ďťż

12 (14)

Lemur zaprasza










Frank Herbert     
  Diuna

   
. 12 .    






    Ponad wyjściem na płytę lądowiska Arrakin widnieje toporny,
jakby prymitywnym narzędziem ciosany napis, którego słowa Muad'Dib miał później
powtarzać wiele razy. Zobaczył je owej pierwszej nocy na Arrakis, kiedy
przywieziono go na książęce stanowisko dowodzenia, aby wziął udział w pierwszej
naradzie pełnego sztabu swego ojca. Słowa zawierały prośbę do tych. co
opuszczają Arrakis, lecz zapadły mrocznym ciężarem w serce chłopca, który
dopiero co umknął spod skrzydeł śmierci. Brzmiały: "O wy, którzy wiecie, jak
tutaj cierpimy, nie zapomnijcie o nas w waszych modlitwach".
z "Krótkiej historii Muad'Diba" pióra księżniczki Irulan

   
    Cała teoria sztuki wojennej sprowadza się do obliczenia ryzyka
- powiedział książę - lecz kiedy przychodzi do ryzykowania własną rodziną,
element kalkulacji rozmywa się w...innych sprawach.
    Wiedział, że nie panuje nad swym gniewem tak dobrze, jak
powinien, odwrócił się i wielkimi krokami przemierzył długość ogromnego stołu
tam i z powrotem. Książę i Paul znajdowali się sami w sali konferencyjnej
lądowiska. Był to pokój z głuchym pogłosem, wyposażony jedynie w długi stół,
trójnożne antyczne krzesła stojące wokół niego, tablicę na mapy oraz projektor w
drugim końcu pokoju. Paul siedział przy stole pod tablicą. Opowiedział ojcu
przygodę z grotem-gończakiem i przekazał informacje o grożącej mu zdradzie.
    Książę zatrzymał się naprzeciwko Paula, walnął w stół:
    - Hawat mówił mi, że dom jest bezpieczny!
    Paul odezwał się niepewnie:
    - Ja też byłem zły...z początku. I obwiniałem Hawata. Lecz ten
atak wyszedł spoza pałacu. Był prosty, sprytny i bezpośredni. I powiódłby się,
gdyby nie wyszkolenie, jakie przeszedłem pod kierunkiem twoim i wielu innych,
łącznie z Hawatem.
    - Bronisz go? - zapytał książę.
    - Tak.
    - On się starzeje. Ot co. Powinien...
    - Jest mądry ogromnym doświadczeniem - powiedział Paul. - Ile
pomyłek Hawata możesz wymienić?
    - To ja powinienem go bronić - powiedział książę. - Nie ty.

    Paul uśmiechnął się. Leto przysiadł u szczytu stołu, objął syna
ramieniem. - Ostatnio...wydoroślałeś, synu.
    Zabrał rękę. Odpowiedział uśmiechem na uśmiech syna.
    - Cieszy mnie to. Hawat sam się ukarze. Większy będzie jego
gniew na siebie samego z tego powodu niż gniew nas obu razem wzięty.
    Paul spojrzał na pociemniałe okna za tablicą map, zatopił wzrok
w czerni nocy. Światło sali odbijało się od balustrady balkonu za oknami.
Dostrzegł ruch i rozpoznał sylwetkę strażnika w mundurze Atrydów. Przeniósł
spojrzenie na białą ścianę za plecami ojca, następnie w dół ku błyszczącej
powierzchni stołu, zauważając na niej swoje własne dłonie zaciśnięte w pięści.

    Drzwi naprzeciwko księcia rozwarły się gwałtownie. Wkroczył
przez nie Thufir Hawat starzej wyglądający i bardziej jakby żylasty niż zwykle.
Przeszedł całą długość stołu, zatrzymał się na baczność twarzą w twarz z Leto.

