ďťż

aksamitna

Lemur zaprasza










Harry Harrison
    
 Aksamitna Rękawiczka





   Jon Venex włożył klucz w otwór
hotelowych drzwi. Poprosił o duży pokój - największy w całym hotelu - zapłacił
za to zresztą portierowi extra. Drzwi otwarły się i na widok wnętrza odetchnął z
ulgą. Pokój był większy niż oczekiwał - pełne trzy stopy na pięć. W takim
miejscu mógł dać odpocząć nogom, a to znaczyło, że do rana będzie jak nowy. W
tylnej ścianie był hak, na którym zawiesił się za pomocą kółka na karku i paroma
energicznymi kopniakami doprowadził do tego, że zwisał swobodnie nad podłogą.
Nogi odpoczywały, toteż z ulgą odłączył zasilanie od pasa w dół. Przeciążony
motor musi ostygnąć zanim będzie w stanie do niego się zabrać, toteż spokojnie
skupił się na czytaniu gazety. Żyjąc w ciągłym strachu przed bezrobociem, zaczął
od działu ogłoszeń "Pomoc potrzebna - roboty". W dziale "Specjalistów" nie było
nic dla niego, a ogólnie było gorzej niż źle - nawet "Robotnicy
niewykwalifikowani" nie obiecywali niczego porządnego. Zdecydowanie Nowy Jork
był tego roku złym miejscem dla robotów. Po ogłoszeniach zajął się komiksami.
Miał nawet swój ulubiony, choć ledwie przyznawał się do tego sam przed sobą.
Nazywało się to "Raftly Robot", a jego bohaterem był przygłupawy, mechaniczny
błazen, mający rzadkie zdolności do pakowania się z jednej kabały w drugą. Było
to, rzecz jasna, karykaturalne ujęcie robota, ale czasami bywało zabawne.
   Zabierał się właśnie za kolejny odcinek, kiedy zgasło
światło.
   Była 22.00 - czas wyłączenia dla robotów. Należało się
gdzieś zamknąć i włączyć dopiero 0 6.00 rano - osiem godzin nudy i ciemności dla
wszystkich, poza paroma nocnymi stróżami. Ale na wszystko są sposoby. Ten
przepis prawny, jak zresztą prawie wszystkie, miał lukę - pojęcie światła nie
było w nim sprecyzowane. A więc spokojnie odsunął parę przysłon swego reaktora i
czytał dalej w promieniach podczerwonych.
   Czujnikiem umieszczonym na czubku palca wskazującego lewej
ręki sprawdził temperaturę nogi - ostygła na tyle, że można było zabrać się za
jej naprawę. Wodoodporna skóra rozsunęła się, ukazując druty nerwów, kable mocy
i staw kolanowy. Rozłączywszy nerwy delikatnie odłączył nogę ponad kolanem, po
czym położył ją na półce przed sobą. Z czułością z wewnętrznej kieszeni
wyciągnął części zapasowe i narzędzia - były one efektem oszczędności ostatniej,
trzymiesięcznej pracy na świńskiej farmie w Jersey.
















   Sprawdzał właśnie nowe kolano, stojąc
na jednej nodze, gdy światło w pokoju rozbłysło ponownie. 5.30, minął czas
wyłączenia, a on skończył na czas. Dawka oliwy dopełniła dzieła. Schował
narzędzia, odblokował zamek i ruszył ku wyjściu. Winda była od dawien dawna
nieczynna, a schody w nie najlepszym stanie, toteż ruszył ostrożnie w dół,
trzymając się cały czas ściany. Jego nowe kolano było jeszcze nie dotarte, a na
następne nie było go stać. Na siedemnastym piętrze zwolnił jeszcze bardziej,
gdyż za nim pojawiły się dwa inne roboty. Były najprawdopodobniej z rzeźni -
zamiast prawych dłoni miały długie na stopę noże. Gdy zbliżyły się do końca
schodów, wsunęły je w plastikowe pochwy na piersiach. Jon podążył za nimi do
hallu. Pomieszczenie było zatłoczone do granic możliwości robotami wszelkich
możliwych rodzajów, kształtów i barw. Jego wysokość pozwalała mu rozejrzeć się
nad głowami większości obecnych i przez szklane drzwi wyjrzeć na ulicę. W nocy
padało, a teraz czerwone promienie słońca odbijały się w kałużach. Trzy biało
pomalowane roboty - znak nocnej zmiany - weszły do hallu, ale nikt z niego nie
wyszedł - prawo zabraniało tego przed punkt 6.00. Zgromadzony tłum rozmawiał
przyciszonymi głosami, lekko falował. Jedyną ludzką istotą był nocny portier
pochrapujący za kontuarem. Zegar nad jego głową wskazywał 5.55. Odwracając wzrok
od jego tarczy, Jon dostrzegł potężnego, czarnego robota, wymachującego ku
niemu. Potężne ramiona i compact identyfikacyjny wskazywały na członka rodziny
Digerów - jednej z najliczniejszych. Ten przepchnął się tymczasem przez tłum i
klepnął Jona w plecy.
   - Jon Venex! Wiedziałem, że to ty, ledwie zobaczyłem to
cielsko górujące nad tłumem jak zielone drzewo. Nie widziałem cię od dawnych,
dobrych dni na Wenus!
   Jon nie musiał sprawdzać numeru widniejącego na podrapanej
plakietce na piersiach. Alec Diger był jedynym jego bliskim przyjacielem przez
trzynaście nudnych łat w Obozie Orange Sea. Świetny szachista i gracz w
siatkówkę. Uścisnęli sobie dłonie z dodatkowym akcentem oznaczającym przyjaźń.

   - Alec, ty przerośnięty koszu na śmieci! Co cię przygnało
do Nowego Jorku?
   - Nieodparta potrzeba zobaczenia czegoś poza deszczem i
dżungłą, jeśli chcesz wiedzieć. Po tym jak się wykupiłeś, zrobiło się tak nudno,
że zacząłem w tej zasranej dziurze z diamentami robić dwie zmiany w ciągu
jednego dnia, a przez ostatni miesiąc nawet trzy, żeby mieć forsę na wykup
kontraktu i przyjazd na Ziemię. Byłem tak długo pod ziemią, że gdy wyszedłem na
powierzchnię przepaliła mi się fotokomórka w prawym oku - przy tych słowach
pochylił się i szepnął:
   - Jeśli chcesz znać prawdę, to miałem
sześćdziesięciokaratowy diament za soczewką. Sprzedałem go tu za dwieście
kredytów, co dało mi sześć miesięcy wakacji, ale to już, cholera, przeszłość.
Teraz idę z bezrobotnymi szukać zajęcia. A co z tobą?
   - Jak zwykle. Najrozmaitsze zajęcia dopóki nie trzepnął
mnie autobus. Uszkodziłem sobie kolano. A jedyną robotą, jaką mogłem znaleźć z
niesprawną nogą, było napełnianie koryt w świńskiej farmie. Zarobiłem tyle, żeby
sprawić sobie nowe, no i jestem tutaj.
   Alec wskazał na rdzawego, trzystopowego robota, który cicho
pojawił się za jego plecami.
   - Jeśli uważasz, że masz kłopoty, to przypatrz się Dikowi.
Dik Drryer - poznaj Jona Venexa, mojego starego kumpla. Jon przysunął się, aby
uścisnąć dłoń małego robota i doznał szoku. To co brał za farbę ochronną, było
warstewką rdzy pokrywającej cały korpus Dika. Alec zdarł jej fragment z małego
automatu i jego głos nagle spoważniał.
   - Dik był pomyślany do prac na pustyni Marsa. Tam jest
sucho jak w piecu, toteż firma zaoszczędziła na nierdzewnej stali, a kiedy
zbankrutowała, został sprzedany jakiemuś przedsiębiorstwu w mieście. Gdy rdza
zaczęła go zżerać, oddali mu kontrakt i wyrzucili na bruk.
   - Nikt nie wynajmie mnie w takim stanie - odezwał się mały
robot piskliwym głosem. - A ja nie mam pieniędzy na naprawę nie mając zajęcia.
Idę do kliniki. Mówili, że może będą mogli mi pomóc.
   Słowom towarzyszył przykry skrzyp, gdy uniósł rękę. Alec
Diger trzasnął się w pierś, aż zadudniło.
   - Nie licz na nich za bardzo. Są wspaniali jak chodzi o
darmowe dziesięciokredytowe bańki z olejem czy też trochę drutu. Ale nie licz na
nich, gdy chodzi o coś poważnego.
   Była już 6.00 i tłum robotów wyruszył na cichą jeszcze
ulicę, toteż dołączyli do nich. Jon dostosował tempo do szybkości małego robota,
który poruszał się nieregularnymi szarpnięciami, a jego głos był równie
przerywany i skrzypiący jak ruchy.
   - Jon Venex, nie kojarzę imienia twojej rodziny. To ma
chyba coś wspólnego z Venus...
   - Zgadza się. Venus Eksperimental, w rodzinie jest nas
tylko dwudziestu dwóch. Mamy wodoodporne i wytrzymałe na ciśnienie ciała do
pracy na dnie morza. Pomysł był niezły i robiliśmy, co do nas należało, tylko
nie było wystarczającej gotówki z drążenia kanałów, żeby trzymać nas wszystkich
na chodzie. Ten mój oryginalny kontrakt wykupiłem za pół ceny i stałem się
wolnym robotem.
   - Bycie wolnym nie jest... takie, jak powinno być.
Czasami... myślę, że Akt Równouprawnienia Robotów nie powinien być uchwalony.
Chciałbym być czyjąś... własnością z warsztatem i taczką... górą części
zamiennych.
   - Opowiadasz, Dik - Alec objął go potężnym ramieniem. -
Sprawy nie idą wyśmienicie, to fakt. Ale jest o niebo lepiej niż dawniej.
Byliśmy tylko kupą mechanizmów wykorzystywanych dwadzieścia cztery godziny na
dobę i wyrzucanych, gdy byliśmy już zużyci. Dziękuję, nasram! Wolę sam borykać
się z moimi problemami w takim stanie rzeczy, w jakim się one znajdują.
   Pożegnali się z Dikiem, który wolno szedł w dół ulicy i
skręcili do biura zatrudnienia. Przepchnęli się do kolejki przy rejestracji i
zajęli się studiowaniem ogłoszeń przypiętych do tablicy. Uwagę Jona zwróciło
jedno z nich, obwiedzione czerwoną obwódką:
   POTRZEBNE ROBOTY NASTĘPUJĄCYCH RODZIN
   ZATRUDNIENIE NATYCHMIASTOWE
   CHAINJET LTD. 1219 BRODWAY
   FASTEH
   FLYER
   ATOMMEL
   PILMER
   VENEX
   Podniecony stuknął Aleca w ramię.
   - Zobacz, potrzebują robota w mojej specjalności. Mogę
dostać normalną gażę. Zobaczymy się w nocy, w hotelu. I powodzenia w twoim
polowaniu.
   - Miejmy nadzieję, że ta praca będzie taka, jak myślisz.
Nigdy nie wierzę w te historie, dopóki nie mam w garści swoich kredytów - po
czym Alec pomachał mu na pożegnanie.
















   Jon maszerował szybko wzdłuż długich
kwartałów bloków rozmyślając sobie, że nie ufność Aleca jest lekką przesadą -
nie można przecież ciągle oczekiwać, że ktoś da ci w łeb. A poza tym dzień
zapowiadał się przyjemnie i ta perspektywa zajęcia... Skręcając za róg zderzył
się z biegnącym z przeciwka człowiekiem, co gwałtownie przerwało jego błogie
rozmyślania. Jon stanął natychmiast, ale nie miał czasu, aby uskoczyć. Gruby
jegomość wpadł na niego i runął na chodnik. Jonem zatrzęsło - zranił człowieka!
Schylił się, chcąc mu pomóc wstać, ale inicjatywa ta spotkała się z wręcz
odwrotnym od zamierzonego skutkiem. Grubas odtrącił podaną mu rękę i rozdarł się
piskliwie.
   - Policja! Pomocy! Zostałem napadnięty... szalony robot...
Pomocy!
   Wokół zaczęli gromadzić się gapie - w należytej na razie
odległości, ale gniewne pomruki świadczyły jednoznacznie po czyjej są stronie.
Jon stał jak sparaliżowany, podczas gdy przez gęstniejący tłum przepchnął się
policjant.
   - Niech go pan aresztuje albo lepiej zastrzeli... uderzył
mnie... prawie zabił... - ciąg dalszy tych wrzasków zamienił się w niezrozumiały
bełkot.
   Policjant dobył swej siedemdziesiątkipiątki i przystawił
Jonowi do boku.
   - Ten człowiek oskarża cię o poważne przestępstwo, śmieciu.
Zabieram cię na posterunek ! - oświadczył, machając jednocześnie bronią, aby
tłum dał im przejście.
   Ten odpowiedział wolnym ruchem w bok i głośnymi wyrazami
niezadowolenia. Myśli Jona wirowały pod czaszką jak szalone. Nie mógł powiedzieć
prawdy, bo oznaczałoby to nazwanie człowieka kłamcą, a to stało w jawnej
sprzeczności z zasadami robotyki. Od początku roku miało miejsce sześć
przypadków samospalenia robotów, a gdyby zaczął mówić prawdę, byłby siódmym.
Zdominowało go uczucie rezygnacji - jeśli człowiek utrzyma oskarżenie w mocy,
będzie to oznaczało obóz karny, a tego, jak sądzi, nie przeżyłby...
   - Co tu się dzieje? - odezwał się nagle grzmiący bas, na
który prawie wszyscy się odwrócili.
   Potężna kontenerowa ciężarówka stała przy krawężniku, a z
kabiny przez tłum przedzierał się ku nim kierowca.
   - To mój robot Jack i bądź łaskaw mi go nie dziurawić
-wrzasnął na widok policjanta z bronią w dłoni. -Ten grubszy tu, jest skończonym
łgarzem - kontynuował nowo przybyły. - Robot stał sobie tu czekając, aż
zaparkuję. Ten grubszy musi być równie ślepy jak głupi. Widziałem całe zajście.
Wpadł na robota i wywalił się, a potem zaczął wrzeszczeć na policję.
   Słuchając tego grubas miał dość - z poczerwieniałą nagle
twarzą ruszył wściekle wywijając pięściami. Pięści te zresztą nie osiągnęły
celu. Dłoń kierowcy bowiem wylądowała na jego twarzy i gość siadł powtórnie na
chodniku. Widzowie ryknęli śmiechem i robot poszedł w zapomnienie. Nawet
policjant uśmiechał się chowając broń i starając się rozdzielić walczących.
Kierowca tymczasem obrócił się ku Jonowi i wrzasnął:
   - Właź na wóz! Jak na jeden dzień i tak narobiłeś
wystarczającego zamieszania, ty śmieciu!
   Tłum podśmiechiwał się jeszcze, gdy weszli do kabiny - i
potężne diesle zagłuszyły głosy.
















   Jon poruszył ustami, ale był zbyt
zaskoczony, aby się odezwać. Dlaczego ten obcy facet pomógł mu? Słyszał, że nie
wszyscy ludzie są im przeciwni. Kierowca musiał właśnie należeć do tej drugiej
grupy, która uważała roboty za istoty, a nie za maszyny. Tenże tymczasem
prowadząc ostrożnie jedną ręką pojazd, drugą sięgnął pod deskę rozdzielczą i
podał mu plastikową broszurę zatytułowaną "Roboty - niewolnicy świata ekonomii",
napisaną przez Philpotta Asimova II.
   - Jeśli cię złapią czytającego to - uprzedził go uprzejmie
- to zniszczą cię na miejscu. Najlepiej noś to pomiędzy powłoką a generatorem,
żebyś w każdej chwili mógł to spalić. Czytaj wtedy, gdy jesteś sam. Jest tam
masa rzeczy, o których nie masz pojęcia. Roboty wcale nie są gorsze od ludzi, a
w wielu sprawach są od nich lepsze. Jest też tu trochę historii świadczącej o
tym, że roboty wcale nie są pierwszymi, którzy są traktowani w ten sposób - jako
istoty niższej kategorii. Może będzie ci trudno w to uwierzyć, ale kiedyś jedni
ludzie traktowali innych w taki sam sposób, jak teraz traktuje się was. To
zresztą jeden z powodów, dla których jestem w tym ruchu - coś tak, jak ten
facet, który spalił się pomagając innym wydostać się z ognia. Jadę na US-1,
wyrzucić cię gdzieś po drodze?
   - Przy Chainjet, jeśli można. Szukam pracy.
   Reszta drogi upłynęła w milczeniu, ale przed opuszczeniem
wozu kierowca uścisnął mu dłoń.
   - Przepraszam, że nazwałem cię śmieciem, ale tłum oczekiwał
tego - stwierdził i nie oglądając się odjechał.
















    Jon czekał pół godziny na swoją
kolej, ale w końcu dostał się do pokoju przesłuchań. Za transplastikowym
biurkiem siedział nieprzyjemny mały człowiek z wyrazem stałego przestrachu na
obliczu i przekładał z miejsca na miejsce papiery coś pisząc na marginesach.
Rzucił na Jona krótkie spojrzenie i warknął:
   - Tak. Szybko. Czego chcesz?
   - Umieściliście ogłoszenie. Ja...
   Przerwało mu niecierpliwe machnięcie ręki.
   - Dobra, pokaż kartę identyfikacyjną... szybciej, inni
czekają
   Jon odczepił plakietkę od nadgarstka i podał mu przez stół.
Facecik odczytał numer i zaczął go sprawdzać w długim wydruku. Nagle przestał i
przyjrzał się uważnie Jonowi.
   - Pomyliłeś się. Nie mamy dla ciebie zajęcia. Tłumaczenie,
że figurowała tam jego specjalność zostało przerwane następnym niecierpliwym
machnięciem. Oddając mu plakietkę mężczyzna wyciągnął nagle spod stołu kartkę i
potrzymał przez sekundę przed jego oczyma wiedząc, że wiadomość zostanie
natychmiast utrwalona w fotograficznej pamięci robota, po czym wrzucił ją do
popielniczki i podpalił. Jon przypiął identyfikator i wychodząc na ulicę
odczytał sobie spokojnie te kilka linijek tekstu bez podpisu, które tkwiły w
jego pamięci: Do robota z rodziny Venex. Jesteś pilnie potrzebny do ściśle
tajnego projektu kompanii. Podejrzewa się, że istnieje podsłuch w głównych
biurach, dlatego zatrudnia się ciebie w ten nietypowy sposób. Zgłoś się
natychmiast na 787 Washington Street i spytaj o Mr Colemana.
   Odetchnął z ulgą - obawiał się już, że był to znowu
fałszywy alarm. A tymczasem trochę nietypowy, ale dość często stosowany przez
duże kompanie chwyt dla zachowania tajemnicy. Nadal miał szansę na pracę.
















    Szary kadłub podnośnika poruszał się
miarowo wzdłuż ściany starego magazynu, układając paki w sięgające sufitu
kominy. Na pytanie Jona wskazał schody przyczepione do tylnej ściany.
   - Jego biuro jest z tyłu, ma zresztą tabliczkę na drzwiach
- poinformował go, po czym przyłożył koniuszki palców do ucha Jona i zniżył głos
do najlżejszego śladu szeptu. Dla człowieka byłby niesłyszalny, ale dla Jona
tak, gdyż dźwięk był przenoszony przez metalowe części mówiącego.
   - To najgorszy ze złych, jakich do tej pory mogłeś spotkać.
Nienawidzi nas, toteż jeśli chcesz coś uzyskać, to bądź przesadnie grzeczny.
Jeśli uda ci się użyć pięć razy sir w jednym zdaniu, to może ci się udać.
   Wymienili porozumiewawcze mrugnięcia i Jon ruszył na
poszukiwanie biura. Nie było to daleko. Poszukiwane drzwi znajdowały się na dole
straszliwie brudnych schodów. Zapukał delikatnie.
   Coleman był rozlazłą i nijaką osobowością w konserwatywnym,
czerwono-żółtym ubraniu. Rozpoczął od porównania i sprawdzenia Jona w Generalnym
Katalogu Robotów. To co tam znalazł, musiało go najwyraźniej usatysfakcjonować,
bo zamknął go z trzaskiem.
   - Dawaj identyfikator i stań tyłem przy tej ścianie. Musimy
cię sprawdzić.
   Jon położył co miał na stole i ruszył we wskazanym kierunku
mówiąc jednocześnie:
   - Yes, sir. Tu, sir?
   Dwa razy sir w pierwszych dwóch zdaniach to całkiem nieźle,
pomyślał, zastanawiając się, jak można by umieścić ich pięć w taki sposób, aby
nie dać człowiekowi do zrozumienia, że jest robiony w durnia. Z
niebezpieczeństwa zdał sobie sprawę o mgnienie za późno. Pole potężnego
elektromagnesu, umieszczonego za ścianą, rozpłaszczyło jego metalowy korpus.
Znalazł się na ścianie nie będąc w stanie wykonać żadnego ruchu. Coleman omal
nie tańczył z radości.
   - Mamy go, Duca. Wygląda jak gówno na skale. Nie może
ruszyć choćby jednym motorem. Przynieś tu swoje śmieci i załatw, co masz -
rzucił radośnie w intercom.
















   Duca nosił kombinezon mechanika i
skrzynkę z narzędziami na plecach. Na długość wyciągniętej ręki trzymał czarne,
metalowe opakowanie najwyraźniej starając się być od niego tak daleko, jak to
tylko było możliwe.
   - To nie wybuchnie dopóki nie jest uzbrojone, ty durniu
-wrzasnął na ten widok Coleman. - Przestań zachowywać się jak dziecko. Załóż mu
to na nogę i po kłopocie!
   Pogwizdując pod nosem Duca umieścił ładunek parę cali nad
jego kolanem. Coleman sprawdził zabezpieczenie i wyjął z szuflady stalowo
połyskujące pudełko z czarnym przyciskiem na wieczku. Dołączył kabel, który
później dołączył do ładunku i coś pomajstrował przy nodze. Coś trzasnęło, gdy
bomba uzbroiła się i wszystko zostało zwinięte. Jon mógł tylko obserwować i kląć
własną głupotę, która władowała go w całą tę sprawę. Pole magnetyczne nagle
ustąpiło i jego silniki, nastawione na opór, pchnęły go w stronę Colemana. Ten
natychmiast dotknął przycisku. - Tylko nie podskakuj, rupieciu. To jest
detonator tego, co masz na nodze. Jeden ruch mego kciuka i zostanie z ciebie
kupa rozwalonego po podłodze złomu - ostrzegł go i wskazał na Duca, który
otworzył drzwi do sąsiedniego pokoju. - A na wypadek, gdyby obudził się w tobie
bohater, to pomyśl sobie o nim.
   Na podłodze leżała brudna sterta łachmanów, w której z
pewnym wysiłkiem można było dopatrzeć się istoty ludzkiej, której jedynym
zainteresowaniem była flaszka whisky dzierżona w dłoni. Bez większego trudu
dawał się natomiast zauważyć przypięty do jego piersi czarny obiekt, identyczny
z tym, który Jon miał na nodze. Coleman kopnął drzwi i odezwał się:
   - To śmieć z Bovery, Venexie, ale nie sądzę, żeby tobie
robiło to jakąkolwiek różnicę. Jest nadal człowiekiem, którego robot nie może
zabić przez swoje postępowanie, nie? Jego bombka jest nastawiona na tą samą
częstotliwość, co twoja. Jak zaczniesz grać sobie z nami w kulki, to on zamiast
brzucha będzie miał dwustopową dziurę. Nie sądzę, aby to przeżył.
   Coleman miał rację. Jon nie mógł zrobić żadnego fałszywego
ruchu. Cały jego trening łącznie z zapieczętowanym obwodem dziewięćdziesiątym
drugim uniemożliwiał jakiekolwiek zachowanie, którego skutki mogłyby okazać się
niebezpieczne dla człowieka. Z nie znanych mu powodów złapano go w pułapkę.
   Coleman tymczasem odciągnął dywan i wskazał mu nieregularną
dziurę widniejącą w podłodze.

















    Tunel, który tu się zaczyna jest w
dobrym stanie na odcinku najbliższych trzydziestu stóp. Dalej jest obwał. Masz
go oczyścić i, jeśli będzie trzeba doprowadzić do otworu odpływowego na
nabrzeżu. Potem tu wróć i radzę ci, żebyś był sam, bo w przeciwnym razie obaj
wylecicie w powietrze.
   Tunel był wydrążony fachowo i podparty skrzyniami z
magazynu. Kończył się gwałtownie ścianą świeżego piachu i kamieni. Jon zaczął
ładować to, co w nim leżało w mały wózek na kółkach, który stał w tunelu.
Opróżnił go około czterech razy i był w trakcie ponownego napełniania, gdy
odkrył rękę. Dłoń robota wykonaną z zielonkawego materiału.
   Włączył lampę i zbadał ją dokładniej. Bez wątpienia była to
kończyna robota z rodziny Venex. Szybko, ale nader ostrożnie odgarnął znajdujące
się za nią rumowisko i odkopał resztę robota. Kadłub był zgnieciony, stos nie
istniał, a kwas z baterii wypływał przez brzydkie rozdarcie w prawym boku.
Delikatnie rozłączył pozostałe druty i odłożył na bok jeszcze całą głowę. Była
zupełnie ciemna i cicha, ale istniała jeszcze nadzieja. Oskrobywał właśnie z
błota identyfikator, gdy do tunelu opuścił się Duca z silną latarką.
   - Zostaw to gówno i weź się do roboty - wrzasnął - albo
skończysz jak on. Ten tunel musi być skończony dziś w nocy! Jon załadował
szczątki na wózek i przepchnął cały ładunek ku przodowi tunelu, rozmyślając nad
sytuacją. Martwy robot, szczególnie z własnej rodziny, to tragiczna rzecz, ale z
tym było coś nie tak. Na plakietce znalezionego identyfikatora był numer
siedemnaście, a on sam doskonale pamiętał ten nieszczęsny dzień, w którym
podwodny wybuch zabił Venexa właśnie z numerem siedemnastym w głębinach Orange
Sea.
   Cztery godziny zajęło mu doprowadzenie tunelu do starego,
granitowego nabrzeża i rozszerzenie istniejącego otworu do wielkości
umożliwiającej przejście. Zrobił to przy użyciu krótkiego łomu, jaki dał mu
Duca. Gdy wspiął się z powrotem do biura, starał się wyglądać na zmęczonego, aby
opuszczenie łomu przy nogach i spoczynek na kupie gąbki w rogu był jak
najbardziej naturalny. Ułożył się w miarę wygodnie i zabrał za głowę Venexa
Siedemnastego. Coleman sprawdził czas i z pomrukiem satysfakcji odezwał się.

   - Słuchaj no ty, zielony śmieciarzu. O 19.00 wykonasz pewne
zadanie, przy którym nie będzie żadnych dowcipów. Pójdziesz tunelem i nabrzeżem
aż do Hudson River. Wylot, jak sam wiesz, jest zalany przy przypływie, toteż
nikt cię nie zobaczy. Po dnie przejdziesz dwieście jardów na północ, co powinno
cię doprowadzić dokładnie pod nasz statek. Zresztą w tej okolicy i tak stoi
tylko jeden. Trzymaj oczy otwarte, ale nie używaj światła! Gdzieś w połowie
prawej burty znajdziesz zwisający łańcuch. Wleziesz na niego, odczepisz paczkę,
która jest do niego przymocowana i przyniesiesz ją tutaj. Żadnych pomyłek, bo
wiesz, co będzie.
   Jon skinął głową nie przestając zajmować się
uporządkowaniem różnych kolorowych kabli sterczących z rozwalonej szyi. Gdy mu
się to wreszcie udało, zapamiętał je i porównał z kodem we własnej osobie.
Dwunasty był głównym zasilającym, a szósty zwrotnym. Oddzielił te dwa i
rozejrzał się niewinnie po pokoju.
   Duca spał na krześle, Coleman gadał z kimś przez telefon, a
z boku pobrzękiwało sobie radio. Jak długo Duca spał, jego ciało zasłaniało
widok Colemanowi, co umożliwiało spokojne zajmowanie się głową. Uruchomił
gniazdo w przedramieniu, w którym było wejście do zasilania bateryjnego używane
przy różnych narzędziach napędzanych elektrycznie. Wodoodporna skóra odsunęła
się z cichym szczęknięciem i powoli wsunął druty w gniazdo. Jeśli głowę
odłączono od zasilania nie więcej niż trzy tygodnie temu, to był w stanie ją
reaktywować. Każdy robot miał zamontowaną minibaterię w mózgu, której
odpowiednie natężenie prądu umożliwiało zachowanie umysłu przy życiu przez cały
ten okres. Sam umysł pozostawał w nieświadomości, dopóki nie zwiększyło się
natężenie prądu, co robił właśnie teraz w nader delikatny sposób. Krótkie
oczekiwanie i nagle otwarte oczy Siedemnastego zamknęły się. Gdy ponownie się
otwarły, był w nich charakterystyczny blask oznaczający powrót inteligencji.
Omiotły pokój jednym spojrzeniem i zatrzymały się na Jonie. Prawa dłoń zamknęła
się gwałtownie, podczas gdy palce lewej zaczęły drgać spazmatycznie w dość
dziwny sposób. Był to międzynarodowy kod robotów przesyłany tak szybko jak
szybko był w stanie operować solenoid. Wiadomość głosiła:
   - Telefon... zadzwoń do dyżurnego operatora... powiedz
"sygnał 14" pomoc będzie...
   Drganie urwało się w połowie grupy kodowej, a blask w
oczach zgasł. Przez sekundę Jon był przerażony, zanim nie zrozumiał, że tamten
świadomie odciął zasilanie. Chrapliwy głos Duca zabrzmiał mu w samo ucho.
   - Co ty z tym wyprawiasz? Znowu jakieś wasze kurewskie
sztuczki? Znam was, wy kurwy jedne, zawsze... - jego głos zmienił się w
nieartykułowany bełkot.
   Nagle błyskawicznym kopniakiem posłał głowę Venexa
Siedemnastego w kąt pokoju. Głowa odbiła się od ściany i poturlała z powrotem,
zatrzymując się przy nogach Jona. Tylko istnienie obwodu dziewięćdziesiątego
drugiego powstrzymało Duca od wstąpienia na drogę, którą bez wątpienia
zasłużenie kroczyli jego przodkowie. Gdy Jon odzyskał władzę nad własnym ciałem
(po przejściu fali ściekłości) stali naprzeciw siebie jak skamieniali.
Nabrzmiałą grozą ciszę przeciął ostry głos Colemana:
   - Duca, przestań się z nim zabawiać i idź do magazynu
wpuścić Małego Williego i jego chłopaków. Potem będziesz miał na to dość czasu.

   Duca, klnąc pod nosem zrobił, co mu kazano, a Jon opadł na
gumowe szczątki analizując te parę faktów, które znał. Zawiadomienie dyżurnego
operatora oznaczało, że nie jest to lokalna sprawa, tylko rzecz, o której wiedzą
władze. Tylko i wyłącznie rząd mógł się kryć za tak poważną sprawą. Sygnał "14"
oznaczał natychmiastową akcję wojskową - co oznaczał bliżej, tego nie wiedział
nikt poza bezpośrednimi organizatorami. Jedyne co mógł zrobić, to wykonać ten
telefon. I to szybko, ponieważ Duca chciał sprowadzić tu więcej ludzi. Jeśli
miał coś zrobić, to tylko przed ich przybyciem. Nawet gdy ten łańcuch myślowy
formułował w jego umyśle logiczny obraz, to jego ręce zajęte były gwałtowną
działalnością - odłączeniem nogi z ładunkiem w stawie biodrowym. Gdy trzymała
się już tylko na zatyczce, powoli wstał i ruszył w stronę biurka.
   - Mr Coleman, sir, czy nie czas, abym udał się już na
statek, sir? - spytał powoli zbliżając się do biurka.
   - Masz jeszcze trzydzieści minut. Siadaj spokojnie, powi...

   Słowa urwały się gwałtownie. Jaki szybki nie byłby refleks
ludzki, zawsze będzie o całe niebo powolniejszy niż refleks maszyny. W przeciągu
sekundy, gdy Coleman zdawał sobie sprawę z gwałtownego ruchu Jona, ten zrobił
to, co zamierzał - odłączył nogę i schylając się nad biurkiem wsadził ją
jednocześnie za spodnie siedzącego mężczyzny, krzycząc prosto w ucho:
   - Zabijesz się, jeśli naciśniesz guzik!
   Miało to zaiste piorunujący efekt. Palec Colemana wstrzymał
się zanim dotknął przycisku, a jego właściciel wlepił osłupiałe spojrzenie w
czarny pojemnik tkwiący na wysokości jego piersi. Jon nie czekając na reakcję
chwycił porzucony łom i w podskokach ruszył ku zamkniętej komórce. Wsunął łom
między drzwi i framugę i nacisnął. Coleman zaczął wyciągać sobie bombę z gaci,
ale było już po wszystkim. Drzwi pękły, a Jon jednym szarpnięciem przerwał pasy
przytrzymujące ładunek na ciele pijaka i rzucił na biurko Colemana,
przyprawiając mu kolejne zmartwienie. Stracił nogę, ale usunął zagrożenie nie
narażając ludzkiego życia.
   Teraz musiał dostać się do telefonu i zadzwonić. Coleman
sięgnął do szuflady po broń, a głosy nadchodzących odcinały drogę przez drzwi.
Jedyną możliwością ucieczki było przeszklone okno wychodzące na wewnętrzny
dziedziniec magazynu.

















   W kaskadzie lecących na wszystkie
strony szczątków Jon Venex wypadł przez szybę ścigany rykiem
siedemdziesiątkipiątki. Jakiś kawał metalu oderwał się po nim od framugi, a inna
kula zrykoszetowała mu na głowie, gdy wspinał się ku tylnym drzwiom magazynu.
Był niespełna trzydzieści stóp od nich, gdy zatrzasnęły się ze świstem
powietrza. Musieli zablokować wszystkie wyjścia, a tupot stóp po betonie
wskazywał, że zamierzali ich też pilnować.
   Spojrzał w górę, gdzie plątanina wsporników i podpór
sięgała dachu. Dla ludzkiego oka była ona pogrążona w mroku, ale jego sensory
podczerwieni radziły sobie zupełnie dobrze przy cieple wydzielanym przez mury.
Pogoń zbliżała się, a wkrótce zacznie się przeszukiwanie magazynu, toteż jego
jedyną szansą ucieczki była góra. W dodatku na ziemi powstrzymywał go brak nogi
- na tej pajęczynie mógł poruszać się o wiele szybciej używając rąk.

















   Był właśnie na jednym ze skrzyżowań
wsporników, gdy gardłowy ryk z dołu i seria kul rykoszetujących dziko wokół
niego poinformowały go, że został odkryty. Cicho rozpoczął wędrówkę ku tyłowi
budynku. Będąc chwilowo bezpiecznym, rozejrzał się. Ludzie byli rozrzuceni
szeroką ławą po magazynie i odnalezienie go było tylko kwestią czasu. Drzwi były
zamknięte, a budowla pozbawiona była okien, także tą możliwość miał z głowy.
Gdyby mógł zadzwonić, nieznani przyjaciele Venexa Siedemnastego pospieszyliby z
pomocą, ale jedyny telefon w całym budynku stał na biurku Colemana. Sprawdził to
śledząc kable. Odruchowo spojrzał na biegnące nad głową kable w plastikowej
osłonie przymocowane do ścian - prąd i telefon. Linia telefoniczna!
   To przecież było wszystko, czego potrzebował, żeby
zadzwonić. Błyskawicznymi, dokładnymi ruchami sięgnął w górę i odsłonił część
kabla z izolacji. Omal nie roześmiał się wyciągając z lewego ucha mały minifon.
Teraz był jeszcze na pół głuchy - niech ktoś stwierdzi, że nie poświęca się dla
sprawy! Podłączył go do linii i sprawdził, czy ktoś z niej korzysta. Na
szczęście mieli pilniejsze zajęcia. Posłał jedenaście dokładnie modulowanych
sygnałów, które powinny go połączyć z tutejszym dyżurnym i umieścił minifon, jak
tylko mógł najbliżej swoich ust.
   - Halo dyżurny, halo dyżurny, nie mogę cię usłyszeć, więc
nie odpowiadaj. Zadzwoń do operatora dyżurnego - sygnał 14, powtarzam - sygnał
14!
   Powtarzał to dopóki poszukujący nie znaleźli jego kryjówki,
po czym zsunął się niżej, zostawiając minifon na drucie. Otwarte połączenie
mogło znacznie przyspieszyć dokładne umiejscowienie połączenia, a w panujących
na górze ciemnościach nie powinni go zauważyć. Przeszedł najdalej jak mógł od
tego miejsca. Ucieczka była niemożliwa, toteż jedyną rzeczą jaką mógł zrobić, to
zyskać na czasie.
   - Mr Coleman, przepraszam, że uciekłem - z głośnikiem
nastawionym na pełną moc, jego głos zabrzmiał w hali jak grom. -Jeśli pozwoli mi
pan wrócić i nie zabije, zrobię, co pan chce. Bałem się bomby, ale teraz
bardziej boję się strzelb.
   Brzmiało to cholernie naiwnie, ale wątpił, aby ktoś tam w
dole zadał sobie trud, aby się nad tym zastanowić. A to, żeby ktoś znał się na
robotyce, było czystym nieprawdopodobieństwem.
   - Proszę mi pozwolić zejść, sir! - omal zapomniał to sir,
więc powtórzył dla pewności:
   - Proszę, sir!
   Coleman pohzebował tej paczki rozpaczliwie, toteż powinien
się zgodzić. Co do swej przyszłości po tym fakcie, Jon nie miał żadnej
wątpliwości, ale żywił nadzieję, że do tego czasu nadejdzie pomoc.
   - Złaź! Nie będę wściekły na ciebie, jeśli będziesz robił
dokładnie to, co ci każę - w głosie brzmiała wściekłość na robota, który
ośmielił się sprzeciwić, ale ogólnie ton był dość spokojny.
   Zejście nie było trudne, ale Jon robił to tak wolno, jak
tylko mógł. Zeskoczył na podłogę przytrzymując się sterty skrzyń. Byli tu
wszyscy, Coleman i Duca wraz z bandą nowo przybyłych. Ci ostatni na jego widok
unieśli broń.
   - To mój robot, chłopcy - powstrzymał ich Coleman. - Ja się
nim zajmę! Po czym odstrzelił drugą nogę Jona, który odwrócony podmuchem
eksplozji upadł bezsilnie na podłogę. Pierwszą rzeczą, którą dostrzegł po upadku
była dymiąca lufa siedemdziesiątkipiątki.
   - Cwanie jak na puszkę, ale nie za cwanie. Dostaniemy to,
co chcemy, może trochę trudniejszą drogą, ale unikając twego szwendania się pod
nogami - odezwał się zimno.

















   Mniej niż dwie minuty minęły od
wykonania telefonu. Musieli mieć dwudziestoczterogodzinny dyżur w oczekiwaniu na
wiadomości od Venexa Siedemnastego. Główne drzwi rozleciały się nagle w huku
potężnej eksplozji i jęku dartej stali. W dymiącym otworze pojawiła się
tankietka plująca ogniem sprzężonych działek wielkokalibrowych. Coleman
pociągnął za spust o moment za późno. Jon dostrzegł ten ruch i zrobił co mógł
tak, że kula strzaskała mu ramię zamiast głowy.
   Na drugi strzał zabrakło już czasu. W magazynie
eksplodowały pociski gazowe wystrzelone przez działka i osuwający się na ziemię
mężczyźni nawet nie dostrzegli wpadającej do wnętrza policji w maskach
przeciwgazowych na głowach.

















    Jon leżał na podłodze komisariatu,
gdy technik policyjny dokonywał prowizorycznych napraw jego ramienia i nóg. Po
drugiej stronie pomieszczenia Venex Siedemnasty z widoczną przyjemnością
wypróbowywał swe nowe ciało.
   - To naprawdę jest coś! A już myślałem, że to faktycznie
koniec, gdy to się osunęło. Ale powinieniem zacząć od początku przeszedł przez
pokój i potrząsnął chwilowo jeszcze nieużyteczną ręką Jona. - Nazywam się Wil
Counter 4951 L3, ale to i tak nieważne. Miałem już tyle ciał, że zapomniałem jak
pierwotnie wyglądałem. Prosto ze szkoły przyzakładowej poszedłem do szkoły
policyjnej i od tej pory jestem w zespole detektywów Wydziału Dochodzeń w
stopniu młodszego sierżanta. Głównie robię za robota usługowego, na przykład
sprzedając słodycze i zbierając informacje. Ta ostatnia robota - przepraszam, że
używałem osobowości Venexa, ale nie sądzę, abym przyniósł hańbę twojej rodzinie
- była zlecona przez Departament Celny. Wyglądało na to, że ktoś szmugluje do
nas heroinę. FBI wyłapało dystrybutorów, ale nikt nie wiedział, jak to się do
nas dostaje. Kiedy Coleman, którego mieliśmy już wcześniej na oku, zaczął
poszukiwać robota do prac podwodnych, zostałem wsadzony w nowe ciało i posłany
do akcji. Zaalarmowałem firmę ledwie zacząłem kopać tunel, ale za szybko mi to
spadło na głowę i nie zdążyłem zorientować się, który statek wiezie ładunek. Moi
nie wiedzieli o wypadku, toteż spokojnie czekali. Tamci zobaczyli, że pół
miliona gotówki może im odpłynąć do Starego Kraju, toteż wynajęli ciebie.
Zrobiłeś na czas, co powinieneś i w ten sposób zdążyli uratować dwa roboty od
pewnej śmierci.
   - Nie powinieneś mi chyba tego mówić - Jon skwapliwie
skorzystał z chwili przerwy - to są chyba tajne informacje?! Specjalnie dla
robotów.
   - Oczywiście, że są! - przyznał ten bez mrugnięcia okiem. -
Kapitan Edgocombe, szef mego wydziału jest ekspertem w różnych rodzajach
szantażu. Powinienem powiedzieć ci tyle tajemnic, żebyś albo przyłączył się do
nas, albo został zastrzelony jako potencjalny informator. Mówiąc prawdę, Jon,
potrzebują cię. Roboty, które myślą i prawidłowo reagują w sytuacjach
ekstremalnych są rzadkością. Kiedy usłyszeli coś ty nawyprawiał w magazynie,
kapitan przysiągł, że pozostawi mnie bez ciała, jeśli nie namówię cię do tej
roboty. Szukasz zajęcia? Długa robota, mała pensja, ale masz pewność, że nigdy
nie będzie nudno - nie zwracając uwagi na osłupiałego Jona, ciągnął dalej już
poważniej. - Uratowałeś mi życie i chciałbym cię za wspólnika, a myślę, że
będzie nam razem dobrze. A poza tym - dodał już starym tonem - mogę mieć w
przyszłości okazję, żeby ci się zrewanżować, bo cholernie nie lubię mieć długów.

















    Technik skończył i ramię Jona było
znowu w pełni sprawne. Gdy tym razem uścisnęli sobie dłonie, to był to gest z
typu tych, które trochę trwają.
















    Na noc został w pustym areszcie,
który był ogromny w porównaniu z pokojami hotelowymi czy barakami, do których
przywykł. Żałował tylko, że nie ma swoich nóg, bo mógłby urządzić sobie ładny
spacerek wzdłuż ścian. Ale obiecali mu je jutro - jakby nie było - założą mu je
jeszcze zanim podejmie nową pracę. Wypadki minionego dnia wirowały mu przed
oczyma w tak oszałamiającym tempie, że jedyną rzeczą, jakiej pragnął, było
wyłączenie. Gdyby miał coś do czytania, zająłby przynajmniej umysł czymś mniej
przyczyniającym się do zwarcia. Nagle w przebłysku uświadomił sobie, że przecież
nadal posiada broszurkę otrzymaną od kierowcy - schował ją bowiem odruchowo tam,
gdzie ten mu poradził. Teraz delikatnie ją wyjął i otworzył na pierwszej
stronie.
   Spomiędzy kartek wysunął się arkusik papieru z krótką
wiadomością:
   PROSZĘ ZNISZCZ TĘ KARTKĘ PO PRZECZYTANIU
   Jeśli uważasz, że to co piszą w tej książce to prawda i
chciałbyś dowiedzieć się więcej - przyjdź w czwartek o 17.00 do pokoju 107 w
George St.
   Kartka zapłonęła i zmieniła się w popiół, ale Jon wiedział,
że to nie tylko doskonała pamięć jest powodem, dla którego będzie tę wiadomość
pamiętał.



przekład : Jarosław Kotarski


    powrót







  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza