ďťż
Lemur zaprasza
/ / 2. Doścignięci przez rzeczywistość: Historia doktryn z dziedziny fizyki „Często przepowiadano koniec fizyki. Chyba najbardziej błędną prognozę wydał pod koniec XIX wieku nauczyciel [Phillip von Jolly (przyp. tłum.).] Maxa Plancka. Odradzał swojemu najlepszemu studentowi zajmowanie się fizyką, ponieważ jego zdaniem pozostało zaledwie kilka problemów, nie pasujących do istniejących teorii, ale i z nimi naukowcy wkrótce sobie poradzą". Ernst Peter Fischer, historyk nauki Newton inicjuje rewolucję „Jawię się sobie niczym chłopiec, który bawi się nad brzegiem oceanu, zadowolony, że niekiedy znajdzie gładki krzemień albo wyjątkowo piękną muszlę, choć przed jego oczami rozciąga się niezbadany olbrzymi ocean prawdy". Autorem tych słów jest słynny angielski uczony Isaac Newton (1643-1727), twórca klasycznej fizyki teoretycznej, którego nazwisko wymienia się dziś jednym tchem z nazwiskami uczonych tej miary co Max Planck lub Albert Einstein. Bez rewolucyjnych teorii Newtona nie byłoby nowoczesnej fizyki jądrowej, a jego nazwisko do dziś wymawiane jest przez wielu uczonych z głębokim szacunkiem. Newton był człowiekiem nieprawdopodobnie żądnym wiedzy. Fascynowały go przede wszystkim rozważania nad naturą światła, którym poświęcił znaczną część swoich badań. Często przesiadywał w laboratorium aż do świtu, zatopiony w szkicach i obliczeniach. Pewnego dnia Newton wpadł na pomysł, aby promienie białego światła przepuścić przez pryzmat i skierować na przeciwległą ścianę. Bezzwłocznie przeszedł do czynów i wnet, ku jego ogromnemu zdziwieniu, na ścianie pojawiło się wiele najrozmaitszych kolorów, które po przejściu przez drugi, odwrotnie ustawiony pryzmat ponownie zmieniły się w biały promień. Na podstawie tej obserwacji, która pozwoliła mu przyjąć, że białe światło składa się z niezliczonych barwnych komponentów, Newton sformułował teorię widma światła. Przeczyła ona dotychczasowym poglądom, według których barwy to „mieszanina światła i ciemności" inaczej mówiąc „zanieczyszczenia białego światła substancjami materialnymi". Dziesięć rozpraw krytycznych Optyczne prace Newtona nie zostały przyjęte z zachwytem. Już w 1672 roku, po pierwszej publikacji związanej z odkryciem, zniechęcony powiedział Henry'emu Oldenburgowi, sekretarzowi Towarzystwa Królewskiego: „Myślałem o napisaniu innego traktatu o barwach, aby przedłożyć ją w czasie któregoś z pańskich spotkań. Ale wbrew własnym chęciom nie chwycę za pióro dla tej sprawy". Nie była to bezpodstawna decyzja. Przez kolejne lata, w „Philosophical Transactions", organie Royal Society, ukazało się bowiem aż dziesięć traktatów krytycznych autorstwa oburzonych specjalistów. Zgodnym chórem sprzeciwiali się oni teoriom Newtona. Zdaniem Caspera Hakfoorta z Uniwersytetu Twente (Holandia), współczesnego badacza i znawcy dzieła i życia Newtona, jest to dowód kontrowersyjnego. o ile nie rewolucyjnego charakteru zapatrywań angielskiego naukowca: „Gdybyśmy mogli postawić się w sytuacji kompetentnego badacza z 1672 roku, który miał ocenić rozprawę Newtona, to zapewne doznalibyśmy uczucia takiego samego rozdrażnienia i zakłopotania jak ówcześni renomowani akademicy [...]. Oto spotkali młodego, nieznanego uczonego z Cambridge, który dysponując zaledwie kilkoma opisanymi w zarysie eksperymentami obalił uznawaną od dawna teorię zmiany barw". W 1704 roku Newton przedstawił nową, poprawioną. uzupełnioną i poszerzoną wersję badań optycznych, choć podstawowe tezy pozostały nie zmienione. Opatrzył ją tytułem Optics or a Treatise of the Reflections, Refractions, Inflections and Colours of Light (Optyka albo Rozprawa o odbiciach, refrakcjach, załamywaniach się i barwach światła). Do grona jej krytyków należał także słynny poeta Johann Wolfgang Goethe (1749-1832), który w swojej Nauce o barwach (zaliczanej zresztą do najsłabszych dzieł mistrza) nie mógł się powstrzymać przed złośliwym skotnentowaniem idei Newtona. Bez wątpienia Newtonowska praca z dziedziny optyki nie jest pozbawiona słabszych punktów, które Goethemu udało się zauważyć. Mimo to jego krytyka była zasadniczo błędna, choć rozmaici autorzy wskazują, że obaj wyszli ze skrajnie odmiennych założeń i nigdy nie odnaleźliby wspólnej płaszczyzny logicznej. W jednej sprawie Newton naprawdę się mylił: jego zdaniem światło składało się z cząsteczek, tak zwanych korpuskuł świetlnych, a jak wiemy, światło porusza się zgodnie z zasadą ruchu falowego. Farsa z eterem Korpuskularna teoria światła przetrwałaby, gdyby następne dziesięciolecia nie przyniosły obserwacji, które pozwoliły ją obalić. Około 1800 roku brytyjski fizyk Thomas Young (1773-1828) rozprawił się z nią definitywnie: on i jego następcy udowodnili doświadczalnie, że światło to fale. W ten sposób zwrócili honor Holendrowi Christiaanowi Huygensowi (1629-1695), który reprezentował taki sam pogląd, ale nie znalazł wystarczającego posłuchu. Wkrótce po odkryciu falowego charakteru światła fizycy zaczęli szukać substancji odpowiedzialnej za przenoszenie jego drgań. Chcąc naukowo wyjaśnić naturę tego ruchu, sięgnęli po teorię „kosmicznego eteru". Ówcześni fizycy definiowali eter jako nieskończenie swobodne medium, które przenika wszystkie substancje i wypełnia cały Wszechświat. W ten sposób uczeni uratowali swój mechanistyczny obraz świata, który bez eteru nie miałby racji bytu. Logiczną konsekwencją było wprowadzenie do bibliotek uniwersyteckich prac o eterze. Stały się one lekturą obowiązkową, choć istnienia tego medium nie dało się udowodnić doświadczalnie. Publicysta naukowy William C. Vergara: „Odkrycie i zniknięcie kosmicznego względnie świetlnego eteru jest doskonałym przykładem naukowej hipotezy. Służy ona wyjaśnianiu procesów, których nie można wytłumaczyć innym sposobem. Obowiązuje jednak dopóty, dopóki nie pojawi się mądry człowiek, który się z nią rozprawi i zastąpi nowymi poglądami". Einstein wytycza nowe ścieżki To Albert Einstein (1879-1955), geniusz naszego stulecia, dzięki swoim dalekosiężnym odkryciom z początku XX wieku ostatecznie obalił teorię eteru. Młody urzędnik, który w owym czasie pracował w Szwajcarskim Urzędzie Patentowym w Bernie, opublikował w 1905 roku Szczególną teorię względności w ramach artykułu zamieszczonego w czasopiśmie „Annalen der Physik". Kilka lat później sformułował swoje słynne równanie E=mc2, a w 1915 roku ukazała się Ogólna teoria względności. Rzecz jasna natychmiast podniosły się głosy oburzenia i krytyki. Nowa wizja praw fizyki tak dalece przeciwstawiała się Newtonowskiemu, mechanistycznemu światopoglądowi, że jego rozważania dawało się zastosować jedynie jako szczególne przypadki innych praw. Mimo to środowisko fizyków musiało z czasem przyznać rację Einsteinowi i uznać ważność jego teorii. Decydujący punkt przemyśleń Einsteina to odejście od koncepcji czasu absolutnego. Jako pierwszy zastanawiał się, jak z punktu widzenia fizyki rozumieć pojęcie równoczesności. Dotychczas przyjmowano istnienie czasu absolutnego, które definiowało równoczesność w sposób uniwersalny. Einstein wypowiedział się jednak przeciwko tej koncepcji, ponieważ nie udało się jej udowodnić eksperymentalnie. Genialny badacz zdefiniował nowe, dające się fizycznie zmierzyć pojęcie równoczesności, rozumiane nie jako absolutne, lecz jako względnie zależne od układu odniesienia. W ten sposób Einstein wkroczył na te obszary abstrakcyjnego myślenia, do których nikt przed nim się nie zbliżył. W każdym razie historia nauki nie zna takiej osoby. W 1995 roku Hans-Joachim Ehlers, wydawca czasopisma „Raum und Zeit", opublikował list czytelnika, Gustava Luthera, który oskarżył Einsteina o plagiat. Opinię na temat zacytowanych niżej słów pozostawiam Państwu, ale sprawa na pewno warta jest dokładniejszych badań: „W archiwum miejskim w Marosvasaheły (obecnie Tigru Mures) w Siedmiogrodzie jedna z teczek na akta jest prawie pusta. Od 1911 roku brakuje w niej wielu rękopisów sporządzonych przez Boylaiów, ojca i syna (Farka Boylai, węgierski matematyk, i jego syn Johann Boylai, inżynier wojskowy i twórca pierwszych twierdzeń geometrii nieeuklidesowej). Według notatki zachowanej w teczce, rękopisy dotyczyły rozważań na temat względności, a wypożyczył je i nigdy nie oddał młody mężczyzna o nazwisku Einstein". Tyle relacja zarządcy archiwum, Ladislausa Frentziego, opublikowana w czasopiśmie „A Nap Fiai" (7-8/1971, str. 165). Co to znaczy „komplementarny"? Od czasów Younga wiadomo, że światło ma charakter falowy. W 1889 roku podczas spotkania Towarzystwa Niemieckich Przyrodników i Lekarzy w Heidelbergu słynny niemiecki fizyk Heinrich Hertz tymi słowami uspokajał kolegów: „Nie można w to wątpić; dla fizyków odrzucenie tego poglądu jest nie do pomyślenia. Mówiąc po ludzku, teoria falowa światła to pewnik". A mimo to teoria fotonowa Einsteina – za którą w 1921 roku otrzymał zresztą Nagrodę Nobla – bliższa była raczej poglądom Newtona niż Younga. Według Einsteina światło składa się z kwantów energii, tak zwanych fotonów. Powyższa hipoteza przysporzyła kłopotów wielu jego kolegom po fachu. Wszyscy odetchnęli, gdy Duńczyk Niels Bohr (1885-1962) znalazł wreszcie rozwiązanie dylematu, wprowadzając do świata pojęć fizycznych termin „komplementarny". „Jest to określenie – wyjaśnia Arnold Hildesheimer w znakomitym podręczniku Die Welt der ungewohnten Dimensionen (Świat niezwykłych wymiarów) – które powiada, że natura może dać różne odpowiedzi na te same pytania, w zależności od tego, w jaki sposób zada się jej pytanie. Rozmaite odpowiedzi nie są, zdaniem Bohra, sprzecznościami, lecz, przeciwnie, uzupełniają się i wspólnie opisują prawa rządzące przyrodą. Światło może funkcjonować jak korpuskuła lub jak fala, co zależy od eksperymentu, jaki przeprowadzasz. Nigdy jednak nie może działać jednocześnie jako jedno i drugie". Niedoceniona praca doktorska Zasada komplementarności Bohra to cenny kamyczek w mozaice opracowanej w 1900 roku przez Maxa Plancka teorii kwantów. Planck uważany jest obecnie za jednego z najznamienitszych fizyków XX wieku, ale nawet jemu w młodości rzucano kłody pod nogi. Kłopoty pojawiły się przede wszystkim w 1879 roku, wraz z jego doktoratem przedłożonym na uniwersytecie w Monachium, w którym zawarł kilka nowych teorii na temat drugiego prawa termodynamiki. Większość uczonych wyrażała się o tej pracy nadzwyczaj krytycznie. „Wrażenie, jakie moja praca wywarła na ówczesnych fizykach, było praktycznie żadne", napisał Planck w autobiografii, która po raz pierwszy ukazała się w 1948 roku, wkrótce po jego śmierci. „Żaden z moich nauczycieli akademickich nie miał zrozumienia dla jej treści, o czym sami mi zresztą powiedzieli. Dopuścili mój doktorat tylko dlatego, że znali mnie i inne moje prace z zajęć praktycznych z fizyki i z seminarium matematycznego. Ale nawet ci fizycy, którzy byli bardziej związani z tematem, nie okazali zainteresowania, nie wspominając już o uznaniu. Helmholtz w ogóle nie czytał mojej pracy, a Kirchhoff jednoznacznie odrzucił jej treść...” Kilka linijek dalej Planck napisał, że do „najbardziej bolesnych doświadczeń" w jego naukowej karierze należy to, że nigdy nie zdobył ogólnego uznania za nowe twierdzenia, których prawdziwość, nawet jeśli miał bezsprzecznie rację, mógł udowodnić jedynie na drodze teoretycznej. Wielki niemiecki myśliciel stwierdził z goryczą, że w normalnych okolicznościach nowa prawda naukowa nie „zyskuje akceptacji dzięki przekonaniu do niej oponentów, którzy są wreszcie gotowi uznać jej rzetelność, lecz przede wszystkim przez to, że przeciwnicy powoli wymierają, a nowe pokolenie jest oswojone z tą prawdą od początku i przyjmuje ją jako coś oczywistego". „Tragiczne wydarzenie" Powodem tak drastycznie sformułowanej konkluzji były przede wszystkim tragiczne wydarzenia związane z austriackim fizykiem i matematykiem Ludwigiem Boltzmannem (1844-1906), gorącym orędownikiem koncepcji atomistycznej. Z czasem okazało się, że miał rację. W jego epoce nie było to takie oczywiste, ponieważ w przeciwieństwie do chemii, gdzie założenie istnienia atomu zyskało uznanie już pod koniec XIX wieku, dla większości fizyków atomistyka była koncepcją dyskusyjną. Głównymi przeciwnikami Boltzmanna byli austriacki fizyk Ernst Mach (1836-1916) i pótniejszy niemiecki laureat Nagrody Nobla Wilhelm Ostwald (1853-1932). Również inne odkrycia tego fizyka stawały się tematem krytycznych dyskusji specjalistów. Laro Schatzer, fizyk z Bazylei, wyjaśnił mi kilka ówczesnych kontrowersji: „Boltzmann jako pierwszy podał statystyczne objaśnienie dynamiki systemów makroskopowych (np. gaz cząsteczkowy). W słynnym teoremacie H wykazał, że jednocześnie z prawem chaosu molekularnego istnieje wielkość fizyczna, która narasta z czasem. ale nigdy się nie kurczy. Ponieważ jednak równania mechaniki Newtonowskiej nie zmieniają się nawet wtedy, gdy czas biegnie do tyłu, odkrycie Boltzmanna nie zadowoliło większości fizyków, którzy energicznie je zwalczali. Obecnie zaakceptowano, że entropia (miara chaosu) jest wielkością fizyczną, która narasta z upływem czasu". Boltzmann nie doczekał się uznania w świecie nauki: chory, cierpiący na depresję, 5 września 1906 roku odebrał sobie życie. Niemiecko-amerykański fizykochemik George Cecil Jaffe ma zatem podstawy do przypuszczeń, że „nie można wykluczyć wpływu sytuacji zawodowej na tę decyzję. Będąc w depresji, musiał [...] odczuć, że rozwój nauki nie idzie w kierunku, dla którego poświęcił całe swoje życie i o który walczył. [...] Śmierć Boltzmanna to jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w historii nauki [...]". Rozszczepienie atomu Po powstaniu atomistyki teorie Einsteina i Plancka stały się teoretycznymi filarami nowoczesnej fizyki atomowej, choć w tamtych latach przyjmowano jeszcze, że atom jest niepodzielny. W 1919 roku wybuchła sensacja: mimo wszelkich wątpliwości brytyjskiemu fizykowi Ernestowi Rutherfordowi (1871-1937) udała się pierwsza sztucznie wywołana reakcja jądrowa. Co ciekawe, jeszcze w 1933 roku, podczas dorocznej sesji British Association for the Advancement of Science, kategorycznie wykluczył on możliwość powszechnego wykorzystania energii uwolnionej w trakcie procesu: „Każdy, kto doszukuje się w przemianie atomów nowego źródła energii, mówi kompletne bzdury!" Ernst Zimmer także powoływał się na Rutherforda. W wydanej w 1934 roku książce Umsturz im Weltbild der Physik (Przewrót w fizycznym obrazie świata) podał podobne argumenty („[...] w żaden sposób nie można sobie wyobrazić praktycznego wykorzystania tej energii, co przepowiadają osoby postronne"). Jeszcze w 1945 roku amerykański specjalista od materiałów wybuchowych i szef sztabu admirał William D. Leahy w podobnie pesymistyczny sposób wyraził się w czasie rozmowy z prezydentem Harry S. Trumanem. Oponenci przejrzeli na oczy dopiero wtedy, gdy pierwsza bomba atomowa spaliła w Hiroszimie tysiące niewinnych cywilów. a ludzkość pojęła wreszcie, jak gigantyczne, a zarazem niszczące siły drzemały przez tysiąclecia we wnętrzu atomu. Oficjalny komentarz Amerykanów do pierwszej próby z bombą atomową z 16 lipca 1945 roku uzmysławia wyraźnie, że naukowo-historyczne opinie, które jeszcze nie tak dawno temu przyjmowano entuzjastycznie, kilka lat później brzmią już jak okrutny sarkazm: „Zakończone sukcesem przejście ludzkości w nową epokę, epokę atomu, odbyło się [...] na oczach zaciekawionej grupy znamienitych naukowców i wojskowych, który zebrani na pustyni Nowego Meksyku stali się świadkami urzeczywistnienia projektu, na który wydano dwa miliardy dolarów. O godzinie 5.30 przeprowadzono pierwszą eksplozję atomową zainicjowaną przez człowieka – nadzwyczajne dokonanie fizyków jądrowych. Pociemniałe niebo, silna ulewa i błyskawice [...] wzmagały dramaturgię tego wydarzenia. Umieszczona na stalowej wieży rewolucyjna broń została pomyślana po to, aby zmienić obraz wojny, jaką znamy, lub zakończyć wszystkie wojny. Zdetonowano ją z siłą, która oznajmiła wkroczenie człowieka w nowy świat fizyki. Sukces był większy, niż zakładały najbardziej optymistyczne oceny. [...] Dokonano wspaniałego, wielkiego czynu": Stan faktyczny: eksperymenty na ludziach Kilka lat temu wyszło na jaw, że skutki „wspaniałego, wielkiego czynu" nie odstraszyły amerykańskich wojskowych od przeprowadzania prób na ludziach. Od 1945 do 1947 roku, w całkowitej tajemnicy, pacjentom szpitali podawano bez ich wiedzy pluton, aby badać jego wpływ na ludzki organizm! Około 1950 roku kobiety w zaawansowanej ciąży przyjmowały radioaktywne żelazo. Oto tragiczny wynik doświadczeń dr. Paula Hahna (Uniwersytet Vanderbilta): wśród noworodków częściej występowały choroby nowotworowe. Chorych umysłowo chłopców ze szkoły w Waltham (Massachusetts) karmiono płatkami kukurydzianymi wymieszanymi z radioaktywnym żelazem i wapnem. Wprawdzie rodzice zgodzili się wówczas na eksperymenty, ale nie powiedziano im o dodawaniu do jedzenia substancji radioaktywnych. Na ten dramatyczny rozdział historii Ameryki zwrócił uwagę kongresman Edward Markey. Do 1986 roku zebrał materiały o 31 doświadczeniach na ludziach, w których 700 osób zostało wykorzystanych jako „nuklearne króliki doświadczalne". Mimo protestów Markeya amerykańscy urzędnicy przez wiele lat byli bezkarni. Dopiero w 1993 roku administracja Clintona wyraziła zgodę na przeprowadzenie wewnętrznego śledztwa. Najwyższy czas, bo jeszcze do niedawna naukowcy praktycznie nie znali umiaru. Jak bowiem usprawiedliwić fakt, że w latach 1963-1971 amerykańskim więźniom naświetlano narządy płciowe podwyższoną dawką promieni rentgena, ponieważ badacze chcieli sprawdzić wpływ promieniowania na produkcję nasienia? Glenn T. Seaborg, profesor chemii i laureat Nagrody Nobla, nie ocenia tego aż tak surowo. W 1995 roku opublikował artykuł w „Skeptical Inquirer", w którym napisał, że ówcześni naukowcy „działali w ramach obowiązuących w tamtych latach norm etycznych". „Możliwe", dodał Seaborg. "że obecne standardy badań w dziedzinie medycyny jądrowej za pięćdziesiąt lat będą szokiem dla naszych potomków". Czy udało się wytworzyć antygrawitację? Gdyby kilkadziesiąt lat temu jakiś fizyk wypowiadał się otwarcie o możliwości podróżowania w czasie lub osiągnięciu prędkości nadświetlnej, koledzy patrzyliby na niego podejrzliwie. Dziś zastanawiają się nad tym najtęższe umysły i drukują swoje hipotezy w uznanych czasopismach specjalistycznych. Media zainteresowały się nowymi wichrzycielami fizycznego porządku. 1 września 1996 roku „Sunday Telegraph" zaskoczył czytelników sensacyjnym doniesieniem, że naukowcy z uniwersytetu w Tampere w Finlandii już niedługo „podzielą się szczegółami na temat pierwszej antygrawitacyjnej maszyny na świecie". Najwyraźniej fińscy badacze zrealizowali coś, co specjaliści wyśmiewali ironicznie jako „pobożne życzenia". Jak podał „Sunday Telegraph", powołując się na szefa projektu, Eugene'a Podkletnova: za pomocą specjalnego układu doświadczalnego udało się zmniejszyć grawitację. Obiekty, które znajdowały się nad układem, w nie wyjaśniony dotychczas sposób straciły na wadze. Jak oświadczył Podkletnov, on i jego koledzy zaobserwowali to tajemnicze zjawisko zupełnie przypadkowo, w trakcie doświadczenia z obracającą się nadprzewodzącą płytką ceramiczną (średnica 145 mm, grubość 6 mm). Aby schłodzić płytkę poniżej 77 stopni Kelvina, zanurzyli ją na kilka minut w płynnym helu, a potem położyli dla przeprowadzenia doświadczenia na elektromagnesie. Po bokach umieścili dwa dodatkowe elektromagnesy, a wszystkie trzy podłączyli do prądu zmiennego o częstotliwości od 50 Hz do 10 MHz, dzięki czemu powstało wirujące pole magnetyczne. Płytka w stanie nadprzewodzącym unosiła się swobodnie nad dolnym magnesem, bo zadziałał tak zwany efekt Meissnera: nadprzewodnik wypierał ze swego wnętrza pole magnetyczne i :„odpychał się" od niego. Około 15 milimetrów nad układem doświadczalnym znajdowała się pięciogramowa masa próbna. Przed działaniem oparów helu chroniła ją folia z tworzywa sztucznego. Posługując się precyzyjną wagą określono jej ciężar, to znaczy oddziałującą na płytkę siłę przyciągania ziemskiego. Gdy płytka ceramiczna znajdowała się w stanie nadprzewodzącym (unosiła się swobodnie) i nie wirowała, masa próbna traciła około 0,005% wagi. Gdy płytka wirowała, pojawiły się nieregularne wahania siły ciężkości od -2,5 do +5,4 procent. Przy określonych prędkościach obrotowych i częstotliwościach Podkletnov i jego współpracownicy mogli nawet obserwować stabilną redukcję ciężaru o 0,3%. Okazało się także, że utrata wagi utrzymała się przy wyłączonych polach magnetycznych, pod warunkiem, że płytka nadal się obracała. Podkletnov uzyskał stabilne zmiany wagi rzędu dwóch procent. Równocześnie stwierdził, że efekt redukowania grawitacji nie dotyczy wyłącznie obszaru znajdującego się bezpośrednio nad płytką. Przeciwnie, wykazał, że z równą intensywnością utrzymuje się także na całym piętrze nad laboratorium. Szwajcarski fizyk Laro Schatzer: „Trzeba wyraźnie podkreślić, że nie można tego wytłumaczyć posługując się aktualnymi teoriami, ponieważ zjawisko to przeczy zasadzie superpozycji, która głosi, że siła wypadkowa dwóch nakładających się na siebie sił jest sumą tych sił. Jeśli zastosujemy tradycyjne modele interpretacyjne, to wraz ze wzrastającą odległością moc efektu zmniejszenia grawitacji powinna maleć". W październiku 1996 roku Eugene Podkletnov 'chciał poinformować o swoich wynikach czasopismo „Journal of Physics D: Applied Physics". Trzej eksperci badali referat pod kątem jego ewentualnych niepoprawności. Gdy jednak „Sunday Telegraph" dowiedział się o zaplanowanej publikacji, fiński naukowiec wycofał artykuł. Ponoć sponsorzy odradzili mu przedwczesne informowanie o odkryciu, przy czym chodziło im o kwestie związane z ochroną patentową. Reprezentanci oficjalnej nauki uważali, że w ten sposób potwierdzono jedynie ich wątpliwości. Twierdzili, że Podkletnov się przestraszył. „Sprawdzenie jego prób i tak kosztowałoby mnóstwo czasu i pieniędzy", wyjaśnił mi po cichu i z wyraźną ulgą pewien fizyk niemiecki. Na mój zarzut, że badania mogłyby jednoznacznie wyjaśnić sprawę, zdecydowanie pokręcił głową. „Szansa, że jakiś nieznany naukowiec mógłby dokonać sensacyjnego odkrycia, jest praktycznie równa zeru. Dokąd byśmy zaszli, traktując poważnie każdego oszusta tylko dlatego, że wysuwa twierdzenia na temat czegoś, co uznawano dotychczas za niemożliwe?" |