ďťż

rozdzia_8

Lemur zaprasza


  LUDY I OJCZYZNY

  

  Znów po raz pierwszy zdarzyło mi się słyszeć — Ryszarda Wagnera Uwerturę do Meistersinger'ów: wspaniała to, przeładowana, ciężka i źrała sztuka, dumna z tego, iż, by ją zrozumieć, trzeba, przyjąć dwieście lat żywej jeszcze muzyki: — chluba to Niemców, iż duma taka się nie zawiodła ! Co za skojarzenie sił i soków, pór roku i stref! Wrażenie starodawności to znów nastrój czegoś niezwykłego, cierpkiego i przemłodocianego; samowola łączy się z tradycyjną pompatycznością; częste przebłyski pustoty ustępują miejsca częstszej jeszcze szorstkości i prostactwu, — jest w tem żywość i ogień, lecz zarazem zwioczczenie i spłowiałość nabłonka owoców, dojrzewających zapóźno. Toczy się fala pełna i szeroka : wtem nagle chwila niepojętego wahania ni to szczelina, ziejąca między przyczyną a skutkiem, jakiś ucisk, pogrążający nas w marzeniu, nieledwie zmora senna —, lecz już roztacza, rozlewa się znów dawny nurt błogości, przerozmaitej błogości, dawnego i nowego szczęścia, w którem przewija się najwyraźniej dobrowolnie nietajony zachwyt artysty ze siebie samego, jego zdumione szczęsne współprzeświadczenie o mistrzowstwie w użyciu tutaj swych środków, nowych nowonabytych niewypróbowanych środków artystycznych, jak nam mówić się zdaje. Naogół niema w tem piękna, niema Południa, ani śladu subtelnej jaśni południowych niebiosów, ani śladu gracyi, brak pląsu, jest zaledwie wola logiczna; nawet jakowaś niezgrabność, podkreślana jeszcze w dodatku, jak gdyby artysta chciał nam rzec : wy wolałem ją umyślnie; jakaś ociężała powłóczystość, coś rozmyślnie barbarzyńskiego i uroczystego, mżenie uczonych i czcigodnych kosztowności i koronkowości; coś niemieckiego w najlepszem i najgorszem znaczeniu tego słowa, coś na niemiecką modłę różnorakiego, niekształtnego i niewyczerpanego, jakowaś niemiecka wielmożność i szczodrość duszy, która nie boi się ukrywać pod raffinements upadku, — która dopiero tam najlepiej snadź się czuje; szczere prawe znamię niemieckiej duszy, przestarzałej i razem młodej, przejrzałej a przebogatej w przyszłość. Ten rodzaj muzyki wyraża najlepiej to, co myślę o Niemcach : są oni przedwczorajsi i pojutrzejsi, — lecz nie mają jeszcze swego dzisiaj.

  My dobrzy europejczycy : mamy i my chwile, gdy pozwalamy sobie roztkliwiać się swojskością, pławić i nurzać się znów w dawnych czułostkach i cieśniach — dałem właśnie dowód tego — , chwile swojskich zachwytów, patryotycznych trosk oraz wszelkich innych staroświeckich przypływów uczuciowych. Ociężalsze od nas duchy potrzebują snadź na pokonanie tego, co u nas na godziny się liczy i z godzinami kresu swego dobiega, dłuższego czasu, jedne pół roku, inne pół życia ludzkiego, zależnie od siły i chyżości, z jaką trawienie i przemiana materyi u nich się odbywa. Ba, mógłbym wyobrazić sobie tępe opieszałe rasy, które nawet w naszej lotnej Europie potrzebowałyby całych półwieczy, by otrząsnąć się z takich dziedzicznych napadów parafiańszczyzny i zaściankowości i powrócić znów do rozumu, chcę rzec, do prawej europejskości. Rozmyślając nad tą możliwością, miałem sposobność być świadkiem rozmowy dwóch starych patryotówt : — widocznie nie dosłyszeli obaj, więc rozmawiali tem głośniej. O filozofii niema on pojęcia i zna się na niej tyle, co chłop lub bursz niemiecki — mówił jeden — : to jeszcze niewiniątko. Ale to mniejsza! Żyjemy w epoce tłumów : te padają na twarz przed wszystkiem tłumnem. Tuk samo in politicis. Mąż stanu ), który napiętrzy im nową wieżę Babel, jakiś ogrom państwowy i mocarstwowy, jest dla nich wielkim: — cóż stąd, iż my przezorniejsi i powściągliwsi nie możem zaprzeć się jeszcze dawnej wiary, że jedynie wielka myśl stanowi o wielkości jakiegoś czynu i sprawy. Dajmy na to, iż jakiś mąż stanu postawi lud swój w tem położeniu, że ten będzie musiał uprawiać odtąd wielką politykę, acz nie jest do niej z natury uzdolniony i przygotowany: dla nowej wątpliwej mierności trzeba więc będzie poświęcić swe stare pewne cnoty, dajmy na to, iż jakiś mąż stanu skaże wogóle lud swój na politykowanie, acz tenże miał dotychczas coś lepszego do czynienia i do myślenią i w głębi swej duszy nie wyzbył się przezornego wstrętu do niepokoju, próżni i zgiełkliwej kłótliwości istotnie politykujących ludów: — dajmy na to, iż ów mąż stanu rozbudzi uśpione namiętności i pożądliwości swego ludu, że z jego nieśmiałości i skłonności do stania na uboczu uczyni zmazę, z jego cudzoziemczyzny i tajnej bezkresności winę, że poniży jego najserdeczniejsze popędy, spaczy jego sumienie, zacieśni jego ducha, znacyonalizuje smak jego, — jakto! mąż stanu, któryby tego wszystkiego dokonał, za którego lud w całej swej przyszłości, o ile ma przyszłość przed sobą, pokutować by musiał, byłżeby taki mąż stanu wielkim? Bezsprzecznie ! odparł popędliwie drugi stary patryota : toć nie dokazałby tego ! A może było szaleństwem czegoś takiego pragnąć ? Ale czyż wszystko wielkie nie było w początkach jeno szalonem! — Nadużycie słów ! wrzasnął towarzysz na to : — silny ! silny ! silny i szalony! Nie wielki! — Staruszkowie roznamiętnili się widocznie, wykrzykując sobie w oczy swe prawdy; ja zaś, w swem szczęściu i zaświeciu, rozmyślałem nad tem, jak rychło silnym zawładnie jeszcze silniejszy; i że duchowe spłyczczenie jednego ludu wyrównywa się przez pogłębienie innego ludu. —

  Nazwiemy-li to, w czem europejczyk dzisiejszy widzi swą chlubę, cywilizacyą lub uczłowieczeniem lub postępem; czy określimy po prostu, nie chwaląc i nie ganiać, polityczną formułą jako demokratyczny ruch Europy: poza wszystkiemi temi moralnemi i politycznemi tłami, ujmowanemi w takie formuły, dokonywa się olbrzymi proces fizyologiczny, roztaczający się coraz bardziej, — proces upodobniania się europejczyków, stopniowe ich wyjarzmienie się z warunków, w których powstają więzami klimatu i stanów skrępowane rasy, wzrastająca ich niezależność od wszelkiego określonego milieu, co na całe wieki pragnęłoby wyryć w ciele i duszy ślady swych żądań, — zatem powolne wyłanianie się istotnie nadnarodowej i tułaczej odmiany człowieka, której typowem znamieniem, fizyologicznie się wyrażając, jest maximum siły i umiejętności przystosowywania się do warunków. Proces ten stającego się europejczyka, opóźniany w swem tempie wielkiemi cofaniami się, lecz snadź dlatego właśnie rosnący i nabierający skupienia i głębi — należy tu srożąca się dziś jeszcze walka i nawałnica uczuć narodowych tudzież nurtowania anarchistyczne —: proces ten zmierza prawdopodobnie do wyników, nie przewidywanych snadź bynajmniej przez naiwnych jego krzewicieli i chwalców, apostołów nowoczesnych idej. Też same nowe warunki, w których naogół odbywać się pocznie zrównanie i zmiernienie człowieka — do rzędu pożytecznego, roboczego, zdatnego nieraz i obrotnego zwierzęcia stadnego człowieka —, sprzyjają również w najwyższym stopniu powstawaniu wyjątkowego człowieka najgroźniejszego i najbardziej pociągającego pokroju. O ile bowiem owa zdolność przystosowywania się wystawiana wciąż na próbę zmiennych warunków, z każdem pokoleniem, z każdem niemal dziesięcioleciem nową poczynająca pracę, uniemożliwia wręcz krzepkość typu; o ile ogólne tło takiego przyszłego europejczyka będzie prawdopodobnie tworzył różnorodny, gadatliwy, pozbawiony woli i nadzwyczaj obrotny wyrobnik, potrzebujący pana, rozkazodawcy, jak powszedniego chleba; o ile zatem demokratyzowanie Europy zmierza ku wytworzeniu typu w najsubtelnicjszem znaczeniu przygotowanego do niewolnictwa: o tyle, w poszczególnych i wyjątkowych razach, człowiek silny będzie musiał pienić się potężniej i wspanialej, niż pienił się snadź dotychczas, — dzięki wolnemu od przesądów swemu uksztalceniu, dzięki olbrzymiej różnorodności ćwiczenia, sztuki i maski. Chciałem powiedzieć : demokratyzowanie Europy jest zarazem niedobrowolnem przygotowywaniem podłoża pod posiew tyranów, — słowo pojęte w każdem znaczeniu, nawet najbardziej duchowem.

  Dowiaduję się z zadowoleniem, iż nasze słońce podąża chyżo ku konstelacyi Herkulesa: i mam nadzieję, że człowiek na tej ziemi pójdzie za przykładem słońca ? A my, my dobrzy europejczycy, przodem! —

  Był czas, kiedy wyróżniano Niemców określeniem głęboki : dziś, gdy najudatniejszy typ nowego Niemca całkiem innych łaknie zaszczytów i we wszystkiem, co głębokie, widzi snadź brak tężyzny, patryotyczną i niemal w duchu czasu jest wątpliwość, czy pochwałą ową nie oszukiwano się ongi: słowem, czy głębokość niemiecka nie jest w istocie czemś innem i gorszem — czemś, z czego, Bogu dzięki, z powodzeniem otrząsnąć się zamierzamy. Spróbujmyi zatem co do głębokości niemieckiej zmienić zdanie: nie trzeba do tego nic więcej okrom pobieżnej wiwisekcyi duszy niemieckiej. — Dusza niemiecka jest przedewszystkiem różnorodna, z różnych poczęta źródeł, raczej poskładana i nawarstwiona niż istotnie zbudowana: jest to następstwem jej pochodzenia. Niemiec, co śmiałby utrzymywać dwie dusze kryję, ach ! w piersi mej, rozminąłby się fatalnie z prawdą, a raczej pozostałby o wiele dusz za prawdą. Jako lud utworzony z najpotworniejszego pomieszania i zespolenia się ras, w którem snadź przeważa nawet żywioł przedaryjski, jako lud środka w każdem znaczeniu, są Niemcy dla siebie samych do ujęcia trudniejsi, rozleglejsi, sprzeczniejsi, mniej znani, bardziej nieobliczalni, bardziej zastanawiający, nawet bardziej zastraszający niźli inne ludy: — urągają wszelkiej definicyi i już dla tego doprowadzają do rozpaczy Francuzów. Znamionuje to Niemców, iż pytanie co jest niemieckiem ? nie zamiera u nich nigdy. Kotzebue znał jużcić dobrze swych Niemców: jesteśmy poznani wykrzykiwali radośnie — lecz Sand'owi zdawało się także, że ich zna. Jean Paul snadź wiedział, co czyni, gdy karcił z gniewem kłamliwe ale patryotyczne pochlebstwa i przesady Fichtego, — jest to jednak prawdopodobnem, iż Goethe innego był o Niemcach zdania niż Jean Paul, acz co do Fichtego przyznawał mu słuszność. Co Goethe myślał właściwie o Niemcach ? — Lecz wielu rzeczy nie poruszał on w rozmowie nigdy i przez całe życie posiadał dar subtelnego milczenia: — snadź miał ku temu powody. To pewna, że nie wojny o niepodległość i nie rewolucya francuska napawały go otuchą, — zdarzeniem, dla którego całego Fausta, ba nawet cały problemat człowieka przemyślał na nowo, było pojawienie się Napoleona. Zachowały się słowa Goethego, któremi z jakąś niecierpliwą surowością, gdyby z zagranicy, potępił to, co Niemcy uważają za swoją chlubę: słynne niemieckie Gemutlich określił raz jako pobłażliwość na słabości własne i cudze. Nie miał że słuszności? — znamionuje to Niemców, iż rzadko co do nich nie ma się słuszności. Dusza niemiecka ma w sobie labirynty i krużganki, są w niej jaskinie, kryjówki, sklepione podziemia; nieład jej ma jakiś urok tajemniczości; Niemiec zna manowce wiodące do Chaosu. A jak każda rzecz lubi swe podobieństwo, tak też Niemiec lubi obłoki i wszystko, co niejasne, stające się, majaczące, wilgotne i zakryte: wszystko, co niepewne, nie wykrystalizowane, przesuwające się, rosnące, zda się mu głębokiem. Niemiec nie istnieje nawet, on staje się, rozwija się. Dlatego rozwój jest istotnie niemieckim pomysłem i nabytkiem w wielkiej dziedzinie formuł filozoficznych: — pojęciem rządzącem, co wraz z niemieckiem piwem i niemiecką muzyką pracuje nad zniemczeniem całej Europy. Cudzoziemcy stają z podziwem i ciekawością wobec zagadki, zadawanej im przez sprzeczność natury w istocie duszy niemieckiej (sprzeczność tę Hegel ujął w system, zaś Ryszard Wagner przełożył wkońcu nawet na muzykę)i Dobroduszny i zdradliwy — połączenie takie, niedorzeczne co do innego ludu, sprawdza się, niestety, zbyt często w Niemczech : dość żyć czas jakiś śród Szwabów ! Ociężałość niemieckich uczonych, ich towarzyskie nieokrzesanie godzi się straszliwie łatwo z jakowemś wnętrznem linoskoctwem i lekką śmiałością, której wszyscy bogowie lękać się już nauczyli. Chcąc zbadać ad oculos duszę niemiecką, dość zajrzeć w niemiecki smak, w niemieckie sztuki i obyczaje: co za chamska na smak obojętność ! Co za mieszanina najszlachetniejszego i najpospolitszego ! Jak że nierządnem i bogatem jest to całe gospodarstwo duchowe! Niemiec wlecze swą duszę: wlecze za sobą wszystko, czego dozna w życiu. Trawi swe doświadczenia licho, nie kończy z niemi nigdy; głębokość niemiecka nieraz bywa li ciężkiem opieszalem trawieniem. A jak wszyscy nałogowo chorzy, jak wszyscy dyspeptycy lubią wygodę, tak też Niemiec lubi Otwartość i zacność : to tak wygodnie być otwartym i zacnym! — Jest to snadź najniebezpieczniejsze i najfortunniejsze przebranie, w jakiem celuje Niemiec, ta ufność, ta uprzedzająca gotowość, to rozkrywanie kań, znamionujące prawość niemiecką: jest to właściwa mu mefistofeliczna chytrość, z którą daleko zajść jeszcze może l Niemiec opuści ręce, spojrzy swemi dobremi błękitnemi czczemi niemieckiemi oczyma — a zagranica widzi zaraz jego szlafrok ! — Chciałem powiedzieć : niechaj i głębokość niemiecka będzie sobie, czem chce, — toć między nami wolno zadrwić z niej po cichu ? — rzecz mimo to chwalebna, iż chcemy zachować nadal jej pozory i nieskazitelność, że chlubnego zakorzenionego uznania dla głębokości naszej nie chcemy oddać za cenę tężyzny pruskiej, konceptów i tumanów berlińskich. Świadczy to dobrze o roztropności jakiegoś ludu, gdy wyrobi sobie opinię, gdy chce mieć opinię głębokiego, nieporadnego, dobrodusznego, prawego, nieroztropnego: świadczyłoby to nawet — o głębokości jego! Naostatek: dbajmyż o chwalę swego imienia, — niedarmoż zowiemy się tiusche Volk, zwodnym ludem. —

  Przeminął dawny dobry czas, wyśpiewał się w Mozarcie: — jakież to szczęście dla nas, iż rokoko jego przemawia do nas jeszcze, że jego dobre towarzystwo, jego pieściwe rojenia, jego dziecinne lubowanie się chińszczyznami i floresami, jego serdeczna uprzejmość, jego upodobanie do ładności, czułości, taneczności, błogiej łzawości, jego wiara w Południe do jakiegoś w nas szczątka zakołatać jeszcze może! Ach, kiedyś i to minie; — leć?, któż śmiałby wątpić, iż jeszcze rychlej przestaniemy przejmować i lubować się Beethovenem ! — toć był on jeno echem przełomowego i przejściowego stylu, nie zaś, jak Mozart, odzewem wielkiego wiekowego europejskiego smaku. Beethoven jest epizodem między starą spróchniałą duszą, co wciąż się kruszy, a przyszłą przemłodocianą duszą, co wciąż przybywa; muzykę jego zalega pomrok wiekuistej utraty i wiekuiście wyjarzmiającej się nadziei, — ten sam pomrok, w którym pławiła się Europa, snując marzenia z Rousseau'em, pląsając dokoła rewolucyjnego drzewa wolności, a wkoncu ubóstwiając niemal Napoleona. Aliści jak szybko wygasa dziś właśnie to uczucie, jak trudno znać bodaj to uczucie, — jak obcą jest dla naszego ucha mowa takich Rousseau'ów, Schillerów, Shellcyów, Byronów, a u nich to wszystkich przejawiła się w słowie ta sama dola Europy, co rozśpiewała się w Beethovenie! Późniejsze dzieła muzyki niemieckiej należą do romantyki, to znaczy, z historycznego stanowiska, do jeszcze krótszego, jeszcze pierzchliwszego, jeszcze powierzchowniejszego prądu, niźli ów wielki okres przełomowy, owo przejście Europy od Rousseau'a do Napoleona i do wyłonienia się demokracyi. Weber: lecz czem że jest dziś dla nas Freischutz i Oberon ! Albo Marschner a Hans Heiling i Vampyr! Lub nawet Tannhduser wagnerowski! To muzyka przebrzmiała, acz jeszcze nie zapomniana. Cała ta muzyka romantyczna była przytem niedość dostojną, niedość muzyką, by także gdzieindziej zachować dla siebie uznanie, nie tylko w teatrze i wobec tłumu; była ona z założenia muzyką drugorzędną, z którą niezbyt się liczyli prawdziwi muzycy. Inaczej rzecz się miała z Feliksem Mendelssohnem, owym halkyońskim mistrzem, który dla swej lżejszej, czystszej, bardziej uszczęśliwionej duszy rychło zasłynął i równie rychło zapomniany został: jako piękny muzyki niemieckiej epizod. Co zaś tyczy Roberta Schumanna, co mozolił się ciężko i od samego początku mozolnie też pojmowanym bywał — ostatni to twórca szkoły — : nie zdajeż się nam szczęściem, odetchnieniem, wyswobodzeniem, przezwyciężenie tej właśnie romantyki schumanowskiej ! Schumann, pierzchający do saskiej Szwajcaryi swej duszy, nastrojony napoly werther'ycznie, napoły jean - paul'icznie, napewno zaś nie beethoven'i-cznie! napewno nie byronicznie! — jego muzyka do Manfreda jest pomyłką i niezrozumieniem, posuniętem do niesprawiedliwości —, Schumann ze swym smakiem, co był w istocie maluczkim smakiem (mianowicie niebezpieczną, zaś śród Niemców podwójnie niebezpieczną skłonnością do cichego liryzmu i opiłości uczuciowej, wciąż się odsuwający, lękliwie się wymykający i zamykający, szlachetny pieszczoch bezimiennem szczęściem i bólem rozkoszujący się jedynie, ni to dziewczyna i noli me tangere od samego początku: Schumann był w muzyce zjawiskiem jeno niemieckiem, nie zaś europejskiem jak Beethoven, jak, w wyższym jeszcze stopniu, Mozart, — przez niego zagrażało muzyce niemieckiej największe niebezpieczeństwo, mianowicie iż postrada głos, wstrząsający duszą Europy, i znijdzie do rzędu zwykłej parafiańszczyzny. —

  — Jaką męką są po niemiecku pisane książki dla człowieka, co ma trzecie ucho! Z jakąż niechęcią stoi on obok tego zwolna przewracającego się bagna dźwięków bez dźwięku, rytmów bez pląsu, które Niemcy zwą książką ! A dopiero Niemiec czytający książki ! Jak leniwie, jak obrzydliwie, jak licho on czyta! Iluż to Niemców wie i wymaga od siebie tej wiedzy, że w każdem dobrem zdaniu kryje się sztuka, — sztuka, którą odgadnąć trzeba, jeżeli zdanie to ma być zrozumianem ! Niezrozumienie naprzykład jego tempa: i samo zdanie jest już niezrozumiane ! Iżby co do rytmicznie ważkich zgłosek nie miał czytelnik żadnej wątpliwości, iżby odczuł rozmyślność i urok w przełamaniu nazbyt surowej symetryi, iżby wsłuchiwał się subtelnie i cierpliwie w każde staccato i każde rubato, iżby pojął znaczenie następstwa samogłosek i dwugłosek,; oraz jak pieściwie i szczodrze mogą one kolejno barwami tęczowaći barwy zmieniać : któż śród Niemców, czytających książki, ma ochotę uznać obowiązki i wymagania tego rodzaju, przysłuchiwać się tak wielkiej sztuce i celowości w mowie ? Toć ostatecznie nie ma się słuchu : więc najpotężniejsze kontrasty stylowe przechodzą mimo uszu a najwykwintniejsze mistrzowstwo marnuje się bezowocnie jak wobec głuchych. — Przyszło mi to na myśl, gdym zauważył, jak nieudolnie i niewrażliwie mylono się w rozróżnianiu dwóch mistrzów w sztuce prozy: jednego, u którego słowa spadają chłodne i nieskore, ni to ze sklepienia wilgotnej jaskini — chodzi mu o to, by dźwięczały i oddźwiękiwały głucho — i drugiego, który włada swą mową gdyby gibkim brzeszczotem i od ramienia aż po same stopy doznaje groźnego szczęścia drgającej, wyostrzonej stali, co chciałaby syczeć, gryść i ciąć. —

  Jak mało styl niemiecki ma wspólnego z dźwiękiem i uchem, świadczy ta okoliczność, iż właśnie najlepsi muzycy nasi piszą licho. Niemiec nie czyta głośno, nie czyta dla ucha, lecz tylko oczyma: uszy swe chowa przy czytaniu do szuflady. Człowiek starożytny odczytywał coś, gdy czytał — a działo się to dość rzadko — na głos; dziwiono się, gdy ktoś czytał po cichu i zapytywano o powody. Na głos : ma to znaczyć, ze wszystkiemi falowaniami, wygięciami, zwrotami tonu i zmianami tempa, w których lubował się starożytny świat publiczny. Podówczas prawidła stylu pisarskiego były te same, co stylu krasomówczego; a prawidła te zależały po części od zdumiewającego wykształcenia tudzież wybrednych wymagań ucha i krtani, po części zaś od siły, wytrwałości i hartu płuc starożytnych. Okres w znaczeniu starożytnem jest przedewszystkiem całością fizyologiczną, ile że zawiera się w jednym oddechu. Okresy takie, jakie zdarzają się u Demostenesa lub Cicerona, dwukrotnie wzbierające i dwukrotnie opadające, zaś to wszystko w zakresie jednego tchu: oto rozkosze ludzi starożytnych, którzy z własnego doświadczenia umieli ocenić zalety, niezwykłość i trudność w wygłoszeniu takiego okresu : — my właściwie nie mamy prawa do wielkiego okresu, my ludzie nowocześni, o krótkim w każdem znaczeniu oddechu ! Lecz ci starożytni byli wszyscy w wymowie sami dyletantami, a więc znawcami, a więc krytykami, — zmuszali zatem swych mówców do wysiłków; podobnie jak w ubiegłem stuleciu, gdy wszystkie Włoszki i wszyscy Włosi ćwiczyli się w śpiewie, mistrzowstwo w śpiewie (a zarazem sztuka melodyki —) dosięgnęło u nich szczytu. W Niemczech istniała (do ostatnich czasów, gdy coś w rodzaju krasomówstwa publicznego dość lękliwie i nieudolnie rozpina do lotu nieupierzone swe skrzydła) właściwie jedna tylko odmiana publicznej i w przybliżeniu zgodnej z prawidłami sztuki wymowy : mianowicie wymowa kaznodziejska. Jeno kaznodzieja wiedział w Niemczech, jaką wagę ma zgłoska i słowo, jak zdanie smaga, zrywa się, rzuca, bieży, wybiega, jeno on mial sumienie w uszach, niejednokrotnie nieczyste sumienie : nie brak bowiem dowodów na to, iż właśnie Niemiec celuje w wymowie rzadko, nieomal zawsze po niewczasie. Dlatego arcydziełem niemieckiej prozy było oczywiście arcydzieło największego kaznodziei. Najlepszą książką niemiecką była

  dotychczas Biblia. W porównaniu z Biblią Lutra jest wszystko inne niemal jeno literaturą — czemś, co nie wyrosło na niemieckiej ziemi i dlatego też nie wrosło i nie wrasta w niemieckie serca : jak to się stało z Biblią.

  Są dwa rodzaje geniuszu: jeden, co przedewszystkiem płodzi i chce płodzić, drugi, co chętnie zapładniać się pozwala i rodzi. Śród genialnych ludów są też takie, którym przypadło w udziale kobiece zadanie brzemienności tudzież tajny obowiązek kształtowania, rozwijania, doskonalenia — Grecy byli, naprzyklad, ludem tego rodzaju także Francuzi — oraz takie, które muszą zapładniać i stawać się przyczyną nowego ładu życia — na podobieństwo Żydów, Rzymian i, jeśli skromnie zapytać wolno, Niemców? — Ludy dręczone i upajane nieznaną gorączką, niepowstrzymanie prące się na zewnątrz, rozkochane i pożądające lubieżnie ras obcych (takich, co zapładniać się dają — ) a przytem władcze, jak to wszystko, co ma świadomość pełni swych sił męskich i przeto mniema, że jest z bożej łaski. Oba te rodzaje geniuszu szukają się wzajem jak mężczyzna i kobieta; ale też nie rozumieją się wzajem, — jak mężczyzna i kobieta.

  Każdy lud ma swą własną tartufferyę i zwie ją swemi cnotami. — Nie znamy tego, co w nas najlepsze, — znać nie możemy.

  Co Europa zawdzięcza Żydom ? — Wiele rzeczy dobrych i złych, zaś przede wszystkiem jedną, która jest razem najlepszą i najgorszą: wielki styl w morale, grozę i majestat nieogarnionych żądań, nieogarnionych znaczeń, całą romantykę i szczytność zagadkowości moralnych — zatem właśnie najponętniejszą, najwyborowszą i najbardziej zwodniczą cząstkę owych gier barw i pokuszeń do życia, których poświata żarzy się dziś — i snadź już dożarza — na niebie naszej europejskiej kultury, na jej wieczornem niebie. My artyści śród widzów i filozofów jesteśmy za to Żydom — wdzięczni. —

  Trzeba być ostrożnym, gdy ducha jakiegoś ludu, który na gorączkę nacyonalną i ambicyę polityczną cierpi, chce cierpieć — , przyćmią różne chmury i tumany, słowem, gdy pojawią się maluchne napady ogłupienia : naprzykład u Niemców dzisiejszych głupota antyfrancuska, to antyżydowska, to antypolska, to chrześciańsko - romantyczna, to wagneryańska, to teutońska, to pruska (przyjrzyjmyź się tym biednym historykom, tym Syblom i Treitschke'm i ich łbom zakutym —), i jak tam zwać się mogą maluchne kołowacizny niemieckiego ducha i sumienia. Proszę mi wybaczyć, iż i ja także, zabłąkawszy się nieoględnie w nader zakażone środowisko, nie ustrzegłem się zupełnie tej choroby i, za przykładem całego świata, zacząłem snuć już sobie myśli o rzeczach, które zgoła mnie nie obchodzą : pierwsza politycznego zakażenia oznaka. Naprzykład o Żydach : posłuchajcież ! — Nie spotkałem jeszcze Niemca, aby sprzyjał Żydom: i aczkolwiek wszyscy ludzie przezorni, wszyscy politycy występują bezwzględnie przeciw właściwemu antysemitnictwu, to jednak ta przezorność i polityka zwraca się nie tyle przeciwko rodzajowi uczucia, ile przeciw groźnemu nieumiarkowaniu jego, zwłaszcza przeciw niesmacznym i haniebnym objawom tego nieumiarkowanego uczucia, — nie oddawajmyż się pod tym względem złudzeniom ! Iż Rzesza Niemiecka ma Żydów pod dostatkiem, iż żołądek niemiecki, krew niemiecka mozoli się (i długo jeszcze mozolić się będzie), by uporać się bodaj z tą dawką Żyda — jak, dzięki swemu energiczniejszemu trawieniu, uporał się z nim Włoch, Francuz, Anglik — : stwierdza to wymownie i świadczy o tem powszechny instynkt, na którym polegać, wedle którego postępować trzeba. Nie wpuszczać więcej Żydów! A zwłaszcza od Wschodu (także od Austryi) zaprzeć wrota! tak nakazuje instynkt ludu, którego indywidualność jest jeszcze tak wątła i nieokreślona, iż łatwo zatartą, łatwo przez jakąś silniejszą rasę zniweczoną być może. Żydzi zaś są bez wątpienia najsilniejszą najodporniejszą i najczystszą rasą, jaka istnieje obecnie w Europie: w naj niepomyślniejszych okolicznościach (lepiej nawet niż w pomyślnych) umieją poradzić sobie dzięki jakowymś cnotom, które dziś jako występki chętnie napiętnować by chciano — dzięki przedewszystkiem rezolutnej wierze, która bynajmniej nie ma powodu się wstydzić wobec nowoczesnych idej; zmieniają się oni, jeżeli się zmieniają, zawsze wedle zasady możliwie wolno! Myśliciel, któremu przyszłość Europy leży na sumieniu, snując co do przyszłości tej plany, będzie się liczył z Żydami i Słowianami jako z najpewniejszymi i w najbliższym czasie najprawdopodobniejszymi czynnikami w wielkiej grze tudzież zmaganiu się sił. To, co w Europie zowie się dziś narodem, a jest właściwie raczej res facta niż nata (ba, res ficta et picta łudząco przypomina niekiedy —), bądź co bądź jest czemś stającem się, młodocianem, łatwo zmiennem, nie jest jeszcze rasą, a tem mniej takiem acre perennius, jakiem jest szczep żydowski : narody te powinnyby unikać starannie wszelkich czupurnych rywalizacyj i zatargów ! Że Żydzi, gdyby zechcieli — lub gdyby zmuszono ich do tego, co snadź jest zamiarem antysemitów —, już teraz mogliby zdobyć przewagę, ba, zawładnąć dosłownie Europą, to pewna; że nie to jest celem ich pracy i dążeń, również. Na teraz chcą i pragną, z niejaką nawet natarczywością, rozpłynąć się w Europie, dać się jej wchłonąć, gdzieś wreszcie na stałe osiąść, zjednać sobie poważanie i względy, kres swemu tułaczemu życiu, swemu wiecznemu żydowstwu położyć; ten prąd, to parcie (co samo przez się zda się już oznaką złagodnienia instynktów żydowskich) należałoby mieć na względzie i przychodzić mu z pomocą: w tym celu byłoby snadź rzeczą godziwą i pożyteczną antysemickich krzykaczy wyświecić z kraju. Przychodzić mu z pomocą nader przezornie, przestrzegać doboru; mniej więcej jak to czyni szlachta angielska. Leży to jak na dłoni, iż wchodzić z nimi w związki mogłyby bezkarnie tylko krzepsze i silniej już skrystalizowane typy niemieckie, naprzykład szlacheccy oficerowie z Kresów: z wielu względów byłoby rzeczą nader zajmującą przekonać się czy z dziedziczną sztuką rozkazywania i posłuchu — wymieniony kraj jest obecnie klasyczną ojczyzną jednego i drugiego — da się skojarzyć, czy da się na niej zaszczepić geniusz cierpliwości i pieniądza (a przedewszystkiem nieco duchowości, na której tam przeraźliwie zbywa — ). Lecz wypadnie mi przerwać wesołą mówkę i o niemieckich sprawach pogawędkę : gdyż potrąciłem właśnie o rzecz wielkiej wagi, o problemat europejski, jak go pojmuję, o hodowlę nowej Europą rządzącej kasty. —

  Niefilozoficzna to rasa — ci Anglicy: Bacon oznacza zamach na filozoficznego ducha wogóle, Hobbes, Hume i Locke obniżenie i poniżenie pojęcia filozof przeszło na całe stulecie. Przeciw Hume'mu dźwignął się i wydźwignął Kant; o Locke'u miał prawo powiedzieć Schelling: je meprise Lacke : w walce z angielsko - mechanistycznem ogłupieniem świata szli zgodnie Hegel i Schopenhauer (z Goethem), dwa te we filozofii wrogie sobie geniusze bratnie, co, dążąc ku przeciwległym biegunom niemieckiego ducha, krzywdziły się przytem, jak krzywdzą się tylko bracia. — Czego w Anglii niema i nie było nigdy, wiedział o tem wcale dobrze ów nawpół aktor i retor, niesmaczny rozwichrzeniec Carlyle, który pod namiętnymi grymasami starał się ukryć, co wiedział o sobie: mianowicie czego brakowało w Carlyle'u — właściwej mocy duchowości, właściwej głębi duchowego wzroku, słowem, filozofii. — Znamiennym rysem takiej niefi-lozoficznej rasy jest jej przywiązanie do chrześciaństwa: potrzebuje ona jego karności dla moralizowania i uczłowieczania. Anglik posępniejszy, bardziej zmysłowy, silniejszą obdarzony wolą i brutalniejszy od Niemca, — jest też, jako typ pospolitszy, pobożniejszym od niego: i dlatego właśnie trudniej mu obyć się bez chrześciartstwa. Dla subtelniejszych nozdrzy nawet to chrześciaństwo angielskie zalatuje jeszcze iście angielskimi wyziewami spleen'u i nadużyć alkoholicznych, na które nie bez słuszności jako środek leczniczy stosowane bywa, — trucizna subtelniejsza niweczy mianowicie truciznę pospolitszą: zatrucie subtelniejsze jest u nieokrzesanych ludów istotnie już postępem, szczeblem do uduchowienia. Najznośniejszą jeszcze osłonką chamstwa i prostactwa angielskiego, lub raczej najznośniejszem jego przeistoczeniem i upozorowaniem są praktyki chrześciańskie, modły i śpiewania psalmów; a dla tej trzody opojów i hultajów, co niegdyś pod wpływem metodyzmu, w nowszych zaś czasach jako armia zbawienia moralnie chrząkać się uczy, spazmy pokutne są snadź istotnie stosunkowo najświetniejszym popisem uczłowieczenia, do jakiego jest -zdolna: zaprzeczyć temu nie można. Jednakże w najbardziej nawet uczłowieczonym Angliku obraża brak gędźby, mówiąc w przenośni (i bez przenośni —): w ruchach jego duszy i ciała niema taktu i pląsu, ba, nie pragnie on nawet taktu i pląsu, nie pragnie muzyki. Dość posłuchać, jak mówi; dość przypatrzyć się, jak najpiękniejsze Angielki chodzą—w żadnym kraju na ziemi niema piękniejszych gołębi i łabędzi, — naostatek: dość posłuchać, jak śpiewają one ! Lecz żądam za wiele — —

  Bywają prawdy, które najlepiej przyswajają sobie mierne głowy, gdyż są dla nich najodpowiedniejsze, bywają prawdy, co jeno dla miernych duchów posiadają urok i ponętę: — tego snadź niemiłego przeświadczenia nabywa się teraz, odkąd duch zacnych, lecz miernych Anglików — takiego Darwin'a, John'a Stuart'a Mill'a i Herberta Spencer'a — w średnich europejskiego smaku warstwach joł brać górę. Bo i któżby zaprzeczał użyteczności chwilowego takich duchów panowania ? Byłoby mylnem, właśnie wyszczytnionym i lecącym opodal duchom przypisywać szczególniejsze zdolności do ustalania, gromadzenia i ujmowania we wnioski licznych drobnych pospolitych faktów : — owszem, jako wyjątki, z założenia nie posiadają one warunków, badaniu reguł sprzyjających. Nadto ich celem jest coś więcej niźli poznanie — mianowicie mają być czemś nowem, coś nowego oznaczać, nowe przedstawiać wartości l Przepaść między wiedzieć a módz jest snadź większa i straszliwsza, aniżeli się zdaje : i możliwem jest przypuszczenie, że mogący w wielkim stylu, iż geniusz twórczy musi być nie wiedzącym, — z drugiej zaś strony do naukowych odkryć w rodzaju darwinowskich usposabiałaby nieźle jakowaś cieśń, oschłość i pilna staranność, słowem, coś angielskiego. — Nie zapominajmyż naostatek Anglikom, iż głęboka ich poziomość była już raz przyczyną ogólnego upadku ducha europejskiego: To, co się zowie nowoczesnemi ideami lub ideami osiemnastowiecza lub też francuskiemi ideami, — to zatem, przeciw czemu z głębokim wstrętem dźwignął się duch niemiecki, — było angielskiego pochodzenia, nie ma żadnej wątpliwości. Francuzi byli tylko małpami i aktorami tych idej, najdzielniejszymi ich bojownikami, tudzież, niestety, ich pierwszemi i najzupelniejszemi ofiarami: gdyż skutkiem przeklętej anglomanii nowoczesnych idej ame francaise tak wkońcu wyschła i zwątlala, iż omal z niedowierzaniem wspominamy obecnie jej głęboką namiętną moc, jej wynalazczą dostojność w szesnastym i siedemnastym wieku. Tej wszakże zasady historycznej słuszności oburącz trzymać się, wbrew pozorom i teraźniejszości bronić należy: europejska noblesse — uczucia, smaku, obyczajów, słowem, w każdem Wysokiem znaczeniu — jest dziełem i wynalazkiem francuskim, europejska pospolitość i gminność nowoczesnych idej — angielskim. —

  

  I dziś jest jeszcze Francya siedzibą najbardziej uduchowionej najwykwintniejszej kultury europejskiej i szkolą główną smaku : lecz trzeba umieć znaleść tę Francyę smaku. Starannie ukrywa się, kto do niej należy: — w niewielu snadź działa i żywię, do tego będą to ludzie niezbyt krzepko stojący na nogach, po części fataliści, sposępnieni, chorzy, po części przedelikaceni i przerafinowani, ukrywający się z ambicyi. Wszyscy mają coś wspólnego; zatykają uszy na rozhukaną głupotę i zgiełkliwe trajkotanie demokratycznego bourgeois. Istotnie, na tle przedniem przewala się dziś ogłupiała i spospoliciała Francya, — niedawno, grzebiąc Wiktora Hugo, święciła istną orgię niesmaku i samo - uwielbienia. I jeszcze coś innego znamionuje ich pospołu : szczera chęć, by ustrzedz się duchowej germanizacyi — i jeszcze szczersza niezdolność do tego ! Snadź już obecnie w tej Francyi ducha, co jest także Francya pessymizmu, tak rozgościł się i zadomowił Schopenhauer, jak nigdy w Niemczech; nie mówiąc już o Henryku Heinem, który oddawna przeszedł w krew i kość subtelniejszych i wykwintniejszych liryków paryskich, lub o Heglu, co w osobie Taine'a — to znaczy, pierwszego żyjącego historyka — wywiera dziś tyrański niemal wpływ. Co zaś dotyczy Ryszarda Wagnera: im bardziej muzyka francuska kształtuje się wedle rzeczywistych potrzeb ame moderne, tem bardziej będzie wagneryzowała, przepowiedzieć to łatwo — czyż nie wagneryzuje już obecnie ! Trzy są wszelako rzeczy, któremi Francuzi i dziś jeszcze jako swą spuścizną i własnością tudzież jako niezatartem znamieniem dawnej przewagi kultununej nad Europą, mimo całej dobrowolnej lub niedobrowolnej germanizacyi i obniżenia smaku, z dumą pochlubić się mogą: po pierwsze, zdolność do namiętności artystycznych, do lubowania się formą, dla którego wynaleziono hasło l'art pour l'art obok tysiąca innych: — od trzech wieków krzewiły się zamiłowania te we Francyi i, dzięki kornej czci dla nielicznych, umożliwiały wciąż niejako kameralną w literaturze muzykę, której w innych krajach europejskich szukałoby się nadaremno —. Wtóry wzgląd, którym Francuzi swą nad Europą przewagę uzasadnić mogą, polega na ich prastarej różnorodnej kulturze moralistycznej; dzięki jej nawet u pośledniejszych romanciers dziennikarskich oraz przygodnych boulevardiers de Parts spotyka się naogól taką psychologiczną wrażliwość i ciekawość o jakiej, w Niemczech naprzyklad, niema się nawet pojęcia (nie mówiąc już o rzeczy samej ). Niemcom brak do tego kilku stuleci moralistycznej pracy, której, jak wspomniano, nie zaniedbała Francya; kto zwie dlatego Niemców naiwnymi, ten schlebia ich wadom. (Przeciwieństwem do tego niemieckiego niedoświadczenia i niemowlęctwa in voluptate psycholozica, spowinowaconego dość blisko z pudziarstwem niemieckiego towarzystwa, — oraz najznamienitszym wyrazem iście francuskiej ciekawości i wynalazczości w tej subtelnych dreszczów dziedzinie jest snadź Henri Beyle, ów dziwny dalekowidzący i wyprzedzający człowiek, co w napoleońskiem tempie przebiegł swą Europę, kilka stuleci europejskiej duszy, jako jej badacz i wynalazca : — i trzeba było dwóch pokoleń, by go niejako dopędzić, by domyślić się niektórych zagadek, które dręczyły i zachwycały tego dziwnego epikurejczyka i zagadkowego człowieka, tego ostatniego wielkiego psychologa francuskiego —). Istnieje jeszcze trzeci powód wyższości: w naturze francuskiej dokonała się napoły pomyślnie synteza Północy i Południa: dzięki jej pojmują Francuzi wiele rzeczy i robią różne rzeczy, których Anglik nie pojmie nigdy; ich temperament zwracający i odwracający się okresowo od Południa, kipiąca w nich od czasu do czasu prowansalska i liguryjska krew chroni ich przed przeraźliwą szarzyzną północną, przed bezsłoneczną upiornością i niedokrwistością pojęciową, — tą naszą niemiecką chorobą smaku, przeciw nadmiarowi której zapisuje się obecnie z wielką stanowczością krew i żelazo, chcę rzec: wielką politykę (wedle wskazań niebezpiecznej sztuki leczniczej, co każe czekać i czekać, ale żadnej dotychczas nie wzbudza jeszcze nadziei —). I dziś jeszcze rozumie i garnie się Francya do owych niezwyklejszych i rzadko zadowalnianych ludzi, którzy są za rozlegli, by mogli się pomieścić w jakimś swojskim zaścianku i umieją kochać na Północy Południe a na Południu Północ, — do owych urodzonych śródlądowców, do dobrych europejczyków. — Dla nich to stworzył muzykę Bizet, ten ostatni geniusz, któremu objawiła się nowa zwodniczość i krasa, — co odkrył cząstkę muzycznego Południa.

  Wobec muzyki niemieckiej z niejednego względu trzeba się mieć na baczności. Jeżeli ktoś lubi tak Południe, jak ja je lubię, jako wielką szkołę uzdrawiania w rzeczach najbardziej duchowych i najbardziej zmysłowych, jako nieskielznaną pełnię słoneczności i pogody, rozpostartą nad świetniejącym własną chwałą, wierzącym w siebie bytem: no, to stanie się on nieco ostrożniejszym wobec muzyki niemieckiej, gdyż, psując znów smak jego, psuje mu ona zarazem zdrowie. Południowiec taki, nie z pochodzenia lecz z wiary, jeżeli marzy o przyszłości muzyki, musi, też marzyć o wyzwoleniu muzyki z więzów Północy, musi mieć w uszach gędźbę jakiejś głębszej potężniejszej, może bardziej złowrogiej i tajemniczej muzyki, jakiejś muzyki nadniemieckiej, co na widok modrego lubieżnego morza i śródlądowej błękitów jaśni nie przebrzmi, nie zblednie, nie spłowieje, jak to bywa z całą muzyką niemiecką, — jakiejś muzyki nadeuropejskiej, co zachowa swój przepych nawet wobec śniadych zachodów słońca na pustyni, której dusza pokrewna jest palmie i śród wielkich, pięknych, samotnych drapieżców gościć i błąkać się umie — . Mógłbym wyobrazić sobie muzykę, której najniezwyklejszy czar polegałby na tem, iż nie wiedziałaby już o dobrem i złem, jeno że tu i ówdzie snułyby się po niej może jakieś tęsknice tułacze, jakieś cienie złociste i słabostki pieściwe: sztukę, co widziałaby z wielkiej oddali, jak pierzchają ku niej barwy jakiegoś ginącego, niezrozumiałego już niemal, moralnego świata i byłaby dość gościnną i głęboką, by przyjąć takich zapóźnionych zbiegów. —

  Dzięki chorobliwemu rozbratowi, który śród ludów europejskich wywołał i wywołuje jeszcze szał nacyonalistyczny, dzięki politykom o krótkim wzroku i skorej ręce, co przy jego pomocy ujęli ster w swe dłonie i nie przeczuwają zgoła, do jakiego stopnia ta uprawiana przez nich rozluźniająca polityka li tymczasową polityką z konieczności być musi,,— dzięki temu wszystkiemu tudzież niejednej jeszcze rzeczy, o której mówić obecnie niepodobna, przeoczą się lub umyślnie i kłamliwie przeinacza się najniedwuznaczniejsze oznaki dowodzące, iż Europa pragnie zjednoczenia. U wszystkich głębszych i rozleglejszych bieżącego stulecia ludzi właściwą gwiazdą przewodnią tajemnej dusz ich pracy było utorowanie drogi do nowej tej syntezy oraz próbne przygotowania do europejczyka przyszłości : jeno w chwilach słabości, w podeszłym naprzykład wieku, jeno na plan przedni wysuwali swojskość, — pogrążali się w niej, by wypocząć po sobie samych. Mam na myśli ludzi takich, jak Napoleon, Goethe, Beethoven, Stendhal, Henryk Heine, Schopenhauer: niech że mi to nie będzie poczytane za winę, że zaliczę do nich także Ryszarda Wagnera, acz innego był o sobie mniemania, — geniusze jego rodzaju rzadko mają prawo rozumieć siebie samych. Tem mniej przeczy temu nieprzystojna wrzawa, z jaką obecnie wyklina się i wyświeca z Francyi Wagnera : — gdyż jest rzeczą pewną, iż imię Wagnera najbliżej i najściślej jest złączone z późniejszą romantyką francuską czwartego dziesięciolecia. Na wszystkich wyżniach, we wszystkich głębiach ich potrzeb przejawia się pokrewieństwo, najistotniejsze pokrewieństwo: to dusza Europy, jednej Europy, tęskni, przedziera się, wydziera się z ich różnorodnej burzliwej sztuki — dokąd ? ku nowemuż światłu ? ku nowemu słońcu ? Lecz któż dokładnie wysłowić to zdoła, czego nie umieli wypowiedzieć wyraźnie wszyscy ci nowego języka mistrze ? To pewna, że udręczał ich jednaki pęd i szał, że w jednaki szukali sposób ci ostatni wielcy poszukiwacze! Wszyscy społem opętani przez literaturę wyżej oczu i uszu — pierwsi to artyści o wszechstronnem literackiem wykształceniu —, po większej części sami nawet piszący, hołdujący poezyi, pośrednicy i kojarzyciele sztuk i zmysłów (Wagner jako muzyk należy do malarzy, jako poeta do muzyków, jako artysta wogóle do aktorów): wszyscy społem fanatycy wyrazu za każdą cene — że wspomnę Delacroix, najbliżej spowi nowaconego z Wagnerem —, wszyscy społem wielcy odkrywcy w dziedzinie wzniosłości tudzież szpetności i okropności, zaś jeszcze więksi odkrywcy efektów, popisów, wystawności; wszyscy spolem talenty wybiegające daleko poza rubieże swego geniuszu —, wirtuozi do rdzenia i głębi, z tajemnymi dostępami do wszystkiego, co zwodzi, nęci, zmusza, obala, urodzeni wrogowie logiki i prostolinijności, żądni wszystkiego niezwykłego, egzotycznego, potwornego, krętego, sobie samemu sprzecznego; jako ludzie, Tantale woli, wywyższeni plebejusze, co w twórczości i w życiu czuli się niezdolnymi do dostojnego tempo, do dostojnego lento — przypomnijmyż sobie naprzyktad Balzac'a — , nieuskromieni pracownicy, zabijający się niemal pracą; antynomiści i rokoszanie w obyczajach, ambitni i nienasyceni bez równowagi i rozkoszy; wszyscy społem słaniający i łamiący się wkońcu u stóp krzyża (i całkiem słusznie: któryż z nich bowiem był dość głęboki i pierwotny do filozofii Antychrysta? —) naogół zapamiętale śmiała, przedziwnie potężna, wysokolotna i wzwyż porywająca odmiana szczytniejszych ludzi, która dopiero musiała wpajać swemu stuleciu - a jest to stulecie tłumu! — pojęcie szczytniejszego człowieka ... Niemieccy przyjaciele Ryszarda Wagnera niechaj rozważą, czy w sztuce wagnerowskiej istnieje li tylko coś niemieckiego, lub czy jej chluba nie polega właśnie na tem, że poczęła się z bodźców i źródeł nadniemieckich: przyczem lekceważyć nie można, jak bardzo do wykształcenia jego typu był niezbędnym Paryż, dokąd w rozstrzygającej chwili parta go głębia jego instynktów, i do jakiego stopnia cały sposób jego występowania, jego samo - apostolstwa mógł wydoskonalić się dopiero na wzorach socyalistów francuskich. Przy subtelniejszem porównaniu okazałoby się może na chlubę niemieckiej natury Ryszarda Wagnera, iż brał on wszystko krzepciej, zuchwałej, twardziej, górniej, aniżeli mógłby brać Francuz dziewiętnastego wieku — dzięki tej okoliczności, iż my Niemcy bliżsi jesteśmy barbarzyństwa od Francuzów —; być może nawet, iż to, co jest najznamienitszym tworem Ryszarda Wagnera, dla całej przepóźnej łacińskiej rasy na zawsze i nie tylko na dzisiaj jest niedostępne, nie do odczucia, nie do naśladowania: mianowicie postać Zygfryda, tego bardzo wolnego człowieka, co w istocie jest snadź za wolny, za twardy, za pogodny, za zdrów, zbyt antykatolicki dla smaku starych, próchniejących kultur. I może grzechem przeciwko romantyce był ten antyromański Zygfryd: wprawdzie Wagner w późniejszem smutnem swym życiu grzech ten sowicie okupił, gdyż — naginając się do smaku, który stał się tymczasem polityką — nie wstąpił jużcić sam na drogę, wiodącą do Rzymu, lecz z właściwą sobie żarliwością religijną nawoływać do niej zaczął. — By słowa te należycie zrozumiane zostały, zawezwę ku pomocy kilka krzepkich rymów, które wyjawią nawet mniej subtelnym uszom, o co mi chodzi, co mam przeciwko Wagnerowi u schyłku oraz jego parsifalowej muzyce:

  — Niemieckież to ? —

  Niemieckie serce zgrzyty te wydało?

  Niemieckie tak się odcieleśnia ciulu ?

  Niemieckie są te mnisze rąk składaniu,

  Te kadzidelne zmysłów opętania ?

  I czyż niemieckie są, te rwane tony,

  Te ekstatycznie rozjęczane dzwony,

  Na Ave grania, oczu przewracania,

  Świętoszkowate wniebowstepowania ?

  — Niemieckiez to ? —

  Rozważcie ! Jeszcie stoicie u bram : —

  To Rzym, to wiarę rzymską bez słów—słychać tam!

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza