić - powiedział książę. - Nie ty. Paul uśmiechnął się. Leto przysiadł u szczytu stołu, objął syna ramieniem. - Ostatnio...wydoroślałeś, synu. Zabrał rękę. Odpowiedział uśmiechem na uśmiech syna. - Cieszy mnie to. Hawat sam się ukarze. Większy będzie jego gniew na siebie samego z tego powodu niż gniew nas obu razem wzięty. Paul spojrzał na pociemniałe okna za tablicą map, zatopił wzrok w czerni nocy. Światło sali odbijało się od balustrady balkonu za oknami. Dostrzegł ruch i rozpoznał sylwetkę strażnika w mundurze Atrydów. Przeniósł spojrzenie na białą ścianę za plecami ojca, następnie w dół ku błyszczącej powierzchni stołu, zauważając na niej swoje własne dłonie zaciśnięte w pięści. Drzwi naprzeciwko księcia rozwarły się gwałtownie. Wkroczył przez nie Thufir Hawat starzej wyglądający i bardziej jakby żylasty niż zwykle. Przeszedł całą długość stołu, zatrzymał się na baczność twarzą w twarz z Leto. - Panie mój - odezwał się mówiąc do jakiegoś punktu ponad głową Leto - dowiedziałem się właśnie, jak cię zawiodłem. Zachodzi konieczność złożenia przeze mnie rezyg... - Och, siadaj i przestań się wygłupiać - przerwał mu książę. Wskazał krzesło naprzeciwko Paula. - Jeżeli się pomyliłeś, to przeceniając Harkonnenów. Ich prostackie umysły wyjechały z prostacką zagrywką. Nie braliśmy pod uwagę prostackich zagrywek. Syn mój zadał sobie wiele trudu, by mi dowieść, że wyszedł z tego głównie dzięki twoim naukom. Tutaj mnie nie zawiodłeś. Poklepał oparcie wolnego krzesła. - Siadaj, mówię! Hawat osunął się na krzesło. - Ale... - Nie chcę więcej o tym słyszeć - powiedział książę. - Incydent należy do przeszłości. Mamy pilniejsze sprawy. Gdzie reszta? - Prosiłem ich, by zaczekali za drzwiami, kiedy ja... - Zawołaj ich. Hawat popatrzył Leto prosto w oczy. - Sire, ja... - Ja wiem, kto jest moim prawdziwym przyjacielem, Thufir - powiedział książę. - Zawołaj ludzi. Hawat przełknął ślinę. - Tak jest, mój panie. Obróciwszy się w krześle zawołał w stronę otwartych drzwi: - Gurney, wprowadź ich. Halleck wprowadził do pokoju korowód ludzi, na przedzie oficerowie sztabowi z ponurą powagą na twarzach, za nimi młodsi asystenci i eksperci tryskający zapałem. Krótkotrwałe odgłosy szurania rozeszły się echem po sali, kiedy ludzie zajmowali miejsca. Delikatny aromat stymulacyjnej rachag unosił się nad stołem. - Jest kawa, jeśli ktoś ma ochotę - powiedział książę. Popatrując po swoich ludziach pomyślał: Dobra z nich ekipa. Ten rodzaj wojny mógł bardziej człowieka wykończyć. Czekał, aż przyniesiono z sąsiedniego pokoju i podano kawę, dostrzegając na niektórych twarzach oznaki zmęczenia. Wkrótce przywdział swą maskę spokoju i kompetencji, powstał i zastukał w blat knykciami dla przywołania uwagi. - A więc, panowie - powiedział - nasza cywilizacja popadła zdaje się tak dalece w nałóg inwazji, że nawet nie możemy wykonać prostego rozkazu Imperium, żeby się nie napatoczyć na stare zwyczaje. Rozległy się zduszone śmiechy dokoła stołu i Paul zdał sobie sprawę, że jego ojciec powiedział dokładnie właściwą rzecz dokładnie właściwym tonem, aby poprawić nastrój na sali. Nawet ślad znużenia w jego głosie był na miejscu. - Myślę, że najpierw powinniśmy się dowiedzieć, czy Thufir może cokolwiek dorzucić do swego raportu o Fremenach. Thufir? Hawat podniósł oczy. - Mam pewne ekonomiczne sprawy do przestudiowania po moim ogólnym raporcie, Sire, ale mogę już powiedzieć, że Fremeni zaczynają coraz bardziej wyglądać na takich sojuszników, jakich potrzebujemy. Chcą nabrać pewności, że mogą nam zaufać, lecz wydają się postępować szczerze. Przysłali nam podarunek - filtrfraki ich własnego wyrobu... mapy pewnych rejonów pustyni, na których pozostały punkty oporu Harkonnenów... - Spojrzał wzdłuż stołu. - Doniesienia ich wywiadu okazały się absolutnie wiarygodne i pomogły nam znacznie w naszych stosunkach z Sędzią Zmiany. Przysłali również nieco drobiazgów - biżuterię dla lady Jessiki, przyprawę, alkohole, słodycze, leki. Moi ludzie to teraz przetrząsają. Wydaje się, że nie ma żadnego podstępu. - Podobają ci się oni, Thufir? - zapytał ktoś z końca stołu. Hawat obrócił się twarzą do pytającego. - Duncan Idaho twierdzi, że należy tych ludzi podziwiać. Paul zerknął na ojca, potem znowu na Hawata i zaryzykował pytanie: - Masz jakąś informację, ilu jest Fremenów'' Hawat spojrzał na Paula. - Na podstawie przetwórstwa żywności i innych dowodów Idaho oblicza kompleks jaskiń, w którym przebywał, na ogółem jakieś dziesięć tysięcy ludzi. Ich przywódca powiedział, że ma pod sobą sicz składającą się z dwóch tysięcy ognisk domowych. Mamy powody przypuszczać, że takich siczowych społeczności jest sporo. Wygląda na to, że wszystkie składają hołd komuś, kto zwie się Liet. - To coś nowego - powiedział Leto. - Może tu się mylę, Sire. Są pewne poszlaki, że ów Liet mógłby się okazać miejscowym bóstwem. Ktoś inny, z dalszego miejsca, odchrząknął i zapytał: - Czy to pewne, że prowadzą interesy z przemytnikami? - W czasie pobytu Idaho w siczy wyruszyła stamtąd karawana przemytników obładowana przyprawą. Używali jucznych zwierząt i wskazywali, że mają przed sobą osiemnastodniową wędrówkę. - Przemytnicy jakby podwoili swoje operacje w tym niespokojnym okresie powiedział książę. - Trzeba się nad tym dobrze zastanowić. Nic powinniśmy zbytnio przejmować się startami nie posiadających koncesji fregat z naszej planety, zawsze tak było. Ale całkowicie stracić je z oczu byłoby niedobrze. - Masz jakiś plan, Sire? - zapytał Hawat. Książę popatrzył na Hallecka. - Gurney, chcę, abyś powiódł delegację-poselstwo, jeśli wolisz, w celu nawiązania kontaktów z tymi romantycznymi biznesmenami. Powiesz im, że przymknę oczy na ich działalność, dopóki składać mi będą książęcą dziesięcinę. Nasz Hawat szacuje, że przekupstwo i dodatkowe oddziały wojowników kosztowały ich cztery razy tyle. - Co będzie, jeśli Imperator to wyniucha? - zapytał Halleck. - Jest bardzo zazdrosny o swoje zyski z KHOAM, mój panie. Leto uśmiechnął się. - Całą dziesięcinę złożymy otwarcie w banku na konto Szaddama IV, a odejmiemy ją legalnie z sumy płaconej przez nas na utrzymanie pomocniczych zaciągów wojskowych. Niech Harkonnenowie spróbują to ugryźć? I przy okazji oskubiemy paru miejscowych, którzy wzbogacili się w systemie Harkonnenów. Koniec z łapówkami! Halleck wykrzywił usta w uśmiechu. - Ach, mój panie, jaki piękny cios poniżej pasa. Chciałbym zobaczyć oblicze barona, kiedy się o tym dowie. Książę zwrócił się do Hawata: - Thufir, masz te księgi rachunkowe, o których mówiłeś. że możesz je kupić? - Tak, mój panie. Są szczegółowo badane nawet w tej chwili. Wszelako przerzuciłem je i mogę podać pierwszą przybliżoną ocenę. - Więc podaj. - Harkonnenowie wyciągali stąd dziesięć miliardów solaris co trzysta trzydzieści dni standardowych. Zduszone westchnienie obiegło stół. Nawet zdradzający pewne znudzenie młodsi asystenci wyprostowali się i wymienili spojrzenia szeroko otwartych oczu. Halleck zamruczał: - "Albowiem będą czerpać z obfitości mórz i bogactwa, jakie piasek kryje". - Widzicie, panowie - powiedział Leto. - Czy jest tu ktoś na tyle naiwny, by wierzył, że Harkonnenowie grzecznie spakowali swoje manatki i odeszli tylko dlatego, że tak przykazał Imperator? Nastąpiło ogólne kręcenie głowami, szmer potakiwań. - Wszystko musimy brać z mieczem w dłoni - powiedział Leto. - Dobry moment na sprawozdanie o sprzęcie - zwrócił się do Hawata. - Ile nam zostawili piachogąsieników, żniwiarek, przetwórni przyprawy i czego tam jeszcze? - Pełny inwentarz, jak stoi wypisane w imperialnym remanencie zbilansowanym przez Sędziego Zmiany, mój panie. Hawat skinął na asystenta, ten podał mu prospekt, który Hawat otworzył przed sobą na stole. - Zapomnieli dodać, że mniej niż połowa gąsieników jest na chodzie, że zaledwie około jedna trzecia ma zgarniarki na dolot do przyprawowych piasków - że wszystko, co nam Harkonnenowie zostawili, lada chwila runie i rozleci się na kawałki. Będziemy mieli szczęście, jeśli uruchomimy połowę sprzętu, a jeszcze większe, jeśli czwarta część urządzeń popracuje chociaż pół roku. - Prawie tak, jak przypuszczaliśmy - powiedział Leto. - Jak się przedstawia dokładne zestawienie podstawowego sprzętu? Hawat spojrzał w swój prospekt. - Około dziewięciuset trzydziestu żniwnych kombajnów gotowych ruszyć za parę dni. Około sześciu tysięcy dwustu pięćdziesięciu ornitopterów do poszukiwań, zwiadu i obserwacji pogody...zgarniarek nieco poniżej tysiąca. - Czy nie byłoby taniej - powiedział Halleck - wznowić negocjacje z Gildią co do zezwolenia na wprowadzenie na orbitę fregaty w charakterze satelity meteorologicznego? Książę spojrzał na Hawata. - Nic nowego w tej sprawie, co, Thufir? - Na razie musimy szukać innych rozwiązań - powiedział Hawat. - Agent Gildii niczego z nami tak naprawdę nie negocjował. Dawał jedynie do zrozumienia jak mentat mentatowi - że cena jest poza naszym zasięgiem i pozostanie taka bez względu na to, jak wysoko zajdziemy. Naszym zadaniem jest dowiedzieć się dlaczego, zanim ponownie go zaczepimy. Jeden z asystentów Hallecka w głębi sali wykręcił się na krześle i warknął: - I to ma być sprawiedliwość! - Sprawiedliwość? - książę zmierzył go wzrokiem. - Kto szuka sprawiedliwości? Zaprowadzimy naszą własną sprawiedliwość. Zaprowadzimy ją tutaj na Arrakis - zwyciężając albo ginąc. Czy żałujesz, sir, że związałeś z nami swój los? Mężczyzna wpatrywał się przez chwilę w księcia. - Nie, Sire. Nie mogłeś nie przyjąć najbogatszego w naszym wszechświecie planetarnego źródła dochodu...a mnie nie pozostawało nic innego, jak pójść za tobą. Przepraszam za wybuch, ale... - Wzruszył ramionami. - Wszyscy chyba czasami odczuwamy rozgoryczenie. - Rozgoryczenie to ja rozumiem - powiedział książę. - Ale przestańmy użalać się na sprawiedliwość, dopóki mamy ręce i możemy nimi władać. Czy ktoś jeszcze żywi rozgoryczenie? Jeśli tak, niech mówi. To jest przyjacielska narada, gdzie każdy może powiedzieć, co mu leży na sercu. Halleck poruszył się. - Sądzę, że to, co nas gryzie, Sire, to brak jakichkolwiek ochotników z innych wielkich rodów. Nazywają cię Leto Sprawiedliwym i przysięgają ci wieczną przyjaźń, byle tylko ich to nic nie kosztowało. - Jeszcze nie wiedzą, kto wygra tę zmianę - powiedział książę. - Większość rodów doszła do majątku dzięki unikaniu ryzyka. Nie można ich za to tak naprawdę winić, można nimi co najwyżej pogardzać. - Spojrzał na Hawata. - Mówiliśmy o sprzęcie. Czy zechciałbyś wyświetlić kilka maszyn, żeby ludzie zapoznali się z tymi urządzeniami. Hawat kiwnął głową, dał znak asystentowi przy projektorze. Trójwymiarowe solido pojawiło się na powierzchni stołu w odległości około jednej trzeciej blatu od księcia. Niektórzy z dalszych miejsc powstawali, by lepiej widzieć. Paul wychylił się do przodu obserwując maszynę. Mierzona skalą maleńkich figurek ludzkich dokoła, miała ze sto dwadzieścia metrów długości i około czterdziestu szerokości. W ogólnych zarysach był to długi, insektowaty korpus poruszający się na układach niezależnych szerokich kół. - To jest kombajn żniwny - wyjaśnił Hawat. - Wybraliśmy do projekcji taki w dobrym stanie. Jest tu jeden zestaw linowłókowy przywieziony przez pierwszą ekipę ekologów imperialnych, ale wciąż jeszcze na chodzie...chociaż nie mam pojęcia jak...ani po co. - Jeżeli to ten zwany "Starą Marią", to należy on do muzeum - powiedział któryś z asystentów. - Myślę, że Harkonnenowie utrzymywali go jako rodzaj kary, miecza zawieszonego nad głowami robotników. Bądź grzeczny, bo przydzielimy cię na "Starą Marię". Dokoła rozległy się chichoty. Paul nie brał udziału w tej wesołości, jego uwagę zaprzątała projekcja i pytanie wypełniające myśli. Wskazał obraz na stole i powiedział: - Thufir, czy istnieją piaskowe czerwie tak wielkie, by mogły to połknąć w całości? Nad stołem raptownie zapadła cisza. Książę zaklął pod nosem, ale po chwili pomyślał: Nie, oni muszą stawić czoło tutejszej rzeczywistości. - W głębi pustyni żyją. czerwie, które mogą wziąć cały ten kombajn na jeden ząb - powiedział Hawat. - Tutaj bliżej Muru Zaporowego, gdzie prowadzi się większość prac wydobywczych, jest też mnóstwo czerwi zdolnych uszkodzić taki kombajn i spokojnie go pożreć ot, tak sobie. - Dlaczego nie stosuje się osłon? - zapytał Paul. - Według doniesień Idaho - powiedział Hawat - w pustyni tarcze są niebezpieczne. Tarcza na ciało ludzkie zwabia wszystkie czerwie w promieniu setek kilometrów. Zdaje się, że dostają od niej amoku. Tak twierdzą, Fremeni i nie ma powodu im nie wierzyć. Idaho nie widział żadnych śladów wyposażenia siczy w tarcze. - W ogóle żadnych? - zapytał Paul. - Byłoby ciężko ukryć taką rzecz w wyposażeniu kilku tysięcy ludzi - powiedział Hawat. - Idaho miał wolny wstęp do każdego zakamarka siczy. Nie zobaczył żadnej tarczy ani śladów ich użycia. - To dziwne - rzekł książę. - To pewne, że Harkonnenowie mieli tu mnóstwo tarcz - powiedział Hawat. Mieli składy remontowe we wszystkich garnizonach wojskowych, a ich, księgi rachunkowe wykazują duże wydatki na naprawy tarcz i części zamienne. - Czy to możliwe, żeby Fremeni mieli sposób neutralizowania tarcz? - spytał Paul. - Nie wydaje się to prawdopodobne - odparł Hawat. - Teoretycznie jest to możliwe, oczywiście - przeciwny ładunek elektrostatyczny o wymiarach hrabstwa ma rzekomo dokazać tej sztuki, ale nikt tego nigdy jeszcze nie był w stanie wypróbować. - Słyszeliśmy już wcześniej o tym - powiedział Halleck. - Przemytnicy są w zażyłej komitywie z Fremenami i zdobyliby takie urządzenie, gdyby było osiągalne. I bez żadnych sporów znaleźliby na nie zbyt również poza planetą. - Nie podoba mi się brak odpowiedzi w tak istotnej sprawie - rzekł Leto. Thufir, chcę, abyś nadał bezwzględny priorytet rozwiązaniu tej zagadki. - Już się tym zajmujemy, mój panie. - Odchrząknął. - Aha, Idaho powiedział jedną rzecz: powiedział, że nie można się pomylić, jeśli chodzi o stosunek Fremenów do tarcz. Powiedział, że najczęściej śmieją się z nich. Książę zmarszczył brwi. Nagle stwierdził: - Tematem dyskusji jest sprzęt do wydobywania przyprawy. Hawat dał znak ręką asystentowi za projektorem: solido kombajnu żniwnego ustąpiło miejsca projekcji skrzydlatej machiny, przy której figurki ludzkie wyglądały jak mrówki. - Zgarniarka - poinformował Hawat. - Właściwie jest to wielki" ornitopter mający jedno zadanie . donieść kombajn na bogate w przyprawę piaski, a następnie ratować go, kiedy zjawi się czerw pustyni. One zjawiają się zawsze. Zbiór przyprawy odbywa się na zasadzie: dopaść, nachapać się i wiać, z czym się da. - Pasuje jak ulał do moralności Harkonnenów - powiedział książę. Śmiech był raptowny i zbyt głośny. W soczewce projektora ornitopter zastąpił zgarniarkę. - Te ornitoptery są dość konwencjonalne - mówił Hawat. - Zasadnicze modyfikacje dotyczyły zwiększenia zasięgu. Dodatkowych starań wymagało zabezpieczenie najważniejszych elementów przed piaskiem i pyłem. Zaledwie co trzydziesty ma osłonę - być może zmniejszono ciężar o wagę generatora tarczy, żeby uzyskać większy zasięg. - Nic podoba mi się to pomniejszanie roli tarcz - zamruczał książę. A pomyślał: Czy to jest sekret Harkonnenów? Czy to znaczy, że nie będziemy mogli nawet uciec w osłoniętych fregatach, gdyby wszystko obróciło się na naszą niekorzyść? Potrząsając energicznie głową, by odegnać te myśli, powiedział głośno: - Przejdźmy do kosztów wydobycia. Ile wyniesie nasz zysk? Hawat przerzucił dwie kartki w swoim zeszycie. - Po wycenie remontów i sprzętu na chodzie dokonaliśmy wstępnej kalkulacji kosztów eksploatacyjnych. Za podstawę przyjęliśmy naturalnie fundusz pomniejszony o koszty amortyzacji dla zapewnienia wyraźnego marginesu bezpieczeństwa. Przymknął oczy w mentackim półtransie i zaczął: - Koszty konserwacji i płace za Harkonnenów nie przekraczały czternastu procent. Będziemy mogli mówić o szczęściu, gdy uzyskamy trzydzieści procent - na początek. Uwzględniając nowe inwestycje i czynniki wzrostu łącznie z odsetkami KHOAM i kosztami wojskowymi, nasz zysk skurczy się do bardzo wąskiej marży sześciu-siedmiu procent, dopóki nie zdołamy wymienić zużytego sprzętu. Potem będziemy w stanie podnieść marżę zysku do dwunastu-piętnastu procent jej właściwego poziomu. Otworzył oczy. - Chyba, że mój pan życzy sobie przejąć metody Harkonnenów. - Walczymy o solidną i trwałą bazę planetarną - powiedział książę. - Musimy zadowolić wysoki procent ludności, zwłaszcza Fremenów. - Fremenów przede wszystkim - zgodził się Hawat. - Nasze panowanie nad Kaladanem - mówił książę - opierało się na potędze morskiej i powietrznej. Tu musimy zbudować coś, co pozwolę sobie nazwać potęgą pustynną. Może ona obejmować siły powietrzne, ale niewykluczone, że nie musi. Zwracam uwagę na brak tarcz w ornitopterach. - Pokręcił głową. - Harkonnenowie werbowali część swego kluczowego personelu pora planetą. My się nie odważymy pójść na to. Każda przybywająca grupa miałaby swój kontyngent prowokatorów. - A więc będziemy się musieli zadowolić o wiele mniejszym zyskiem i skromniejszymi zbiorami - powiedział Hawat. - Nasza produkcja w pierwszych dwóch sezonach będzie niższa o jedną trzecią od średniej Harkonnenów. - No i mamy dokładnie to - rzekł książę - czego mogliśmy się spodziewać. Musimy szybko ruszyć Fremenów. Chciałbym dysponować pięcioma pełnymi batalionami wojsk fremeńskich przed najbliższym bilansem KHOAM. - To niewiele czasu, Sire - powiedział Hawat. - Dobrze wiesz, że mamy niewiele czasu. Oni się tu pojawią przy najbliższej okazji, wraz z sardaukarami w harkonneńskich mundurach. Ilu ich, twoim zdaniem, zostanie wyekspediowanych, Thufir? - Wszystkiego cztery do pięciu batalionów, Sire. Nie więcej, przy takich opłatach, jakie Gildia liczy za przewóz wojska. - Zatem pięć batalionów Fremenów plus własne nasze siły powinny wystarczyć. Urządźmy przed Zgromadzeniem Landsraadu defiladę kilku pojmanych sardaukarów, a sprawy będą się miały zupełnie inaczej - bez względu na zyski. - Dołożymy wszelkich starań, Sire. Paul obrzucił ojca spojrzeniem i zatrzymał oczy na Hawacie, zdając sobie nagle sprawę z sędziwego wieku mentata, uprzytomniając sobie, że stary człowiek służy Atrydom od trzech pokoleń. Stary. Widać to było w łzawym blasku piwnych oczu, w policzkach pomarszczonych i ogorzałych od egzotycznych klimatów, w opadającym łuku ramion, w cienkiej kresce ust zabarwionych sokiem sapho na kolor żurawiny. Tak wiele zależy od jednego starego człowieka - pomyślał Paul. - Znajdujemy się obecnie w stanie wojny assassinów - powiedział książę - ale nie doszła ona jeszcze do zenitu. Thufir, jak wygląda tutejsza organizacja Harkonnenów. - Wyeliminowaliśmy dwustu pięćdziesięciu dziewięciu ich prowodyrów, mój parcie. Pozostały nie więcej niż trzy komórki Harkonnenów - w sumie może ze stu ludzi. - Te wyeliminowane przez ciebie sługusy Harkonnenów - zapytał książę czy to klasa posiadaczy? - Większość była dobrze sytuowana, mój panie, z warstwy przedsiębiorców. - Chcę, byś sfałszował świadectwa hołdu opatrzone podpisem każdego z nich powiedział książę. - Kopię złóż u Sędziego Zmiany. Zajmiemy legalistyczne stanowisko, że przebywali oni na fałszywym hołdzie. Skonfiskuj ich własność, zabierz wszystko, eksmituj rPdziny. 1 dopilnuj, żeby Korona dostała swoje dziesięć procent. To musi być absolutnie zgodne z prawem. Thufir uśmiechnął się odsłaniając zabarwione na czerwono zęby za karminowy-mi wargami. - Krok godny twego przodka, mój panie. Wstyd mi, że pierwszy na to nie wpadłem. Halleck spojrzał z dezaprobatą ponad stołem i przyłapał Paula z głębokim marsem na czole. Fałszywy krok - myślał Paul. - To tylko zmusi pozostałych do stawiania tym zacieklejszego oporu. Na poddaniu się niczego nie zyskują. Znał aktualnie obowiązującą w kanly konwencję, .która nie chroniła własności, lecz tego rodzaju posunięcie zamiast doprowadzić do zwycięstwa, mogło ich równie dobrze zgubić. - "Obcy byłem w obcej krainie" - zacytował Halleck. Paul wlepił w niego oczy rozpoznając werset z Biblii P. K., dumając: Czyżby również i Gurney chciał położyć kres podstępnym intrygom? Książę spojrzał w ciemność za oknami i z powrotem na Hallecka. - Gurney, ilu z tamtych piachmistrzów namówiłeś do pozostania z nami? - Dwustu osiemdziesięciu sześciu, Sire. Myślę, że powinniśmy ich łapać i uważać się za szczęściarzy. Wszyscy reprezentują przydatne specjalności. - Tylko tylu? - książę wydął wargi. - No cóż, przekaż dalej wiadomość do... Przerwał mu hałas w drzwiach. Duncan Idaho przecisnął się przez wartę, szybkim krokiem doszedł do końca stołu i nachylił się do ucha księcia. Leto odsunął go gestem. - Mów głośno, Duncan. Widzisz, że obraduje tu sztab. Paul przypatrywał się pilnie Idaho dostrzegając kocie ruchy, szybkość refleksu, cechy, które czyniły zeń tak niedościgłego nauczyciela fechtunku. Ciemna, krągła twarz Idaho odwróciła się do Paula, oczy mieszkańca jaskini nie dały znaku, że go zauważają, za to Paul zauważył podniecenie pod maską spokoju. Idaho spojrzał wzdłuż stołu. - Wzięliśmy oddział harkonneńskich najemników przebranych za Fremenów. Sami Fremeni przysłali nam kuriera z ostrzeżeniem przed oszukańczą bandą. Podczas ataku okazało się jednak, że Harkonnenowie urządzili zasadzkę na kuriera Fremenów raniąc go ciężko. Zmarł, kiedy wieźliśmy go tutaj, by zajęli się nim nasi lekarze. Widziałem, w jakim stanie był ten człowiek, więc zatrzymałem się, by zobaczyć, co mogę dla niego zrobić. Zaskoczyłem go, kiedy usiłował odrzucić coś daleko od siebie. Idaho spuścił wzrok na Leto. - Nóż, mój panie, którego podobnego nigdy nie widziałeś. - Krysnóż? - spytał ktoś. - Nie ma co do tego żadnych wątpliwości - odparł Idaho. - Mlecznobiały i jarzący się jak gdyby własnym światłem: Sięgnął pod bluzę, wydobył pochwę z wystającą z niej czarną, karbowaną rękojeścią. - Zostaw to ostrze w pochwie! Głos doleciał z otwartych drzwi w końcu sali, wibrujący i przenikliwy głos, który unieruchomił ich wszystkich z wytrzeszczonymi oczami. W progu stała wysoka, owinięta burnusem postać, odgrodzona skrzyżowanymi mieczami straży. Cienka, brązowa szata spowijała ją całkowicie, z wyjątkiem szpary między kapturem a czarną przesłoną, ukazującej zupełnie błękitne oczy - bez śladu białka. - Pozwól mu wejść - wyszeptał Idaho. - Przepuścić tego człowieka - powiedział książę. Po chwili wahania gwardziści opuścili miecze. Postać wpłynęła do sali, stając naprzeciwko księcia. - To jest Stilgar, wódz siczy, w której przebywałem, przywódca tych, którzy ostrzegli nas przed zamaskowaną bandą - powiedział Idaho. - Witaj, sir - rzekł Leto. - Dlaczegóż to nie powinniśmy dobywać z pochwy tego ostrza? Stilgar spojrzał na Idaho. - Ty przestrzegałeś wśród nas obyczajów czystości i honoru. Tobie pozwoliłbym patrzeć na ostrze należące do człowieka, któremu pośpieszyłeś z pomocą. Omiótł wzrokiem resztę ludzi w pokoju. - Ale nie znam tych pozostałych. Czy dopuściłbyś, by zbrukali prawy oręż? - Jestem książę Leto - powiedział książę. - Czy mnie pozwoliłbyś zobaczyć to ostrze? - Pozwolę ci zasłużyć na prawo dobycia go z pochwy - powiedział Stilgar, a kiedy wokoło rozległ się szmer protestów, uniósł szczupłą dłoń poznaczoną ciemnymi żyłami. - Przypominam, że to jest ostrze tego, który wam okazał swą przyjaźń. W wyczekującej ciszy Paul wpatrywał się w tego człowieka, czuł bijącą od-niego siłę. Miał przed sobą przywódcę - przywódcę Fremenów. Ktoś po przeciwnej stronie w pobliżu środka stołu zamruczał: - Co to za jeden, by nam dyktował, jakie mamy prawa na Arrakis? - Mówią, że książę Leto Atryda panuje w zgodzie z poddanymi - rzekł Fremen. - Przeto powiem wam, jaki jest u nas obyczaj: na tych, którzy widzieli krysnóż, spada pewna odpowiedzialność. - Rzucił mroczne spojrzenie w stronę Idaho. - Są nasi. Nigdy nie wolno im opuścić Arrakis bez naszej zgody. Halleck, a za nim wielu innych zaczęło się podnosić z gniewem na twarzach. Halleck powiedział: - Książę Leto decyduje, czy... - Chwileczkę - przerwał Leto i sama łagodność jego tonu ich powstrzymała. Ta sytuacja nie może się wymknąć spod kontroli - pomyślał. Zwrócił się do Fremena. - Sir, poważam i szanuję osobistą godność każdego człowieka, który szanuje moją godność. Jestem rzeczywiście twoim dłużnikiem, a ja z a w s z e spłacam swoje długi. Jeśli wasz zwyczaj wymaga, by ten nóż nie opuścił tutaj pochwy, zatem tak ma być z m o j e g o rozkazu. I jeśli jest jakikolwiek inny zwyczaj, pozwalający nam uhonorować tego człowieka poległego w naszej służbie, wystarczy, byś go tylko wymienił. Fremen wlepił w księcia spojrzenie, następnie z wolna odsunął na bok swoją zasłonę, odkrywając wąski nos i pełne usta okolone połyskliwą czarną brodą. Nieśpiesznie nachylił się nad brzegiem stołu i splunął na politurę. Ludzie zaczęli zrywać się od stołu, gdy głos Idaho jak grzmot przetoczył się po sali: - Stać! W pełnej napięcia ciszy Idaho rzekł: - Dziękujemy ci, Stilgarze, za dar wilgoci twego ciała. Przyjmujemy go w duchu, w jakim został złożony. I Idaho splunął na stół księciu pod nosem, zaś na stronie powiedział: - Nie zapominaj, jak cenna jest tutaj woda, Sire. To był dowód szacunku. Leto osunął się z powrotem na swoje krzesło, dojrzał wpatrzone w- siepie oczy Paula i ponury uśmiech na twarzy syna, wyczuwał powolne opadanie napięcia w miarę, jak zrozumienie docierało do jego ludzi za stołem. Fremen utkwił oczy w Idaho. - Dobrze wypadłeś w mej siczy, Duncanie Idaho. Czy ślubowałeś hołd księciu? - Pyta mnie, czybym się nie zaciągnął do niego, Sire - powiedział Idaho. - Zaakceptowałby podwójny hołd? - spytał Leto. - Chcesz, abym z nim poszedł, Sire? - Chcę, abyś sam podjął w tej sprawie decyzję - powiedział Leto i nie udało mu się ukryć nacisku w głosie. Idaho przyjrzał się bacznie Fremenowi. - Wziąłbyś mnie pod takim warunkiem, Stilgarze? Czasami musiałbym wracać na służbę do mego księcia. - Dobrze walczysz i zrobiłeś wszystko, co mogłeś, dla naszego przyjaciela powiedział Stilgar. Popatrzył na Leto. - Niechaj tak będzie: ten człowiek, Idaho, zatrzymuje krysnóż, który ma w dłoni, na znak swej przynależności do nas. Musi poddać się, oczywiście, oczyszczeniu i dopełnić rytuału, ale to da się zrobić. Będzie on i Fremenem, i żołnierzem Atrydów. Istnieje na to precedens: Liet służy dwóm panom. - Duncan? - spytał Leto. - Rozumiem, Sire - powiedział Idaho. - A zatem postanowiono - powiedział książę. - Twoja woda jest nasza, Duncanie Idaho - powiedział Stilgar. - Ciało naszego przyjaciela zostaje przy twoim księciu. Jego woda jest wodą Atrydów. To jest ślub między nami. Leto westchnął, zerknął na Hawata, wymieniając spojrzenia ze starym mentatem. Hawat kiwnął głową z wyrazem zadowolenia na twarzy. - Będę czekał na dole - powiedział Stilgar - aż Idaho pożegna się ze swoimi przyjaciółmi. Turok - takie było imię naszego zmarłego przyjaciela. Pamiętajcie je kiedy przyjdzie czas uwolnić jego duszę. Jesteście przyjaciółmi Turoka. Stilgar zawrócił do wyjścia. - Nie zostaniesz ani chwili? - zapytał Leto. Fremen obejrzał się, niedbałym ruchem wtykając czarczaf, coś pod nim majstrując. Paulowi mignęła jakby cienka rurka, nim czarczaf opadł na swoje miejsce. - Czy jest powód, bym został? - zapytał Fremen. - Przyjmiemy cię z honorem - powiedział książę. - Honor wymaga, bym się znalazł wkrótce gdzie indziej - powiedział Fremen. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie na Idaho, zakręcił się i przemaszerował między strażami w drzwiach. - Jeżeli inni Fremeni są do niego podobni, dobrze nam będzie ze sobą - powiedział Leto. Idaho odezwał się bezbarwnym głosem: - On jest niezłą próbką, Sire. - Wiesz, co masz robić, Duncan? - Jestem twoim ambasadorem wśród Fremenów, Sire. - Wiele od ciebie zależy, Duncan. Będziemy potrzebowali pięciu batalionów tych ludzi, nim spadną na nas sardaukarzy. - To nie będzie takie proste, Sire. Fremeni to raczej niezależne towarzystwo. Idaho chwilę bił się z myślami. - I jeszcze jedno, Sire. Któryś z ogłuszonych przez nas najemników próbował odebrać to ostrze naszemu zmarłemu fremeńskiemu przyjacielowi. Najemnik twierdzi, że Harkonnenowie wyznaczyli milion solaris w nagrodę dla każdego, kto dostarczy pojedynczy krysnóż. Leto uniósł brodę w wyraźnym zaskoczeniu. - Dlaczego tak im strasznie zależy na jednym z tych noży? - Ostrze jest wytoczone z zęba czerwia pustyni, jest znamieniem Fremena, Sire. Mając je przy sobie błękitnooki człowiek mógłby przeniknąć do każdej siczy na tej ziemi. Mnie by zakwestionowano, chyba, żebym był znany. Nie wyglądam na Fremena. Ale... - Piter de Vries - powiedział książę. - Człowiek diabelskiej chytrości, mój panie - rzekł Hawat. Idaho wsunął tkwiący w pochwie nóż pod bluzę. Strzeż tego noża - powiedział książę. - Rozumiem, mój panie. - Poklepał umieszczony w pasie nadbiornik. - Zamelduję się jak najszybciej. Thufir ma mój kod wywoławczy. Używajcie języka walki. Zasalutował, wykręcił się na pięcie i pośpieszył w ślad za Fremenem. Usłyszeli dudnienie jego oddalających się korytarzem kroków. Leto i Hawat popatrzyli na siebie porozumiewawczo. Uśmiechali się. - Mamy dużo roboty, Sire - powiedział Halleck. - I ja cię od niej odrywam. - Mam sprawozdanie o bazach wypadowych - powiedział Hawat. - Czy przedstawić je innym razem, Sire? - Długo to potrwa? - Nie. jak na wprowadzenie. Wśród Fremenów krążą pogłoski, że tutaj na Arrakis zbudowano ponad dwieście takich baz w czasach Stacji oświadczalnych Botaniki Pustyni. Wszystkie podobno porzucono, ale mówi się, że przed opuszczeniem zostały zaplombowane. - Ze sprzętem? - Tak mi donosił Duncan. - Gdzie są położone? - Na to pytanie - rzekł Hawat - odpowiadają niezmiennie: Liet wie. - Bóg wie - mruknął Leto. - Może nie bóg, Sire - powiedział Hawat. - Słyszałeś to imię z ust Stilgara. Czy mógł on mieć na myśli konkretną osobę? - Służy dwóm panom - powiedział Halleck. - To brzmi jak cytat religijny. - A ty się na tym znasz - powiedział książę. Halleck uśmiechnął się. - Ten Sędzia Zmiany- rzekł Leto - ów Ekolog Imperialny, Kynes...nie wiedziałby, gdzie są te bazy? - Sire - przestrzegł Hawat - ten Kynes jest urzędnikiem imperialnym. - I znajduje się bardzo daleko od Imperatora - powiedział Leto. - Potrzebuję tych baz. Mogą być pełne materiałów i rozporządzając nimi moglibyśmy wyremontować nasze urządzenia wydobywcze. - Sire! - powiedział Hawat. - Te bazy prawnie nadal stanowią własność Jego Królewskiej Mości. - Tutejszy klimat jest wystarczająco surowy, by wszystko uległo zniszczeniu powiedział książę. - Zawsze możemy zwalić na pogodę. Zabierz się do tego Kynesa i przynajmniej dowiedz się, czy bazy istnieją. - Zarekwirować je byłoby niebezpiecznie - powiedział Hawat. - Duncan jedną sprawę stawiał jasno: bazy, czy też ich idea, mają dla Fremenów jakieś ukryte znaczenie. Zajmując bazy możemy ich zrazić. Paul rozejrzał się po twarzach otaczających ich ludzi i zauważył napięcie, z jakim chłonęli każde słowo. Wyglądali na mocno zaniepokojonych stanowiskiem jego ojca. - Usłuchaj go, ojcze - odezwał się Paul cichym głosem. - To prawda, co on mówi. - Sire - rzekł Hawąt - owe bazy mogłyby nam dostarczyć materiałów do wyremontowania każdej sztuki pozostawionego nam sprzętu, tyle że ze względów strategicznych mogą pozostawać poza naszym zasięgiem. Nie róbmy pochopnego kroku, dopóki się czegoś więcej nie dowiemy. Kynes posiada arbitrażowe pełnomocnictwa Imperium. Nie wolno nam o tym zapominać. I cieszy się szacunkiem Fremenów. - Więc zrób to delikatnie - powiedział książę. - Chciałbym jedynie wiedzieć, czy te bazy istnieją. - Jak sobie życzysz, Sire - Hawat opadł na oparcie krzesła, spuścił wzrok. - No więc dobrze - powiedział książę. - Wiemy, co nas czeka, robota. Zostaliśmy do niej przeszkoleni. Mamy niejakie doświadczenie. Znamy wysokość zapłaty, zaś alternatywa jest dość jasna. Zadania dla wszystkich zostały wyznaczone. Spojrzał na Hallecka. - Gurney, najpierw zajmij się tą aferą przemytniczą. - "Udam się do nieposłusznych, co niegościnną zamieszkują ziemię" - zadeklamował Halleck. - Któregoś dnia przyłapię tego człowieka na braku porzekadła i będzie wyglądał jak bez gaci - oświadczył książę. Chichoty rozeszły się echem wokół stołu; ale Paul słyszał w nich przymus. Książę zwrócił się do Hawata: - Załóż na tym piętrze jeszcze jedno stanowisko dowodzenia dla wywiadu i łączności, Thufir. Kiedy z tym skończysz, będę chciał się z tobą zobaczyć. Hawat wstał, rozglądając się po sali, jakby szukał wsparcia. Odwrócił się i wyprowadził procesję z pokoju. pozostali pośpieszyli hurmą, szurając w bałaganie krzesłami i tworząc niewielkie zatory. Skończyło się to bałaganem - pomyślał Paul wpatrując się w plecy wychodzących na końcu. Jak dotąd Sztab zawsze rozchodził się w pełnym werwy animuszu. To spotkanie jakby przeciekło między palcami, wyczerpując się we własnych niedomaganiach, a uwieńczyła je rozbieżność zdań. Po raz pierwszy Paul dopuścił do świadomości realną możliwość klęski, licząc się z nią nie ze strachu ani pod wpływem ostrzeżeń w rodzaju krakania starej Matki Wielebnej, lecz zmuszony do tego własną oceną sytuacji. Ojciec jest zdesperowany - przyznał w duchu. Sprawy nie toczą się po naszej myśli. Zaś Hawat - Paul przypomniał sobie zachowanie starego mentata w trakcie konferencji - drobne wahania. oznaki zaniepokojenia. Hawata coś gnębiło skrycie. - Najlepiej pozostań tu na resztę nocy, synu - powiedział książę. - I tak niebawem wstanie świt. Zawiadomię matkę. Podniósł się z wolna, ociężale. - Zestaw sobie parę krzeseł i wyciągnij się na nich, by trochę rozprostować kości. - Nie jestem bardzo zmęczony, sir. - Jak sobie życzysz. Książę założył ręce do tyłu, zaczął spacerować tam i z powrotem wzdłuż stołu, Jak zwierz w klatce - pomyślał Paul: - Przedyskutujesz ewentualność zdrady z Hawatem? - spytał Paul. Książę zatrzymał się naprzeciwko syna po drugiej stronie stołu, jego słowa były skierowane do ciemnych okien. - Omawialiśmy tę ewentualność wiele razy. - Tamta stara kobieta wyglądała na bardzo pewną swego - powiedział Paul. I wiadomość, jaką matka... - Podjęliśmy środki ostrożnośći - oświadczył książę. Rozejrzał się po sali i Paul dostrzegł panikę zaszczutego stworzenia w jego oczach. - Zostań tutaj. Chciałbym omówić z Thufirem parę spraw związanych ze stanowiskami dowodzenia. Zakręcił się i wyszedł z pokoju lekko skinąwszy wartownikom w drzwiach. Paul wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stał jego ojciec. Przestrzeń była już pusta, zanim książę wyszedł z pokoju. I przypomniało mu się ostrzeżenie starej: "...dla ojca - nic". następny |