Powrót do spisu KIPPIN
Spis treści
TAJEMNICZY BIAŁY PROSZEK
David Hudson
Wykład wygłoszony 28 lipca 1995 roku w Portland w stanie Oregon.
Niniejszy tekst pochodzi z australijskiego dwumiesięcznika Nexus, vol. 3, nr
5, (sierpień-wrzesień 1996). Tytuł oryginalny White Powder Gold: a Miracle
of Modern Alchemy".
Nazywam się David Hudson. Jestem od trzech pokoleń mieszkańcem
Phoenix1 wywodzącym się ze starej osiadłej w jego okolicach rodziny.
Jesteśmy rodziną o bardzo konserwatywnych poglądach i nigdy nie przyszło mi
do słowy, że kiedykolwiek będę robił, to co teraz robię. W latach 1975-1976
bardzo rozczarowałem się amerykańskim systemem bankowości. Byłem właścicielem
mającej 70000 akrów (28 350 hektarów) powierzchni farmy położonej w dolinie
Yuma w pobliżu Phoenix. Byłem facetem dużego formatu. Do uprawy tej ziemi zatrudniałem
około 40 robotników. Miałem w banku otwartą linię kredytową do wysokości 4 milionów
dolarów. Jeździłem Mercedesem i miałem dom o powierzchni 15 000 stóp kwadratowych
(l 394 metry kwadratowe). Byłem Kimś przez duże K".
W roku 1975 zająłem się analizą naturalnych produktów pochodzących
z terenów, na których położona była moja farma. Musicie państwo wiedzieć, że
w Arizonie mamy problem ze zbyt dużą zawartością sodu w glebie. Gleba ta, przypominająca
kolorem czekoladowe lody, wygląda z wierzchu jak chrzęszczący pod nogami czarnoziem.
Nie wchłania wody i sód nie jest z niej wypłukiwany. Nazywamy ją tu czarną ziemią
alkaliczną.
Radziliśmy sobie z tym problemem w ten sposób, że w arizońskich
kopalniach miedzi kupowaliśmy dziewięćdziesięciotrzyprocentowy kwas siarkowy.
Dla ciekawości podaję, że stężenie kwasu w akumulatorach samochodowych wynosi
od 40 do 60 procent. Stężenie używanego przez nas kwasu wynosiło 93 procent,
czyli było bardzo wysokie. Przywoziliśmy ten kwas na farmę cysternami i zakwaszaliśmy
nim ziemię w ilości 30 ton na jeden akr. Następnie rozkładaliśmy na gruncie
sześciocalowe (15 cm) paski, które zagłębiał)' się weń na głębokość od 3 do
4 cali (7,5-10,0 cm). Po nawodnieniu w Arizonie nic nie wyrośnie bez nawodnienia
grunt ulegał w wyniku działania kwasu spienieniu musował. Prowadziło to
do przekształcenia czarnych gruntów alkalicznych w grunty alkaliczne białe,
rozpuszczalne w wodzie. W ten sposób można było w ciągu półtora lub dwóch lat
doprowadzić ziemię do stanu umożliwiającego uprawę.
W czasie przekształcania tego gruntu w ziemię uprawną ważne
było utrzymanie wysokiej zawartości wapnia w postaci węglanu wapnia. Węglan
wapnia buforuje działanie kwasu siarkowego. Jeśli nie ma wystarczającej ilości
węglanu wapnia kwasowość gleby spada, pH obniża się do 4-4,5, co powoduje związanie
wszystkich śladowych mikroelementów i jeśli uprawia się na przykład bawełnę,
to wyrasta ona do pewnej wysokości, a następnie przestaje rosnąć. W czasie aplikowania
tych środków do ziemi bardzo ważne jest pamiętanie o wszystkich elementach,
które się w niej znajdują ile jest w niej żelaza, wapnia etc.
W czasie badania składu gruntu natknęliśmy się na pewien materiał,
którego nikt nie potrafił zidentyfikować. Zaczęliśmy badać jego pochodzenie
i stwierdziliśmy, że bierze się on z pewnych tworów geologicznych. Doszliśmy
do wniosku, że, czymkolwiek on jest, najlepiej będzie badać go w miejscu, gdzie
jest go najwięcej.
Zabraliśmy go do laboratorium chemicznego, rozpuściliśmy i
otrzymaliśmy krwistoczerwony roztwór. Kiedy jednak doprowadziliśmy go do strącenia
za pomocą sproszkowanego cynku, otrzymaliśmy czarny osad, którego należało się
spodziewać w przypadku pierwiastka szlachetnego, który po chemicznym wyizolowaniu
go z kwasu nie podlega powtórnemu w nim rozpuszczeniu.
Wyizolowawszy tę substancję z czarnej ziemi alkalicznej, wysuszyliśmy
ją. Użyliśmy do tego celu dużego porcelanowego lejka Buchnera wysłanego papierowym
filtrem. Substancja osiadła na filtrze tworząc warstwę grubości około 1/4 cala
(0,635 cm). Nie miałem wtedy do dyspozycji pieca suszarniczego, więc skorzystałem
z ciepła dostarczanego przez arizońskie słońce, które podgrzało ją do temperatury
około 115 stopni, dzięki czemu przy wilgotności powietrza wynoszącej 5 procent
wyschła bardzo szybko.
Po wyschnięciu substancja ta nagle wybuchła. Eksplozja ta nie
przypominała żadnej z tych, jakie widziałem w swoim życiu, a miałem już do czynieni
z różnymi materiałami wybuchowymi. Nie było ani eksplozji ani implozji. Wyglądało
to tak jakby ktoś jednocześnie odpalił około 50000 żarówek błyskowych puff!...
i po wszystkim. Cala substancja zniknęła, podobnie jak i filtr, zaś lejek pękł.
Wziąłem więc nowiutki ołówek, który jeszcze nie był temperowany,
postawiłem go pionowo obok lejka i zacząłem suszyć kolejną próbkę tej substancji.
Kiedy ponownie nastąpił wybuch, okazało się, że ołówek został spalony w około
30 procentach, ale nie przewrócił się. Cała próbka znowu zniknęła. Nie była
to więc ani eksplozja, ani implozja. Było to coś w rodzaju potężnego błysku
światła. Wyglądało tak, jakby ktoś postawił ten ołówek obok kominka i po 20
minutach stwierdził, że z jednej strony on dymi i jednocześnie pali się z obu
stron. Tak właśnie wyglądał on tuż po błysku. Najbardziej zastanawiało mnie
to nieoczekiwane zachowanie tej substancji. Odkryliśmy, ze jeśli wysuszy się
ją bez dostępu światła słonecznego, nie wybucha, a jeśli na słońcu wybucha,
Następnie wzięliśmy trochę tej substancji, wysuszonej bez
dostępu światła słonecznego, i poddaliśmy procesowi redukcji w tyglu. Reakcję
tę przeprowadziliśmy w porcelanowym tyglu w kształcie filiżanki, do którego
włożyliśmy nasz proszek zmieszany z ołowiem i innymi topnikami i podgrzewaliśmy,
dopóki ołów nie uległ stopieniu. Dzięki temu zabiegowi metale cięższe od ołowiu
pozostają w nim, a lżejsze wypływają na wierzch. Na tej zasadzie opiera się
znana od setek lat metoda ogniowego oznaczania metali szlachetnych. W jej wyniku
złoto i srebro pozostają w ołowiu, zaś wszystkie pozostałe lekkie pierwiastki
wypływają z niego. Jest to wypróbowana metoda analizy metali.
Nasza substancja przemieściła się na dno roztopionego ołowiu,
jakby była złotem lub srebrem. Zdawała się mieć większą od niego gęstość. Następnie
zlaliśmy szlakę, która nie mogła zawierać żadnych pierwiastków szlachetnych,
po czym odlaliśmy ołów. Okazało się wówczas, że nasza substancja uformowała
na dnie roztopionego ołowiu wyraźnie oddzielającą się od niego zwartą grudkę.
Kiedy następnie umieści się ołów w kupelce z popiołem kostnym, ołów wsiąka w
popiół, pozostawiając na wierzchu grudkę złota i srebra. Wykonaliśmy identyczną
operację i również uzyskaliśmy grudkę, która powinna była składać się z mieszaniny
złota i srebra.
Przekazaliśmy ją do zbadania wszelkim możliwym prywatnym laboratoriom
chemicznym i wszędzie uzyskaliśmy jednobrzmiącą odpowiedź: To jest wyłącznie
złoto ze srebrem". Wszystko w porządku, tylko że kiedy umieściło się próbkę
tej substancji na stole i uderzyło w nią młotkiem, rozpryskiwała się, jakby
była ze szkła, a przecież jak dotąd nie są znane żadne stopy złota i srebra,
które nie byłyby kowalne. Złoto i srebro rozpuszczają się w sobie i tworzą trwałe
stopy. Oba metale są miękkie i ich stop również. Jeśli to, co otrzymaliśmy,
było mieszaniną złota i srebra, to powinno być miękkie i kowalne. Stop złota
i srebra można rozwałkować, zrobić z niego naleśnik. Nasza próbka natomiast
rozpryskiwała się jak szkło. Powiedziałem więc:
Dzieje się tu coś, czego nie rozumiemy. Coś bardzo niezwykłego.
Cóż więc zrobiliśmy. Ano oddzieliliśmy chemicznie złoto i srebro i jako pozostałość
otrzymaliśmy sporą ilość jakiejś czarnej substancji. Kiedy dałem ją do analizy
laboratoryjnej, powiedziano mi, że to mieszanina żelaza, krzemionki i aluminium.
To niemożliwe stwierdziłem to nie może być żelazo, krzemionka
i aluminium. Po pierwsze, kiedy już zostanie wysuszona, nie da się jej rozpuścić
w żadnym kwasie lub zasadzie. Nie rozpuszcza się w dymiącym kwasie siarkowym,
siarkowo-azotowym czy solno-azotowym. Kwasy te rozpuszczają nawet złoto, ale
nie potrafią rozpuścić naszej czarnej substancji.
Uważałem, że zachowuje się ona bardzo dziwnie i że musi istnieć
wytłumaczenie tego zachowania. Jednak nikt nie potrafił mi jego podać.
Udałem się przeto na Uniwersytet Cornella i powiedziałem:
Panowie, mamy zamiar wydać trochę forsy na rozwiązanie tej
zagadki. Wynająłem w końcu pewnego doktora z tej uczelni, który uważał się za
specjalistę od pierwiastków szlachetnych, bowiem sądziłem, że mamy tu do czynienia
z którymś z nich.
Powiedziałem mu krótko:
Chcę się dowiedzieć co to takiego.
Zapłaciłem mu i wróciłem da Arizony, on zaś przyjrzał się naszym
dotychczasowym ustaleniom i stwierdził:
Mamy w Cornell urządzenie zdolne do wykrywania stężeń rzędu
jednej miliardowej. Proszę mi dać próbkę tego materiału do zbadania w Cornell,
a powiem panu, z czego się ona składa, pod warunkiem że nie jest to chlor, brom
lub któryś z lżejszych pierwiastków, bowiem w takim przypadku nie jestem w stanie
wykonać odpowiedniej analizy. Jeśli jednak jest to pierwiastek cięższy od żelaza,
to znajdziemy go.
Niestety, kiedy przyjechałem po wyniki, oświadcz)'! mi, że
to wyłącznie żelazo, krzemionka i aluminium. Zapytałem go wówczas:
Doktorze, czy zna pan jakieś laboratorium chemiczne, które
moglibyśmy wynająć?
Tak odrzekł doktor.
Zatem chodźmy tam.
Pracowaliśmy w laboratorium przez resztę dnia i udało nam się
oddzielić całą krzemionkę, całe żelazo i aluminium. To, co pozostało, stanowiło
98 procent całej próbki i to miało być to nic.
Oświadczyłem wówczas:
Niech pan spojrzy, mogę to wziąć do ręki, mogę to zważyć,
mogę przeprowadzić reakcje chemiczne. To jest coś. Wiem, że to jest coś. To
nie jest nic. A on na to:
Widma absorpcyjne i emisyjne nie zgadzają się z tym, co zostało
zaprogramowane w naszych przyrządach.
Odpowiedziałem mu, że to jest jednak coś i że zamierzam dowiedzieć
się, co to takiego.
Panie Hudson odrzekł doktor gdyby przydzieliłby pan nam
stypendium w wysokości 350 000 dolarów, moglibyśmy zlecić naszym dyplomantom
dokładne zbadanie tej próbki.
Zapłaciłem temu facetowi 22000 dolarów, ponieważ twierdził,
że potrafi zbadać wszystko, ale jak się okazało, nie potrafił. Nawet nie zaproponował
zwrotu choćby części tej sumy, w związku z czym powiedziałem mu:
Proszę pana, nie wiem, ile pan tu płaci ludziom. Jeśli o
mnie chodzi, płacę robotnikom na farmie minimalne pobory i za 350000 dolarów
mogę uzyskać znacznie więcej niż pan. Dlatego wracam do siebie i postaram się
wykonać to zadanie sam.
Wróciłem do Phoenix całkowicie rozczarowany nauką uniwersytecką.
Nie wywarły na mnie wrażenia doktoraty tamtych ludzi. Byłem zdegustowany ludźmi,
którym płaciłem pieniądze. Odkryłem, że to potężny system, który generuje dyplomantów
produkujących dużą ilość zapisanego papieru, z którego nic nie wynika. Mimo
to rząd płaci im za każdy papierek, jaki zapiszą, dzięki czemu dostają pieniądze
proporcjonalnie do ilości zapisanego papieru. Wszyscy twierdzą to samo, że otrzymują
nagrodę za to, co napisali, i zabierają się do zapisywania kolejnego papieru.
Kiedy się człowiek dowiaduje, co się teraz robi na uniwersytetach, doznaje głębokiego
rozczarowania.
Prowadząc poszukiwania na własną rękę, dowiedziałem się, że
w okolicy Phoenix mieszka człowiek, który jest specjalistą od spektroskopii
i przez wiele lat pracował w zachodnioniemieckim Instytucie Spektroskopii. Przez
jakiś czas pracował jako główny specjalista do spraw spektroskopii w spółce
Lab Test w Los Angeles, która zajmuje się budową sprzętu spektroskopowego. Był
tym, który projektował, a następnie sprawdzał w działaniu te urządzenia. Powiedziałem
sobie: Oto właściwy człowiek. Jest nie tylko technikiem, ale wie również jak
działają te urządzenia".
Udałem się do niego z rosyjską książką, którą podarował mi
człowiek od analizy płomieniowej. Nosiła ona tytuł Chemiczna analiza pierwiastków
z grupy platynowców i była napisana przez Ginzburga i jego współpracowników.
Wydana została przez Akademię Nauk ZSRR. Pisało w niej, że w celu wykrycia tych
pierwiastków należy poddać je wyżarzaniu przez 300 sekund.
Biorąc pod uwagę, że niektórzy z państwa nigdy nie mieli do
czynienia z spektroskopią, pragnę wyjaśnić, że proces ten polega na tym, że
bierze się węglową elektrodę z wgłębieniem na jednym końcu, do którego wkłada
się badany materiał, po czym zbliża się do niej drugą elektrodę i inicjuje łuk
elektryczny. W powstałej w ten sposób wysokiej temperaturze w ciągu 15 sekund
wypala się węgiel i elektroda znika wraz z próbką. Tak więc wszystkie laboratoria
w naszym kraju wykonują piętnastosekundowe wyżarzanie i podają jego wynik jako
miarodajny. Zdaniem uczonych z Akademii Nauk ZSRR temperatura wrzenia wody ma
się tak do temperatury wrzenia żelaza, jak ta ostatnia do temperatury wrzenia
tych pierwiastków.
Jak wszystkim wiadomo, silnik samochodowy nagrzewając się
nie przekroczy temperatury wrzenia wody dopóty, dopóki w chłodnicy znajduje
się woda. Jeśli ktoś podgrzewał wodę w garnku na płytce, wie doskonale, że garnek
nie osiąga temperatury większej od temperatury wrzącej w nim wody. Ale kiedy
woda wygotuję się, jego temperatura zaczyna bardzo szybko rosnąć.
Analogicznie jest z tą próbką. Dopóki jest w niej żelazo, dopóty
nie przekroczy ona temperatury wrzenia żelaza. Dopiero kiedy ono wyparuje, można
podnosić temperaturę dalej. Dosyć trudno jest pojąć, że coś topiącego się i
wrzącego w tak wysokiej temperaturze, jak ma to miejsce w przypadku żelaza,
może spełniać w stosunku do innych pierwiastków rolę wody, ale tak właśnie jest.
Aby zrealizować nasz cel, musieliśmy zbudować komorę wyżarzania, w której elektroda
w osłonie argonowej zapobiegającej jej kontaktowi z tlenem lub powietrzem pozwoliłaby
na wyżarzanie próbki nie przez 15 sekund, ale przez 300 sekund, który to czas
był zdaniem Akademii Nauk ZSRR konieczny do oznaczenia składników naszej próbki.
Byliśmy dobrze przygotowani mieliśmy wskaźniki pK, określiliśmy
standardy, zmodyfikowaliśmy urządzenie, wykonaliśmy wszystkie analizy niezbędne
do uzyskania wyniku i oznaczyliśmy wszystkie linie spektralne na mierzącym trzy
i pół metra instrumencie. Te wymiary pokazują, jak duży musiał być nasz pryzmat,
który służy do tworzenia linii spektralnych. Dla porównania podam, że większość
uniwersytetów posługuje się przyrządami wielkości 1,5 metra. Nasz miał 3,5 metra.
Była to ogromna maszyna, która zajmowała prawie cały garaż. Miała około 30 stóp
(9 m) długości i prawie 9 stóp (2,7 m) wysokości.
Przejdźmy jednak do konkretów. Kiedy rozpoczęliśmy doświadczenie,
w ciągu pierwszych 15 sekund uzyskaliśmy potwierdzenie istnienia żelaza, krzemionki
i aluminium, śladowych ilości wapnia, sodu i tytanu. Potem, pod koniec pierwszych
15 sekund, odczyty urwały się. Nic nie pojawiło po kolejnych 20, 25, 30 i 40
sekundach. Minęło 45, 50, 55, 60, 65 sekund i wciąż nic się nie pokazywało.
Patrząc na elektrodę przez kolorowe szkło, widać było jednak, że wciąż znajduje
się na niej mała kuleczka jakiejś białej substancji, lecz mimo to nie pojawiały
się żadne odczyty.
Po 70 sekundach, dokładnie jak to opisywał podręcznik Akademii
Nauk ZSRR, ukazał się odczyt palladu a potem platyny. Po platynie wystąpił rod,
po rodzie ruten, potem iryd, a na końcu osm.
Nie wiem, czy w przypadku innych ludzi jest tak samo, jak było
w moim przypadku, ale jeśli mam być szczery, nie miałem pojęcia co to za pierwiastki.
Wiedziałem, że w grupie platynowców w okresowym układzie pierwiastków znajduje
się sześć pierwiastków nie tylko platyna. Nie odkryto ich jednocześnie, lecz
były stopniowo dodawane. Są to odrębne pierwiastki, tak jak odrębne są żelazo,
kobalt i nikiel. Ruten, rod i pallad to tak zwane lekkie platynowce, zaś osm,
iryd i platyna to ciężkie platynowce.
Dowiedzieliśmy się, że cena rodu wynosi około 3 000 dolarów
za uncję2, złota 400 dolarów, irydu 800 dolarów, a rutenu 150
dolarów.
No, no!" pomyśleliśmy to chyba bardzo ważne pierwiastki?"
I rzeczywiście to ważne pierwiastki a ich największe znane
złoża znajdują się w Południowej Afryce. Aby się do nich dostać i móc eksploatować
złoże o grubości 18 cali (45 cm), trzeba wryć się w ziemię na pół mili (800
m). Kiedy już wydobędzie się urobek na powierzchnię, okazuje się, że w jedna
jego tona zawiera zaledwie jedną trzecią uncji tych cennych pierwiastków.
Wielokrotnie sprawdziliśmy wszystkie analizy, które wykonaliśmy
w okresie dwóch i pół roku. Sprawdziliśmy przebieg każdej linii spektralnej,
wszystkie potencjały interferencyjne sprawdziliśmy wszystko bardzo dokładnie.
Kiedy zakończyliśmy analizę jakościową, mój człowiek zajął
się analizą ilościową
1 w końcu oświadczył:
Wiesz Dave, w jednej tonie masz 6 do 8 uncji palladu, 12
do 13 uncji platyny, 150 uncji osmu, 250 uncji rutenu, 600 uncji irydu i 800
uncji rodu, inaczej mówiąc masz około
2 000 uncji tych pierwiastków w jednej tonie surowego materiału,
podczas gdy w znanych obecnie najbogatszych złożach zawartość tych pierwiastków
w jednej tonie rudy nie przekracza 1/3 uncji.
Jak można zauważyć, stymulatorem naszej pracy nie było to,
że znajdziemy tam te pierwiastki. Były one tam jednak i to w bardzo znacznych
ilościach. I mówiły do nas:
Słuchaj, głupcze, spójrz na to uważnie, próbujemy ci coś pokazać".
Gdyby okazało się, że są one tam w niewielkich ilościach, prawdopodobnie bym
na tym poprzestał zadowolony, że udało mi się w końcu ustalić, co to jest. Ale
było ich zbyt dużo i zadałem sobie kolejne pytanie: Boże, jak to możliwe, aby
były one tam w takich ilościach i nikt o tym nie wiedział?"
Proszę nie zapominać, że nie chodzi tu o jedną analizę, ale
całą ich serię wykonaną w ciągu dwóch i pół roku codziennej mozolnej pracy.
Co więcej, człowiek, który wykonywał dla mnie te badania, po zapoznaniu się
z ich wynikami, odesłał mnie z kwitkiem, ponieważ nie mógł w nie uwierzyć. Pracował
nad tym jeszcze przez dwa miesiące, po czym zadzwonił do mnie i stwierdził krótko:
Miałeś rację, Dave.
Aż takim był sceptykiem. Nie był w stanie sam mnie przeprosić.
To niemiecki badacz z niemiecką dumą. Poprosił więc swoją żonę, aby zadzwoniła
do mnie i przeprosiła mnie w jego imieniu.
Był pod tak silnym wrażeniem, że wyjechał do Niemiec, do Instytutu
Spektroskopii. Opisano go później w specjalistycznych magazynach naukowych poświęconych
spektroskopii jako tego, który udowodnił występowanie wspomnianych pierwiastków
w naturalnych tworach geologicznych południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych.
Nie są to magazyny powszechnie dostępne, niemniej udało mi się do nich dotrzeć
i przeczytać o nim.
W Instytucie nie miano pojęcia, skąd dokładnie pochodził materiał
poddawany analizie, jaka była jego koncentracja nic nie wiedzieli. Przeprowadzili
tylko analizę małej ilości proszku. Najbardziej szalone w tym wszystkim było
to, że usunęliśmy z proszku jedynie krzemionkę i przesłaliśmy im to, co pozostało.
Wyniki były wręcz nieprawdopodobne.
Kiedy już poznaliśmy końcowe wyniki, stwierdziliśmy, że cały
problem sprowadzał się to odpowiedniej ilość pieniędzy, gdyż one, jak zapewne
państwo wiedzą, rozwiązują wszystko.
Tak więc po wyżarzaniu próbki przez 69 sekund przerwałem proces.
Pozwoliłem aparaturze ostygnąć, wyjąłem kieszonkowy nóż i wydłubałem z wierzchołka
elektrody maleńką kulkę, która po wyłączeniu łuku elektrycznego zapadła się
w jej głąb. Następnie wysłałem ją do analizy do Laboratorium Harwella w Londynie,
gdzie wykonano analizę na zawartość metali szlachetnych. W swoim sprawozdaniu
napisali: Nie wykryto pierwiastków szlachetnych". A przecież przerwałem proces
na sekundę przed rozpoczęciem uwalniania się palladu. Zastosowali pobudzanie
neutronowe, a mimo to nie wykryli obecności pierwiastków szlachetnych. To nie
miało żadnego sensu. Musiało istnieć na to jakieś wytłumaczenie. Albo pierwiastek
został przemieniony w inny, albo istniał w jakiejś formie, której nie znaliśmy.
Postanowiłem zebrać więcej danych na ten temat.
Udałem się do laboratorium drą Johna Sickafoose'a, człowieka
biegłego w wydzielaniu i oczyszczaniu pierwiastków z materiałów o nieznanym
składzie. Jest absolwentem Uniwersytetu Stanowego w Iowa i doktorem w dziedzinie
wydzielania metali. To on zajmował się problemem ścieków w firmach Motorola
i Sperry położonych w Arizonie. W swojej karierze zawodowej miał do czynienia
ze wszystkimi pierwiastkami znajdującymi się w układzie okresowym z wyjątkiem
czterech. Miał do czynienia ze wszystkimi pierwiastkami ziem rzadkich, a także
wszystkimi stworzonymi przez człowieka. Wyizolował wszystkie pierwiastki z układu
okresowego z wyjątkiem czterech. Tak się złożyło, że to ja zwróciłem się do
niego z prośbą wyizolowania sześciu pierwiastków, wśród których były owe cztery,
z którymi nie miał do tej pory do czynienia. W odpowiedzi na tę propozycję powiedział:
Panie Hudson, słyszałem o tym już wcześniej. Odkąd sięgam
pamięcią, a musi pan wiedzieć, że tak jak i pan jestem rodowitym Arizończykiem,
dochodziły mnie słuchy o tych szlachetnych pierwiastkach. Jestem pod silnym
wrażenie sposobu, w jaki pan się do tego zabrał, a także systematycznością pańskiego
działania. Nie mogę obecnie umawiać się z panem na zapłatę za moją ewentualną
pracę, ponieważ jeśli to zrobię, będę zmuszony do napisania pisemnego sprawozdania.
A wszystko, co mam do sprzedania, to moja reputacja, moja wiarygodność. Jestem
w Arizonie przysięgłym ekspertem w dziedzinie sposobów wydzielania metali. Mogę
się zgodzić pracować dla pana bez żadnej zapłaty, dopóki nie odkryję, w którym
miejscu popełnia pan błąd. Kędy już to odkryję, dam panu sprawozdanie na piśmie
i wówczas zapłaci mi pan po 60 dolarów za każdą przepracowaną na pańską rzecz
godzinę.
Obliczyłem, że suma ewentualnego wynagrodzenia wynosiłaby od
12 000 do 15 000 dolarów. Pomyślałem sobie, że jeśli to ma zdjąć ze mnie przekleństwo
niepowodzeń, jeśli uzyskam ostateczną odpowiedź, to gra jest warta świeczki.
Tak wtedy uważałem i powiedziałem mu, że zgadzam się na jego propozycję.
Po trzech latach oświadczył mi:
Mogę z całą stanowczością stwierdzić, że to nie jest jakiś
inny pierwiastek. Jesteśmy w końcu ludźmi wykształconymi, nauczono nas jak chemicznie
oddzielać od siebie pierwiastki, a następnie poddawać je ścisłemu określaniu.
Jako przykład podam rod. A to dlatego, że w roztworze chlorkowym
ma on charakterystyczny żurawinowy kolor, bardzo zbliżony do koloru soku z czerwonych
winogron. Żaden inny pierwiastek nie daje takiego koloru w roztworze chlorkowym.
Kiedy już rod zostanie wydzielony z pozostałych pierwiastków, daje właśnie ten
kolor w roztworze chlorkowym. Ostatnią czynnością, jaką wykonuje się przed wydzieleniem
pierwiastka, jest neutralizacja kwaśnego roztworu, w czasie której następuje
jego wytrącenie z roztworu w postaci czerwonobrązowego dwutlenku, który jest
podgrzewany potem przez godzinę do temperatury 800 stopni w kontrolowanej atmosferze,
co powoduje powstanie bezwodnego dwutlenku, z którego po poddaniu go redukcji
wodorowej w kontrolowanej atmosferze wydziela się czysty pierwiastek, zaś nadmiar
wodoru zostaje wypalony.
Tak więc przeprowadziliśmy neutralizację kwaśnego roztworu
i wytrąciliśmy zeń czerwonobrązowy dwutlenek, czyli w takim kolorze, jakiego
należało się spodziewać. Odfiltrowaliśmy go, podgrzewaliśmy przez godzinę w
atmosferze tlenowej w piecu tunelowym, po czym poddaliśmy redukcji wodorowej,
aż otrzymaliśmy szarobiały proszek, czyli w takim kolorze, jaki powinien mieć
czysty rod. Następnie w celu jego wyżarzenia pogrzaliśmy go do temperatury 1400
stopni w atmosferze argonu i wówczas zmienił on kolor na śnieżnobiały, co nie
powinno mieć miejsca. Widząc to John powiedział:
Dave, mam zamiar podgrzać to aż do momentu uzyskania bezwodnego
tlenku, a następnie oziębić, oddzielić jedną trzecią próbki i włożyć ją do szczelne
zakorkowanej i opieczętowanej fiolki. Pozostałe dwie trzecie próbki włożę z
powrotem do pieca tunelowego i będę podgrzewał w atmosferze tlenowej, następnie
jeszcze raz oziębię ją, oczyszczę gazem szlachetnym i pogrzeję w atmosferze
wodoru w celu zredukowania tlenków. Wodór wejdzie w związek z tlenem tworząc
wodę i oczyści w ten sposób metal. Potem oziębię go aż do otrzymania białoszarego
proszku, którego połowę włożę do następnej szczelnie zakorkowanej i opieczętowanej
fiolki. Pozostałą część proszku ponownie włożę do pieca, utlenię, zredukuję
wodorem i wyżarzę do momentu otrzymania śnieżnobiałego proszku, który włożę
do kolejnej, zakorkowanej i opieczętowanej fiolki. Wszystkie trzy fiolki prześlę
do Pacific Spectrochem w Los Angeles, która jest jedną z najlepszych firm w
USA zajmujących się spektroskopią.
Wkrótce nadeszła analiza pierwszej próbki: czerwonobrązowy
dwutlenek okazał się tlenkiem żelaza. W następnej fiolce wykryto wyłącznie krzemionkę
i aluminium ani śladu żelaza. To oznaczało, że działanie wodorem na tlenek
żelaza przekształciło go w krzemionkę i aluminium. W trzeciej fiolce wykryto
wapń i krzemionkę a gdzie podziało się aluminium?
John westchnął i rzekł:
Dave, moje życie było takie proste, zanim cię poznałem. Przecież
to wszystko nie ma najmniejszego sensu. To, nad czym pracujesz, spowoduje rewizję
podręczników fizyki i konieczność napisania od nowa podręczników chemii oraz
wyciągnięcia zupełnie nowych wniosków.
Następnie dał mi rachunek, który opiewał na sumę 130 000 dolarów.
Zapłaciłem mu, zaś on rzekł:
Dave, wyizolowałem pierwiastki i sprawdziłem je chemicznie
na 50 różnych sposobów. W tonie materiału wyjściowego masz od 4 do 6 uncji palladu,
od 12 do 14 uncji platyny, 150 uncji osmu, 250 uncji rutenu, 600 uncji irydu
i 800 uncji rodu.
Były to prawie identyczne ilości z tymi, które podał mi specjalista
od spektroskopii, i były tak duże, że John oświadczył:
Dave, muszę się udać tam, skąd to wziąłeś, i osobiście pobrać
próbki. Pojechał więc ze mną, schodził na piechotę prawie całą moją posiadłość,
pobrał osobiście próbki, wsadził je do swojej torby, zawiózł do laboratorium,
sproszkował i zaczął badać. Ponieważ próbki pochodziły z różnych miejsc, stanowiły
ogólny przegląd geologiczny terenu. Otrzymane wyniki były identyczne.
Badanie tej sprawy trwało od roku 1983 do 1989. W tym czasie
zajmował się nią jeden doktor i trzech magistrów chemii oraz dwóch techników
wszyscy w pełnym wymiarze godzin. Wykorzystując jako punkt wyjścia metody
podane przez Akademię Nauk ZSRR oraz Biuro Normalizacyjne Stanów Zjednoczonych3
nauczyliśmy się ilościowego i jakościowego wyodrębniania i oznaczania pierwiastków
z grupy platynowców. Nauczyliśmy się, jak sprawić, aby znikały dostępne w handlu
metale. Dowiedzieliśmy się jak po kupieniu od firmy Johnson, Matthey & Engelhardt
trójchlorku rodu w postaci metalicznej rozerwać wszelkie więzy między metalami
aż do otrzymania czerwonego roztworu, w którym nie można już było wykryć rodu.
A przecież to było nic innego jak tylko rod kupiony w firmie Matthey & Engelhardt.
Dowiedzieliśmy się, jak wykonywać identyczne sztuczki z irydem, złotem, osmem
i rutenem. To właśnie odkryliśmy, kiedy kupiliśmy urządzenie do wysokociśnieniowej
chromatografii cieczy.
Jako ciekawostkę mogę podać, że to właśnie John Sickafoose
był osobą, która obroniła na Uniwersytecie Stanowym w Iowa pracę doktorską poświęconą
zasadom budowy i działania takiego przyrządu. Koncepcję budowy tego przyrządu
stworzył on już w latach 1963-1964. Po ukończeniu przez niego studiów część
współpracujących z nim studentów podyplomowych podjęła i rozwinęła jego myśl,
co zaowocowało zakupieniem tego pomysłu przez firmę Dow Chemical, która przekształciła
go w najbardziej wyrafinowane obecnie urządzenie do chemicznego wyodrębniania
pierwiastków. Instrument jest sterowany komputerowo, zapewnia wysokie ciśnienie
i można przy jego pomocy precyzyjnie odseparowywać pierwiastki. Ponieważ to
on był człowiekiem, który stworzył koncepcję, opracował konstrukcję i określił
ograniczenia tego przyrządu, był idealną osobą do posługiwania się i udoskonalenia
tej technologii.
W ten oto sposób byliśmy w stanie zastosować ich technologię
i rozwinąć sposób wyodrębniania pierwiastków w odniesieniu do trójchlorku rodu.
Z jego handlowej postaci wyizolowaliśmy pięć różnych pierwiastków. Słowo metal"
ma w tym przypadku znaczenie bardziej zbliżone do słowa armia". Nie można mieć
armii składającej się z jednego żołnierza. Słowo metal" odnosi się tu do całego
konglomeratu, który posiada pewne szczególne właściwości: przewodnictwo elektryczne,
przewodnictwo cieplne i wiele innych cech. Kiedy rozpuści się metale w kwasie,
otrzymuje się roztwór bez jakichkolwiek ciał stałych. Można założyć, że jest
to roztwór wolnych jonów. Kiedy jednak mamy do czynienia z pierwiastkami szlachetnymi,
nie mamy do czynienia z wolnymi jonami. Mamy tu do czynienia z tak zwaną chemią
klastrową".
Na początku lat pięćdziesiątych rozwinęła się na uczelniach
cała dziedzina badań z zakresu chemii klastrowej i materiałów katalitycznych.
Co się jednak dzieje, kiedy wiązania typu metal-metal są nadal zachowywane w
materiale. Otóż, kiedy kupuje się trójchlorek rodu w firmie Johnson, Matthey
& Engelhardt, to w rzeczywistości otrzymuje się Rh12Cl36
lub Rh15Cl45, a nie RhCl3. Istnieje istotna
różnica między materiałem posiadającym wiązania typu metal-metal a materiałem
całkowicie dysocjującym na wolne jony. Jeśli poddamy ten pierwszy badaniu instrumentalnemu,
to w rzeczywistości poddamy badaniu wiązania klastra przyrząd nie bada w tym
przypadku wolnych jonów.
Dowiedziałem się, że firma Generał Electric buduje ogniwa
paliwowe wykorzystujące rod i iryd. Skontaktowałem się z ich ludźmi zajmującymi
się tą sprawą w Massachusetts, po czym pojechałem z nimi porozmawiać. Na naszą
rozmowę przybyło także trzech wyznaczonych przez firmę prawników, których zadaniem
była ochrona Generał Electric przed ludźmi, którzy twierdzą, że wynaleźli nową
technologię, którą przedstawili tej firmie i że następnie ona im ją ukradła.
Potem w celu obrony Generał Electric musi ujawniać szczegóły swoich technologii
i udowadniać, że stworzyła ją sama. Dlatego właśnie Generał Electric odnosi
się bardzo sceptycznie do ludzi twierdzących, że wymyślili coś nowego, i zawsze
na rozmowy z nimi delegują prawników, których zadaniem jest sprawdzenie, czy
rozmówca nie jest zwykłym naciągaczem.
Po godzinnej rozmowie z nami padło stwierdzenie: Ci faceci
nie są naciągaczami. Prawnicy mogą odejść". Ich ludzie doszli do tego wniosku,
ponieważ u nich również miały miejsce eksplozje. Wiedzieli, że po kupieniu handlowej
postaci trójchlorku rodu bardzo dobrze poddaje się on analizie, ale żeby móc
wprowadzić go do ogniw paliwowych, należy poddać go efuzji. Wiedzieli, że po
tym zabiegu nie da się już wykryć tego metalu. Kiedy więc powiedzieliśmy im,
że posiadamy materiał, który w ogóle nie poddaje się analizie, wiedzieli, że
to możliwe. Nigdy czegoś takiego jednak nie widzieli, przeto powiedzieli:
Jesteśmy zainteresowani.
Potem przedstawili mi następującą propozycję:
Dave, może zrobiłbyś trochę rodu i przesłał go nam, a my
wprowadzimy go do naszych ogniw paliwowych. Zobaczymy, czy to będzie działać,
tam gdzie działa tylko rod. Sprawdzimy, na czym polega mechanizm przemiany jednoatomowego
rodu na rod metaliczny w tych ogniwach paliwowych.
Jak dotąd nie odkryto innego metalu poza rodem i platyną, który
działałby katalitycznie w procesach wodorowych wykorzystywanych w ogniwach paliwowych.
Rod jest wyjątkowy w porównaniu z platyną, ponieważ w przeciwieństwie do niej
nie łączy się z tlenkiem węgla. Powiedzieli mi:
Dave, sprawdzimy, czy jest to czynnik katalizujący w procesach
wodorowych i jeśli okaże się, że tak jest, będzie to oznaczało, że to rod albo
jakaś jego odmiana.
Pracowaliśmy przez sześć miesięcy i oczyściliśmy pewną ilość
materiału, potem oczyściliśmy ją jeszcze raz i jeszcze raz. Chcieliśmy mieć
absolutną pewność, że materiał jest czysty. Chcieliśmy uniknąć jakichkolwiek
związanych z tym problemów. W końcu przesłaliśmy gotową próbkę do Tony'ego LaConti
w Generał Electric.
Generał Electric odsprzedało w międzyczasie swoją technologię
ogniw paliwowych firmie United Technologies, która miała już swoją własną technologię
ogniw tego typu. Wszyscy ludzie z Generał Electric pracowali dla United Technologies,
ale ponieważ United Technologies miała swoje własne zespoły ludzie z Generał
Electric nie zostali do nich włączeni. Stali się młodszym personelem nie byli
już najważniejsi i po kilku miesiącach zwolnili się z United Technologies. Jose
Giner, który był szefem działu ogniw paliwowych w United Technologies, również
się zwolnił i założył w Waltham w stanie Massachusetts własną firmę o nazwie
Giner Incorporated. Tony i reszta ludzi z Generał Electric poszła za nim.
W czasie kiedy nasz materiał dotarł tam, zdążyli już założyć
swoje własne przedsiębiorstwo w Waltham, przeto zleciliśmy im budowę ogniw paliwowych
dla nas.
Kiedy otrzymali nasz materiał i przeprowadzono jego analizę,
okazało się, że w ogóle nie ma w nim rodu. Tym niemniej kiedy dołączyli go do
węgla w ramach ich technologii ogniw paliwowych, wszystko działało jak należy,
to znaczy, nasz materiał działał tak jak rod i co ciekawe nie łączył się z tlenkiem
węgla.
Trzy tygodnie później wyłączyli ogniwa paliwowe, wyjęli elektrody
i przesłali je w to samo miejsce, z którego otrzymali ekspertyzę mówiącą, że
w oryginalnej próbce nie było rodu. Obecnie okazało się, że w oryginalnej próbce
jest ponad 8 procent rodu. Rod zaczął wydzielać się na węglu. W rzeczywistości
zaczął już wytwarzać wiązania typu metal-metal. I na elektrodzie znalazł się
metaliczny rod, tam gdzie go przedtem w ogóle nie było. Ludzie z Generał Electric
stwierdzili wówczas:
Dave, jeśli okaże się, że jesteś pierwszym, który to odkrył,
jeśli będziesz pierwszym, który potrafi wytłumaczyć, jak to się dzieje, jeśli
będziesz pierwszym, który powie światu, że coś takiego istnieje, będziesz mógł
to opatentować.
A ja im na to:
Nie jestem zainteresowany opatentowywaniem tego. Wtedy wyjaśnili
mi, że jeśli ktoś inny odkryje to i opatentuje, wówczas może zmusić mnie, abym
więcej tego nie robił, nawet jeśli do tego czasu robiłem to codziennie.
W takim razie odrzekłem chyba będę musiał to opatentować.
W marcu 1988 roku przesłaliśmy do urzędów patentowych USA i całego świata opis
patentowy pod nazwą Orbitally Rearranged Monatomic Elements (Jednoatomowe pierwiastki
o przekształconych orbitach). Ponieważ nazwa ta jest nieco długa, nazywamy to
po prostu ORME. Można więc mieć złoto ORME, pallad ORME, iryd ORME, ruten ORME,
osm ORME lub ORME-y.
W czasie trwania procedury patentowej Biuro Patentowe oznajmiło
mi:
Dave, potrzebujemy bardziej dokładnych danych, potrzebujemy
więcej informacji na temat procesu przekształcania do postaci tego białego proszku.
Jednym z problemów, na jaki natknęliśmy się, było to, że kiedy
już wytworzy się ten biały proszek i wystawi go na działanie atmosfery, z miejsca
zaczyna przybierać na wadze. I nie chodzi to o jakiś niewielki przyrost, mowa
tu o dwudziesto a nawet trzydziesto procentowym przyroście ciężaru. W normalnych
warunkach można by to potraktować jako absorpcję gazów atmosferycznych: powietrze
wchodzi w związek z proszkiem i powoduje przyrost jego ciężaru, lecz nie aż
o 20 do 30 procent.
Tym niemniej musieliśmy uczynić zadość żądaniom Biura Patentowego.
Musieliśmy podać im dokładne dane.
Wzięliśmy więc przyrząd do analizy termo-grawimetrycznej, który
umożliwia pełną kontrolę atmosfery, w której znajduje się próbka. Można ją utleniać,
odtleniać wodorem i wyżarzać i jednocześnie cały czas ważyć ją w kontrolowanej
atmosferze. Całość jest absolutnie szczelna. Brakowało już nam pieniędzy i nie
stać nas było na zakup takiego przyrządu, więc wynajęliśmy go od korporacji
Vanana w Bay Area. Kiedy go otrzymaliśmy, podłączyliśmy go do naszych komputerów.
Podgrzewaliśmy materiał z prędkością 1,2 stopnia na minutę
i chłodziliśmy z prędkością 2 stopni na minutę. Okazało się, że przy utlenianiu
materiał waży 102 procent, a kiedy się go odtleni wodorem, waży 103 procent.
Jak dotąd nic nadzwyczajnego. Nie ma żadnych problemów. Ale kiedy proszek przechodzi
w śnieżnobiałą postać, waży tylko 56 procent! Wydało nam się to niemożliwe!
Kiedy się go wyżarzy i zamieni się w śnieżnobiałą postać, waży tylko 56 procent
pierwotnej wagi! Jeśli pogrzeje się go do punktu zeszklenia, czernieje i cała
jego pierwotna waga wraca.
To oznacza, że ta substancja się nie ulatnia. Wciąż tam jest,
tylko nie da się jej zważyć. I właśnie w tym momencie wszyscy powiadają: Tak
być nie może, coś tu jest nie tak!"
Proszę sobie wyobrazić, że kiedy podgrzewaliśmy, a następnie
oziębialiśmy naszą substancję w atmosferze helu lub argonu, a powtarzaliśmy
tę procedurę trzy razy, próbka zyskiwała na wadze od 200 do 300 procent początkowego
ciężaru. Kiedy ją następnie podgrzewaliśmy, ważyła mniej niż mc? Gdyby zważyć
pustą szalkę, okazałoby się, że waży ona więcej niż kiedy znajduje się na niej
ta substancja!
Muszę podkreślić, że przyrząd ten obsługiwali ludzie o wysokich
kwalifikacjach, a mimo to przychodzili i mówili: Proszę na to spojrzeć, to
w ogóle nie ma sensu!"
Ten przyrząd jest bardzo dobrze zaprojektowany i kontrolowany.
Mają do testów pewien materiał, który w temperaturze pokojowej nie posiada właściwości
magnetycznych, ale kiedy włoży się go do tego urządzenia i podgrzeje do temperatury
300 stopni, namagnesowuje się. Staje się wówczas silnym magnesem. Następnie
po pogrzaniu do temperatury 900 stopni traci SWOJO właściwości magnetyczne.
Pozwala on stwierdzić, czy oddziaływanie jego pola magnetycznego na podgrzewaną
substancję powoduje jakiekolwiek zmiany jej ciężaru.
Ogrzewany materiał owinięty jest w dwa zwoje. Jeden zwój zwinięty
jest w jednym kierunku, a drugi w przeciwnym. Jeżeli przepuścimy przez nie prąd
elektryczny, to wytworzą one pola elektromagnetyczne, których linie sił są skierowane
przeciwnie i znoszą się nawzajem. Jest to ten sam rodzaj uzwojenia, który używany
jest w telewizji w celu zniesienia pola magnetycznego. Intencją konstruktorów
była chęć wyeliminowania wszelkich wpływów pola magnetycznego na pomiar.
Kiedy wkładaliśmy ten materiał do przyrządu i ważyliśmy go,
cały czas ważył tyle samo, zarówno kiedy stawał się magnetykiem, jak i kiedy
przestawał nim być. Kiedy jednak wkładaliśmy naszą substancję i przekształcała
się w śnieżnobiały proszek, jej ciężar zmniejszał się do 56 procent pierwotnej
wagi. Kiedy wyłączano przyrząd i pozostawiano go, aby ostygł, ciężar próbki
nadal wynosił 56 procent. Po jej kolejnym pogrzaniu jej ciężar zanikał zupełnie,
zaś po ochłodzeniu zyskiwał od 200 do 300 procent pierwotnego ciężaru, ale w
końcu zawsze powracał do 56 procent.
Skontaktowaliśmy się z korporacją Variana w Bay Area i powiedzieliśmy
im:
Słuchajcie, to nie ma sensu. Coś jest nie w porządku z waszym
przyrządem. Za każdym razem gdy go używamy, pracuje dobrze aż do momentu wytworzenia
przez nas czystego, monoatomowego materiału. Ilekroć dochodzimy do tego momentu,
otrzymujemy śnieżnobiały proszek i urządzenie przestaje działać prawidłowo.
Ludzie z Variana obejrzeli wyniki i powiedzieli:
Wie pan, panie Hudson, gdyby pan oziębiał swoją substancję,
powiedzielibyśmy, że ma pan do czynienia z nadprzewodnictwem, ale ponieważ pan
ją podgrzewał, nie wiemy, z czym ma pan do czynienia.
Postanowiłem podszkolić się w chemii, tak jak poprzednio w
fizyce, z tym że teraz musiałem jeszcze dodatkowo nauczyć się fizyki nadprzewodników.
Pożyczyłem całą stertę książek na temat nadprzewodnictwa i zacząłem je studiować.
Zrobiliśmy następującą rzecz: wzięliśmy nasz biały proszek
i ponieważ miał być on nadprzewodnikiem, umieściliśmy go na stole, i przyłączyliśmy
doń woltomierz. Jak wiadomo, woltomierz ma dwie elektrody. Kiedy przyłączymy
do nich drut i włączymy baterię, woltomierz wskaże nam opór drutu.
Jeśli jedną elektrodą dotkniemy nasz proszek z jednej strony
a drugą z drugiej i włączymy prąd, to wskazówka miernika powinna zająć taką
pozycję (pokazuje na ekranie wskazanie na tablicy miernika), co oznacza doskonałą
nadprzewodliwość. Nic z tego, figa, zero, żadnego nadprzewodnictwa. Zaczęliśmy
się zastanawiać, o co tu chodzi.
Z definicji nadprzewodnika wynika, że nie jest możliwe zaistnienie
w nim jakiegokolwiek potencjału elektrycznego lub pola magnetycznego. Aby odprowadzić
prąd z drutu, potrzeba napięcia, podobnie jak aby go doń wprowadzić. Skoro tak,
skoro nie można otrzymać prądu z samego przewodu, przeto nie da się również
uzyskać energii nadprzewodnictwa w przewodzie bez przyłożenia doń napięcia.
Wiem, jakie zadajecie sobie państwo w tym momencie pytanie.
Brzmi ono: Do czego więc, u diabła, nadaje się ta substancja?" Jeśli nie można
do niej wprowadzić energii i jeśli nie można jej z niej wyprowadzić, to do czego,
u diabła, może się ona nadawać? Otóż, okazuje się, że przez nadprzewodnik przepływa
światło o jednej długości fali, jednorodne, takie jak w laserze, i że płynie
ono w nim bez przerwy, nieskończenie, zaś przepływając przezeń wytwarza wokół
niego pole noszące nazwę pola Meissnera, które występuje wyłącznie w nadprzewodnikach.
Pole Meissnera eliminuje z próbki wszelkie zewnętrzne pola
magnetyczne. Jakiego wiec to musi być koloru? Otóż, musi być białe. Cokolwiek
odcina wszelkie światło od próbki, musi być białe, zaś to, co je absorbuje,
musi być czarne. (Jak to się jednak ma do błysku w naczyniu wystawionym na działanie
promieni słonecznych)? Jeśli to odbija wszelkie światło, musi być białe mówię
tu teraz o czystym, pojedynczym elemencie nadprzewodnikowym. Musi być biały,
kiedy jest w stanie nadprzewodzenia.
Należy więc wziąć nadajnik radiowy i dostroić częstotliwość
rezonansową nadprzewodnika do częstotliwości przewodu, a właściwie dostroić
częstotliwość przewodu do częstotliwości nadprzewodnika. Wówczas fale elektronowe
przewodu oscylują dokładnie tak samo, jak nadprzewodnik. W tym stanie para elektronów
może przejść na nadprzewodnik bez żadnego dodatkowego impulsu, ponieważ elektrony
przemieszczają się bez przerwy i szukają drogi najmniejszego oporu. Jeśli więc
zsynchronizuje się je z nadprzewodnikiem przechodzą parami bez żadnego dodatkowego
impulsu.
To wymaga oczywiście pewnych wyjaśnień, ponieważ spin połowy
elektronu plus spin połowy elektronu to dwie cząstki. Kiedy jednak te dwie cząstki
utworzą parę i każda z nich stanowi idealne, lustrzane odbicie drugiej, tracą
własności cząstki i stają się czystym światłem. Bez sensu, prawda? Ale tak jest.
Spin jednej drugiej plus spin jednej drugiej daje spin jedności, który staje
się czystym światłem. Proszę mi wierzyć, że tak jest. Tak więc nie mogą one
poruszać się jako pojedyncze elektrony, ale mogą przemieszczać się w postaci
światła.
Elektrony wykazują pewną zwariowaną właściwość, mianowicie
to, że elektron istniejący w jednej czasoprzestrzeni przechodząc do innej czasoprzestrzeni
emituje lub absorbuje światło. Przenosi się z jednej czasoprzestrzeni do drugiej.
Mamy więc światło, które składa się z dwóch elektronów. Światło nie istnieje
w żadnej czasoprzestrzeni. Można zapalić 50 miliardów świateł w jednej i tej
samej przestrzeni i wszystko jest w porządku.
Ale nie mamy jeszcze przewodnika. Przewodnika, którym popłynie
prąd do przewodu i którym zeń odpłynie. Bez niego nie będzie przepływu prądu.
Trzeba go uziemić, prawda? W przypadku nadprzewodnika tak nie jest. Prąd może
płynąć i płynąć, i płynąć... i wcale nie musi z niego odpływać. Jeśli chcemy,
aby odpłynął musimy podłączyć szeregowo przewodnik i dostroić jego częstotliwość
rezonansową do nadprzewodnika. I kiedy oba znajdą się w harmonii, przykładamy
napięcie... i ciach, i energia ulatnia się.
Tak więc, gdybyśmy chcieli stworzyć nadprzewodnik, który ciągnąłby
się od Portland do Nowego Jorku, i ładowali go tu energią przez dwa lub trzy
dni, nie musielibyśmy go jednocześnie rozładowywać w drugim miejscu. Wszystko
byłoby w porządku, można byłoby go ładować w dalszym ciągu. A kiedy tym z Nowego
Jorku potrzebna byłaby energia, dostroiliby częstotliwość rezonansową swojego
przewodu, przyłożyli napięcie i wyssali całą energię z nadprzewodnika. Energia
zostałaby bezpłatnie", bez strat, przetransportowana z Portland do Nowego Jorku
na fali kwantowej nadprzewodnika, przeniesiona pod postacią światła a nie elektryczności.
Jak zmierzyć tę energię, skoro nie ma ona napięcia? W jaki
sposób zbudować urządzenie, które potrafiłoby zmierzyć to światło? No i proszę
sobie wyobrazić, że nie da się tego zrobić, a to z tego względu, że wszystkie
przyrządy pomiarowe, jakie wymyślił człowiek, opierają się na zasadzie pomiaru
różnic, zaś w nad-przewodniku nie ma żadnego napięcia, to znaczy różnicy potencjałów.
Przepływ w nadprzewodniku zostaje zainicjowany przyłożeniem pola magnetycznego.
Reaguje on na nie przepływem światła w swoim wnętrzu i powstaniem większego
pola Meissnera wokół niego.
Następnie można odłożyć magnes i pójść sobie, i wrócić za sto
lat. I okaże się, że płynie w nim nadal to samo światło, które płynęło w nim,
kiedy odjęliśmy magnes. Przepływ nie ulega spowolnieniu. Nadprzewodnik nie eliminuje
99,9999 procenta, ale dokładnie 100 procent wszystkich zewnętrznych pól magnetycznych.
Nie istnieje jakikolwiek opór, ruch odbywa się na zasadzie perpetum mobile,
może trwać całą wieczność.
Rosyjski fizyk Sacharow stwierdził w latach sześćdziesiątych,
że szukając istoty ciążenia nigdy nie odnajdziemy jej w postaci pola magnetycznego.
Ciążenie jest rezultatem wzajemnych oddziaływań między protonami, neutronami,
elektronami i energią próżni. Tą energią, która znajduje się wszędzie, w całym
wszechświecie, i jest ponadczasowa. Ta energia to tak zwany eter. Gdybyśmy wypompowali
z wszechświata całe ciepło i całą materię, dokładnie wszystko, pozostałaby w
nim jeszcze ta energia, którą nazywamy energią próżni. Kiedy protony, neutrony
i elektrony wchodzą w reakcję z tą energią, wytwarzają ciążenie. Jeśli nie ma
materii, nie ma również ciążenia. Interesująca teoria. Jak dotąd wszyscy ją
ignorują.
No, jest jeszcze facet o nazwisku Hal Puthoff z Teksasu, który
pochodzi z Bay Area w Kalifornii, gdzie rozpoczął eksperymenty ze zdalnym widzeniem.
Teraz pracuje w Austin w Teksasie. (H.E. Puthoff pracuje w Instytucie Zaawansowanych
Badań w Austin w Teksasie). To właśnie on opisał matematycznie teorię grawitacji
Sacharowa. Opublikował ją w roku 1993 w jednym z najbardziej liczących się pism
naukowych. (W rzeczywistości po raz pierwszy opublikowano ją w Physical Review
A4 z 1 marca 1989 roku. Artykuł nosił tytuł: Gravity as a zero-point-fluctuation
force"5.
Z matematycznego modelu (to on wykonuje osobiście wszystkie
obliczenia matematyczne) wynika, że kiedy materia reaguje w dwóch wymiarach,
w przeciwieństwie do reakcji zachodzących w przestrzeni trójwymiarowej, (zaś
z definicji nadprzewodnik to parzysty kwantowy oscylator rezonujący w dwóch
wymiarach, a nie w trzech), kiedy reaguje w dwóch wymiarach, to powinna według
wzorów matematycznych tracić cztery dziewiąte swojego ciężaru. Czy wiecie państwo,
że to, co zostaje po odjęciu czterech dziewiątych, to dokładnie 56 procent?
Postanowiłem więc pojechać do Hala Puthoffa. Wziąłem wszystkie
swoje wyniki i pojechałem do niego. Po przybyciu oświadczyłem:
Słuchaj, Hal, mamy eksperymentalne potwierdzenie słuszności
twoich wzorów matematycznych, co stanowi dodatkowo potwierdzenie słuszności
założeń teorii grawitacji Sacharowa. A jest tak, ponieważ nasza substancja waży
tylko 56 procent tego, co na początku, kiedy przechodzi w stan nadprzewodnictwa.
Dave, czy zdajesz sobie sprawę, że grawitacja jest czynnikiem
determinującym czasoprzestrzeń odrzekł Hal. Skoro ta substancja waży tylko
56 procent swojej rzeczywistej wagi, to musisz zdawać sobie sprawę, że w rzeczy
samej zakrzywia ona czasoprzestrzeń.
Jeśli się nad tym zastanowić, ma rację.
Posłuchaj, Dave ciągnął dalej. To, czego naprawdę nam
potrzeba, to materiał, który całkowicie zakrzywia czasoprzestrzeń. Materiał,
który w ogóle nie podlega przyciąganiu grawitacyjnemu.
Chodziło mu o coś, co waży mniej niż zero. W swoich pracach
nazywa on tę materię materią egzotyczną. Słysząc to powiedziałem:
Hal, czy wiesz, że jeśli ogrzejemy tę substancję, przestaje
ona podlegać przyciąganiu grawitacyjnemu?
Przeczytałem wiele prac na temat energii próżni. Czy wiecie
państwo, że spektrum termalne nakłada się na spektrum punktu zerowego. Te dwa
widma nakładają się na siebie. Tak więc jeśli coś podgrzejemy, to powinno to
reagować wewnętrznie z energią punktu zerowego. Rezonując w dwuwymiarowej przestrzeni
materiał ten dosłownie traci cały ciężar. Czy wiedzą państwo, co mi powiedział
Puthoff? Otóż stwierdził:
Dave, w tym momencie nie powinieneś widzieć tego materiału.
Masz rację, Hal odrzekłem. Kiedy zagląda się do naczynia
przez kwarcowy wziernik, okazuje się, że nic w nim nie ma, przy czym ciężar
naczynia jest inny, niż wtedy gdy jest ono puste.
Okazało się, że popełniłem błąd, zakładając, że nasza substancja
rezonuje przy częstotliwości, której nie byliśmy w stanie określić, jako że
Hal stwierdził:
Dave, teoretycznie powinien on zniknąć z przestrzeni trójwymiarowej.
Wręcz nie powinien w niej istnieć.
No, no... mruknąłem ze zdumienia.
Dave, musisz zaplanować takie doświadczenie, w którym będziesz
w stanie wykonać następującą rzecz: kiedy materiału już nie będzie, przesuń
ręką nad naczyniem, i jeśli okaże się, że tam jest i rezonuje przy częstotliwości,
której nie jesteś w stanie ustalić, strącisz go z naczynia.
Dzieje się tak dlatego, że kiedy materiał zostaje oziębiony
i zaczyna się ponownie ukazywać, zawsze ukazuje się w tym samym kształcie, jaki
miał, zanim zniknął.
Jeśli znajduje się tam, zsuniesz go z naczynia, a kiedy zaczniesz
go ochładzać, wróci dokładnie w to miejsce, gdzie był poprzednio, i będzie to
stanowiło dowód, że opuścił naszą trójwymiarową przestrzeń dodał. Dave,
jeśli ci się to uda, nigdy już nie odczujesz braku pieniędzy.
Czy myślicie, że samoloty typu stealth" są naprawdę czymś
ważnym? Co by się stało, gdyby mogły dosłownie znikać?
Jakie są jeszcze inne właściwości nadprzewodników? W roku 1988
zgłosiłem wnioski patentowe na ORME-y, a następnie na S-ORME-y. Sprzężony rezonują-co-kwantowy
system oscylacyjny wieloatomowych ORME-ów. Mam 11 patentów na ORME-y i 11 patentów
na S-ORME-y łącznie 22 patenty.
A co z kolejnymi własnościami nadprzewodnika? Nadprzewodnik
jak udowodnić, że to nadprzewodnik? Bierze się więc stałe pole magnetyczne
i wkłada do niego badany materiał. Jeśli nie jest on nadprzewodnikiem, to po
przyłożeniu doń pola magnetycznego uzyskamy dodatnią indukcyjność. Jeśli przedstawimy
to na wykresie w postaci wartości przyłożonego pola magnetycznego na jednej
osi i indukcyjności na drugiej, to w przypadku doskonałego izolatora otrzymamy
prostą równoległą. Bez względu na to jak silne pole magnetyczne przyłożymy,
nie będzie żadnej indukcji. Jeśli nasz materiał jest doskonałym przewodnikiem,
to w jego przypadku pewna niewielka ilość pola magnetycznego sprawi, że wykres
skieruje się w górę. Tak więc mniej więcej w tym zakresie (pokazuje na planszy)
będą mieściły się wykresy większości metali.
Jeśli jednak mamy do czynienia z nadprzewodnikiem, to po przyłożeniu
pola magnetycznego stanie się ono ujemne. Dosłownie zjada on pole magnetyczne,
żywi się nim i wchłania je w siebie. Ujemna indukcja przy dodatnio przyłożonym
polu magnetycznym stanowi dowód, że mamy do czynienia z nadprzewodnikiem. Innymi
słowy, gdyby ktoś miał urządzenie, które byłoby zbudowane z nad-przewodnika,
to przy przesuwaniu go wewnątrz linii pola magnetycznego spowodowałoby ono unicestwienie
potencjału tego pola. Gdyby zabrać takie urządzenie do domu, w którym znajdują
się elektryczne mechanizmy, zostałyby one wyłączone, nastąpiłoby zahamowanie
i wyłączenie.6
Czy wiecie państwo, że gdybyście posiadali urządzenie mogące
to robić, mogłoby ono dosłownie przenosić się w czasoprzestrzeni. Tak twierdzi
Hal. Mogłoby znikać i ponownie pojawiać się w naszej czasoprzestrzeni? Mogłaby
przenieść się z naszej trójwymiarowej czasoprzestrzeni w przestrzeń pięciowymiarową,
w której pomiędzy nami a jakimś odległym układem gwiezdnym nie istnieje ani
odległość, ani czas i wyłonić się z tej pięciowymiarowej przestrzeni właśnie
w tym układzie. Słyszeliście państwo o czymś takim?
Pomijając to wszystko, ta substancja jest bardzo ważna ona
sama i sposób, w jaki ona działa. Chodzi tu o to, że wkraczamy w dziedzinę kontroli
grawitacji oraz czasoprzestrzeni.
Aby to wyjaśnić, posłużę się analogią. Jeśli... jeśli byłoby
możliwe skurczenie państwa molekuł do takich rozmiarów, że znaleźliby się państwo
wewnątrz atomu, znaleźliby się państwo w świecie kwantów, gdzie nie ma przyszłości
i przeszłości, gdzie wszystko jest nawzajem wymienialne. Nie istnieje tam czas
taki, jakim go znamy. Staliby się państwo nieśmiertelni. W świecie kwantów mogliby
państwo żyć wiecznie.
Nadprzewodnik składa się miliardów miliardów miliardów atomów
i wszystkie one działają jak jeden wielki makroatom. Tak więc można stworzyć
sobie pojazd, do którego można by wejść, do tego nadprzewodnika, można by go
naładować energią i wyłączyć wszystkie zewnętrzne pola magnetyczne i grawitacyjne.
Wtedy bylibyście państwo w naszym świecie, lecz jednocześnie bylibyście nie
z tego świata. Podkreślam: w tym świecie, ale nie z tego świata. I dosłownie
poprzez ogrzanie go moglibyście zniknąć z tej czasoprzestrzeni. Po prostu, brzdęk
i nie ma was. Ale wy nadal moglibyście widzieć wszystko i wszystkich w tym świecie,
tylko oni nie mogliby widzieć was. To coś podobnego do tego, kiedy jest się
nad wodą i patrzy w dół na ryby. Nie jest się w ich rybim świecie, ale widzi
się je.
[ Ale nie mielibyśmy również żadnych myśli, ponieważ myśli
wytwarzają pola elektromagnetyczne wtrąca się słuchacz z sali.
Dave Hudson milknie i ktoś inny odzywa się z widowni:
Znajdowalibyśmy się w stanie czystej świadomości. Dave Hudson
odzyskuje rezon i powiada.}
Tak jest. Jak widać sprawa bardzo szybko zaczyna się komplikować
i wkracza na obszary czysto filozoficzne. Kiedy państwo to zrozumiecie, tak
jak my, to nie zdziwi was, że powiedzieliśmy sobie: dobrze, skoro posiadamy
tę analityczną zdolność, jesteśmy chyba w stanie ilościowo i jakościowo przeanalizować,
gdzie to wszystko w końcu się znajduje?
Udaliśmy się więc do A.J. Baylessa i kupiliśmy kilka krowich
i świńskich mózgów. Zwęgliliśmy je w dymiącym kwasie siarkowym. Był to bardzo
wulgarny
sposób, ale nic lepszego nie przyszło nam do głowy. Nie jesteśmy
specjalistami od chemii organicznej, lecz nieorganicznej, więc zniszczyliśmy
węgiel, zwęgliliśmy, dodaliśmy kwasu azotowego, znużyliśmy znowu w dymiącym
kwasie siarkowym, jeszcze raz w azotowym, znowu w siarkowym i jeszcze raz w
azotowym, aż zupełnie pozbyliśmy się węgla. Potem to, co zostało, płukaliśmy
wodą, aż wymyliśmy wszelkie związki azotu.
Czy wiecie państwo, że ponad pięć procent ciężaru suchej masy
tkanki mózgowej stanowią rod i iryd i to w stanie wysokospinowym? Że komórki
komunikują się między sobą za pomocą nadprzewodnictwa? Że instytucja o nazwie
U.S. Naval Research Facility (Instytut Badań Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych)
wie, że drogi porozumiewania się między komórkami wiodą przez nadprzewodnictwo?
Że zmierzyli oni to zjawisko stosując SQUID-y? Nadprzewodnikowe Kwantowe Urządzenia
Interferencyjne (Superconducting Quantum Interference Device) wyposażone w nadprzewodnikowy
pierścień otaczający ciało. Dzięki tym urządzeniom stwierdzili, że to właśnie
światło przepływa między komórkami, z komórki do komórki i tak dalej. Czy wiecie
państwo, że wasze impulsy nerwowe nie są elektrycznością, że przemieszczają
się z prędkością bliższą prędkości dźwięku niż światła? Czy wiecie państwo,
z jaką prędkością przemieszcza się fala nadprzewodnictwa? Właśnie z prędkością
dźwięku. To jest właśnie to, co znajduje się w naszych ciałach, co nazywamy
świadomością i co różni nas od komputera.
To jest dosłownie światło życia. To ta część naszego ciała,
która jest w nim cały czas i której naukowcy nie mogli wykryć, ponieważ nie
dawała się zmierzyć przyrządami, które posiadali. Nazywali ją węglem, ponieważ
nie posiada ona widma emisyjnego ani absorpcyjnego i w związku z tym zakładali,
że to węgiel, podczas gdy naprawdę to wcale nie węgiel. Jest jedenaście pierwiastków,
które mogłyby tym być, ale głównie w naszych ciałach znajduje się rod i iryd.
I to właśnie one łączą się rezonansowe i dosłownie podtrzymują nieprzerwanie
nić życia w naszym ciele. Zaś wokół naszego ciała znajduje się niespolaryzowane
pole magnetyczne zwane również polem Meissnera lub aurą.
Właśnie one są atomami duszy naszego ciała. Atomami znajdującymi
się w harmonii rezonansowej z energią próżni. Zaś energia próżni stanowi kolejny
wymiar, w którym nie istnieje czas. Wszystko, co kiedykolwiek istniało i co
będzie istnieć, jest odnotowane właśnie tam, w próżni. I powiadam wam, przyjaciele,
że kiedy spotkacie się z Bogiem, to spotkacie go w próżni. Stamtąd wzięła się
materia, stamtąd ona pochodzi i tam wszystko jest odnotowywane. I wasz związek
z nią dokonuje się za pośrednictwem tych rezonujących oscylatorów znajdujących
się w stanie kwantowego rezonansu z jej energią. To jest właśnie to, co przenosi
światłość życia ze świata kwantów do makroskopowego ciała, które nazywacie swoją
fizyczną formą.
Atomy te w stanie makro i po wysuszeniu wyglądają jak biały
proszek. Jeśli jednak przyjrzymy się im pod mikroskopem to okaże się, że wyglądają
jak szkło. Można podgrzać ten biały proszek do temperatury l i 60 stopni w warunkach
próżni i przekształci się on w szkło bardzo podobne do tego, jakie mamy w oknach.
Jest to inna forma istnienia tego pierwiastka.
Każdy z tych atomów rezonuje z energią próżni. Nie można pojedynczego
atomu okiełznać. Tej maszyny pracującej na zasadzie perpetum mobile nie można
ograniczyć i kazać jej pracować dla nas. Kiedy jeden atom rezonuje w dwóch wymiarach,
wytwarza fale kwantową, która się z niego wydobywa. Następny atom zagnieżdża
się w niej i przekazuje ją dalej.
Atomy znajdują się zbyt daleko od siebie, aby wywoływać jakieś
reakcje chemiczne, lecz jednocześnie znajdują się dostatecznie blisko, aby rezonować
w doskonałej harmonii. Energia, która dosłownie przelewa się nieustannie wokół
atomu. Czy zastanawiali się kiedykolwiek państwo, dlaczego atom nigdy się nie
wyczerpuje? Jest tak dlatego, że cały czas nurza się on w energii punktu zerowego.
Mamy więc wszystkie atomy pozostające w rezonansowej harmonii ze sobą i każdy
z nich nurza się w energii punktu zerowego. Mamy więc ich nieskończoną liczbę
i wszystkie robią to samo. Mamy więc machinę ruchu wykonywanego w nieskończoność.
Mamy coś, co porusza się w nieskończoność na paliwie energii punktu zerowego.
Można by zbudować pierścień z tego materiału, który płynąłby i reagował na ziemskie
pole magnetyczne.
Czy wiecie państwo, że jednoelementowy nadprzewodnik, nadprzewodnik
pierwszego rodzaju, będzie reagował z polem magnetycznym o mocy dwa razy dziesięć
do minus piętnastej erga (2 x 10-15 erga)? A czy wiecie, że pole
o natężeniu jednego Gausa ma moc dziesięć do osiemnastej ergów (1018
ergów)7?
Ziemskie pole magnetyczne oddziaływujące na igłę kompasu ma
moc około 0,5 Gausa? Zatem jeden erg energii stanowi miarę natężenia pola magnetycznego
wokół jednego elektronu, zaś nadprzewodnik reaguje na pole magnetyczne o wielkości
dwa razy dziesięć do minus piętnastej erga?
Mój Boże. Kiedy myślimy, on to rejestruje. Kiedy pracujemy
z tym materiałem, nasze myśli są w nim rejestrowane.
Pewnie niektóre z pań wezmą mi za złe, kiedy powiem, że doszliśmy
do wniosku, że są to pierwiastki żeńskie. Ponieważ powiedzieliśmy sobie: Wiecie
co, podenerwujmy te pierwiastki. Pokonamy je. Dostarczając im energii sprawimy,
aby robiły to, na co mamy ochotę?" Kupiliśmy piec łukowy, wzięliśmy około trzydziestu
gramów naszego białego proszku i włożyliśmy go do niego. Piec ma odizolowany
tygiel, nasz miał miedziany tygiel w wannie wodnej pozwalającej utrzymywać go
w niskiej temperaturze. Tygiel przykrywa się pokrywką. W tyglu zanurzony jest
wolframowy pręt i między nim i tyglem przepływa prąd wytwarzający łuk elektryczny.
Siedzi się przy tym tyglu i przy włączonym łuku miesza się
elektrodą wolframową do czasu, aż wszystko się stopi. Tak więc odpompowaliśmy
z wnętrza pieca powietrze, wypełniliśmy tygiel helem, aby uzyskać plazmę gazową,
i włączyliśmy łuk. Łuk zabzyczał i wyłączył się. Kiedy otworzyliśmy piec, okazało
się, że wolframowa elektroda zniknęła. Elektroda ta jest mniej więcej wielkości
mojego kciuka. Wolfram to materiał, z którego produkuje się włókna do żarówek.
Ludzie, którzy zbudowali piec, twierdzili, że możemy używać go od 35 do 40 razy
bez potrzeby wymiany elektrody. Mogliśmy palić go przez wiele, wiele minut.
My natomiast nie zdążyliśmy używać go dłużej niż przez sekundę.
Wysłaliśmy więc reklamację do producenta i w odpowiedzi otrzymaliśmy
nową elektrodę, założyliśmy ją, wypompowaliśmy powietrze, wpompowaliśmy szlachetny
gaz, włączyliśmy łuk, bzyknęło i łuk się wyłączył. Otworzyliśmy i znowu okazało
się, że wolframowa elektroda przekształciła się w proszek.
Kiedy poddaliśmy go analizie, stwierdziliśmy, że to nie jest
ten sam pierwiastek, co przedtem. Ustaliliśmy również, że nastąpił około tysiąckrotny
wzrost ciepła i nie było to ciepło pochodzące z reakcji chemicznych, ale z reakcji
jądrowych. Zauważyliśmy również, że wszystkie przewody w laboratorium zaczynają
rozpadać się na kawałki. Można było podejść do miedzianego przewodu, ruszyć
go i rozsypywał się w proszek.
W szkle laboratoryjnej zlewki znajdującej się w pobliżu pieca
pojawiły się pęcherzyki powietrza i kiedy usiłowaliśmy dotknąć ich, rozlatywały
się na kawałki. Wszystkie te zniszczenia spowodowane były radiacją. Nie da się
tego inaczej wyjaśnić. Jutro pokażę państwu ekspertyzę laboratorium Berkley-Brookhaven,
które ustaliło, że były to fotony o energii 25000 elektronowoltów. Kiedy tym
wysokospinowym atomom dostarczy się za dużo energii, emitują promieniowanie
typu gamma. Tak jak w przypadku wszystkiego, co żeńskie, kiedy się mu powie,
że zostanie zmuszone do czegoś, nie osiągnie się nic, ale jeśli da się mu to,
czego chce, to otrzyma się to, co się chce samemu. Tak więc należy te pierwiastki
hołubić, a nie z nimi walczyć. Są one żywe. To, co należy zrobić, to dać im
właściwe środowisko chemiczne, którego potrzebują, współpracować z nimi, dać
im to, czego chcą, a wrócą do stanu niskospinowego i wtedy można je przekształcić
w metale lub używać w postaci wysokospinowej.
Wszystko układało się jak należy, dopóki mój wuj nie pokazał
mi w roku 1991 książki Secrets of Alchemists (Sekrety alchemików). Stwierdziłem,
że nie interesuje mnie to, nie mam ochoty czytać na temat alchemii, o czasach
kiedy kościół włączał się w te sprawy. Uważałem, że wszystko na ten temat było
przesadzone. Mówiłem, że nie jestem tym zainteresowany. Chcę zajmować się fizyką
i chemią. Jednak mój wuj nie dawał za wygraną:
Dave, ależ tam jest mowa o białym proszku złota powiedział.
Czyżby? rzuciłem w odpowiedzi. I w ten sposób zainteresowałem
się alchemią. Okazało się, że kamień filozoficzny, źródło światłości życia,
był białym proszkiem złota.
I zadałem sobie pytanie: Czy to możliwe, aby ten biały proszek,
który mam, był białym proszkiem złota, o którym oni mówią? Czy też istnieją
dwa różne białe proszki złota? Opisy mówią, że jest to źródło, esencja życia,
że przenosi on światło życia. To już zostało udowodnione. To jest nadprzewodnik
i przenosi światło znajdujące się w naszym ciele. Alchemicy twierdzili, że poprawia
on komórki ciała.
Otóż mogę jutro państwu pokazać wyniki badań przeprowadzonych
przez Bristol-Myers-Squib, z których wynika, że ten materiał wchodzi w reakcje
z DNA, że je koryguje. Wszelkie rakowe deformacje, popromienne deformacje, wszystko
to jest korygowane przez te pierwiastki. Nie wchodzą w chemiczne reakcje z DNA,
a jedynie je korygują.
Bardzo mnie to zaintrygowało. Co by się stało, gdybyśmy podali
tę substancję ludziom? Nie jest to wiązanie typu metal-metal, nie ma więc właściwości
ciężkich metali. Aby to sprawdzić, poszukaliśmy biorcy. Był nim pies, któremu
daliśmy tę substancję. Był chory na gorączkę odkleszczową, gorączkę dolinną
i miał duży wrzód, tu (pokazuje), po tej stronie. W związku z kombinacją tych
trzech chorób żaden weterynarz nie mógł znaleźć leku na jego dolegliwości. W
pewnym momencie poddano się i przestano go leczyć. Zaczęliśmy aplikować mu zastrzyki
w ilości l miligrama białego proszku na l centymetr sześcienny roztworu. Jeden
zastrzyk w okolice wrzodu i drugi dożylnie. Po półtorej tygodnia zarówno gorączka
odkleszczową, jak i dolinną zniknęły, zaś wrzód skurczył się i zapadł. Przestaliśmy
więc robić mu zastrzyki. Po tygodniu nastąpił nawrót choroby, więc wznowiliśmy
iniekcje i choroba znowu się cofnęła, ale tym razem kontynuowaliśmy iniekcje
przez kolejny tydzień i choroba już nie wróciła. Pies czuł się wspaniale.
Wówczas lekarz, z którym współpracowaliśmy, powiedział:
Wiecie, to naprawdę wspaniała rzecz. Mam pomocnika, który
pracuje w moim gabinecie i którego od śmierci dzielą dosłownie dni, umiera na
AIDS. W tej chwili odżywiany jest już tylko dożylnie. Nie może już mówić, nie
potrafi sam się ubrać, umiera. Wiecie, chciałbym podawać mu w niewielkich ilościach
tę substancję i zobaczyć, jaki będzie efekt.
Półtora tygodnia później odłączył mu wszystkie kroplówki, całe
zewnętrzne odżywianie, facet zaczął sam jeść i sam ubierać się robił ogromne
postępy. Półtora miesiąca później siedział w samolocie w drodze na rodzinny
ślub w stanie Indiana i nikomu nie przyszło do głowy, że kiedykolwiek był chory
na AIDS.
Lekarz był zachwycony wynikiem leczenia. Wziął kolejnego pacjenta,
który cierpiał na KS, Karposi Sarcoma (...), raka, który występuje na skórze
całego ciała, i zaczął podawać mu dożylnie l centymetr sześcienny dziennie.
Po niespełna dwóch miesiącach zniknęły wszystkie aktywne ogniska KS. Tylko jeden
miligram dziennie! Ci, którzy słyszeli o KS, wiedzą zapewne, że chorobę tę można
leczyć jedynie przy pomocy promieniowania, którego ilość jest ograniczona i
po pewnym czasie, po maksymalnej dawce, lekarze muszą przerwać kurację, ponieważ
choroba nasila się i pacjent umiera. Nasza substancja natomiast całkowicie usunęła
ogniska KS.
Potem przystąpiliśmy do pracy z kolejnym pacjentem była to
kobieta, która została zarażona AIDS w czasie zapłodnienia in vitro. Stało to
się na Uniwersytecie Stanowym w Arizonie. Dziesięć kobiet otrzymało wówczas
spermę od pacjenta zarażonego wirusem HIV. Była jedyną, która zapadła na tę
chorobę. Była chora od 11 lat. Właśnie była w okresie schyłkowym choroby. Liczba
białych krwinek i limfocytów T stanowiła klasyczny obraz tej choroby. Po raz
pierwszy podaliśmy jej nasz proszek doustnie, ale nie spowodowało to żadnych
zmian w obrazie białych krwinek i limfocytów T. Natomiast po podaniu proszku
w postaci zastrzyku liczba jej białych ciałek w ciągu półtorej godziny wzrosła
z 2 200 do 6 500. Niesamowite, prawda?
Kiedy podawaliśmy to doustnie, nic się nie działo z liczbą
białych krwinek, a jest to jedyny dostępny nam analityczny wskaźnik. Po miesiącu
pacjentka stwierdziła: Chcę zastrzyki. Chcę, aby nastąpił wzrost białych krwinek".
Przygotowaliśmy więc zestaw, który miała przyjmować w iniekcjach. Jednocześnie
pobraliśmy próbki jej krwi i wysłaliśmy do laboratorium w południowej Kalifornii
z poleceniem oznaczenia ilości komórek zakażonych wirusami w jednym milimetrze
krwi. W tym czasie przyjęła pierwszy zastrzyk.
Dostała wysokiej gorączki, podobnie jak to było u innych pacjentów,
więc j zmniejszyła dawkę o połowę (w rzeczywistości to lekarz polecił zmniejszyć
tę s dawkę). Wzięła ją następnego dnia, dostała konwulsji i zmarła. Zaraz potem
j otrzymaliśmy wyniki z laboratorium i okazało się, że procent komórek zarażonych
był tak mały, że nie powinna nawet myśleć o AIDS.
Do tej pory nie robiliśmy takich analiz przed rozpoczęciem
podawania tego preparatu. Od tego czasu postanowiliśmy najpierw robić te analizy.
Pracowaliśmy z człowiekiem, który miał liczbę zakażonych komórek w ilości 57
000. Był tak słaby, że chodząc musiał wspierać się na lasce. Lekarz dawał mu
dwa, najwyżej trzy tygodnie życia. Przyjął nasz preparat doustnie i po około
60 dniach zaczął się spadek liczby zarażonych komórek. Po okresie pierwszych
60 dni liczba zarażonych komórek zmniejszała się o 30 procent w ciągu każdych
kolejnych 30 dni. Po upływie siedmiu miesięcy liczba komórek zarażonych zmalała
do tego stopnia, że ledwie można było je wykryć. Był to rezultat doustnego przyjmowania
50 miligramów dziennie.
Proszę pamiętać, że nie jestem lekarzem i nie mam zamiaru nim
zostać. Chciałem się tylko dowiedzieć, czy moja substancja działa. Tylko to
chciałem wiedzieć !
W pomocnym Phoenix był pewien lekarz, któremu dałem dwie buteleczki
suchego preparatu. Podał on go dwóm pacjentkom chorym na raka. Były to kobiety,
jedna w wieku 42 lat, druga zaś 57. Obie cierpiały na raka piersi. Czterdziestodwuletniej
pacjentce usunięto pierś dwa lata wcześniej i poddano ją intensywnej radioterapii.
Po dwóch latach zaczęła odczuwać bóle szyi i żeber. Poszła do kręglarza, ale
nie był on w stanie jej pomóc. W końcu trafiła do onkologa, który stwierdził
u niej raka szyi, ramion, pleców, kręgosłupa i żeber. Powiedział, że to już
czwarte stadium i że powinna jak najszybciej pozałatwiać swoje doczesne sprawy.
Stwierdził, że można jeszcze zastosować chemoterapię, ale i tak umrze.
W końcu trafiła do wyżej wymienionego lekarza, który dał jej
nasz preparat w ilości wystarczającej na przyjmowanie go przez półtora miesiąca.
Przyjmowała go w dawkach 100 miligramów dziennie przez około 1,5 miesiąca. Pod
koniec tego okresu poszła powtórnie do onkologa. Okazało się, że w ogóle nie
ma raka. Nawet nie wiedziałem, kim jest ta kobieta. Nie miałem nic wspólnego
z podawaniem jej tego preparatu w charakterze leku. Pewnego dnia zadzwonił telefon
i w słuchawce usłyszałem jej głos:
Panie Hudson, nie wiem, kim pan jest ani czym był pański
preparat, ale to jest fantastyczne. No i opowiedziała mi swoją historię.
W przypadku pięćdziesięciosiedmioletniej kobiety sprawa nie
wyszła.
Udaliśmy się więc na Uniwersytet Chicagowski, aby przeprowadzić
badania na myszach. I co się okazało? Otóż połowa myszy zginęła od raka, zaś
u drugiej zaczął się on rozwijać znacznie szybciej. Pod koniec badań prowadzący
badania wstrzyknęli myszom estrogen, który powinien spowodować jeszcze szybszy
rozwój raka. Efekt był wręcz przeciwny. Po wstrzyknięciu estrogenu, po upływie
zaledwie 24 godzin, rak znikał. Sugeruję więc teraz ludziom, aby każdy, kto
przekroczył 40 lat, zaczął przyjmować DHEA (jeden z androgenów dehydroepiandrosteron)
lub jakiś inny żeński hormon, ponieważ w leczeniu raka piersi żeńskie hormony
odgrywają bardzo dużą rolę.
Nie podaję tego państwu jako informacji o charakterze technicznym.
Mówię o tym, ponieważ takie są moje doświadczenia. I dlatego właśnie mogę państwu
o nich opowiadać.
Mamy również lekarza na Florydzie, który podawał w listopadzie
nasz specyfik choremu na raka trzustki. Pacjent w sposób zatrważający tracił
wagę. Lekarz nie dawał mu nadziei na utrzymanie go przy życiu, w związku z czym
pacjent gotów był na wszystko. Brał nasz specyfik przez 60 dni i obecnie odzyskał
już normalną wagę i czuje się wspaniale. Lekarz nie może zrozumieć, jak to się
stało. Jest zupełnie zdezorientowany, ponieważ nikomu jak dotąd nie udało się
przeżyć z rakiem trzustki.
Nasza substancja nie stanowi panaceum na wszystko. Nie jest
to lek przeciwko AIDS. Nie jest to lek przeciwrakowy. To jest dosłownie duch.
Ten preparat nie jest po to, aby leczyć AIDS czy raka. Jest po to, aby doprowadzać
do doskonałości nasze ciała. Sprawia, że nasze ciała wracają do stanu, w którym
być powinny. To nasz własny system immunologiczny zwalcza chorobę. Jeśli można
poprawić DNA w każdej komórce ciała, jeśli można naprawić zniszczenia spowodowane
przez wirusa, nawet AIDS, to można stać się istotą idealną. Można wrócić do
pierwotnego stanu zdrowia, w którym powinniśmy się znajdować.
To nie jest lekarstwo. Materiał ten jest w rzeczy samej substancją
o charakterze filozoficznym. Jest po to, aby oświecić i wznieść na wyższy poziom
świadomość rodzaju ludzkiego. Jeśli w trakcie wykonywania powyższych zadań leczy
przy okazji choroby, to dobrze. Dla większości z nas trudno jest zrozumieć,
o co tu naprawdę chodzi.
Zbliża się już dziewiąta godzina. Jutro postaram się przedłożyć
państwu wszystkie procesy fizyczne, które zostały odkryte i opisane od czasu,
kiedy uzyskałem patenty. Przedłożę państwu wszystkie teorie dotyczące nadprzewodnictwa
oraz atomów w stanie wysokiego spinu. Zorientujemy się w całości literatury
opublikowanej na ten temat; wyświetlę państwu przy pomocy rzutnika wyniki badań,
abyście mogli państwo przeczytać, kto jest ich autorem, a są wśród nich Państwowe
Laboratoria Brookhaven, Państwowe Laboratoria Oakridge, Instytut Nielsa Bohra
z Kopenhagi i wiele innych. Udostępnię państwu wszystkie prace na temat nadprzewodników
w ciele. Obejrzycie wszystkie prace dotyczące światła życia w postaci nadprzewodników.
Przedyskutujemy dogłębnie sprawę energii punktu zerowego, energii próżni, czasoprzestrzeni
i grawitacji. Postaram się to wszystko państwu wytłumaczyć mam nadzieję przejrzyście.
Opowiem o tym, że Jesteśmy tylko hologramem, obrazem przedstawiającym nas samych,
że nie jesteśmy rzeczywistością. Potem cofniemy się w przeszłość, cztery lub
pięć tysięcy lat przed naszą erą, do dolin Tygrysu i Eufratu, do pism Zecharii
Sitchina, do faraonów egipskich i ich najwyższych kapłanów. Do Hebrajczyków
i Biblii. Do proroctw Nostradamusa i Kluczy Henocha, do wszystkich przepowiedni
dotyczących tego zagadnienia. Przepowiedni mówiących, że to pojawi się tu i
stanie się znane nauce około roku 1999. Taka jest tego historia. Zobaczymy się
jutro, jeśli będziecie mieli ochotę przyjśćJB
Przypisy:
1. Stolica i największe miasto Arizony.
2. l uncja równa się 28,35 grama.
3. United States Bureau of Standards.
4. Przegląd fizyczny A.
5. Grawitacja jako fluktuacja siły bez punktu przyłożenia".
6. Jest to szczególnie interesujący akapit z punktu widzenia
ufologii, bowiem zjawisko wyłączania urządzeń elektrycznych przez NOLe jest
niezwykle często opisywanie przez świadków. Czyżby latające spodki lub ich
powłoki były wykonane z nad-przewodników i znikając podobnie jak one przechodziły
do innowymiarowej przestrzeni? Inną ciekawą informacją z tym związaną jest
to, że kiedy świadkowie próbowali dotknąć powłoki latającego spodka zaraz
po jego wylądowaniu, kierujące nim istoty ostrzegały ich, aby tego nie robili,
gdyż mogą się poparzyć. Może to oznaczać choć niekoniecznie! że tak jak
w opisanym w tym artykule przypadku do przejścia nadprzewodzącej powłoki latającego
spodka do innego wymiaru trzeba ją podgrzać. Przyp. R.Z.F.
7. Autor dokonał tu skrótu myślowego polegającego na odniesieniu
natężenia pola magnetycznego do pracy, jakie może ono wykonać (Gaus jest jednostką
indukcji magnetycznej, zaś erg jednostką pracy).
Zainteresowani dalszymi informacjami na ten temat oraz opisaną
w tym artykule substancją mogą pisać na adres (w języku angielskim oczywiście!):
Science of the Spirit Foundation, P.O. Box 25709, Tempe, AŻ 85285, USA.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plteen-mushing.xlx.pl