    - Panie mój - odezwał się mówiąc do jakiegoś punktu ponad głową
Leto - dowiedziałem się właśnie, jak cię zawiodłem. Zachodzi konieczność
złożenia przeze mnie rezyg...
    - Och, siadaj i przestań się wygłupiać - przerwał mu książę.
Wskazał krzesło naprzeciwko Paula. - Jeżeli się pomyliłeś, to przeceniając
Harkonnenów. Ich prostackie umysły wyjechały z prostacką zagrywką. Nie braliśmy
pod uwagę prostackich zagrywek. Syn mój zadał sobie wiele trudu, by mi dowieść,
że wyszedł z tego głównie dzięki twoim naukom. Tutaj mnie nie zawiodłeś.
    Poklepał oparcie wolnego krzesła.
    - Siadaj, mówię!
    Hawat osunął się na krzesło.
    - Ale...
    - Nie chcę więcej o tym słyszeć - powiedział książę. - Incydent
należy do przeszłości. Mamy pilniejsze sprawy. Gdzie reszta?
    - Prosiłem ich, by zaczekali za drzwiami, kiedy ja...
    - Zawołaj ich.
    Hawat popatrzył Leto prosto w oczy.
    - Sire, ja...
    - Ja wiem, kto jest moim prawdziwym przyjacielem, Thufir -
powiedział książę. - Zawołaj ludzi.
    Hawat przełknął ślinę.
    - Tak jest, mój panie.
    Obróciwszy się w krześle zawołał w stronę otwartych drzwi: -
Gurney, wprowadź ich. Halleck wprowadził do pokoju korowód ludzi, na przedzie
oficerowie sztabowi z ponurą powagą na twarzach, za nimi młodsi asystenci i
eksperci tryskający zapałem. Krótkotrwałe odgłosy szurania rozeszły się echem po
sali, kiedy ludzie zajmowali miejsca. Delikatny aromat stymulacyjnej rachag
unosił się nad stołem.
    - Jest kawa, jeśli ktoś ma ochotę - powiedział książę.
Popatrując po swoich ludziach pomyślał: Dobra z nich ekipa. Ten rodzaj wojny
mógł bardziej człowieka wykończyć.
    Czekał, aż przyniesiono z sąsiedniego pokoju i podano kawę,
dostrzegając na niektórych twarzach oznaki zmęczenia. Wkrótce przywdział swą
maskę spokoju i kompetencji, powstał i zastukał w blat knykciami dla przywołania
uwagi.
    - A więc, panowie - powiedział - nasza cywilizacja popadła
zdaje się tak dalece w nałóg inwazji, że nawet nie możemy wykonać prostego
rozkazu Imperium, żeby się nie napatoczyć na stare zwyczaje.
    Rozległy się zduszone śmiechy dokoła stołu i Paul zdał sobie
sprawę, że jego ojciec powiedział dokładnie właściwą rzecz dokładnie właściwym
tonem, aby poprawić nastrój na sali. Nawet ślad znużenia w jego głosie był na
miejscu.
    - Myślę, że najpierw powinniśmy się dowiedzieć, czy Thufir może
cokolwiek dorzucić do swego raportu o Fremenach. Thufir?
    Hawat podniósł oczy.
    - Mam pewne ekonomiczne sprawy do przestudiowania po moim
ogólnym raporcie, Sire, ale mogę już powiedzieć, że Fremeni zaczynają coraz
bardziej wyglądać na takich sojuszników, jakich potrzebujemy. Chcą nabrać
pewności, że mogą nam zaufać, lecz wydają się postępować szczerze. Przysłali nam
podarunek - filtrfraki ich własnego wyrobu... mapy pewnych rejonów pustyni, na
których pozostały punkty oporu Harkonnenów... - Spojrzał wzdłuż stołu. -
Doniesienia ich wywiadu okazały się absolutnie wiarygodne i pomogły nam znacznie
w naszych stosunkach z Sędzią Zmiany. Przysłali również nieco drobiazgów -
biżuterię dla lady Jessiki, przyprawę, alkohole, słodycze, leki. Moi ludzie to
teraz przetrząsają. Wydaje się, że nie ma żadnego podstępu.
    - Podobają ci się oni, Thufir? - zapytał ktoś z końca stołu.
Hawat obrócił się twarzą do pytającego.
    - Duncan Idaho twierdzi, że należy tych ludzi podziwiać.
    Paul zerknął na ojca, potem znowu na Hawata i zaryzykował
pytanie:
    - Masz jakąś informację, ilu jest Fremenów''
    Hawat spojrzał na Paula.
    - Na podstawie przetwórstwa żywności i innych dowodów Idaho
oblicza kompleks jaskiń, w którym przebywał, na ogółem jakieś dziesięć tysięcy
ludzi. Ich przywódca powiedział, że ma pod sobą sicz składającą się z dwóch
tysięcy ognisk domowych. Mamy powody przypuszczać, że takich siczowych
społeczności jest sporo. Wygląda na to, że wszystkie składają hołd komuś, kto
zwie się Liet.
    - To coś nowego - powiedział Leto.
    - Może tu się mylę, Sire. Są pewne poszlaki, że ów Liet mógłby
się okazać miejscowym bóstwem.
    Ktoś inny, z dalszego miejsca, odchrząknął i zapytał:
    - Czy to pewne, że prowadzą interesy z przemytnikami?
    - W czasie pobytu Idaho w siczy wyruszyła stamtąd karawana
przemytników obładowana przyprawą. Używali jucznych zwierząt i wskazywali, że
mają przed sobą osiemnastodniową wędrówkę.
    - Przemytnicy jakby podwoili swoje operacje w tym niespokojnym
okresie powiedział książę. - Trzeba się nad tym dobrze zastanowić. Nic
powinniśmy zbytnio przejmować się startami nie posiadających koncesji fregat z
naszej planety, zawsze tak było. Ale całkowicie stracić je z oczu byłoby
niedobrze.
    - Masz jakiś plan, Sire? - zapytał Hawat. Książę popatrzył na
Hallecka.
    - Gurney, chcę, abyś powiódł delegację-poselstwo, jeśli wolisz,
w celu nawiązania kontaktów z tymi romantycznymi biznesmenami. Powiesz im, że
przymknę oczy na ich działalność, dopóki składać mi będą książęcą dziesięcinę.
Nasz Hawat szacuje, że przekupstwo i dodatkowe oddziały wojowników kosztowały
ich cztery razy tyle.
    - Co będzie, jeśli Imperator to wyniucha? - zapytał Halleck. -
Jest bardzo zazdrosny o swoje zyski z KHOAM, mój panie.
    Leto uśmiechnął się.
    - Całą dziesięcinę złożymy otwarcie w banku na konto Szaddama
IV, a odejmiemy ją legalnie z sumy płaconej przez nas na utrzymanie pomocniczych
zaciągów wojskowych. Niech Harkonnenowie spróbują to ugryźć? I przy okazji
oskubiemy paru miejscowych, którzy wzbogacili się w systemie Harkonnenów. Koniec
z łapówkami!
    Halleck wykrzywił usta w uśmiechu.
    - Ach, mój panie, jaki piękny cios poniżej pasa. Chciałbym
zobaczyć oblicze barona, kiedy się o tym dowie.
    Książę zwrócił się do Hawata:
    - Thufir, masz te księgi rachunkowe, o których mówiłeś. że
możesz je kupić?
    - Tak, mój panie. Są szczegółowo badane nawet w tej chwili.
Wszelako przerzuciłem je i mogę podać pierwszą przybliżoną ocenę.
    - Więc podaj.
    - Harkonnenowie wyciągali stąd dziesięć miliardów solaris co
trzysta trzydzieści dni standardowych.
    Zduszone westchnienie obiegło stół. Nawet zdradzający pewne
znudzenie młodsi asystenci wyprostowali się i wymienili spojrzenia szeroko
otwartych oczu. Halleck zamruczał:
    - "Albowiem będą czerpać z obfitości mórz i bogactwa, jakie
piasek kryje".
    - Widzicie, panowie - powiedział Leto. - Czy jest tu ktoś na
tyle naiwny, by wierzył, że Harkonnenowie grzecznie spakowali swoje manatki i
odeszli tylko dlatego, że tak przykazał Imperator?
    Nastąpiło ogólne kręcenie głowami, szmer potakiwań.
    - Wszystko musimy brać z mieczem w dłoni - powiedział Leto. -
Dobry moment na sprawozdanie o sprzęcie - zwrócił się do Hawata. - Ile nam
zostawili piachogąsieników, żniwiarek, przetwórni przyprawy i czego tam jeszcze?

    - Pełny inwentarz, jak stoi wypisane w imperialnym remanencie
zbilansowanym przez Sędziego Zmiany, mój panie.
    Hawat skinął na asystenta, ten podał mu prospekt, który Hawat
otworzył przed sobą na stole.
    - Zapomnieli dodać, że mniej niż połowa gąsieników jest na
chodzie, że zaledwie około jedna trzecia ma zgarniarki na dolot do przyprawowych
piasków - że wszystko, co nam Harkonnenowie zostawili, lada chwila runie i
rozleci się na kawałki. Będziemy mieli szczęście, jeśli uruchomimy połowę
sprzętu, a jeszcze większe, jeśli czwarta część urządzeń popracuje chociaż pół
roku.
    - Prawie tak, jak przypuszczaliśmy - powiedział Leto. - Jak się
przedstawia dokładne zestawienie podstawowego sprzętu?
    Hawat spojrzał w swój prospekt.
    - Około dziewięciuset trzydziestu żniwnych kombajnów gotowych
ruszyć za parę dni. Około sześciu tysięcy dwustu pięćdziesięciu ornitopterów do
poszukiwań, zwiadu i obserwacji pogody...zgarniarek nieco poniżej tysiąca.
    - Czy nie byłoby taniej - powiedział Halleck - wznowić
negocjacje z Gildią co do zezwolenia na wprowadzenie na orbitę fregaty w
charakterze satelity meteorologicznego?
    Książę spojrzał na Hawata.
    - Nic nowego w tej sprawie, co, Thufir?
    - Na razie musimy szukać innych rozwiązań - powiedział Hawat. -
Agent Gildii niczego z nami tak naprawdę nie negocjował. Dawał jedynie do
zrozumienia jak mentat mentatowi - że cena jest poza naszym zasięgiem i
pozostanie taka bez względu na to, jak wysoko zajdziemy. Naszym zadaniem jest
dowiedzieć się dlaczego, zanim ponownie go zaczepimy.
    Jeden z asystentów Hallecka w głębi sali wykręcił się na
krześle i warknął:
    - I to ma być sprawiedliwość!
    - Sprawiedliwość? - książę zmierzył go wzrokiem. - Kto szuka
sprawiedliwości? Zaprowadzimy naszą własną sprawiedliwość. Zaprowadzimy ją tutaj
na Arrakis - zwyciężając albo ginąc. Czy żałujesz, sir, że związałeś z nami swój
los?
    Mężczyzna wpatrywał się przez chwilę w księcia.
    - Nie, Sire. Nie mogłeś nie przyjąć najbogatszego w naszym
wszechświecie planetarnego źródła dochodu...a mnie nie pozostawało nic innego,
jak pójść za tobą. Przepraszam za wybuch, ale... - Wzruszył ramionami. - Wszyscy
chyba czasami odczuwamy rozgoryczenie.
    - Rozgoryczenie to ja rozumiem - powiedział książę. - Ale
przestańmy użalać się na sprawiedliwość, dopóki mamy ręce i możemy nimi władać.
Czy ktoś jeszcze żywi rozgoryczenie? Jeśli tak, niech mówi. To jest
przyjacielska narada, gdzie każdy może powiedzieć, co mu leży na sercu.
    Halleck poruszył się.
    - Sądzę, że to, co nas gryzie, Sire, to brak jakichkolwiek
ochotników z innych wielkich rodów. Nazywają cię Leto Sprawiedliwym i
przysięgają ci wieczną przyjaźń, byle tylko ich to nic nie kosztowało.
    - Jeszcze nie wiedzą, kto wygra tę zmianę - powiedział książę.
- Większość rodów doszła do majątku dzięki unikaniu ryzyka. Nie można ich za to
tak naprawdę winić, można nimi co najwyżej pogardzać. - Spojrzał na Hawata. -
Mówiliśmy o sprzęcie. Czy zechciałbyś wyświetlić kilka maszyn, żeby ludzie
zapoznali się z tymi urządzeniami.
    Hawat kiwnął głową, dał znak asystentowi przy projektorze.
Trójwymiarowe solido pojawiło się na powierzchni stołu w odległości około jednej
trzeciej blatu od księcia. Niektórzy z dalszych miejsc powstawali, by lepiej
widzieć. Paul wychylił się do przodu obserwując maszynę. Mierzona skalą
maleńkich figurek ludzkich dokoła, miała ze sto dwadzieścia metrów długości i
około czterdziestu szerokości. W ogólnych zarysach był to długi, insektowaty
korpus poruszający się na układach niezależnych szerokich kół.
    - To jest kombajn żniwny - wyjaśnił Hawat. - Wybraliśmy do
projekcji taki w dobrym stanie. Jest tu jeden zestaw linowłókowy przywieziony
przez pierwszą ekipę ekologów imperialnych, ale wciąż jeszcze na
chodzie...chociaż nie mam pojęcia jak...ani po co.
    - Jeżeli to ten zwany "Starą Marią", to należy on do muzeum -
powiedział któryś z asystentów. - Myślę, że Harkonnenowie utrzymywali go jako
rodzaj kary, miecza zawieszonego nad głowami robotników. Bądź grzeczny, bo
przydzielimy cię na "Starą Marię".
    Dokoła rozległy się chichoty. Paul nie brał udziału w tej
wesołości, jego uwagę zaprzątała projekcja i pytanie wypełniające myśli. Wskazał
obraz na stole i powiedział: - Thufir, czy istnieją piaskowe czerwie tak
wielkie, by mogły to połknąć w całości?
    Nad stołem raptownie zapadła cisza. Książę zaklął pod nosem,
ale po chwili pomyślał: Nie, oni muszą stawić czoło tutejszej rzeczywistości.

    - W głębi pustyni żyją. czerwie, które mogą wziąć cały ten
kombajn na jeden ząb - powiedział Hawat. - Tutaj bliżej Muru Zaporowego, gdzie
prowadzi się większość prac wydobywczych, jest też mnóstwo czerwi zdolnych
uszkodzić taki kombajn i spokojnie go pożreć ot, tak sobie.
    - Dlaczego nie stosuje się osłon? - zapytał Paul.
    - Według doniesień Idaho - powiedział Hawat - w pustyni tarcze
są niebezpieczne. Tarcza na ciało ludzkie zwabia wszystkie czerwie w promieniu
setek kilometrów. Zdaje się, że dostają od niej amoku. Tak twierdzą, Fremeni i
nie ma powodu im nie wierzyć. Idaho nie widział żadnych śladów wyposażenia siczy
w tarcze.

    - W ogóle żadnych? - zapytał Paul.
    - Byłoby ciężko ukryć taką rzecz w wyposażeniu kilku tysięcy
ludzi - powiedział Hawat. - Idaho miał wolny wstęp do każdego zakamarka siczy.
Nie zobaczył żadnej tarczy ani śladów ich użycia.
    - To dziwne - rzekł książę.
    - To pewne, że Harkonnenowie mieli tu mnóstwo tarcz -
powiedział Hawat. Mieli składy remontowe we wszystkich garnizonach wojskowych, a
ich, księgi rachunkowe wykazują duże wydatki na naprawy tarcz i części zamienne.

    - Czy to możliwe, żeby Fremeni mieli sposób neutralizowania
tarcz? - spytał Paul.
    - Nie wydaje się to prawdopodobne - odparł Hawat. -
Teoretycznie jest to możliwe, oczywiście - przeciwny ładunek elektrostatyczny o
wymiarach hrabstwa ma rzekomo dokazać tej sztuki, ale nikt tego nigdy jeszcze
nie był w stanie wypróbować.
    - Słyszeliśmy już wcześniej o tym - powiedział Halleck. -
Przemytnicy są w zażyłej komitywie z Fremenami i zdobyliby takie urządzenie,
gdyby było osiągalne. I bez żadnych sporów znaleźliby na nie zbyt również poza
planetą.
    - Nie podoba mi się brak odpowiedzi w tak istotnej sprawie -
rzekł Leto. Thufir, chcę, abyś nadał bezwzględny priorytet rozwiązaniu tej
zagadki.
    - Już się tym zajmujemy, mój panie. - Odchrząknął. - Aha, Idaho
powiedział jedną rzecz: powiedział, że nie można się pomylić, jeśli chodzi o
stosunek Fremenów do tarcz. Powiedział, że najczęściej śmieją się z nich.
    Książę zmarszczył brwi. Nagle stwierdził:
    - Tematem dyskusji jest sprzęt do wydobywania przyprawy.
    Hawat dał znak ręką asystentowi za projektorem: solido kombajnu
żniwnego ustąpiło miejsca projekcji skrzydlatej machiny, przy której figurki
ludzkie wyglądały jak mrówki.
    - Zgarniarka - poinformował Hawat. - Właściwie jest to wielki"
ornitopter mający jedno zadanie . donieść kombajn na bogate w przyprawę piaski,
a następnie ratować go, kiedy zjawi się czerw pustyni. One zjawiają się zawsze.
Zbiór przyprawy odbywa się na zasadzie: dopaść, nachapać się i wiać, z czym się
da.
    - Pasuje jak ulał do moralności Harkonnenów - powiedział
książę. Śmiech był raptowny i zbyt głośny. W soczewce projektora ornitopter
zastąpił zgarniarkę.
    - Te ornitoptery są dość konwencjonalne - mówił Hawat. -
Zasadnicze modyfikacje dotyczyły zwiększenia zasięgu. Dodatkowych starań
wymagało zabezpieczenie najważniejszych elementów przed piaskiem i pyłem.
Zaledwie co trzydziesty ma osłonę - być może zmniejszono ciężar o wagę
generatora tarczy, żeby uzyskać większy zasięg.
    - Nic podoba mi się to pomniejszanie roli tarcz - zamruczał
książę. A pomyślał: Czy to jest sekret Harkonnenów? Czy to znaczy, że nie
będziemy mogli nawet uciec w osłoniętych fregatach, gdyby wszystko obróciło się
na naszą niekorzyść? Potrząsając energicznie głową, by odegnać te myśli,
powiedział głośno: - Przejdźmy do kosztów wydobycia. Ile wyniesie nasz zysk?

    Hawat przerzucił dwie kartki w swoim zeszycie.
    - Po wycenie remontów i sprzętu na chodzie dokonaliśmy wstępnej
kalkulacji kosztów eksploatacyjnych. Za podstawę przyjęliśmy naturalnie fundusz
pomniejszony o koszty amortyzacji dla zapewnienia wyraźnego marginesu
bezpieczeństwa.
    Przymknął oczy w mentackim półtransie i zaczął:
    - Koszty konserwacji i płace za Harkonnenów nie przekraczały
czternastu procent. Będziemy mogli mówić o szczęściu, gdy uzyskamy trzydzieści
procent - na początek. Uwzględniając nowe inwestycje i czynniki wzrostu łącznie
z odsetkami KHOAM i kosztami wojskowymi, nasz zysk skurczy się do bardzo wąskiej
marży sześciu-siedmiu procent, dopóki nie zdołamy wymienić zużytego sprzętu.
Potem będziemy w stanie podnieść marżę zysku do dwunastu-piętnastu procent jej
właściwego poziomu. Otworzył oczy. - Chyba, że mój pan życzy sobie przejąć
metody Harkonnenów.
    - Walczymy o solidną i trwałą bazę planetarną - powiedział
książę. - Musimy zadowolić wysoki procent ludności, zwłaszcza Fremenów.
    - Fremenów przede wszystkim - zgodził się Hawat.
    - Nasze panowanie nad Kaladanem - mówił książę - opierało się
na potędze morskiej i powietrznej. Tu musimy zbudować coś, co pozwolę sobie
nazwać potęgą pustynną. Może ona obejmować siły powietrzne, ale niewykluczone,
że nie musi. Zwracam uwagę na brak tarcz w ornitopterach. - Pokręcił głową. -
Harkonnenowie werbowali część swego kluczowego personelu pora planetą. My się
nie odważymy pójść na to. Każda przybywająca grupa miałaby swój kontyngent
prowokatorów.
    - A więc będziemy się musieli zadowolić o wiele mniejszym
zyskiem i skromniejszymi zbiorami - powiedział Hawat. - Nasza produkcja w
pierwszych dwóch sezonach będzie niższa o jedną trzecią od średniej Harkonnenów.

    - No i mamy dokładnie to - rzekł książę - czego mogliśmy się
spodziewać. Musimy szybko ruszyć Fremenów. Chciałbym dysponować pięcioma pełnymi
batalionami wojsk fremeńskich przed najbliższym bilansem KHOAM.
    - To niewiele czasu, Sire - powiedział Hawat.
    - Dobrze wiesz, że mamy niewiele czasu. Oni się tu pojawią przy
najbliższej okazji, wraz z sardaukarami w harkonneńskich mundurach. Ilu ich,
twoim zdaniem, zostanie wyekspediowanych, Thufir?
    - Wszystkiego cztery do pięciu batalionów, Sire. Nie więcej,
przy takich opłatach, jakie Gildia liczy za przewóz wojska.
    - Zatem pięć batalionów Fremenów plus własne nasze siły powinny
wystarczyć. Urządźmy przed Zgromadzeniem Landsraadu defiladę kilku pojmanych
sardaukarów, a sprawy będą się miały zupełnie inaczej - bez względu na zyski.

    - Dołożymy wszelkich starań, Sire.
    Paul obrzucił ojca spojrzeniem i zatrzymał oczy na Hawacie,
zdając sobie nagle sprawę z sędziwego wieku mentata, uprzytomniając sobie, że
stary człowiek służy Atrydom od trzech pokoleń. Stary. Widać to było w łzawym
blasku piwnych oczu, w policzkach pomarszczonych i ogorzałych od egzotycznych
klimatów, w opadającym łuku ramion, w cienkiej kresce ust zabarwionych sokiem
sapho na kolor żurawiny. Tak wiele zależy od jednego starego człowieka -
pomyślał Paul.
    - Znajdujemy się obecnie w stanie wojny assassinów - powiedział
książę - ale nie doszła ona jeszcze do zenitu. Thufir, jak wygląda tutejsza
organizacja Harkonnenów.
    - Wyeliminowaliśmy dwustu pięćdziesięciu dziewięciu ich
prowodyrów, mój parcie. Pozostały nie więcej niż trzy komórki Harkonnenów - w
sumie może ze stu ludzi.
    - Te wyeliminowane przez ciebie sługusy Harkonnenów - zapytał
książę czy to klasa posiadaczy?
    - Większość była dobrze sytuowana, mój panie, z warstwy
przedsiębiorców.
    - Chcę, byś sfałszował świadectwa hołdu opatrzone podpisem
każdego z nich powiedział książę. - Kopię złóż u Sędziego Zmiany. Zajmiemy
legalistyczne stanowisko, że przebywali oni na fałszywym hołdzie. Skonfiskuj ich
własność, zabierz wszystko, eksmituj rPdziny. 1 dopilnuj, żeby Korona dostała
swoje dziesięć procent. To musi być absolutnie zgodne z prawem.
    Thufir uśmiechnął się odsłaniając zabarwione na czerwono zęby
za karminowy-mi wargami.
    - Krok godny twego przodka, mój panie. Wstyd mi, że pierwszy na
to nie wpadłem.
    Halleck spojrzał z dezaprobatą ponad stołem i przyłapał Paula z
głębokim marsem na czole. Fałszywy krok - myślał Paul. - To tylko zmusi
pozostałych do stawiania tym zacieklejszego oporu. Na poddaniu się niczego nie
zyskują. Znał aktualnie obowiązującą w kanly konwencję, .która nie chroniła
własności, lecz tego rodzaju posunięcie zamiast doprowadzić do zwycięstwa, mogło
ich równie dobrze zgubić.
    - "Obcy byłem w obcej krainie" - zacytował Halleck. Paul wlepił
w niego oczy rozpoznając werset z Biblii P. K., dumając: Czyżby również i Gurney
chciał położyć kres podstępnym intrygom?
    Książę spojrzał w ciemność za oknami i z powrotem na Hallecka.

    - Gurney, ilu z tamtych piachmistrzów namówiłeś do pozostania z
nami?
    - Dwustu osiemdziesięciu sześciu, Sire. Myślę, że powinniśmy
ich łapać i uważać się za szczęściarzy. Wszyscy reprezentują przydatne
specjalności.
    - Tylko tylu? - książę wydął wargi. - No cóż, przekaż dalej
wiadomość do...
    Przerwał mu hałas w drzwiach. Duncan Idaho przecisnął się przez
wartę, szybkim krokiem doszedł do końca stołu i nachylił się do ucha księcia.

    Leto odsunął go gestem.
    - Mów głośno, Duncan. Widzisz, że obraduje tu sztab.
    Paul przypatrywał się pilnie Idaho dostrzegając kocie ruchy,
szybkość refleksu, cechy, które czyniły zeń tak niedościgłego nauczyciela
fechtunku. Ciemna, krągła twarz Idaho odwróciła się do Paula, oczy mieszkańca
jaskini nie dały znaku, że go zauważają, za to Paul zauważył podniecenie pod
maską spokoju. Idaho spojrzał wzdłuż stołu.
    - Wzięliśmy oddział harkonneńskich najemników przebranych za
Fremenów. Sami Fremeni przysłali nam kuriera z ostrzeżeniem przed oszukańczą
bandą. Podczas ataku okazało się jednak, że Harkonnenowie urządzili zasadzkę na
kuriera Fremenów raniąc go ciężko. Zmarł, kiedy wieźliśmy go tutaj, by zajęli
się nim nasi lekarze. Widziałem, w jakim stanie był ten człowiek, więc
zatrzymałem się, by zobaczyć, co mogę dla niego zrobić. Zaskoczyłem go, kiedy
usiłował odrzucić coś daleko od siebie. Idaho spuścił wzrok na Leto.
    - Nóż, mój panie, którego podobnego nigdy nie widziałeś.
    - Krysnóż? - spytał ktoś.
    - Nie ma co do tego żadnych wątpliwości - odparł Idaho. -
Mlecznobiały i jarzący się jak gdyby własnym światłem:
    Sięgnął pod bluzę, wydobył pochwę z wystającą z niej czarną,
karbowaną rękojeścią.
    - Zostaw to ostrze w pochwie!
    Głos doleciał z otwartych drzwi w końcu sali, wibrujący i
przenikliwy głos, który unieruchomił ich wszystkich z wytrzeszczonymi oczami. W
progu stała wysoka, owinięta burnusem postać, odgrodzona skrzyżowanymi mieczami
straży. Cienka, brązowa szata spowijała ją całkowicie, z wyjątkiem szpary między
kapturem a czarną przesłoną, ukazującej zupełnie błękitne oczy - bez śladu
białka.
    - Pozwól mu wejść - wyszeptał Idaho.
    - Przepuścić tego człowieka - powiedział książę. Po chwili
wahania gwardziści opuścili miecze. Postać wpłynęła do sali, stając naprzeciwko
księcia.
    - To jest Stilgar, wódz siczy, w której przebywałem, przywódca
tych, którzy ostrzegli nas przed zamaskowaną bandą - powiedział Idaho.
    - Witaj, sir - rzekł Leto. - Dlaczegóż to nie powinniśmy
dobywać z pochwy tego ostrza?
    Stilgar spojrzał na Idaho.
    - Ty przestrzegałeś wśród nas obyczajów czystości i honoru.
Tobie pozwoliłbym patrzeć na ostrze należące do człowieka, któremu pośpieszyłeś
z pomocą. Omiótł wzrokiem resztę ludzi w pokoju. - Ale nie znam tych
pozostałych. Czy dopuściłbyś, by zbrukali prawy oręż?
    - Jestem książę Leto - powiedział książę. - Czy mnie
pozwoliłbyś zobaczyć to ostrze?
    - Pozwolę ci zasłużyć na prawo dobycia go z pochwy - powiedział
Stilgar, a kiedy wokoło rozległ się szmer protestów, uniósł szczupłą dłoń
poznaczoną ciemnymi żyłami.
    - Przypominam, że to jest ostrze tego, który wam okazał swą
przyjaźń.
    W wyczekującej ciszy Paul wpatrywał się w tego człowieka, czuł
bijącą od-niego siłę. Miał przed sobą przywódcę - przywódcę Fremenów. Ktoś po
przeciwnej stronie w pobliżu środka stołu zamruczał:
    - Co to za jeden, by nam dyktował, jakie mamy prawa na Arrakis?

    - Mówią, że książę Leto Atryda panuje w zgodzie z poddanymi -
rzekł Fremen. - Przeto powiem wam, jaki jest u nas obyczaj: na tych, którzy
widzieli krysnóż, spada pewna odpowiedzialność. - Rzucił mroczne spojrzenie w
stronę Idaho. - Są nasi. Nigdy nie wolno im opuścić Arrakis bez naszej zgody.

    Halleck, a za nim wielu innych zaczęło się podnosić z gniewem
na twarzach. Halleck powiedział:
    - Książę Leto decyduje, czy...
    - Chwileczkę - przerwał Leto i sama łagodność jego tonu ich
powstrzymała. Ta sytuacja nie może się wymknąć spod kontroli - pomyślał. Zwrócił
się do Fremena.
    - Sir, poważam i szanuję osobistą godność każdego człowieka,
który szanuje moją godność. Jestem rzeczywiście twoim dłużnikiem, a ja z a w s z
e spłacam swoje długi. Jeśli wasz zwyczaj wymaga, by ten nóż nie opuścił tutaj
pochwy, zatem tak ma być z m o j e g o rozkazu. I jeśli jest jakikolwiek inny
zwyczaj, pozwalający nam uhonorować tego człowieka poległego w naszej służbie,
wystarczy, byś go tylko wymienił.
    Fremen wlepił w księcia spojrzenie, następnie z wolna odsunął
na bok swoją zasłonę, odkrywając wąski nos i pełne usta okolone połyskliwą
czarną brodą. Nieśpiesznie nachylił się nad brzegiem stołu i splunął na
politurę. Ludzie zaczęli zrywać się od stołu, gdy głos Idaho jak grzmot
przetoczył się po sali:
    - Stać!
    W pełnej napięcia ciszy Idaho rzekł:
    - Dziękujemy ci, Stilgarze, za dar wilgoci twego ciała.
Przyjmujemy go w duchu, w jakim został złożony.
    I Idaho splunął na stół księciu pod nosem, zaś na stronie
powiedział:
    - Nie zapominaj, jak cenna jest tutaj woda, Sire. To był dowód
szacunku.
    Leto osunął się z powrotem na swoje krzesło, dojrzał wpatrzone
w- siepie oczy Paula i ponury uśmiech na twarzy syna, wyczuwał powolne opadanie
napięcia w miarę, jak zrozumienie docierało do jego ludzi za stołem. Fremen
utkwił oczy w Idaho.
    - Dobrze wypadłeś w mej siczy, Duncanie Idaho. Czy ślubowałeś
hołd księciu?
    - Pyta mnie, czybym się nie zaciągnął do niego, Sire -
powiedział Idaho.
    - Zaakceptowałby podwójny hołd? - spytał Leto.
    - Chcesz, abym z nim poszedł, Sire?
    - Chcę, abyś sam podjął w tej sprawie decyzję - powiedział Leto
i nie udało mu się ukryć nacisku w głosie. Idaho przyjrzał się bacznie
Fremenowi.
    - Wziąłbyś mnie pod takim warunkiem, Stilgarze? Czasami
musiałbym wracać na służbę do mego księcia.
    - Dobrze walczysz i zrobiłeś wszystko, co mogłeś, dla naszego
przyjaciela powiedział Stilgar. Popatrzył na Leto.
    - Niechaj tak będzie: ten człowiek, Idaho, zatrzymuje krysnóż,
który ma w dłoni, na znak swej przynależności do nas. Musi poddać się,
oczywiście, oczyszczeniu i dopełnić rytuału, ale to da się zrobić. Będzie on i
Fremenem, i żołnierzem Atrydów. Istnieje na to precedens: Liet służy dwóm panom.

    - Duncan? - spytał Leto.
    - Rozumiem, Sire - powiedział Idaho.
    - A zatem postanowiono - powiedział książę.
    - Twoja woda jest nasza, Duncanie Idaho - powiedział Stilgar. -
Ciało naszego przyjaciela zostaje przy twoim księciu. Jego woda jest wodą
Atrydów. To jest ślub między nami.
    Leto westchnął, zerknął na Hawata, wymieniając spojrzenia ze
starym mentatem. Hawat kiwnął głową z wyrazem zadowolenia na twarzy.
    - Będę czekał na dole - powiedział Stilgar - aż Idaho pożegna
się ze swoimi przyjaciółmi. Turok - takie było imię naszego zmarłego
przyjaciela. Pamiętajcie je kiedy przyjdzie czas uwolnić jego duszę. Jesteście
przyjaciółmi Turoka.
    Stilgar zawrócił do wyjścia.
    - Nie zostaniesz ani chwili? - zapytał Leto.
    Fremen obejrzał się, niedbałym ruchem wtykając czarczaf, coś
pod nim majstrując. Paulowi mignęła jakby cienka rurka, nim czarczaf opadł na
swoje miejsce.
    - Czy jest powód, bym został? - zapytał Fremen.
    - Przyjmiemy cię z honorem - powiedział książę.
    - Honor wymaga, bym się znalazł wkrótce gdzie indziej -
powiedział Fremen. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie na Idaho, zakręcił się i
przemaszerował między strażami w drzwiach.
    - Jeżeli inni Fremeni są do niego podobni, dobrze nam będzie ze
sobą - powiedział Leto.
    Idaho odezwał się bezbarwnym głosem: - On jest niezłą próbką,
Sire.
    - Wiesz, co masz robić, Duncan?
    - Jestem twoim ambasadorem wśród Fremenów, Sire.
    - Wiele od ciebie zależy, Duncan. Będziemy potrzebowali pięciu
batalionów tych ludzi, nim spadną na nas sardaukarzy.
    - To nie będzie takie proste, Sire. Fremeni to raczej
niezależne towarzystwo. Idaho chwilę bił się z myślami. - I jeszcze jedno, Sire.
Któryś z ogłuszonych przez nas najemników próbował odebrać to ostrze naszemu
zmarłemu fremeńskiemu przyjacielowi. Najemnik twierdzi, że Harkonnenowie
wyznaczyli milion solaris w nagrodę dla każdego, kto dostarczy pojedynczy
krysnóż.
    Leto uniósł brodę w wyraźnym zaskoczeniu.
    - Dlaczego tak im strasznie zależy na jednym z tych noży?
    - Ostrze jest wytoczone z zęba czerwia pustyni, jest znamieniem
Fremena, Sire. Mając je przy sobie błękitnooki człowiek mógłby przeniknąć do
każdej siczy na tej ziemi. Mnie by zakwestionowano, chyba, żebym był znany. Nie
wyglądam na Fremena. Ale...
    - Piter de Vries - powiedział książę.
    - Człowiek diabelskiej chytrości, mój panie - rzekł Hawat.
    Idaho wsunął tkwiący w pochwie nóż pod bluzę.
    Strzeż tego noża - powiedział książę.
    - Rozumiem, mój panie. - Poklepał umieszczony w pasie
nadbiornik. - Zamelduję się jak najszybciej. Thufir ma mój kod wywoławczy.
Używajcie języka walki. Zasalutował, wykręcił się na pięcie i pośpieszył w ślad
za Fremenem. Usłyszeli dudnienie jego oddalających się korytarzem kroków. Leto i
Hawat popatrzyli na siebie porozumiewawczo. Uśmiechali się.
    - Mamy dużo roboty, Sire - powiedział Halleck.
    - I ja cię od niej odrywam.
    - Mam sprawozdanie o bazach wypadowych - powiedział Hawat. -
Czy przedstawić je innym razem, Sire?
    - Długo to potrwa?
    - Nie. jak na wprowadzenie. Wśród Fremenów krążą pogłoski, że
tutaj na Arrakis zbudowano ponad dwieście takich baz w czasach Stacji
oświadczalnych Botaniki Pustyni. Wszystkie podobno porzucono, ale mówi się, że
przed opuszczeniem zostały zaplombowane.
    - Ze sprzętem?
    - Tak mi donosił Duncan.
    - Gdzie są położone?
    - Na to pytanie - rzekł Hawat - odpowiadają niezmiennie: Liet
wie.
    - Bóg wie - mruknął Leto.
    - Może nie bóg, Sire - powiedział Hawat. - Słyszałeś to imię z
ust Stilgara. Czy mógł on mieć na myśli konkretną osobę?
    - Służy dwóm panom - powiedział Halleck. - To brzmi jak cytat
religijny.
    - A ty się na tym znasz - powiedział książę.
    Halleck uśmiechnął się.
    - Ten Sędzia Zmiany- rzekł Leto - ów Ekolog Imperialny,
Kynes...nie wiedziałby, gdzie są te bazy?
    - Sire - przestrzegł Hawat - ten Kynes jest urzędnikiem
imperialnym.
    - I znajduje się bardzo daleko od Imperatora - powiedział Leto.
- Potrzebuję tych baz. Mogą być pełne materiałów i rozporządzając nimi
moglibyśmy wyremontować nasze urządzenia wydobywcze.
    - Sire! - powiedział Hawat. - Te bazy prawnie nadal stanowią
własność Jego Królewskiej Mości.
    - Tutejszy klimat jest wystarczająco surowy, by wszystko uległo
zniszczeniu powiedział książę. - Zawsze możemy zwalić na pogodę. Zabierz się do
tego Kynesa i przynajmniej dowiedz się, czy bazy istnieją.
    - Zarekwirować je byłoby niebezpiecznie - powiedział Hawat. -
Duncan jedną sprawę stawiał jasno: bazy, czy też ich idea, mają dla Fremenów
jakieś ukryte znaczenie. Zajmując bazy możemy ich zrazić.
    Paul rozejrzał się po twarzach otaczających ich ludzi i
zauważył napięcie, z jakim chłonęli każde słowo. Wyglądali na mocno
zaniepokojonych stanowiskiem jego ojca.
    - Usłuchaj go, ojcze - odezwał się Paul cichym głosem. - To
prawda, co on mówi. - Sire - rzekł Hawąt - owe bazy mogłyby nam dostarczyć
materiałów do wyremontowania każdej sztuki pozostawionego nam sprzętu, tyle że
ze względów strategicznych mogą pozostawać poza naszym zasięgiem. Nie róbmy
pochopnego kroku, dopóki się czegoś więcej nie dowiemy. Kynes posiada
arbitrażowe pełnomocnictwa Imperium. Nie wolno nam o tym zapominać. I cieszy się
szacunkiem Fremenów.
    - Więc zrób to delikatnie - powiedział książę. - Chciałbym
jedynie wiedzieć, czy te bazy istnieją.
    - Jak sobie życzysz, Sire - Hawat opadł na oparcie krzesła,
spuścił wzrok.
    - No więc dobrze - powiedział książę. - Wiemy, co nas czeka,
robota. Zostaliśmy do niej przeszkoleni. Mamy niejakie doświadczenie. Znamy
wysokość zapłaty, zaś alternatywa jest dość jasna. Zadania dla wszystkich
zostały wyznaczone.
    Spojrzał na Hallecka.
    - Gurney, najpierw zajmij się tą aferą przemytniczą.
    - "Udam się do nieposłusznych, co niegościnną zamieszkują
ziemię" - zadeklamował Halleck.
    - Któregoś dnia przyłapię tego człowieka na braku porzekadła i
będzie wyglądał jak bez gaci - oświadczył książę.
    Chichoty rozeszły się echem wokół stołu; ale Paul słyszał w
nich przymus. Książę zwrócił się do Hawata:
    - Załóż na tym piętrze jeszcze jedno stanowisko dowodzenia dla
wywiadu i łączności, Thufir. Kiedy z tym skończysz, będę chciał się z tobą
zobaczyć.
    Hawat wstał, rozglądając się po sali, jakby szukał wsparcia.
Odwrócił się i wyprowadził procesję z pokoju. pozostali pośpieszyli hurmą,
szurając w bałaganie krzesłami i tworząc niewielkie zatory.
    Skończyło się to bałaganem - pomyślał Paul wpatrując się w
plecy wychodzących na końcu. Jak dotąd Sztab zawsze rozchodził się w pełnym
werwy animuszu. To spotkanie jakby przeciekło między palcami, wyczerpując się we
własnych niedomaganiach, a uwieńczyła je rozbieżność zdań. Po raz pierwszy Paul
dopuścił do świadomości realną możliwość klęski, licząc się z nią nie ze strachu
ani pod wpływem ostrzeżeń w rodzaju krakania starej Matki Wielebnej, lecz
zmuszony do tego własną oceną sytuacji. Ojciec jest zdesperowany - przyznał w
duchu. Sprawy nie toczą się po naszej myśli. Zaś Hawat - Paul przypomniał sobie
zachowanie starego mentata w trakcie konferencji - drobne wahania. oznaki
zaniepokojenia. Hawata coś gnębiło skrycie.
    - Najlepiej pozostań tu na resztę nocy, synu - powiedział
książę. - I tak niebawem wstanie świt. Zawiadomię matkę.
    Podniósł się z wolna, ociężale.
    - Zestaw sobie parę krzeseł i wyciągnij się na nich, by trochę
rozprostować kości.
    - Nie jestem bardzo zmęczony, sir.
    - Jak sobie życzysz.
    Książę założył ręce do tyłu, zaczął spacerować tam i z powrotem
wzdłuż stołu, Jak zwierz w klatce - pomyślał Paul:
    - Przedyskutujesz ewentualność zdrady z Hawatem? - spytał Paul.

    Książę zatrzymał się naprzeciwko syna po drugiej stronie stołu,
jego słowa były skierowane do ciemnych okien.
    - Omawialiśmy tę ewentualność wiele razy.
    - Tamta stara kobieta wyglądała na bardzo pewną swego -
powiedział Paul. I wiadomość, jaką matka...
    - Podjęliśmy środki ostrożnośći - oświadczył książę. Rozejrzał
się po sali i Paul dostrzegł panikę zaszczutego stworzenia w jego oczach. -
Zostań tutaj. Chciałbym omówić z Thufirem parę spraw związanych ze stanowiskami
dowodzenia.
    Zakręcił się i wyszedł z pokoju lekko skinąwszy wartownikom w
drzwiach. Paul wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stał jego ojciec.
Przestrzeń była już pusta, zanim książę wyszedł z pokoju. I przypomniało mu się
ostrzeżenie starej: "...dla ojca - nic".


następny   






  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza