ďťż

254

Lemur zaprasza

/
/



5. GAJA: ROZSZCZEPIONA PLANETA
W wielu językach świata nazwa naszej planety brzmi podobnie.
Dlaczego?
W języku niemieckim Ziemia nazywana jest Erde, w starym
górnoniemieckim Erda, w islandzkim Jórdh, w
duńskim Jord, w średnioangielskim Erthe, w gotyckim
Airtha; a kierując się na geograficzny wschód i cofając
w czasie, przekonujemy się, że w aramejskim nazwa ta brzmi Ereds
lub Aratha, w kurdyjskim Erd lub Ertz, w
hebrajskim zaś Eretz. Morze, które znamy dzisiaj jako
Morze Arabskie, zbiornik wodny prowadzący do Zatoki Perskiej,
nazywane było w starożytności Morzem Erytrejskim; do dziś dnia
ordu w języku perskim oznacza obozowisko, czyli miejsce
osiedlenia. Dlaczego?
Odpowiedź można znaleźć w tekstach sumeryjskich, które
relacjonują przybycie pierwszej grupy Anunnaki/Nefilim na Ziemię.
Było ich pięćdziesięciu, prowadził ich E.A ("Ten, którego
domem jest woda"), wielki naukowiec, pierworodny syn władcy
Nibiru – ANU. Wodowali na Morzu Arabskim i brnęli przez wodę na
brzeg bagnistego lądu, który później, gdy klimat się
ocieplił, stał się Zatoką Perską (il. 32). Na skraju bagien założyli
pierwszą osadę na nowej planecie; nazwali ją stosownie E.RI.DU – "Dom w dalekich stronach".


Il. 32.
Stało się więc tak, że z czasem całą zasiedloną Ziemię zaczęto
nazywać od imienia tej pierwszej osady – Erde, Erthe, Earth. Do
dziś dnia, gdy nazywamy naszą planetę tym imieniem, przywołujemy na
pamięć tę pierwszą osadę na Ziemi; nie zdając sobie z tego sprawy,
wspominamy Eridu i honorujemy pierwszą grupę Anunnaki, którzy
je założyli.
Sumeryjski termin naukowy czy techniczny, określający kulę ziemską
i jej stałą powierzchnię, brzmiał KI. Piktograficznie wyrażał to
cokolwiek spłaszczony glob (il. 33a), oznaczony pionowymi liniami, co
przypomina współczesną siatkę południków (il. 33b).
Jako że Ziemia jest rzeczywiście trochę wybrzuszona w strefie
równika, sumeryjskie wyobrażenie jest poprawniejsze z
naukowego punktu widzenia niż dzisiejsze obrazowanie jej w formie
doskonałej kuli...


Il. 33.
Po założeniu pierwszych pięciu z siedmiu pierwotnych osad Anunnaki
Ea otrzymał tytuł/epitet EN.KI, "Pan Ziemi". Sam termin
KI ("Ziemia") jako źródłosłów, używany też
w formach czasownikowych, miał znaczenia: "odcinać",
"odrywać", "wydrążać". Przykładami są wyrazy
pochodne: KI.LA znaczyło "wykopywanie", KI.MAH – "grób", KLIN.DAR – "szczelina",
"pęknięcie". W sumeryjskich tekstach astronomicznych
termin KI poprzedzał zaimek wskazujący MUL (co oznaczało "ciało
niebieskie"). A więc gdy mówili o MUL.KI, mieli na myśli
ciało niebieskie, które zostało rozszczepione.
Nazywając Ziemię KI, Sumerowie odwoływali się do swojej kosmogonii – opowieści o Niebiańskiej Bitwie i rozszczepieniu Tiamat.
Nieświadomi jego genezy, wciąż stosujemy ten obrazowy epitet do
naszej planety. Intrygujące jest, że z czasem (cywilizacja sumeryjska
liczyła dwa tysiące lat, gdy powstała babilońska) wymowa słowa ki
zmieniła się na gi albo ge. Zmiana ta zaszła już w języku akadyjskim
i w jego lingwistycznych gałęziach (babilońskim, asyryjskim,
hebrajskim), zachowując we wszystkich przypadkach swoją geograficzną
i topograficzną konotację w znaczeniach rozszczepienia, wąwozu,
głębokiej doliny. I tak biblijny termin, który za
pośrednictwem greckich tłumaczeń czytany jest jako Gehenna,
pochodzi od hebrajskiego Gai-Hinnom, wąskiego jak
szczelina wąwozu w okolicach Jerozolimy, nazwanego tak od Hinnom,
miejsca, gdzie sprawiedliwość boska dosięgnie grzeszników
słupem podziemnego ognia w Dzień Sądu.
Uczono nas w szkole, że człon geo we wszystkich terminach
naukowych wskazuje na ich związek z ziemią – geo-grafia,
geo-metria, geo-logia, etc. – i pochodzi z greckiego imienia
bogini Ziemi: Gaia (czyli Gaea). Nie powiedziano nam
jednak, skąd Grecy przyswoili sobie ten termin i co on właściwie
oznaczał. Przejęli to słowo od sumeryjskiego KI, czyli GI.
Uczeni zgadzają się, że greckie pojęcia dotyczące pierwotnych
wydarzeń i bogów pochodzą z Bliskiego Wschodu i że weszły do
kultury helleńskiej przez Azję Mniejszą (gdzie na jej zachodnim
brzegu rozlokowane były kolonie greckie) i Kretę. Według greckiej
tradycji Zeus, który był głównym bogiem wśród
dwunastu bogów olimpijskich, przybył na grecki ląd stały przez
Kretę, skąd uciekał po porwaniu pięknej Europy, córki
fenickiego króla Tyru. Afrodyta przybyła z Bliskiego Wschodu
przez Cypr. Posejdon (którego Rzymianie nazywali Neptunem)
przyjechał na koniu drogą przez Azję Mniejszą, Atena zaś przyniosła
drzewo oliwne do Grecji z krajów biblijnych. Nie ma
wątpliwości, że alfabet grecki rozwinął się z alfabetu używanego na
Bliskim Wschodzie (il. 34). Cyrus H. Gordon (Forgotten Scripts:
Evidence for the Minoan Language i inne prace) rozszyfrował
zagadkowe pismo kreteńskie, znane jako linearne A, wykazując, że
reprezentuje ono bliskowschodni język semicki. Wraz z
bliskowschodnimi bogami i terminologią Grecy poznali "mity"
i legendy.


Il. 34.
Najwcześniejszymi pismami Greków dotyczącymi starożytności,
spraw bogów i ludzi były Iliada Homera, "ody"
Pindam z Teb, a przede wszystkim Teogonia ("genealogia
bogów") Hezjoda, autora poematu Prace i dnie. W
VIII wieku prz. Chr. Hezjod zaczął swoją boską opowieść o
wydarzeniach, jakie doprowadziły w końcu do supremacji Zeusa – historię namiętności, rywalizacji i walk wśród bogów; o
tym opowiada właśnie moja książka Wojny bogów i ludzi. Ów
poemat o narodzinach bogów i powstaniu Nieba i Ziemi z Chaosu
przypomina początek opowieści biblijnej:
"Zaprawdę, najpierw powstał Chaos,

potem zaś szeroko rozkwitła Gaja

ta, która stworzyła wszystkich nieśmiertelnych,

która dzierży szczyty śnieżnego Olimpu:

Ponurego Tartara w przepastnych podziemiach

i Erosa, najurodziwszego wśród boskich...

Z Chaosu wyszedł Erebos i czarna Nyks, a z niej

zrodziły się Eter i Hemera".

W tej fazie procesu narodzin "boskich nieśmiertelnych" – niebiańskich bogów – "niebo" jeszcze
nie istnieje, o czym dowiadujemy się też ze źródeł
mezopotamskich. Następna analogia w opowieści Hezjoda zachodzi między
"Gają" a Tiamat, "która zrodziła ich
wszystkich" według Enuma elisz. Hezjod wymienia
niebiańskich bogów, którzy wyszli z Chaosu i zrodzili
się z Gai, w trzech parach (Tartar i Eros, Erebos i Nyks, Eter i
Hemera). Analogia do stworzenia trzech par, znanych z kosmogonii
sumeryjskiej (nazywanych dzisiaj Wenus i Mars, Saturn i Jowisz, Uran
i Neptun), powinna być oczywista, choć podobieństwo to przechodzi
chyba nie zauważone.
Dopiero po wyłonieniu się tych głównych planet, z których
składa się Układ Słoneczny, kiedy Nibiru wtargnął z zewnątrz,
opowieść Hezjoda jak teksty mezopotamskie i biblijny – podejmuje wątek stworzenia Uranosa, "Nieba". Jak wyjaśnia
to Genesis, Szama'im jest Wykutą Bransoletą, pasem planetoid.
Enuma elisz mówi, że była to połowa Tiamat, która
została rozbita na kawałki, podczas gdy druga, nietknięta połowa
stała się Ziemią. Wszystko to pobrzmiewa echem w następujących dalej
wersetach Teogonii Hezjoda:
"A potem Gaja zrodziła gwiaździstego Uranosa – jej równego – aby otaczał ją z każdej strony,

ażeby był wieczną siedzibą bogów".

Rozcięta na równe połówki, Gaja przestała być
Tiamat. Oddzielona od roztrzaskanej części, z której powstał
firmament, wieczne miejsce planetoid i komet, nienaruszona połowa
(rzucona na inną orbitę) stała się Gają, Ziemią. A więc ta planeta,
najpierw jako Tiamat, a potem jako Ziemia, została nazwana stosownymi
epitetami: Gaja, Gi, Ki – Rozszczepiona.
Jak ta Rozszczepiona Planeta, orbitująca teraz w następstwie
Niebiańskiej Bitwy jako Gaja/Ziemia, wyglądała? Z jednej strony były
na niej lądy stałe, które tworzyły skorupę Tiamat; z drugiej
było wydrążenie, olbrzymia rozpadlina, w którą musiały wlać
się wody byłej Tiamat. Jak mówi Hezjod, Gaja (teraz połowa
równoważna z Niebem) na jednej stronie "stworzyła
łańcuchy wzgórz, nimf wdzięczne kryjówki"; na
drugiej zaś "zrodziła Pontos, wzburzoną wściekle jałową
głębię".
Taki sam obraz rozszczepionej planety przedstawia Księga Genesis:
"Potem rzekł Elohim:

Niech się zbiorą wody spod nieba

na jedno miejsce

i niech się ukaże suchy ląd!

I tak się stało.

Wtedy nazwał Elohim suchy ląd ziemią,

a zbiorowisko wód nazwał morzem".

Ziemia, nowa Gaja, przyjmowała kształt.
Trzy tysiące lat dzieliło Hezjoda od czasu, gdy rozkwitła
cywilizacja sumeryjska; i jest rzeczą oczywistą, że przez te
tysiąclecia starożytne ludy, włącznie z autorami czy kompilatorami
Księgi Genesis, przyjęły sumeryjską kosmogonię. Nazywana dzisiaj
"mitem", "legendą" czy "wierzeniami
religijnymi", w minionych tysiącleciach była to nauka – wiedza, jak zapewniali Sumerowie, przekazana przez Anunnaki.
Według tej starożytnej wiedzy Ziemia nie była oryginalnym ciałem
niebieskim Układu Słonecznego. Była częścią odciętą od planety zwanej
wtedy Tiamat, "która zrodziła ich wszystkich".
Niebiańska Bitwa, która doprowadziła do stworzenia Ziemi,
wydarzyła się kilkaset milionów lat po powstaniu planet Układu
Słonecznego. Ziemia, jako połowa Tiamat, zachowała dużą część wody, z
której Tiamat, "wodnisty potwór", słynęła.
Gdy Ziemia stała się niezależną planetą i przybrała kształt kuli,
podyktowany prawami ciążenia, wody zebrały się w olbrzymim wydrążeniu
po oderwanej stronie, suchy ląd zaś ukazał się po drugiej stronie
planety.
W to właśnie, mówiąc w skrócie, starożytni mocno
wierzyli. Co ma d powiedzenia na ten temat współczesna nauka?
Teorie dotyczące powstawania planet utrzymują, że rozpoczęły one
swoje istnienie jako krzepnące kłęby materii, wydzielające się z
gazowego dysku, jaki rozprzestrzeniał się ze Słońca. Gdy ostygły,
cięższa materia – żelazo w przypadku Ziemi – spłynęła do
środka, tworząc wewnętrzne jądro stałe. Mniej stałe, plastyczne czy
nawet płynne jądro zewnętrzne otoczyło wewnętrzne; w przypadku Ziemi
uważa się, że jest to żelazo w stanie ciekłym. Poruszające się w
otaczającej je ruchomej masie jądro wewnętrzne działając jak prądnica
wytwarza pole magnetyczne planety. Wokół jądra stałego i
płynnego skały i minerały tworzą płaszcz; ocenia się, że na Ziemi ma
on grubość 2900 km. Podczas gdy roztopiona materia i temperatura
jądra planety (około 6600°C w środku Ziemi) oddziałuje na płaszcz
aż do jego wierzchnich warstw, mniej więcej 600 zewnętrznych
kilometrów tego płaszcza (na Ziemi) tworzy to, co widzimy na
powierzchni – wystygłą skorupę.
Procesy, które formują przez miliardy lat kulisty glob – siły ciążenia i obrót planety wokół własnej osi – nie pozostają bez wpływu na układ warstw. Wewnętrzne jądro stałe,
plastyczne czy płynne jądro zewnętrzne, gruby wewnętrzny płaszcz
krzemianów, górny płaszcz skalny i wierzchnia skorupa
powinny tworzyć strukturę uporządkowanych warstw, przypominającą
budowę cebuli. W przypadku globu zwanego Ziemią (il. 35) to się
sprawdza – lecz tylko do pewnego stopnia; główne
anomalie występują w górnej warstwie, w litosferze Ziemi.


Il. 35.
Od czasu podjęcia szeroko zakrojonych badań Księżyca i Marsa w
latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych geofizycy stanęli przed
zagadką cienkości skorupy ziemskiej. Skorupa Księżyca i Marsa zajmuje
10% masy tych ciał niebieskich, litosferę Ziemi natomiast tworzy
mniej niż pół procentu jej masy stałej. W roku 1988 geofizycy
z Caltech i Uniwersytetu Illinois pod kierownictwem Dona Andersom
ogłosili na spotkaniu Amerykańskiego Towarzystwa Geologicznego w
Denver w Kolorado, że odnaleźli "brakującą skorupę".
Analizując fale sejsmiczne przy trzęsieniach ziemi, doszli do
wniosku, że materia tworząca litosferę przemieściła się w głąb i
zalega jakieś 400 km pod powierzchnią. Według oceny tych naukowców,
na tej głębokości znajduje się dość materii krustalnej, żeby
zwiększyć grubość skorupy ziemskiej dziesięciokrotnie. Ale nawet
skorupa o takiej grubości obejmowałaby nie więcej niż 4% masy stałej – wciąż zaledwie połowę tego, co wydaje się normą (sądząc po
Księżycu i Marsie); nadal brakowałoby połowy ziemskiej litosfery,
nawet gdyby wnioski tych naukowców okazały się słuszne. Ich
teoria pozostawia bez odpowiedzi pytanie, jaka siła spowodowała
"zanurkowanie" – używając słów raportu – materii krustalnej, która jest lżejsza od materii płaszcza,
setki kilometrów w głąb Ziemi. Sugestia tych naukowców
jest następująca: materia krustalna leżąca tak głęboko składa się z
"wielkich płyt litosfery", które "zanurkowały
do wnętrza Ziemi" w miejscach spękań skorupy ziemskiej. Ale
jaka siła połamała skorupę na takie "wielkie płyty"?
Inną anomalią skorupy ziemskiej jest jej niejednolitość. W
częściach, które nazywamy "kontynentami", jej
grubość waha się od 20 do przeszło 70 km, ale w miejscach zajętych
przez oceany litosfera ma tylko 5,5 do 6 km grubości. Podczas gdy
średnie wzniesienie kontynentów nad poziom morza wynosi około
700 m, przeciętna głębokość oceanów przekracza 3800 m. Oznacza
to, że znacznie grubsza litosfera kontynentalna sięga o wiele dalej w
głąb płaszcza, natomiast litosfera oceaniczna jest zaledwie cienką
warstwą stałej materii i osadów (il. 36).


Il. 36.
Są jeszcze inne różnice w skorupie ziemskiej między
kontynentami a miejscami zajętymi przez oceany. Budowa litosfery
kontynentalnej, złożonej w dużej części ze skał granitowych, jest
stosunkowo lekka w porównaniu ze strukturą płaszcza: średnia
gęstość kontynentów wynosi 2,7-2,8 grama na centymetr
sześcienny, podczas gdy ta sama relacja w przypadku płaszcza wyraża
się liczbą 3,3. Litosfera oceaniczna jest cięższa i mocniej skupiona
niż kontynentalna; jej przeciętna gęstość wynosi 3,0-3,1 grama na
centymetr sześcienny, w czym jest bardziej podobna do płaszcza;
tworzą ją bazalty i inne skały o dużej gęstości. Warto zauważyć, że
"brakująca skorupa", co do której wyżej wymienieni
naukowcy zasugerowali, że zanurkowała w głąb płaszcza, jest w swej
budowie zbliżona do litosfery oceanicznej, a nie do kontynentalnej.
Zarysowuje to jeszcze jedną istotną różnicę między tymi
częściami litosfery. Kontynentalna jest nie tylko lżejsza i grubsza,
jest także znacznie starsza niż oceaniczna. Przed końcem lat
siedemdziesiątych naukowcy doszli do zgodnego wniosku, że większa
część dzisiejszej powierzchni kontynentów uformowała się
jakieś 2,8 mld lat temu. Dowody na to, że litosfera kontynentalna w
tamtym czasie miała mniej więcej tę samą grubość co dzisiejsza,
znaleziono na wszystkich kontynentach, w pokładzie zwanym przez
geologów Tarczą Archaiczną. Skały krustalne znalezione w tych
miejscach okazały się jednak starsze; ich wiek oceniono na 3,8 mld
lat. W roku 1983 geolodzy z Australijskiego Instytutu Narodowego
znaleźli w Australii zachodniej skalne szczątki litosfery
kontynentalnej, której wiek określono na 4,1-4,2 mld lat. W
1989 roku analiza próbek skalnych, zebranych kilka lat
wcześniej w Kanadzie północnej (przez badaczy z Uniwersytetu
Waszyngtona w St. Louis i z Kanadyjskiego Państwowego Instytutu
Geologicznego), przeprowadzona nowymi, ulepszonymi metodami,
pozwoliła ustalić wiek tych skał na 3,96 mld lat. Samuel Bowering z
Uniwersytetu Waszyngtona stwierdził w raporcie, że na tamtym terenie
można znaleźć skały liczące 4,1 mld lat.
Naukowcy wciąż są w kłopocie, gdy próbują wyjaśnić lukę
około 500 mln lat, jaka istnieje między wiekiem Ziemi (4,6 mld lat,
no co wskazują fragmenty meteorów znalezione w Kraterze
Meteorów w Arizonie) a wiekiem najstarszych skał, jakie dotąd
znaleziono. Lecz bez względu na to, czym się to tłumaczy,
bezdyskusyjny pozostaje fakt, że ziemska litosfera kontynentalna
liczy 4 miliardy lat. Z drugiej strony żadna zbadana część litosfery
oceanicznej nie jest starsza niż 200 milionów lat. Jest to
ogromna różnica, jakiej żadne rozważania na temat wypiętrzania
się 1 zapadania kontynentów, powstawania i znikania mórz
nie mogą wyjaśnić. Ktoś porównał skorupę ziemską do skórki
jabłka. Tam, gdzie są oceany, »skórka" jest świeża – proporcjonalnie "wczoraj zrodzona". Tam, gdzie
oceany były tylko na początku, "skórka" i spora
część samego "jabłka" zostały zdarte.
Różnice między litosferą kontynentalną a oceaniczną musiały
być większe we wcześniejszych czasach, jako że litosfera
kontynentalna ulega ustawicznej erozji, powodowanej siłami natury, a
duża część rozproszone w ten sposób materii trafia do oceanów,
przez co grubość litosfery oceanicznej wzrasta. Co więcej, litosfera
oceaniczna bezustannie zwiększa swoją masę dzięki erupcjom
roztopionych skał bazaltowych i krzemianów, które
wypływają z płaszcza przez szczeliny w dnie morskim. Proces ten,
który wciąż dodaje nową warstwę, przebiega od 200 mln lat,
nadając litosferze oceanicznej obecną formę. Co było na dnie mórz
przedtem? Czy nie było tam żadnej litosfery, tylko otwarta "rana"
w powierzchni Ziemi? I czy nieustanny proces formowania się litosfery
oceanicznej jest czymś pokrewnym gojeniu się ran – procesowi
tamowania krwi przez organizm w przypadku uszkodzenia skóry?
Czy Gaja – żyjąca planeta – próbuje leczyć
swoje rany?
Najbardziej widocznym miejscem takiego "zranienia"
powierzchni Ziemi jest Ocean Spokojny. Podczas gdy skorupa ziemska w
swych częściach oceanicznych wydrążona jest przeciętnie na głębokość
4 km, na Pacyfiku wklęsłość skorupy dochodzi obecnie w pewnych
punktach do 11 km. Gdy byśmy mogli usunąć z dna Oceanu Spokojnego
warstwy naniesione tam przez ostatnie 200 mln lat, doszlibyśmy do
głębokości jakichś 19 km od poziomu morza. Jest to spory dół...
Jak bardzo był głęboki, zanim materia krustalna zaczęła go wypełniać
w czasie minionych 200 mln lat – jak duża była ta "rana"
500 mln lat temu, miliard lat temu, 4 mld lat temu? Nie sposób
nawet zgadywać, można tylko powiedzieć, że dół ten był
znacznie głębszy.
Można z całą pewnością powiedzieć, że to wydrążenie było
rozleglejsze, czyli dotyczyło większej części powierzchni planety.
Ocean Spokojny zajmuje obecnie około jednej trzeciej powierzchni
Ziemi; ale (sądząc tylko po zmianach, jakie zaszły w czasie 200 mln
lat) wiadomo, że się cofnął. Powodem tego skurczenia jest fakt, że
kontynenty po jego obu stronach – obie Ameryki na wschodzie,
Azja i Australia na zachodzie – zbliżają się do siebie,
napierają na Pacyfik powoli, lecz nieustępliwie, zmniejszając jego
rozmiar centymetr po centymetrze każdego roku.
Naukowe wyjaśnienie tego procesu znane jest jako teoria Płyty
Tektonicznej. Teorię tę rozwinięto, podobnie jak w przypadku teorii
Układu Słonecznego, w konsekwencji odrzucenia pojęć o stałym i
niezmiennym charakterze warunków panujących na planecie, a
także uznania katastrof, zmian, a nawet ewolucji za czynniki
kształtujące nie tylko florę i faunę, lecz także globy, które
rozwijają się jako "żyjące" organizmy – rosną i
kurczą się, rozkwitają i cierpią, a nawet rodzą się i umierają.
Uznanym powszechnie inicjatorem nauki o płycie tektonicznej jest
Alfred Wegener, meteorolog niemiecki, który opublikował w 1915
roku książkę Die Entstehung der Kontinente und Ozeane, wytyczającą
nowy kierunek myślenia. Jak inni przed nim, za punkt startowy swoich
rozważań obrał wyraźne "dopasowanie" konturów
kontynentów po obu stronach południowego Atlantyku. Przed
Wegenerem przyjętym wyjaśnieniem tego faktu była idea znikania – przez pogrążanie się – kontynentów, czyli zarysów
lądu: uważano, że kontynenty były zawsze na swoim miejscu, ale ich
trzon zapadał się pod wodę, co w efekcie stworzyło wrażenie ich
rozdzielenia. Zbierając dostępne dane na temat flory i fauny wraz z
obfitym, "pasującym" materiałem geologicznym po obu
stronach Atlantyku, Wegener wystąpił z teorią superkontynentu
(Pangea) – jednolitej, olbrzymiej masy lądu, do której
mógł dopasować wszystkie obecne kontynenty jak części
układanki puzzle. Pangea, która pokrywała około połowy
globu – sugerował Wegener – otoczona była pierwotnym
Oceanem Spokojnym. Unosząc się wśród wód jak kra
lodowa, przechodziła procesy pękania i powtórnego zrastania aż
do czasu ostatecznego rozpadu na kawałki w erze mezozoicznej, epoce
geologicznej, która zaczęła się 225 mln lat temu i trwała 160
mln lat. Te kawałki zaczęły stopniowo dryfować w przeciwnych
kierunkach. Antarktyda, Australia, Indie i Afryka zaczęły się
rozdzielać (il. 37a). Następnie, gdy Ameryka Północna zaczęła
się odsuwać od Europy, rozdzieliły się Afryka i Ameryka Południowa
(il. 37b), Indie zaś ruszyły w kierunku Azji (il. 37c). W ten sposób
kontynenty przemieszczały się, tworząc w końcu układ, jaki znamy dziś
(il. 37d).


Il. 37.
Rozdzieleniu się Pangei na kilka kontynentów towarzyszyło
otwieranie się i zamykanie zbiorników wodnych między
rozłączającymi się masami lądu. Z czasem pojedynczy "Panocean"
(jeśli wolno mi ukuć ten termin) także podzielił się na szereg
połączonych oceanów i zamkniętych mórz (takich jak
Morze Śródziemne, Czarne i Kaspijskie), główne zaś
zbiorniki wodne, jak Atlantyk i Ocean Indyjski, przybrały obecny
kształt. Wszystkie te zbiorniki wodne były "kawałkami"
pierwotnego "Panoceanu", którego pozostałością
jest Ocean Spokojny.
Pogląd Wegenera, że kontynenty to "kawałki popękanej kry
lodowej", przemieszczające się na wierzchu niestałej
powierzchni Ziemi, został na ogół przyjęty z lekceważeniem,
nawet drwiną, przez geologów i paleontologów tamtego
czasu. Musiało minąć pół wieku, zanim ideę dryfu
kontynentalnego wpuszczono na pokoje nauki. Zmianie postawy w tym
względzie dopomogły badania dna oceanów, zaczęte w latach
sześćdziesiątych; ujawniono wtedy takie fakty geologiczne, jak
Grzbiet Śródatlantycki, który, jak się przypuszcza,
powstał na skutek wypływu roztopionej skały (magmy) z wnętrza Ziemi.
Magma, w przypadku Atlantyku wydobywająca się przez szczelinę
przecinającą ocean prawie na całej długości, skrzepła uformowała
grzbiet bazaltowy. Potem jednak, na skutek kolejnych erupcji, stare
ściany grzbietu zostały rozepchnięte na boki naporem wypływającej
magmy. Istotnego postępu w badaniach dna oceanów dokonano
dzięki statkowi Seasat, wystrzelonemu w czerwcu 1978 satelicie
oceanograficznemu, który krążył po orbicie ziemskiej przez
trzy miesiące. Dane, jakie zebrał ten aparat, posłużyły do
sporządzenia map dna oceanów, z uwzględnieniem grzbietów,
szczelin, gór i wulkanów podmorskich oraz stref
załamania. Odkrycie, że za każdym razem, gdy magma wypływała i
krzepła układała się zgodnie z kierunkiem sił pola magnetycznego
Ziemi – przy czym stwierdzono, że szeregi takich zorientowanych
magnetycznie linii są niemal równoległe – wykorzystano
jako miernik czasu tych wypływów oraz mapę wskazującą kierunek
nieustającej ekspansji dna oceanu. Rozprzestrzenianie się dna
Atlantyku było głównym czynnikiem rozejścia się Afryki i
Ameryki Południowej i stworzenia Oceanu Atlantyckiego (w miarę jak te
kontynenty oddalały się od siebie).
Uważa się, że inne siły, takie jak pole grawitacyjne Księżyca,
ruch wirowy Ziemi, a nawet ruchy leżącego niżej płaszcza, też się
przyczyniły do podziału litosfery kontynentalnej i przemieszczenia
kontynentów. Siły te oczywiście działały także w strefie
Pacyfiku. Ocean Spokojny ujawnił nawet więcej śródoceanicznych
grzbietów, szczelin, podwodnych wulkanów i innych cech
rzeźby dna morskiego niż zaobserwowano w przypadku czynników
ekspansji Atlantyku. Dlaczego w takim razie, jak wskazują na to
wszelkie dowody, lądy po obu stronach Pacyfiku nie oddalają się od
siebie (jak kontynenty atlantyckie), lecz raczej do siebie zbliżają,
powoli, lecz systematycznie i pewnie, nieustannie zmniejszając
rozmiar Oceanu Spokojnego?
Wyjaśnienie znajdujemy w skojarzonej z teorią dryfu
kontynentalnego koncepcji Płyty Tektonicznej. Zakłada się, że
kontynenty spoczywają na gigantycznych ruchomych "płytach"
skorupy ziemskiej, na których leżą też oceany. Gdy kontynenty
dryfują, gdy oceany rozszerzają się (jak Atlantyk) lub kurczą (jak
Pacyfik), przyczyną tych zjawisk są ruchy płyt leżących pod spodem.
Naukowcy rozpoznają obecnie sześć głównych płyt (niektóre
z nich dzielone są na mniejsze): Pacyficzną, Amerykańską,
Euroazjatycką, Afrykańską, Indoaustralijską i Antarktyczną (il. 38).
Rozprzestrzeniające się dno Atlantyku wciąż oddala Ameryki od Europy
i Afryki centymetr po centymetrze. Towarzyszące temu kurczenie się
Oceanu Spokojnego uznawane jest teraz za rezultat obniżenia się płyty
Pacyfiku i jej wsuwania pod płytę Amerykańską. Jest to główna
przyczyna przesunięć skorupy i trzęsień ziemi na całej długości
wybrzeża Pacyfiku, jak również spiętrzenia łańcuchów
górskich wzdłuż tego wybrzeża. Zderzenie płyty Indyjskiej z
Euroazjatycką wypiętrzyło swego czasu Himalaje i stopiło subkontynent
indyjski z Azją. W roku 1985 naukowcy z Uniwersytetu Cornella odkryli
"geologiczny szew", miejsce, gdzie część zachodniej płyty
Afrykańskiej pozostała przywiązana do płyty Amerykańskiej, gdy te
dwie rozdzielały się jakieś 50 mln lat temu, co "obdarowało"
Amerykę Północną Florydą i południową Georgią.


Il. 38.
Z pewnymi modyfikacjami prawie wszyscy naukowcy akceptują dziś
hipotezę Wegenera, że na Ziemi istniała pierwotnie jednolita masa
lądu, otoczona zewsząd oceanem. Mimo (geologicznie) młodego wieku
(200 mln lat) obecnego dna morskiego, uczeni uznają, że na Ziemi
istniał pierwotny ocean, którego ślady można znaleźć nie na
świeżo odkrytych głębokościach oceanów, lecz na kontynentach.
Strefa Tarczy Archaicznej, w której najmłodsze skały mają 2,8
mld lat, dzieli się na dwie strefy: pas zielonych skał zasadowych
oraz pas granitów i gnejsów. W marcu 1977 roku Stephen
Moorbath napisał w "Scientific American" (Najstarsze
skały i rozwój kontynentów), że według geologów
"pas zielonych skał zasadowych powstał w warunkach
paleozoicznego środowiska oceanicznego i że tereny granitowo-gnejsowe
mogą być pozostałością pierwotnych oceanów".
Porozrzucane na dużej przestrzeni zapisy skalne, znajdowane
praktycznie na wszystkich kontynentach, wskazują na styczność tych
skał z wodą oceanu przy okres dłuższy niż 3 mld lat; w niektórych
miejscach, takich, jak Zimbabwe w Afryce południowej, znaleziono
pokłady skał osadowych, które narosły w wielkich zbiornikach
wodnych jakieś 3,5 mld lat temu. Ulepszone ostatnio metody naukowego
datowania pozwoliły dokładniej określić wiek pasów Tarczy
Archaicznej – tych, które zawierają skały osadzające się
w pierwotnych oceanach; we wrześniu 1983 specjalne wydanie
"Scientific American" ("Dynamiczna Ziemia")
podało liczbę 3,8 mld lat.

Jak długo trwał dryf kontynentalny? Czy istniała Pangea?
Stephen Moorbath we wspomnianym studium przedstawił wniosek, że
proces rozłamywania się kontynentów zaczął się około 600 mln
lat temu. "Przedtem mógł istnieć tylko jeden gigantyczny
superkontynent, znany jako Pangea, lub być może dwa superkontynenty:
Laurasia na północy i Gondwam na południu:" Inni
naukowcy, posługując się metodami symulacji komputerowej, sugerują,
że 550 mln lat temu masy lądu, które formowały Pangeę czy jej
dwie połączone części, były nie mniej odrębne niż są dzisiaj i że
jakiś tektoniczny proces podziału litosfery przebiega co najmniej od
około 4 mld lat. Zagadnienie, czy masy suchego lądu były najpierw
pojedynczym superkontynentem, czy oddzielnymi płytami, które
potem się połączyły, czy superocean otaczał jedną masę stałego lądu,
czy istniało najpierw kilka zbiorników wodnych między kilkoma
kontynentami, zabrzmiało w pytaniu Moorbatha jak kwestia jajka i
kury: "Co było pierwsze, kontynenty czy oceany?"
A zatem współczesna nauka potwierdza poglądy naukowe
wyrażone w starożytnych tekstach, lecz nie może tak dalece przeniknąć
przeszłości, żeby wypowiedzieć się na temat kolejności lądy/oceany.
Jeśli każde współczesne odkrycie naukowe wydaje się
potwierdzać ten czy inny aspekt starożytnej wiedzy, dlaczego nie
przyjąć odpowiedzi starożytnych i w tym przypadku? Mówili oni,
że wody zakrywały powierzchnię Ziemi, a trzeciego "dnia",
czyli w trzeciej fazie "zebrały się" po jednej stronie
Ziemi, aby ukazał się suchy ląd. Czy odsłonięty suchy ląd składał się
z oddzielnych kontynentów, czy z jednego superkontynentu,
Pangei? Choć nie ma to naprawdę tak wielkiego znaczenia, jeśli chodzi
o potwierdzenie starożytnej wiedzy, warto zauważyć, że greckie
poglądy na Ziemię, mimo że prowadziły do idei jej płaskości raczej, a
nie kulistości, stwarzały wyobrażenie masy lądu na solidnym
fundamencie, otoczonej zewsząd wodą. Pogląd ten musiał opierać się na
wcześniejszej i dokładniejszej wiedzy, podobnie jak większość
greckiej nauki. Widzimy, że Stary Testament wielokrotnie wzmiankuje o
"posadach" Ziemi, a w wersetach sławiących Stwórcę
przekazuje wiedzę z wcześniejszych czasów co do jej kształtu:
"Pańska jest ziemia i to, co ją napełnia,

Świat i ci, którzy na nim mieszkają.

On bowiem założył ją na morzach

I utwierdził ją na wodach"

(Ps. 24, 1-2).
Obok terminu Eretz, który znaczy zarówno
planeta "Ziemia", jak i "ziemia, grunt",
narracja Genesis posługuje się terminem yabaszah – dosłownie "wyschnięta masa lądu" – gdy
stwierdza, że "wody zebrały się na jedno miejsce", aby
odsłonić Yabaszah. Inny termin, Tebel, jest często
stosowany w całym Starym Testamencie na oznaczenie tej części Ziemi,
która jest zamieszkana, orna i użyteczna dla ludzi (także jako
źródło kopalin). Termin tebel – tłumaczony zwykle
albo jako "ziemia", albo jako "świat" używany
jest na ogół na określenie obszaru Ziemi w odróżnieniu
od jej terenów wodnych; "posady" tebel
znajdowały się w bezpośrednim sąsiedztwie mórz. Najlepiej
wyraża to Pieśń Dawida (II Sam. 22, 16 i Ps. 18, 16):
"I zagrzmiał Pan na niebiosach,

Najwyższy wydał głos swój.

Wypuścił strzały swe, posłał je daleko;

Uderzył piorunem i wprawił ich w zamęt.

Ukazało się dno morza

I odsłoniły się posady tebel".

Wiedząc to, co wiemy dzisiaj o "posadach Ziemi",
widzimy, że słowo Tebel wyraźnie komunikuje koncepcję
kontynentów – płyt tektonicznych – położonych
wśród wód. Przejmujące jest odkrycie, że najnowsze
teorii geofizyczne są echem psalmu sprzed 3000 lat!
W opowieści Genesis powiedziane jest wyraźnie, że wody
"zebrały się" po jednej stronie Ziemi, tak że suchy ląd
mógł się wyłonić; wynika z tego, że istniało wydrążenie, w
którym wody mogły się zebrać. Takie wydrążenie, zajmujące
około połowy powierzchni planety, wciąż tam istnieje, skurczone i
zmniejszone, w kształcie Oceanu Spokojnego.
Dlaczego świadectwa krustalne, jakie się znajduje, nie są starsze
niż 4 mld lat, skoro wiek Ziemi i Układu Słonecznego ocenia się na
4,6 mld 1at? Na pierwszej Konferencji o Pochodzeniu Życia, która
odbyła się w Princton w stanie New Jersey w 1967 roku pod auspicjami
NASA i Smithonian Institution, zajmowano się tym problemem
szczegółowo. Jedyna hipoteza, jaką uczeni uczestnicy
konferencji zdecydowali się postawić, była taka, że w czasie, gdy
formowały się najstarsze próbki skalne, jakie znaleziono,
Ziemia doświadczyła "kataklizmu". W dyskusji na temat
pochodzenia atmosfery ziemskiej osiągnięto porozumienie, twierdząc,
że nie powstała ona w rezultacie "ciągłego procesu odgazowania"
dzięki aktywności wulkanicznej, lecz wskutek (używając słów
Raymonda Sievera z Uniwersytetu Harvarda) "raczej wczesnego i
raczej potężnego aktu odgazowania [...], wielkiego wyziewu gazów,
jakie charakteryzują dzisiaj atmosferę ziemską i złoża osadowe".
Oceniono, że ten "wielki wyziew" wydarzył się w tym samym
czasie, co katastrofa udokumentowana najstarszymi skałami na Ziemi.
Staje się zatem oczywiste, że w swych ustaleniach specyficznych
procesów geologicznych – rozłamania się skorupy
ziemskiej, wędrówki płyt tektonicznych, różnic między
litosferą kontynentalną a oceaniczną, wyłonienia" się Pangei
spod wody, pierwotnego ułożenia praoceanu – wnioski
współczesnej nauki potwierdzają wiedzę starożytną. Wnioski te
doprowadziły też naukowców wszystkich dziedzin do uznania
kataklizmu, który wydarzył się około 4 mld lat temu – około pół miliarda lat po powstaniu Ziemi jako części Układu
Słonecznego – za jedyne wyjaśnienie sposobu, w jaki lądy,
oceany i atmosfera mogły ewoluować na Ziemi.
Czym był ten kataklizm? Ludzkość otrzymała sumeryjską odpowiedź
sprzed sześciu tysięcy lat: była to Niebiańska Bitwa między
Nibiru/Mardukiem a Tiamat.
W kosmogonii sumeryjskiej planety były przedstawiane jako
niebiańscy bogowie, męscy i żeńscy, których stworzenie
porównywano do urodzin i których istnienie miało
charakter życia. W tekście Enuma elisz Tiamat jest opisywana
jako istota żeńska, matka, która zrodziła zastęp jedenastu
satelitów, swoją "hordę", prowadzoną przez Kingu,
"którego wyniosła". Gdy Nibitu/Marduk i jego horda
zbliżali się do niej, Tiamat "w furii krzyczała głośno, jej
nogi trzęsły się do korzeni [...], przeciw napastnikowi raz za razem
rzucała uroki". Kiedy "Pan rozpostarł swoją sieć, by ją
pochwycić, i rozpętał Zły Wiatr, ciskając go jej w twarz, Tiamat
otworzyła usta, by go pożreć"; ale wtedy inne "wiatry"
Nibiru/Marduka "spadły na jej brzuch" i "rozdęły
jej ciało". "Idź i przerwij życie Tiamat", taki
rozkaz otrzymał Najeźdźca od planet zewnętrznych; wykonał go
"przedzierając jej wnętrzności, rozszczepiając jej serce [...].
Ujarzmiwszy ją w ten sposób, uśmierzył jej oddech życia".
Przez długi czas postrzeganie planet, a szczególnie Tiamat,
jako istot żyjących, które mogły się rodzić i umierać, uważano
za prymitywne, pogańskie rojenie i dlatego odrzucano. Jednakże
badania układu planetarnego w ostatnich dekadach empirycznie
odsłoniły światy, wobec których słowo "żywy"
stosuje się na każdym kroku. To, że sama Ziemia jest żyjącą planetą,
dobitnie wyraził w swej Hipotezie Gaja James E. Lovelock w latach
siedemdziesiątych (Gaia – A New Look at Life on Earth) i
zupełnie niedawno poparł z całą mocą w The Ages of Gaia: A
Biography of Our Living Earth. Jest to hipoteza, ujmująca Ziemię
i ewoluujące na niej życie jako jeden organizm; Ziemia nie jest
zaledwie bryłą martwej materii, na jakiej istnieje życie; jest
złożonym w swej jedności i spójności ciałem, żyjącym w swej
całej masie i powierzchni, swych oceanach i atmosferze, we florze i
faunie, które utrzymuje i które z kolei utrzymują
Ziemię. "Największym żywym organizmem na Ziemi – napisał
Lovelock – jest sama Ziemia". Dodał, że mówiąc to,
wskrzesza starożytną "koncepcję Matki Ziemi, czyli Gai, jak
dawno temu nazywali ją Grecy".
Lecz tak naprawdę wrócił w czasy Sumerów, do ich starożytnej wiedzy o planecie,
która została rozszczepiona.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza