ďťż
Lemur zaprasza
/ / Rozdział XX Wyższe Ja i cudowne uzdrowienia w parapsychologii Wielu uzdrowień dokonały duchy osób zmarłych. Przeważnie są to duchy zmarłych lekarzy. Za pośrednictwem mediów stawiają one diagnozy i przepisują leczenie, tak jak za swego życia. Duchy często wstępowały w ciała mediów i uzdrawiały chorych przez nakładanie rąk. Z wielu opowieści wynika oczywisty fakt. że niejednokrotnie czyniono użytek z siły życiowej niskiego napięcia, chociaż jej natury do końca nie poznano. Mesmerycy nacierali chore części ciała pacjenta, by je uzdrowić. Duchy postępowały podobnie, a wyniki były zdumiewające. Kahuni byli jednak, jak się zdaje, jedynymi ludźmi, którzy wiedzieli o trzech rodzajach napięć siły życiowej i o możliwości przekazania energii z rąk uzdrowiciela do ciała pacjenta, energii płynącej razem z sugestiami leczniczymi. Panuje powszechna zgoda co do tego, że dzieci w wieku poniżej pięciu lat nie są jeszcze gotowe do odpowiedzi na sugestie hipnotyczne. Mimo to reagują na leczenie, które polega na przelaniu im siły życiowej w momencie, gdy lekarz wytworzył ukształtowaną myśl. Liebault, próbując udowodnić, że sugestia nie jest przyczyną wszystkich mesmerycznych uzdrowień, kładł ręce na wielu dzieciach i uzyskiwał częste wyleczenia. Niektóre dzieci nie mały jeszcze trzech łat. W późniejszych czasach Ochorowicz osiągał podobne sukcesy w leczeniu dzieci niespełna dwuletnich. W ten sposób uzdrawiano także zwierzęta. Również rośliny traktowa no podobnym bodźcem, by uzyskać ich przyspieszony wzrost. Wszystkie te przykłady dowodzą, iż kahuni mieli słuszność, sądząc, że siła życiowa uzdrawiającego jest potężnym czynnikiem leczniczym. bez względu na to, czy lekarz jest osobą żyjącą, czy też zmarł i stał się duchem. Duchy osób zmarłych często wykazują doskonałe umiejętności parapsychicznego diagnozowania chorób ludzi żywych. Mój znajomy miał syna, do którego przyplątała się w college'u jakaś dziwna choroba. Lekarze nie potrafili znaleźć jej przyczyny. Matka i syn, chwytając się ostatniej deski ratunku, udali się na seans ze słynnym medium, Cayse'em (zob. książka There Is a River). Tego medium użył za swego pośrednika duch byłego lekarza, mającego na swym koncie wiele zdumiewających uzdrowień. Zbadał on chłopca na drodze parapsychicznej i stwierdził, że chorobę wywołały odłamane skrawki kości kręgosłupa, a obrażenie to nastąpiło podczas wypadku z kajakiem. Pacjent zdążył zapomnieć już o tej katastrofie, ale teraz przypomniał ją sobie od razu jako bardzo bolesną. Lekarz – duch powiedział, że konieczna jest operacja, która poprawi stłuczone kręgi, ale jedyny amerykański lekarz znający się na tego rodzaju zabiegach przebywa akurat w Europie. Niebawem ma jednak wrócić do domu w Bostonie. Podał nazwisko lekarza, ale nie wymienił jego adresu. Po seansie zrobiono chłopcu zdjęcie rentgenowskie kręgosłupa. Jakiś lekarz, który nie znał tego przypadku, stwierdził pęknięcia. Ponieważ jak dotąd wszystkie słowa ducha okazały się słuszne, połączono się telefonicznie z Bostonem i otrzymano informację, że rzeczywiście przebywa tam lekarz o podanym nazwisku, który właśnie powrócił z zagranicy i który jest cenionym specjalistą w dziedzinie chirurgii urazowej. Natychmiast poproszono go o przeprowadzenie operacji i po zabiegu chłopak powrócił do zdrowia Duchy częstokroć praktykują specyficznego rodzaju leczenie na odległość. Kiedy medium, za pomocą którego działają, otrzyma pukiel włosów nieobecnego pacjenta (lub jakiś przedmiot, którego kiedyś pacjent dotykał, występuje wówczas niezwykłe zjawisko psychometrii. Duchy stawiają diagnozę choroby nieobecnego pacjenta i przepisują lekarstwa lub też podejmują się zabiegu na odległość jakimiś psychicznymi czy „duchowymi” sposobami. Tutaj znowu mamy do czynienia z nićmi widmowymi użytymi do nawiązania kontaktu z odległymi miejscami i ludźmi, do uzyskania informacji o nich i do przesyłania mocy leczniczych oraz kształtów myślowych. We wszystkich przytoczonych przypadkach duchy działają równie skutecznie jak ludzie żyjący, o ile oczywiście ludzie ci są na tyle medialni, by postawić właściwą diagnozę, i pod warunkiem, że duchy mogą zgromadzić odpowiednią dawkę siły życiowej potrzebną do wyleczenia choroby. Pod tym względem istnieje jeszcze jedno bardzo bliskie podobieństwo między ludźmi i duchami. I my, i one modlimy się do Istot Wyższych. Widziano już niejedno medium, jak opanowane przez ducha lekarza modliło się o uzdrowienie dla chorego. Duchy nieustannie mówią o Wyższym Ja, nazywając je wszystkimi możliwymi imionami, w zależności od wyznawanych za życia religii. Niektóre duchy, tak samo jak kahuni, posiadły wystarczającą znajomość rzeczy, która pozwala im prosić Wyższe Ja o pomoc w leczeniu żyjących i tę pomoc otrzymywać. (Tak uzyskiwane cudowne uzdrowienia są bardzo rzadkie. Być może niewiele duchów zna technikę takiego leczenia. A może to pacjenci nie oczyścili się z kompleksów i nie są Przygotowani do przyjęcia sugestii leczniczych. Z drugiej strony, duchy często korzystają z pomocy Wyższego Ja do wywołania rozmaitych zjawisk fizycznych jak aporty, materializacje, tworzenie ektoplazmy itd.). Czasami duchy pojawiają się ludziom żyjącym w wizjach, tak jak miało to miejsce w przypadku Bernadetty Soubirous, której w grocie blisko Lourdes ukazała się Matka Boska. Zjawy te w jakiś sposób pośredniczą w cudownych uzdrowieniach. Niekiedy ludzie nie widzą „postaci” duchów, lecz w ten czy inny sposób odczuwają obecność duchowego czynnika uzdrawiającego. W zapiskach kościoła katolickiego wiele jest wzmianek o uzdrowieniach w pobliżu grobowców mężczyzn i kobiet, którzy prowadzili świątobliwy żywot. Dwudziestu dwóch arcybiskupów i biskupów zgromadzonych na konklawe napisało do papieża Klemensa XI: „Jesteśmy świadkami, iż przed grobowcem ojca Jana Franciszka Regisa ślepi widzą, chromi chodzą, głusi słyszą, a niemi mówią”. W 1731 roku i przez następne 25 lat działała przy grobie opata Parisa, jansenisty, jakaś niewidzialna i niezidentyfikowana siła. Przebadano wiele przypadków, między innymi bardzo znany przypadek panny Coirin. W cudowny sposób została ona wyleczona z raka, który zdążył już całkowicie zniszczyć jej lewą pierś. Lekarze nie dawali jej żadnej nadziei. I oto pierś powróciła do swego normalnego stanu, nawet sutek wyglądał jak dawniej. Nie widać było żadnej blizny ani śladu po przebytej chorobie. Przypadek ten potwierdziło pod przysięgą kilku lekarzy, składając pisemne zeznanie przed ówczesnym notariatem. Pytano o tę sprawę nawet lekarza królewskiego, M. Gaularda. Był przekonany o autentyczności cudownego wydarzenia i takie sprawozdanie złożył królowi. Kilka lat temu pewien Hawajczyk zobaczył we śnie dwa wielkie, osobliwie ukształtowane kamienie, prawdopodobnie służące przed wiekami kahunom do ich rytuałów. Później znalazł takie kamienie w rzeczywistości. Przetransportował je w pobliże cmentarza i tam je zostawił. Niebawem zaczęły krążyć pogłoski, że z kamieniami związana jest jakaś siła uzdrawiająca. Ludzie przybywali ze wszystkich stron, by je zobaczyć. Modlili się przy nich, składali ofiary z kwiatów, pokarmów, pieniędzy i z tego, co dyktowały im poszczególne wyznania. W rezultacie doszło wówczas do kilku wiarygodnych uzdrowień. Przez jakiś czas władze miały trudności z opanowaniem gromadzącego się tłumu, lecz niebawem moc uzdrowicielska zdawała się zanikać. Można więc tylko przypuszczać, że niewidzialne istoty odpowiedzialne za wyleczenia w tamtych okolicach pojawiły się tam tylko na krótki czas. Chociaż dopuszcza się możliwość, że Wyższe Ja samo podejmuje się działalności leczniczej, to teoria kahunów głosi, że w większości przypadków wymaga ono pośrednictwa niższego i średniego Ja, zanim przystąpi do uczestniczenia w ich sprawach, bez względu na to, czy owe niższe świadomości zamieszkują jeszcze jakieś ciało fizyczne, czy też przetrwały śmierć fizyczną i występują jako duchy. Jeśli wierzyć opowieściom o świętych lub świątobliwych osobach, pojawiających się w postaci duchów w miejscach słynących z uzdrowień, możemy wnioskować, iż nauczyły się one wzywać pomocy Wyższego Ja przy uzdrawianiu tych modlących się chorych, którzy wolni są od wszelkich kompleksów i mogą przyjąć leczniczą pomoc. Jeżeli natomiast jest tak, że kaplice i święte relikwie odgrywają rolę bodźców fizycznych, wspierających suplikantów w ich modlitwach o zdrowie, to misterium takich cudownych uzdrowień mamy prawie wyjaśnione. Wyższe Ja człowieka przychodzącego do kaplicy, aby modlić się o wyleczenie, zostaje prawdopodobnie skłonione do podjęcia właściwych działań. (Dla kahunów źródłem wszelkich uzdrowień było osobiste, własne Wyższe Ja każdego człowieka. O istotach duchowych stojących na poziomie wyższym niż Wyższe Ja sądzono, że nie wtrącają się raczej do ludzkich spraw osobistych. Zajmują się czymś ważniejszym niż nędzny żywot człowieczy. Wśród swoich Wyższych Ja kahuni nie uznawali świętych). Kwestię dostarczania siły życiowej potrzebnej Wyższemu Ja do uzdrowień przy kaplicach lub w kościołach można łatwo wytłumaczyć. Jeżeli poltergeisty potrafią podkradać ludziom siłę życiową do swoich hałaśliwych zabaw, to z pewnością i Wyższe Ja może to robić dla dobra chorego. Prawdziwy obraz uzdrowienia w miejscu świętym powinien wyglądać tak: jeden lub więcej duchów osób zmarłych (z których każdy składa się z niższego i średniego Ja, połączonych ze sobą w zwykły sposób) postanawia pozostać w świętym miejscu i pomagać tym, którzy tam przychodzą prosić o uzdrowienie. Owe zwykłe duchy umieją wzywać swe Wyższe Ja i skłaniać je do cudownych wyleczeń, natychmiastowych bądź też trwających trzy dni (jak zdarzyło się to w Lourdes). W miejsca te przychodzi wiele ludzi. Tworzą oni coś, co nazwać można „kręgiem” o właściwościach pierścienia energetycznego powstającego na seansach spirytystycznych. Zwykłe duchy zaopatrują się wówczas w siłę życiową, tak samo Wyższe Ja. I jeśli ktoś, kto jest wolny od kompleksów i głęboko wierzy w spełnienie swoich próśb, potrafi wtedy skonstruować dobry, jednoznaczny kształt myślowy dokładnie obrazujący jego pragnienia (np. uzdrowienie), a także umie nawiązać telepatyczny kontakt ze zwykłymi duchami, a przez nie z Wyższym Ja, lub bezpośrednio z ich Wyższymi Ja, to cud uzdrowienia jest gwarantowany. Ektoplazma znana nam z seansów spirytystycznych jest, jak widzieliśmy, substancją materialną zamienioną przez Wyższe Ja w niewidzialną postać przy użyciu siły życiowej o wysokim napięciu. Przy natychmiastowych uzdrowieniach fizyczna substancja złamanej kończyny, piersi opanowanej przez raka, niewidzącego oka, skrzywionego kręgosłupa i podobnych uszkodzeń zostaje, zgodnie z nauką Huny, rozpuszczona w ektoplazmatyczną formę, a następnie znowu tężeje w miarę, jak zdrowe substancje wypełniają tę część widmowego ciała pacjenta, która odpowiada części uszkodzonej. Przypomnijmy sobie, że ciało widmowe jest odlewem każdej komórki, wszystkich tkanek, łącznie z krwią i innymi płynami ciała ludzkiego. Owo widmowe ciało należące do niższego Ja jest niezniszczalne, niepodatne na choroby i rany. Teoretycznie rzecz biorąc, noga, którą amputowano przed laty, mogłaby odrosnąć. Pod jednym warunkiem. Trzeba by znaleźć źródło, z którego dałoby się zaczerpnąć odpowiednią dawkę ektoplazmy, której zwrot nie byłby konieczny. Jeśli widmowe ciało niższego Ja podlegałoby uszkodzeniom, niebiosa zapełnione byłyby kalekami, a nie zdrowymi i szczęśliwymi istotami ludzkimi, które zmarły, aby z radością odkryć, że wszystkie fizyczne ułomności i niedoskonałości zniknęły bez śladu. Należy zwrócić uwagę na jeszcze jeden osobliwy szczegół związany z uzdrawianiem. Lekarze badający ludzi wyleczonych w Lourdes wskazywali na znamienny fakt, że ci, którzy przychodzili tam się modlić za innych, sami doznawali poprawy zdrowia. Mary Austin, powieściopisarka, chorowała kiedyś na raka. Dawano jej rok życia. Postanowiła pojechać do Rzymu, by spędzić ten ostatni rok na studiowaniu dokumentów wczesnego chrześcijaństwa. Tak ją te badania pochłaniały, że zdołała zapomnieć o swej ciężkiej chorobie. Pewnego dnia, pisze Austin, relacjonując swój przypadek, nagle zdała sobie sprawę, że rak zniknął. Nie modliła się o uzdrowienie, lecz skupiając swój umysł na sprawach religii, sprawiła, że przyszło samo. Tego rodzaju specyficzne uzdrowienia wskazują, że jeśli drzwi do Wyższego Ja zostały raz już otwarte dzięki modlitewnym prośbom i wskutek tego może ono brać udział w sprawach niższego i średniego Ja człowieka, to działa ono, kiedy chce, i przynosi uleczenie nawet wówczas, gdy nie jest o to bezpośrednio proszone. Taka możliwość tłumaczyłaby sytuacje, kiedy otrzymujemy pomoc, wcale o nią nie prosząc. Niemal każdy z nas przypomina sobie, jak cudem uniknął jakiegoś niebezpieczeństwa, tak jakby nieoczekiwaną pomoc zesłał mu opiekuńczy anioł, Anioł Stróż, lub Wyższe Ja. Bliską i ciągłą współpracę oraz nieustanny kontakt między dwoma niższymi świadomościami a ich Wyższym Ja widać wyraźnie w przypadku dziwnego religijnego kultu występującego w Japonii. Członkowie tej sekty chodzą lub turlają się z obnażonymi plecami po kawałkach rozbitego szkła. Kaleczą się, lecz rany natychmiast znikają bez śladu na dźwięk słowa wypowiedzianego przez mistrza ceremonii. Rozmawiałem z członkinią tej oryginalnej grupy. Należała do niej, choć była rodowitą Amerykanką. Stopniowo nauczyła się nawiązywać łączność z Istotą odpowiedzialną za wyleczenie. Później otrzymywała od niej pomoc podczas swoich godzinnych występów, kiedy to wchodziła po drabinie, której szczeblami były obnażone ostrza mieczy. Dzięki pomocnej Istocie stopy kobiety nie kaleczyły się o stal. Podczas gdy do powstrzymania krwawienia z niewielkich ran można by użyć sugestii w formie autosugestii, to szybkie wyleczenie poważnych ran ciętych pochodzących od zbitego szkła wymagałoby natychmiastowego działania Wyższego Ja. Niestety, gdy misyjna grupa wyznawców owego japońskiego kultu przybyła do Stanów Zjednoczonych, by nas nawrócić (dla nich byliśmy bowiem poganami), jej działalność uznano za równą magii estradowej bądź cyrkowym sztuczkom. Po kilku pokazach zrezygnowali z wprowadzenia nas na właściwą drogę i powrócili do Japonii, co wydaje się dość dziwnym zachowaniem, zważywszy na zapał i upór widoczny u wielu osób, które chcą nauczać prawdy o Bogu i religii. No cóż, była to wyjątkowa szansa, by przestudiować oba te zagadnienia pod nowym kątem, lecz większość z nas ma tak skrystalizowane i skostniałe poglądy, że zazwyczaj przechodzimy obojętnie obok takich okazji, kiedy się nadają. |