ďťż
Lemur zaprasza
/ / 5. GAJA: ROZSZCZEPIONA PLANETA W wielu językach świata nazwa naszej planety brzmi podobnie. Dlaczego? W języku niemieckim Ziemia nazywana jest Erde, w starym górnoniemieckim Erda, w islandzkim Jórdh, w duńskim Jord, w średnioangielskim Erthe, w gotyckim Airtha; a kierując się na geograficzny wschód i cofając w czasie, przekonujemy się, że w aramejskim nazwa ta brzmi Ereds lub Aratha, w kurdyjskim Erd lub Ertz, w hebrajskim zaś Eretz. Morze, które znamy dzisiaj jako Morze Arabskie, zbiornik wodny prowadzący do Zatoki Perskiej, nazywane było w starożytności Morzem Erytrejskim; do dziś dnia ordu w języku perskim oznacza obozowisko, czyli miejsce osiedlenia. Dlaczego? Odpowiedź można znaleźć w tekstach sumeryjskich, które relacjonują przybycie pierwszej grupy Anunnaki/Nefilim na Ziemię. Było ich pięćdziesięciu, prowadził ich E.A ("Ten, którego domem jest woda"), wielki naukowiec, pierworodny syn władcy Nibiru ANU. Wodowali na Morzu Arabskim i brnęli przez wodę na brzeg bagnistego lądu, który później, gdy klimat się ocieplił, stał się Zatoką Perską (il. 32). Na skraju bagien założyli pierwszą osadę na nowej planecie; nazwali ją stosownie E.RI.DU "Dom w dalekich stronach". Il. 32. Stało się więc tak, że z czasem całą zasiedloną Ziemię zaczęto nazywać od imienia tej pierwszej osady Erde, Erthe, Earth. Do dziś dnia, gdy nazywamy naszą planetę tym imieniem, przywołujemy na pamięć tę pierwszą osadę na Ziemi; nie zdając sobie z tego sprawy, wspominamy Eridu i honorujemy pierwszą grupę Anunnaki, którzy je założyli. Sumeryjski termin naukowy czy techniczny, określający kulę ziemską i jej stałą powierzchnię, brzmiał KI. Piktograficznie wyrażał to cokolwiek spłaszczony glob (il. 33a), oznaczony pionowymi liniami, co przypomina współczesną siatkę południków (il. 33b). Jako że Ziemia jest rzeczywiście trochę wybrzuszona w strefie równika, sumeryjskie wyobrażenie jest poprawniejsze z naukowego punktu widzenia niż dzisiejsze obrazowanie jej w formie doskonałej kuli... Il. 33. Po założeniu pierwszych pięciu z siedmiu pierwotnych osad Anunnaki Ea otrzymał tytuł/epitet EN.KI, "Pan Ziemi". Sam termin KI ("Ziemia") jako źródłosłów, używany też w formach czasownikowych, miał znaczenia: "odcinać", "odrywać", "wydrążać". Przykładami są wyrazy pochodne: KI.LA znaczyło "wykopywanie", KI.MAH "grób", KLIN.DAR "szczelina", "pęknięcie". W sumeryjskich tekstach astronomicznych termin KI poprzedzał zaimek wskazujący MUL (co oznaczało "ciało niebieskie"). A więc gdy mówili o MUL.KI, mieli na myśli ciało niebieskie, które zostało rozszczepione. Nazywając Ziemię KI, Sumerowie odwoływali się do swojej kosmogonii opowieści o Niebiańskiej Bitwie i rozszczepieniu Tiamat. Nieświadomi jego genezy, wciąż stosujemy ten obrazowy epitet do naszej planety. Intrygujące jest, że z czasem (cywilizacja sumeryjska liczyła dwa tysiące lat, gdy powstała babilońska) wymowa słowa ki zmieniła się na gi albo ge. Zmiana ta zaszła już w języku akadyjskim i w jego lingwistycznych gałęziach (babilońskim, asyryjskim, hebrajskim), zachowując we wszystkich przypadkach swoją geograficzną i topograficzną konotację w znaczeniach rozszczepienia, wąwozu, głębokiej doliny. I tak biblijny termin, który za pośrednictwem greckich tłumaczeń czytany jest jako Gehenna, pochodzi od hebrajskiego Gai-Hinnom, wąskiego jak szczelina wąwozu w okolicach Jerozolimy, nazwanego tak od Hinnom, miejsca, gdzie sprawiedliwość boska dosięgnie grzeszników słupem podziemnego ognia w Dzień Sądu. Uczono nas w szkole, że człon geo we wszystkich terminach naukowych wskazuje na ich związek z ziemią geo-grafia, geo-metria, geo-logia, etc. i pochodzi z greckiego imienia bogini Ziemi: Gaia (czyli Gaea). Nie powiedziano nam jednak, skąd Grecy przyswoili sobie ten termin i co on właściwie oznaczał. Przejęli to słowo od sumeryjskiego KI, czyli GI. Uczeni zgadzają się, że greckie pojęcia dotyczące pierwotnych wydarzeń i bogów pochodzą z Bliskiego Wschodu i że weszły do kultury helleńskiej przez Azję Mniejszą (gdzie na jej zachodnim brzegu rozlokowane były kolonie greckie) i Kretę. Według greckiej tradycji Zeus, który był głównym bogiem wśród dwunastu bogów olimpijskich, przybył na grecki ląd stały przez Kretę, skąd uciekał po porwaniu pięknej Europy, córki fenickiego króla Tyru. Afrodyta przybyła z Bliskiego Wschodu przez Cypr. Posejdon (którego Rzymianie nazywali Neptunem) przyjechał na koniu drogą przez Azję Mniejszą, Atena zaś przyniosła drzewo oliwne do Grecji z krajów biblijnych. Nie ma wątpliwości, że alfabet grecki rozwinął się z alfabetu używanego na Bliskim Wschodzie (il. 34). Cyrus H. Gordon (Forgotten Scripts: Evidence for the Minoan Language i inne prace) rozszyfrował zagadkowe pismo kreteńskie, znane jako linearne A, wykazując, że reprezentuje ono bliskowschodni język semicki. Wraz z bliskowschodnimi bogami i terminologią Grecy poznali "mity" i legendy. Il. 34. Najwcześniejszymi pismami Greków dotyczącymi starożytności, spraw bogów i ludzi były Iliada Homera, "ody" Pindam z Teb, a przede wszystkim Teogonia ("genealogia bogów") Hezjoda, autora poematu Prace i dnie. W VIII wieku prz. Chr. Hezjod zaczął swoją boską opowieść o wydarzeniach, jakie doprowadziły w końcu do supremacji Zeusa historię namiętności, rywalizacji i walk wśród bogów; o tym opowiada właśnie moja książka Wojny bogów i ludzi. Ów poemat o narodzinach bogów i powstaniu Nieba i Ziemi z Chaosu przypomina początek opowieści biblijnej: "Zaprawdę, najpierw powstał Chaos, potem zaś szeroko rozkwitła Gaja ta, która stworzyła wszystkich nieśmiertelnych, która dzierży szczyty śnieżnego Olimpu: Ponurego Tartara w przepastnych podziemiach i Erosa, najurodziwszego wśród boskich... Z Chaosu wyszedł Erebos i czarna Nyks, a z niej zrodziły się Eter i Hemera". W tej fazie procesu narodzin "boskich nieśmiertelnych" niebiańskich bogów "niebo" jeszcze nie istnieje, o czym dowiadujemy się też ze źródeł mezopotamskich. Następna analogia w opowieści Hezjoda zachodzi między "Gają" a Tiamat, "która zrodziła ich wszystkich" według Enuma elisz. Hezjod wymienia niebiańskich bogów, którzy wyszli z Chaosu i zrodzili się z Gai, w trzech parach (Tartar i Eros, Erebos i Nyks, Eter i Hemera). Analogia do stworzenia trzech par, znanych z kosmogonii sumeryjskiej (nazywanych dzisiaj Wenus i Mars, Saturn i Jowisz, Uran i Neptun), powinna być oczywista, choć podobieństwo to przechodzi chyba nie zauważone. Dopiero po wyłonieniu się tych głównych planet, z których składa się Układ Słoneczny, kiedy Nibiru wtargnął z zewnątrz, opowieść Hezjoda jak teksty mezopotamskie i biblijny podejmuje wątek stworzenia Uranosa, "Nieba". Jak wyjaśnia to Genesis, Szama'im jest Wykutą Bransoletą, pasem planetoid. Enuma elisz mówi, że była to połowa Tiamat, która została rozbita na kawałki, podczas gdy druga, nietknięta połowa stała się Ziemią. Wszystko to pobrzmiewa echem w następujących dalej wersetach Teogonii Hezjoda: "A potem Gaja zrodziła gwiaździstego Uranosa jej równego aby otaczał ją z każdej strony, ażeby był wieczną siedzibą bogów". Rozcięta na równe połówki, Gaja przestała być Tiamat. Oddzielona od roztrzaskanej części, z której powstał firmament, wieczne miejsce planetoid i komet, nienaruszona połowa (rzucona na inną orbitę) stała się Gają, Ziemią. A więc ta planeta, najpierw jako Tiamat, a potem jako Ziemia, została nazwana stosownymi epitetami: Gaja, Gi, Ki Rozszczepiona. Jak ta Rozszczepiona Planeta, orbitująca teraz w następstwie Niebiańskiej Bitwy jako Gaja/Ziemia, wyglądała? Z jednej strony były na niej lądy stałe, które tworzyły skorupę Tiamat; z drugiej było wydrążenie, olbrzymia rozpadlina, w którą musiały wlać się wody byłej Tiamat. Jak mówi Hezjod, Gaja (teraz połowa równoważna z Niebem) na jednej stronie "stworzyła łańcuchy wzgórz, nimf wdzięczne kryjówki"; na drugiej zaś "zrodziła Pontos, wzburzoną wściekle jałową głębię". Taki sam obraz rozszczepionej planety przedstawia Księga Genesis: "Potem rzekł Elohim: Niech się zbiorą wody spod nieba na jedno miejsce i niech się ukaże suchy ląd! I tak się stało. Wtedy nazwał Elohim suchy ląd ziemią, a zbiorowisko wód nazwał morzem". Ziemia, nowa Gaja, przyjmowała kształt. Trzy tysiące lat dzieliło Hezjoda od czasu, gdy rozkwitła cywilizacja sumeryjska; i jest rzeczą oczywistą, że przez te tysiąclecia starożytne ludy, włącznie z autorami czy kompilatorami Księgi Genesis, przyjęły sumeryjską kosmogonię. Nazywana dzisiaj "mitem", "legendą" czy "wierzeniami religijnymi", w minionych tysiącleciach była to nauka wiedza, jak zapewniali Sumerowie, przekazana przez Anunnaki. Według tej starożytnej wiedzy Ziemia nie była oryginalnym ciałem niebieskim Układu Słonecznego. Była częścią odciętą od planety zwanej wtedy Tiamat, "która zrodziła ich wszystkich". Niebiańska Bitwa, która doprowadziła do stworzenia Ziemi, wydarzyła się kilkaset milionów lat po powstaniu planet Układu Słonecznego. Ziemia, jako połowa Tiamat, zachowała dużą część wody, z której Tiamat, "wodnisty potwór", słynęła. Gdy Ziemia stała się niezależną planetą i przybrała kształt kuli, podyktowany prawami ciążenia, wody zebrały się w olbrzymim wydrążeniu po oderwanej stronie, suchy ląd zaś ukazał się po drugiej stronie planety. W to właśnie, mówiąc w skrócie, starożytni mocno wierzyli. Co ma d powiedzenia na ten temat współczesna nauka? Teorie dotyczące powstawania planet utrzymują, że rozpoczęły one swoje istnienie jako krzepnące kłęby materii, wydzielające się z gazowego dysku, jaki rozprzestrzeniał się ze Słońca. Gdy ostygły, cięższa materia żelazo w przypadku Ziemi spłynęła do środka, tworząc wewnętrzne jądro stałe. Mniej stałe, plastyczne czy nawet płynne jądro zewnętrzne otoczyło wewnętrzne; w przypadku Ziemi uważa się, że jest to żelazo w stanie ciekłym. Poruszające się w otaczającej je ruchomej masie jądro wewnętrzne działając jak prądnica wytwarza pole magnetyczne planety. Wokół jądra stałego i płynnego skały i minerały tworzą płaszcz; ocenia się, że na Ziemi ma on grubość 2900 km. Podczas gdy roztopiona materia i temperatura jądra planety (około 6600°C w środku Ziemi) oddziałuje na płaszcz aż do jego wierzchnich warstw, mniej więcej 600 zewnętrznych kilometrów tego płaszcza (na Ziemi) tworzy to, co widzimy na powierzchni wystygłą skorupę. Procesy, które formują przez miliardy lat kulisty glob siły ciążenia i obrót planety wokół własnej osi nie pozostają bez wpływu na układ warstw. Wewnętrzne jądro stałe, plastyczne czy płynne jądro zewnętrzne, gruby wewnętrzny płaszcz krzemianów, górny płaszcz skalny i wierzchnia skorupa powinny tworzyć strukturę uporządkowanych warstw, przypominającą budowę cebuli. W przypadku globu zwanego Ziemią (il. 35) to się sprawdza lecz tylko do pewnego stopnia; główne anomalie występują w górnej warstwie, w litosferze Ziemi. Il. 35. Od czasu podjęcia szeroko zakrojonych badań Księżyca i Marsa w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych geofizycy stanęli przed zagadką cienkości skorupy ziemskiej. Skorupa Księżyca i Marsa zajmuje 10% masy tych ciał niebieskich, litosferę Ziemi natomiast tworzy mniej niż pół procentu jej masy stałej. W roku 1988 geofizycy z Caltech i Uniwersytetu Illinois pod kierownictwem Dona Andersom ogłosili na spotkaniu Amerykańskiego Towarzystwa Geologicznego w Denver w Kolorado, że odnaleźli "brakującą skorupę". Analizując fale sejsmiczne przy trzęsieniach ziemi, doszli do wniosku, że materia tworząca litosferę przemieściła się w głąb i zalega jakieś 400 km pod powierzchnią. Według oceny tych naukowców, na tej głębokości znajduje się dość materii krustalnej, żeby zwiększyć grubość skorupy ziemskiej dziesięciokrotnie. Ale nawet skorupa o takiej grubości obejmowałaby nie więcej niż 4% masy stałej wciąż zaledwie połowę tego, co wydaje się normą (sądząc po Księżycu i Marsie); nadal brakowałoby połowy ziemskiej litosfery, nawet gdyby wnioski tych naukowców okazały się słuszne. Ich teoria pozostawia bez odpowiedzi pytanie, jaka siła spowodowała "zanurkowanie" używając słów raportu materii krustalnej, która jest lżejsza od materii płaszcza, setki kilometrów w głąb Ziemi. Sugestia tych naukowców jest następująca: materia krustalna leżąca tak głęboko składa się z "wielkich płyt litosfery", które "zanurkowały do wnętrza Ziemi" w miejscach spękań skorupy ziemskiej. Ale jaka siła połamała skorupę na takie "wielkie płyty"? Inną anomalią skorupy ziemskiej jest jej niejednolitość. W częściach, które nazywamy "kontynentami", jej grubość waha się od 20 do przeszło 70 km, ale w miejscach zajętych przez oceany litosfera ma tylko 5,5 do 6 km grubości. Podczas gdy średnie wzniesienie kontynentów nad poziom morza wynosi około 700 m, przeciętna głębokość oceanów przekracza 3800 m. Oznacza to, że znacznie grubsza litosfera kontynentalna sięga o wiele dalej w głąb płaszcza, natomiast litosfera oceaniczna jest zaledwie cienką warstwą stałej materii i osadów (il. 36). Il. 36. Są jeszcze inne różnice w skorupie ziemskiej między kontynentami a miejscami zajętymi przez oceany. Budowa litosfery kontynentalnej, złożonej w dużej części ze skał granitowych, jest stosunkowo lekka w porównaniu ze strukturą płaszcza: średnia gęstość kontynentów wynosi 2,7-2,8 grama na centymetr sześcienny, podczas gdy ta sama relacja w przypadku płaszcza wyraża się liczbą 3,3. Litosfera oceaniczna jest cięższa i mocniej skupiona niż kontynentalna; jej przeciętna gęstość wynosi 3,0-3,1 grama na centymetr sześcienny, w czym jest bardziej podobna do płaszcza; tworzą ją bazalty i inne skały o dużej gęstości. Warto zauważyć, że "brakująca skorupa", co do której wyżej wymienieni naukowcy zasugerowali, że zanurkowała w głąb płaszcza, jest w swej budowie zbliżona do litosfery oceanicznej, a nie do kontynentalnej. Zarysowuje to jeszcze jedną istotną różnicę między tymi częściami litosfery. Kontynentalna jest nie tylko lżejsza i grubsza, jest także znacznie starsza niż oceaniczna. Przed końcem lat siedemdziesiątych naukowcy doszli do zgodnego wniosku, że większa część dzisiejszej powierzchni kontynentów uformowała się jakieś 2,8 mld lat temu. Dowody na to, że litosfera kontynentalna w tamtym czasie miała mniej więcej tę samą grubość co dzisiejsza, znaleziono na wszystkich kontynentach, w pokładzie zwanym przez geologów Tarczą Archaiczną. Skały krustalne znalezione w tych miejscach okazały się jednak starsze; ich wiek oceniono na 3,8 mld lat. W roku 1983 geolodzy z Australijskiego Instytutu Narodowego znaleźli w Australii zachodniej skalne szczątki litosfery kontynentalnej, której wiek określono na 4,1-4,2 mld lat. W 1989 roku analiza próbek skalnych, zebranych kilka lat wcześniej w Kanadzie północnej (przez badaczy z Uniwersytetu Waszyngtona w St. Louis i z Kanadyjskiego Państwowego Instytutu Geologicznego), przeprowadzona nowymi, ulepszonymi metodami, pozwoliła ustalić wiek tych skał na 3,96 mld lat. Samuel Bowering z Uniwersytetu Waszyngtona stwierdził w raporcie, że na tamtym terenie można znaleźć skały liczące 4,1 mld lat. Naukowcy wciąż są w kłopocie, gdy próbują wyjaśnić lukę około 500 mln lat, jaka istnieje między wiekiem Ziemi (4,6 mld lat, no co wskazują fragmenty meteorów znalezione w Kraterze Meteorów w Arizonie) a wiekiem najstarszych skał, jakie dotąd znaleziono. Lecz bez względu na to, czym się to tłumaczy, bezdyskusyjny pozostaje fakt, że ziemska litosfera kontynentalna liczy 4 miliardy lat. Z drugiej strony żadna zbadana część litosfery oceanicznej nie jest starsza niż 200 milionów lat. Jest to ogromna różnica, jakiej żadne rozważania na temat wypiętrzania się 1 zapadania kontynentów, powstawania i znikania mórz nie mogą wyjaśnić. Ktoś porównał skorupę ziemską do skórki jabłka. Tam, gdzie są oceany, »skórka" jest świeża proporcjonalnie "wczoraj zrodzona". Tam, gdzie oceany były tylko na początku, "skórka" i spora część samego "jabłka" zostały zdarte. Różnice między litosferą kontynentalną a oceaniczną musiały być większe we wcześniejszych czasach, jako że litosfera kontynentalna ulega ustawicznej erozji, powodowanej siłami natury, a duża część rozproszone w ten sposób materii trafia do oceanów, przez co grubość litosfery oceanicznej wzrasta. Co więcej, litosfera oceaniczna bezustannie zwiększa swoją masę dzięki erupcjom roztopionych skał bazaltowych i krzemianów, które wypływają z płaszcza przez szczeliny w dnie morskim. Proces ten, który wciąż dodaje nową warstwę, przebiega od 200 mln lat, nadając litosferze oceanicznej obecną formę. Co było na dnie mórz przedtem? Czy nie było tam żadnej litosfery, tylko otwarta "rana" w powierzchni Ziemi? I czy nieustanny proces formowania się litosfery oceanicznej jest czymś pokrewnym gojeniu się ran procesowi tamowania krwi przez organizm w przypadku uszkodzenia skóry? Czy Gaja żyjąca planeta próbuje leczyć swoje rany? Najbardziej widocznym miejscem takiego "zranienia" powierzchni Ziemi jest Ocean Spokojny. Podczas gdy skorupa ziemska w swych częściach oceanicznych wydrążona jest przeciętnie na głębokość 4 km, na Pacyfiku wklęsłość skorupy dochodzi obecnie w pewnych punktach do 11 km. Gdy byśmy mogli usunąć z dna Oceanu Spokojnego warstwy naniesione tam przez ostatnie 200 mln lat, doszlibyśmy do głębokości jakichś 19 km od poziomu morza. Jest to spory dół... Jak bardzo był głęboki, zanim materia krustalna zaczęła go wypełniać w czasie minionych 200 mln lat jak duża była ta "rana" 500 mln lat temu, miliard lat temu, 4 mld lat temu? Nie sposób nawet zgadywać, można tylko powiedzieć, że dół ten był znacznie głębszy. Można z całą pewnością powiedzieć, że to wydrążenie było rozleglejsze, czyli dotyczyło większej części powierzchni planety. Ocean Spokojny zajmuje obecnie około jednej trzeciej powierzchni Ziemi; ale (sądząc tylko po zmianach, jakie zaszły w czasie 200 mln lat) wiadomo, że się cofnął. Powodem tego skurczenia jest fakt, że kontynenty po jego obu stronach obie Ameryki na wschodzie, Azja i Australia na zachodzie zbliżają się do siebie, napierają na Pacyfik powoli, lecz nieustępliwie, zmniejszając jego rozmiar centymetr po centymetrze każdego roku. Naukowe wyjaśnienie tego procesu znane jest jako teoria Płyty Tektonicznej. Teorię tę rozwinięto, podobnie jak w przypadku teorii Układu Słonecznego, w konsekwencji odrzucenia pojęć o stałym i niezmiennym charakterze warunków panujących na planecie, a także uznania katastrof, zmian, a nawet ewolucji za czynniki kształtujące nie tylko florę i faunę, lecz także globy, które rozwijają się jako "żyjące" organizmy rosną i kurczą się, rozkwitają i cierpią, a nawet rodzą się i umierają. Uznanym powszechnie inicjatorem nauki o płycie tektonicznej jest Alfred Wegener, meteorolog niemiecki, który opublikował w 1915 roku książkę Die Entstehung der Kontinente und Ozeane, wytyczającą nowy kierunek myślenia. Jak inni przed nim, za punkt startowy swoich rozważań obrał wyraźne "dopasowanie" konturów kontynentów po obu stronach południowego Atlantyku. Przed Wegenerem przyjętym wyjaśnieniem tego faktu była idea znikania przez pogrążanie się kontynentów, czyli zarysów lądu: uważano, że kontynenty były zawsze na swoim miejscu, ale ich trzon zapadał się pod wodę, co w efekcie stworzyło wrażenie ich rozdzielenia. Zbierając dostępne dane na temat flory i fauny wraz z obfitym, "pasującym" materiałem geologicznym po obu stronach Atlantyku, Wegener wystąpił z teorią superkontynentu (Pangea) jednolitej, olbrzymiej masy lądu, do której mógł dopasować wszystkie obecne kontynenty jak części układanki puzzle. Pangea, która pokrywała około połowy globu sugerował Wegener otoczona była pierwotnym Oceanem Spokojnym. Unosząc się wśród wód jak kra lodowa, przechodziła procesy pękania i powtórnego zrastania aż do czasu ostatecznego rozpadu na kawałki w erze mezozoicznej, epoce geologicznej, która zaczęła się 225 mln lat temu i trwała 160 mln lat. Te kawałki zaczęły stopniowo dryfować w przeciwnych kierunkach. Antarktyda, Australia, Indie i Afryka zaczęły się rozdzielać (il. 37a). Następnie, gdy Ameryka Północna zaczęła się odsuwać od Europy, rozdzieliły się Afryka i Ameryka Południowa (il. 37b), Indie zaś ruszyły w kierunku Azji (il. 37c). W ten sposób kontynenty przemieszczały się, tworząc w końcu układ, jaki znamy dziś (il. 37d). Il. 37. Rozdzieleniu się Pangei na kilka kontynentów towarzyszyło otwieranie się i zamykanie zbiorników wodnych między rozłączającymi się masami lądu. Z czasem pojedynczy "Panocean" (jeśli wolno mi ukuć ten termin) także podzielił się na szereg połączonych oceanów i zamkniętych mórz (takich jak Morze Śródziemne, Czarne i Kaspijskie), główne zaś zbiorniki wodne, jak Atlantyk i Ocean Indyjski, przybrały obecny kształt. Wszystkie te zbiorniki wodne były "kawałkami" pierwotnego "Panoceanu", którego pozostałością jest Ocean Spokojny. Pogląd Wegenera, że kontynenty to "kawałki popękanej kry lodowej", przemieszczające się na wierzchu niestałej powierzchni Ziemi, został na ogół przyjęty z lekceważeniem, nawet drwiną, przez geologów i paleontologów tamtego czasu. Musiało minąć pół wieku, zanim ideę dryfu kontynentalnego wpuszczono na pokoje nauki. Zmianie postawy w tym względzie dopomogły badania dna oceanów, zaczęte w latach sześćdziesiątych; ujawniono wtedy takie fakty geologiczne, jak Grzbiet Śródatlantycki, który, jak się przypuszcza, powstał na skutek wypływu roztopionej skały (magmy) z wnętrza Ziemi. Magma, w przypadku Atlantyku wydobywająca się przez szczelinę przecinającą ocean prawie na całej długości, skrzepła uformowała grzbiet bazaltowy. Potem jednak, na skutek kolejnych erupcji, stare ściany grzbietu zostały rozepchnięte na boki naporem wypływającej magmy. Istotnego postępu w badaniach dna oceanów dokonano dzięki statkowi Seasat, wystrzelonemu w czerwcu 1978 satelicie oceanograficznemu, który krążył po orbicie ziemskiej przez trzy miesiące. Dane, jakie zebrał ten aparat, posłużyły do sporządzenia map dna oceanów, z uwzględnieniem grzbietów, szczelin, gór i wulkanów podmorskich oraz stref załamania. Odkrycie, że za każdym razem, gdy magma wypływała i krzepła układała się zgodnie z kierunkiem sił pola magnetycznego Ziemi przy czym stwierdzono, że szeregi takich zorientowanych magnetycznie linii są niemal równoległe wykorzystano jako miernik czasu tych wypływów oraz mapę wskazującą kierunek nieustającej ekspansji dna oceanu. Rozprzestrzenianie się dna Atlantyku było głównym czynnikiem rozejścia się Afryki i Ameryki Południowej i stworzenia Oceanu Atlantyckiego (w miarę jak te kontynenty oddalały się od siebie). Uważa się, że inne siły, takie jak pole grawitacyjne Księżyca, ruch wirowy Ziemi, a nawet ruchy leżącego niżej płaszcza, też się przyczyniły do podziału litosfery kontynentalnej i przemieszczenia kontynentów. Siły te oczywiście działały także w strefie Pacyfiku. Ocean Spokojny ujawnił nawet więcej śródoceanicznych grzbietów, szczelin, podwodnych wulkanów i innych cech rzeźby dna morskiego niż zaobserwowano w przypadku czynników ekspansji Atlantyku. Dlaczego w takim razie, jak wskazują na to wszelkie dowody, lądy po obu stronach Pacyfiku nie oddalają się od siebie (jak kontynenty atlantyckie), lecz raczej do siebie zbliżają, powoli, lecz systematycznie i pewnie, nieustannie zmniejszając rozmiar Oceanu Spokojnego? Wyjaśnienie znajdujemy w skojarzonej z teorią dryfu kontynentalnego koncepcji Płyty Tektonicznej. Zakłada się, że kontynenty spoczywają na gigantycznych ruchomych "płytach" skorupy ziemskiej, na których leżą też oceany. Gdy kontynenty dryfują, gdy oceany rozszerzają się (jak Atlantyk) lub kurczą (jak Pacyfik), przyczyną tych zjawisk są ruchy płyt leżących pod spodem. Naukowcy rozpoznają obecnie sześć głównych płyt (niektóre z nich dzielone są na mniejsze): Pacyficzną, Amerykańską, Euroazjatycką, Afrykańską, Indoaustralijską i Antarktyczną (il. 38). Rozprzestrzeniające się dno Atlantyku wciąż oddala Ameryki od Europy i Afryki centymetr po centymetrze. Towarzyszące temu kurczenie się Oceanu Spokojnego uznawane jest teraz za rezultat obniżenia się płyty Pacyfiku i jej wsuwania pod płytę Amerykańską. Jest to główna przyczyna przesunięć skorupy i trzęsień ziemi na całej długości wybrzeża Pacyfiku, jak również spiętrzenia łańcuchów górskich wzdłuż tego wybrzeża. Zderzenie płyty Indyjskiej z Euroazjatycką wypiętrzyło swego czasu Himalaje i stopiło subkontynent indyjski z Azją. W roku 1985 naukowcy z Uniwersytetu Cornella odkryli "geologiczny szew", miejsce, gdzie część zachodniej płyty Afrykańskiej pozostała przywiązana do płyty Amerykańskiej, gdy te dwie rozdzielały się jakieś 50 mln lat temu, co "obdarowało" Amerykę Północną Florydą i południową Georgią. Il. 38. Z pewnymi modyfikacjami prawie wszyscy naukowcy akceptują dziś hipotezę Wegenera, że na Ziemi istniała pierwotnie jednolita masa lądu, otoczona zewsząd oceanem. Mimo (geologicznie) młodego wieku (200 mln lat) obecnego dna morskiego, uczeni uznają, że na Ziemi istniał pierwotny ocean, którego ślady można znaleźć nie na świeżo odkrytych głębokościach oceanów, lecz na kontynentach. Strefa Tarczy Archaicznej, w której najmłodsze skały mają 2,8 mld lat, dzieli się na dwie strefy: pas zielonych skał zasadowych oraz pas granitów i gnejsów. W marcu 1977 roku Stephen Moorbath napisał w "Scientific American" (Najstarsze skały i rozwój kontynentów), że według geologów "pas zielonych skał zasadowych powstał w warunkach paleozoicznego środowiska oceanicznego i że tereny granitowo-gnejsowe mogą być pozostałością pierwotnych oceanów". Porozrzucane na dużej przestrzeni zapisy skalne, znajdowane praktycznie na wszystkich kontynentach, wskazują na styczność tych skał z wodą oceanu przy okres dłuższy niż 3 mld lat; w niektórych miejscach, takich, jak Zimbabwe w Afryce południowej, znaleziono pokłady skał osadowych, które narosły w wielkich zbiornikach wodnych jakieś 3,5 mld lat temu. Ulepszone ostatnio metody naukowego datowania pozwoliły dokładniej określić wiek pasów Tarczy Archaicznej tych, które zawierają skały osadzające się w pierwotnych oceanach; we wrześniu 1983 specjalne wydanie "Scientific American" ("Dynamiczna Ziemia") podało liczbę 3,8 mld lat. Jak długo trwał dryf kontynentalny? Czy istniała Pangea? Stephen Moorbath we wspomnianym studium przedstawił wniosek, że proces rozłamywania się kontynentów zaczął się około 600 mln lat temu. "Przedtem mógł istnieć tylko jeden gigantyczny superkontynent, znany jako Pangea, lub być może dwa superkontynenty: Laurasia na północy i Gondwam na południu:" Inni naukowcy, posługując się metodami symulacji komputerowej, sugerują, że 550 mln lat temu masy lądu, które formowały Pangeę czy jej dwie połączone części, były nie mniej odrębne niż są dzisiaj i że jakiś tektoniczny proces podziału litosfery przebiega co najmniej od około 4 mld lat. Zagadnienie, czy masy suchego lądu były najpierw pojedynczym superkontynentem, czy oddzielnymi płytami, które potem się połączyły, czy superocean otaczał jedną masę stałego lądu, czy istniało najpierw kilka zbiorników wodnych między kilkoma kontynentami, zabrzmiało w pytaniu Moorbatha jak kwestia jajka i kury: "Co było pierwsze, kontynenty czy oceany?" A zatem współczesna nauka potwierdza poglądy naukowe wyrażone w starożytnych tekstach, lecz nie może tak dalece przeniknąć przeszłości, żeby wypowiedzieć się na temat kolejności lądy/oceany. Jeśli każde współczesne odkrycie naukowe wydaje się potwierdzać ten czy inny aspekt starożytnej wiedzy, dlaczego nie przyjąć odpowiedzi starożytnych i w tym przypadku? Mówili oni, że wody zakrywały powierzchnię Ziemi, a trzeciego "dnia", czyli w trzeciej fazie "zebrały się" po jednej stronie Ziemi, aby ukazał się suchy ląd. Czy odsłonięty suchy ląd składał się z oddzielnych kontynentów, czy z jednego superkontynentu, Pangei? Choć nie ma to naprawdę tak wielkiego znaczenia, jeśli chodzi o potwierdzenie starożytnej wiedzy, warto zauważyć, że greckie poglądy na Ziemię, mimo że prowadziły do idei jej płaskości raczej, a nie kulistości, stwarzały wyobrażenie masy lądu na solidnym fundamencie, otoczonej zewsząd wodą. Pogląd ten musiał opierać się na wcześniejszej i dokładniejszej wiedzy, podobnie jak większość greckiej nauki. Widzimy, że Stary Testament wielokrotnie wzmiankuje o "posadach" Ziemi, a w wersetach sławiących Stwórcę przekazuje wiedzę z wcześniejszych czasów co do jej kształtu: "Pańska jest ziemia i to, co ją napełnia, Świat i ci, którzy na nim mieszkają. On bowiem założył ją na morzach I utwierdził ją na wodach" (Ps. 24, 1-2). Obok terminu Eretz, który znaczy zarówno planeta "Ziemia", jak i "ziemia, grunt", narracja Genesis posługuje się terminem yabaszah dosłownie "wyschnięta masa lądu" gdy stwierdza, że "wody zebrały się na jedno miejsce", aby odsłonić Yabaszah. Inny termin, Tebel, jest często stosowany w całym Starym Testamencie na oznaczenie tej części Ziemi, która jest zamieszkana, orna i użyteczna dla ludzi (także jako źródło kopalin). Termin tebel tłumaczony zwykle albo jako "ziemia", albo jako "świat" używany jest na ogół na określenie obszaru Ziemi w odróżnieniu od jej terenów wodnych; "posady" tebel znajdowały się w bezpośrednim sąsiedztwie mórz. Najlepiej wyraża to Pieśń Dawida (II Sam. 22, 16 i Ps. 18, 16): "I zagrzmiał Pan na niebiosach, Najwyższy wydał głos swój. Wypuścił strzały swe, posłał je daleko; Uderzył piorunem i wprawił ich w zamęt. Ukazało się dno morza I odsłoniły się posady tebel". Wiedząc to, co wiemy dzisiaj o "posadach Ziemi", widzimy, że słowo Tebel wyraźnie komunikuje koncepcję kontynentów płyt tektonicznych położonych wśród wód. Przejmujące jest odkrycie, że najnowsze teorii geofizyczne są echem psalmu sprzed 3000 lat! W opowieści Genesis powiedziane jest wyraźnie, że wody "zebrały się" po jednej stronie Ziemi, tak że suchy ląd mógł się wyłonić; wynika z tego, że istniało wydrążenie, w którym wody mogły się zebrać. Takie wydrążenie, zajmujące około połowy powierzchni planety, wciąż tam istnieje, skurczone i zmniejszone, w kształcie Oceanu Spokojnego. Dlaczego świadectwa krustalne, jakie się znajduje, nie są starsze niż 4 mld lat, skoro wiek Ziemi i Układu Słonecznego ocenia się na 4,6 mld 1at? Na pierwszej Konferencji o Pochodzeniu Życia, która odbyła się w Princton w stanie New Jersey w 1967 roku pod auspicjami NASA i Smithonian Institution, zajmowano się tym problemem szczegółowo. Jedyna hipoteza, jaką uczeni uczestnicy konferencji zdecydowali się postawić, była taka, że w czasie, gdy formowały się najstarsze próbki skalne, jakie znaleziono, Ziemia doświadczyła "kataklizmu". W dyskusji na temat pochodzenia atmosfery ziemskiej osiągnięto porozumienie, twierdząc, że nie powstała ona w rezultacie "ciągłego procesu odgazowania" dzięki aktywności wulkanicznej, lecz wskutek (używając słów Raymonda Sievera z Uniwersytetu Harvarda) "raczej wczesnego i raczej potężnego aktu odgazowania [...], wielkiego wyziewu gazów, jakie charakteryzują dzisiaj atmosferę ziemską i złoża osadowe". Oceniono, że ten "wielki wyziew" wydarzył się w tym samym czasie, co katastrofa udokumentowana najstarszymi skałami na Ziemi. Staje się zatem oczywiste, że w swych ustaleniach specyficznych procesów geologicznych rozłamania się skorupy ziemskiej, wędrówki płyt tektonicznych, różnic między litosferą kontynentalną a oceaniczną, wyłonienia" się Pangei spod wody, pierwotnego ułożenia praoceanu wnioski współczesnej nauki potwierdzają wiedzę starożytną. Wnioski te doprowadziły też naukowców wszystkich dziedzin do uznania kataklizmu, który wydarzył się około 4 mld lat temu około pół miliarda lat po powstaniu Ziemi jako części Układu Słonecznego za jedyne wyjaśnienie sposobu, w jaki lądy, oceany i atmosfera mogły ewoluować na Ziemi. Czym był ten kataklizm? Ludzkość otrzymała sumeryjską odpowiedź sprzed sześciu tysięcy lat: była to Niebiańska Bitwa między Nibiru/Mardukiem a Tiamat. W kosmogonii sumeryjskiej planety były przedstawiane jako niebiańscy bogowie, męscy i żeńscy, których stworzenie porównywano do urodzin i których istnienie miało charakter życia. W tekście Enuma elisz Tiamat jest opisywana jako istota żeńska, matka, która zrodziła zastęp jedenastu satelitów, swoją "hordę", prowadzoną przez Kingu, "którego wyniosła". Gdy Nibitu/Marduk i jego horda zbliżali się do niej, Tiamat "w furii krzyczała głośno, jej nogi trzęsły się do korzeni [...], przeciw napastnikowi raz za razem rzucała uroki". Kiedy "Pan rozpostarł swoją sieć, by ją pochwycić, i rozpętał Zły Wiatr, ciskając go jej w twarz, Tiamat otworzyła usta, by go pożreć"; ale wtedy inne "wiatry" Nibiru/Marduka "spadły na jej brzuch" i "rozdęły jej ciało". "Idź i przerwij życie Tiamat", taki rozkaz otrzymał Najeźdźca od planet zewnętrznych; wykonał go "przedzierając jej wnętrzności, rozszczepiając jej serce [...]. Ujarzmiwszy ją w ten sposób, uśmierzył jej oddech życia". Przez długi czas postrzeganie planet, a szczególnie Tiamat, jako istot żyjących, które mogły się rodzić i umierać, uważano za prymitywne, pogańskie rojenie i dlatego odrzucano. Jednakże badania układu planetarnego w ostatnich dekadach empirycznie odsłoniły światy, wobec których słowo "żywy" stosuje się na każdym kroku. To, że sama Ziemia jest żyjącą planetą, dobitnie wyraził w swej Hipotezie Gaja James E. Lovelock w latach siedemdziesiątych (Gaia A New Look at Life on Earth) i zupełnie niedawno poparł z całą mocą w The Ages of Gaia: A Biography of Our Living Earth. Jest to hipoteza, ujmująca Ziemię i ewoluujące na niej życie jako jeden organizm; Ziemia nie jest zaledwie bryłą martwej materii, na jakiej istnieje życie; jest złożonym w swej jedności i spójności ciałem, żyjącym w swej całej masie i powierzchni, swych oceanach i atmosferze, we florze i faunie, które utrzymuje i które z kolei utrzymują Ziemię. "Największym żywym organizmem na Ziemi napisał Lovelock jest sama Ziemia". Dodał, że mówiąc to, wskrzesza starożytną "koncepcję Matki Ziemi, czyli Gai, jak dawno temu nazywali ją Grecy". Lecz tak naprawdę wrócił w czasy Sumerów, do ich starożytnej wiedzy o planecie, która została rozszczepiona. |