ďťż

awaria

Lemur zaprasza










Janusz A. Zajdel
    
  Awaria








   Na czole Gaya iskrzyły się
kropelki potu, choć temperatura w kabinie była dokładnie sta­bilizowana.
Sylwia tępo patrzyła na pulpit wi­talizatora.    -
No, i co teraz będzie?    Pytanie Sylwii rozzłościło
Gaya, choć było czysto retoryczne.    - Wciąż nie
rozumiesz? Nie rozumiesz, co się stało? Tu już nie chodzi o ten defekt
silni­ka, to jest zupełnie nowy problem. Jeśli Vitti nie żyje, a w każdym
razie nie sposób przy­wrócić go do czynnego życia, to z innymi może być tak
samo. Wszyscy z pierwszych trzech po­koleń są martwi, rozumiesz? Ich ciała
są w po­rządku, ale nie wrócą do życia...    - Skąd
wiesz?    - Wiem... - Gay zawahał się. -
Próbowa­łem... Jeszcze dwóch próbowałem ożywić... Sku­tek podobny, to
znaczy żaden. Mózg nie podej­muje funkcji sterujących, świadomość nie
po­wraca...    - Może to tylko defekt witalizatora?
   - Może... Ale równie prawdopodobne, że coś się stało w
obrębie obwodów zastępczych, re­gulujących anabiozę. Na tym nikt się tutaj
nie zna, nawet ci z pierwszego pokolenia. Zresztą, instrukcja wyraźnie zabrania
jakichkolwiek manipulacji w obwodach sterowania anabiozą.
   - A więc... - Sylwia urwała, jakby bojąc się
dopowiedzieć myśli, która powstała w jej w głowie już w chwili, gdy dowiedziała
się o kło­potach z witalizacją Vittiego.    - Tak,
tak. Nie ma sensu ukrywać przed sobą tego, co jest oczywistym wnioskiem.
­Gay mówił podniesionym, nienaturalnie wyso­kim głosem. - Nie ma żadnej
pewności, czy ktokolwiek obudzi się z anabiozy.
   Milczeli długą chwilę, patrząc w podłogę. Każde z nich
rozważało nasuwające się kon­sekwencje odkrycia, spowodowanego
koniecz­nością witalizacji specjalisty od napędu fotono­wego.
   - Czy powiemy im o tym, Gay?
   - Nie... Chyba nie! Przecież całe czwarte pokolenie w
ciągu trzech - czterech najbliż­szych lat powinno znaleźć się w
przetrwalni­kach... Jeśli się dowiedzą, nikt nie zechce ryzy­kować...
Wybuchnie panika...    - Gay, przecież my także należymy
do czwartego pokolenia!    - Dlatego właśnie musimy się
dobrze za­stanowić, zanim podejmiemy decyzję... Trzeba rozpatrzyć wszystkie
możliwe konsekwencje.















   Sytuacja w
jakiej znalazła się załoga „Cetu­sa" była wyjątkowo koszmarna. W
dziewięć­dziesiątym ósmym roku podróży, na dwadzie­ścia kilka lat przed
planowanym terminem osiągnięcia celu wyprawy, operator urządzeń biostatycznych
Gay IV Masson, stwierdził po­nad wszelką wątpliwość, że umieszczeni w
bio­statycznych przetrwalnikach członkowie załogi nie powracają do życia po
zastosowaniu nor­malnych procedur witalizacyjnych. Sam fakt niemożliwości
ich ożywienia byłby, być może, tragedią dla reszty załogi, bo ludzie w
prze­trwalnikach byli przodkami żyjących na statku. Jednak tragedia ta nie
stanowiłaby, sama przez się, zasadniczej przeszkody dla kontynuowania lotu,
gdyby nie fakt, że wszyscy żyjący, a także ich dzieci, wnuki i dalsi potomkowie
mieli ­według założeń harmonogramu podróży ­w odpowiednim czasie zająć
przeznaczone dla nich miejsce w przetrwalnikach.
   Wyprawa do gwiazdy Tau Ceti została za­planowana
jako lot pokoleniowy, w systemie Bóllinga-Rodesa. Oznaczało to, że
trzydziesto­dwuosobowa załoga startująca z Układu Sło­necznego i
stanowiąca pierwsze pokolenie, w okresie pierwszych dwudziestu pięciu lat
po­dróży obsługiwała urządzenia statku, dając równocześnie początek drugiemu
pokoleniu: ro­dząc dzieci, wychowując je i szkoląc w specjal­nościach
potrzebnych na statku. Wszystko było zaplanowane nad wyraz precyzyjnie.
Szesnastu mężczyzn i szesnaście kobiet, wyselekcjonowa­nych pod względem
walorów fizycznych i umy­słowych, zbadanych genetycznie i
psychologicz­nie ruszyło w podróż, której cel osiągnąć miały ich prawnuki, a
doprowadzić statek na powrót do Układu Słonecznego - wnuki z imponującą ilością
przedrostków „pra". Każda z par rodzi­ców w każdym pokoleniu miała za
zadanie wy­chować syna i córkę. Zastosowano, oczywiście, wszelkie dostępne
kryteria doboru par małżeń­skich w pokoleniach urodzonych na statku oraz
niezawodne metody planowania płci noworod­ków. W ten sposób po dwudziestu
pięciu la­tach, pięćdziesięcioletni rodzice przekazywali obowiązki swym
dwudziestopięcioletnim dzie­ciom, a sami udawali się na zasłużony
odpoczy­nek do przetrwalników, w których mieli powró­cić na Ziemię w
dwieście przeszło lat od chwili startu wyprawy. Procedura ta miała powtarzać się
cyklicznie przez szereg pokoleń, aż do mo­mentu powrotu.
   Metoda ta - może trochę ahumanitarna, jak twierdzili
jej przeciwnicy - była w gruncie rzeczy najracjonalniejszym i najbardziej
huma­nitarnym wyjściem z sytuacji. Wobec prędkości osiąganych przez ówczesne
statki między­gwiezdne, znacznych, lecz dalekich jeszcze od prędkości
światła, system wymiany pokolenio­wej był jedynym, który umożliwiał dotarcie
do gwiazd w promieniu kilku czy kilkunastu lat świetlnych. Wszyscy uczestnicy
wyprawy mieli w rezultacie powrócić na Ziemię w wieku nie przekraczającym
pięćdziesiątki, a więc nie mar­nując całego. życia na podróż kosmiczną,
wyko­rzystując lata największej efektywności umy­słowej na naukę i pracę
na statku. Przy tym pogrążeni w anabiozie członkowie poprzednich pokoleń nie
zajmowali tak wiele cennej przestrzeni wewnątrz statku i nie zużywali
żyw­ności, powietrza i wody.    Ponieważ równocześnie
tylko dwa pokolenia żyły czynnym życiem, stan załogi wynosił zaw­sze
przeciętnie około 64 osób i dla tylu prze­widziano przepustowość urządzeń
regeneracji atmosfery, obiegu wody i produkcji żywności. Wszystko przebiegało
normalnie do czwartego pokolenia. I teraz właśnie, w wyniku dość ,istot­nej
awarii silnika, powstała potrzeba przekon­sultowania problemu ze specjalistą
z pierwsze­go pokolenia. Regulamin służby załóg przewi­dywał taką
możliwość. Ludzie z pierwszego po­kolenia, szkoleni jeszcze na Ziemi, a więc
bar­dziej wszechstronnie i lepiej obeznani z kon­strukcją urządzeń
statku, mogli być w razie ko­nieczności witalizowani na czas potrzebny dla
usunięcia awarii. Konieczność taka wystąpiła po raz pierwszy w
dziewięćdziesiątym ósmym roku podróży, co niewątpliwie świadczyło do­brze o
niezawodności statku z jednej, a o kwa­lifikacjach załóg szkolonych w czasie
lotu ­z drugiej strony. Jednakże próba witalizacji Vittiego ujawniła drugą
awarię, której usunię­cie należało do problemów o charakterze błęd­nego
koła: zawiodły urządzenia witalizujące. A może nawet sam system utrzymania
utajo­nego życia ludzi w przetrwalnikach...

















   Gay
obejmował żonę ramieniem i gładził jej włosy.    - Nic
nie pomogą łzy, Sylvio - mówił ła­godnie. - Taka chwila mogła nadejść,
wiedzie­liśmy o tym. Rozpoczęliśmy życie w tym sta­tku i być może
będziemy musieli je tu zakoń­czyć. Przecież tam na Ziemi, też jest podobnie.
Ziemia - to też taki statek z załogą złożoną z kolejnych pokoleń. Jedni
przychodzą, drudzy odchodzą. A cel ich podróży jest niedosiężny. Sama podróż
jest celem... Pomyślmy, że i my tak samo...    - Ale...
przecież nie jesteśmy jeszcze starzy! Dlaczego mielibyśmy dobrowolnie ryzykować
zaśnięcie snem bez przebudzenia? Dlaczego nie możemy przeżyć swoich lat, choćby
tutaj, ale do końca? Ja nie chcę, Gay! Nie chcę iść do przetrwalnika, z którego
już nie ma powrotu!    - Ależ, Sylwio, kochanie...
Przecież nie mo­żemy inaczej! - Mówił wciąż łagodnie i spo­kojnie, choć
czuł, że nawet siebie nie jest w sta­nie przekonać o nieuchronnej
konieczności de­cyzji, jaką zamierzał podjąć.    - A
nasze dzieci? Co powiesz Rei i Dano­wi? Zataisz to przed nimi także?
Pozwolisz, aby zginęli, jak my, jak wszyscy inni?    Gay
milczał. Raz jeszcze rozważał skutki swe­go postanowienia. Jeśli ogłoszę, że
system prze­trwalnikowy nie działa, nikt nie zechce poddać się anabiozie. Co
stanie się dalej? Piąte poko­lenie, pokolenie naszych dzieci, nie zechce
mieć dzieci, by nie skazywać ich na beznadziejny żywot w Kosmosie. W takim
przypadku statek wyżywi nas wszystkich, ale... nie będzie szóste­go
pokolenia. Załoga wymrze przed osiągnię­ciem celu... Nawet, gdyby rozpocząć
już teraz hamowanie i powrót, to na Ziemię wróci co najwyżej garstka
staruszków... Całe poświęce­nie i wysiłek wszystkich załóg pójdzie na
mar­ne... Może być także inaczej: w obliczu bezsen­su egzystencji,
pozbawieni nadziei powrotu, która nadawała dotąd sens wszelkim poczyna­niom
ludzi na statku, członkowie piątego poko­lenia przestaną przestrzegać reguł
instrukcji lotu. Będą się rozmnażać bezplanowo, lekcewa­żąc zasady doboru i
limity ilościowe. Narusze­niu ulegnie bilans żywnościowy. Zapanuje głód i
przeludnienie. Nikt nie będzie chciał szkolić ani być szkolonym, bo i po co?
Nie, nie wolno ryzykować... Musimy zachować się tak, jakby nic się nie stało.
Przekonam dowództwo, że po­radzimy sobie z silnikiem bez pomocy eksperta z
pierwszego pokolenia. Znajdę jakiś „kruczek" w instrukcji, albo sfałszuję ją
tak, aby nie było uzasadnienia dla witalizacji Vittiego... Muszę to zrobić...
   - Posłuchaj, Sylwio! - Gay przycisnął żonę do piersi.
- Nic się nie stało. O niczym nie wiemy. Nie możemy naruszyć reguł tej gry.
Moglibyśmy narobić dużo złego...    - Nie chcę! Nie
potrafię... Jak można po­zwolić, aby ci wszyscy ludzie, w tym nasze dzieci,
w wieku pięćdziesięciu lat popełnili zbio­rowe samobójstwo, sądząc, że
zachowują resztę życia, aby przeżyć je na Ziemi! To nieludzkie, Gay!
   - Równie nieludzkim byłoby ogłosić praw­dę!
   - Więc, chociaż Rea i Dan... Niech oni wie­dzą,
niech sami zadecydują...    - Nie można, Sylwio. Żadnych
kompromi­sów. Zrozum, nie wolno nam zaprzepaścić celu, do którego dążymy
wszyscy! Jeśli zostawimy wszystko tak, jak było dotąd, istnieje szansa, że nikt
nie dowie się o niczym do końca podró­ży! Ostatnia generacja załogi
doprowadzi statek z powrotem na Ziemię.    - ...i
przywiezie setki martwych ciał swoich przodków! Czy to jest ten twój sens i cel?
   - W przeciwnym razie... - zaczął Gay, lecz Sylwia
wyrwała się z jego objęć i zanim zdo­łał ją zatrzymać, wybiegła z kabiny.
   Gay patrzył za nią, w otwór drzwi, lecz nie pobiegł
jej zatrzymać, choć wiedział, co chcia­ła zrobić.
   Po kilku minutach do kabiny wbiegł Dan. Był wzburzony.
   - Czy to prawda, tato? - Zamknij drzwi.
   Dan zignorował polecenie. Mówił głosem podniesionym,
prawie krzyczał.    - To prawda! Rozumiem. A ty chcesz
za­chować to w tajemnicy? Od urodzenia wma­wiano nam wszystkim, że mamy
zagwaranto­wany powrót na Ziemię, a teraz... Zaplanowa­no nasze życie
bez pytania nas o zdanie. Kto im pozwolił skazywać nas na to życie, tutaj? Kto
ich upoważnił do ograniczania nas w cza­sie i przestrzeni? To... to jest
draństwo, zwykłe świństwo...    - Synu... - Gay słabo
próbował przerwać Danowi.    - Kto pozwolił... im...
wam... - głos Dana załamał się. Oparty o ścianę, utkwił oczy w su­ficie.
   - Na Ziemi też nikt nikogo nie pyta, czy chciał się
urodzić -- powiedział Gay cicho.    - Ale tam... tam jest
przynajmniej praw­dziwe życie, nie taka wegetacja, jak tu... Ma­miono
nas tym życiem. Obiecywano... I co? Głupi defekt układu przetrwalnikowego
skazu­je nas na trwanie tutaj... Powiem im, niech wiedzą. Niech się nie
łudzą. Niech zaczną życie prawdziwe, tutaj, na miarę tutejszych
możli­wości... Nauka! Wiedza! Regulamin! Po co to wszystko, dla kogo? Dla
tamtych na Ziemi? Kim są dla mnie, dla ciebie? Wrobili nas w to, w czym siedzimy
teraz! A my mielibyśmy jesz­cze robić coś dla nich? Nie! Nie ma sensu robić
tu czegokolwiek, ani też wracać do nich, na Ziemię. To jest nasz świat, niech
zostanie na­szym...    - Zostaw to wszystko tak, jak
jest. Nie zda­jesz sobie sprawy ze skutków...   
   Gay urwał w pół zdania, bo Dan już go nie słuchał.

















   Frey
przeciskał się między stojakami, z któ­rych zwisały pozrywane kable. W
module apa­ratowym było ciemno. Frey wiedział, że tu właśnie jest
bezpiecznie, choć daleko od synte­tyzatorów pożywienia. Przycupnął pod
tablicą rozdzielczą, na której jarzyła się jedyna poma­rańczowa neonówka.
Natężył osłabiony słuch. Wydawało mu się, że coś brzęknęło metalicz­nie.
Znieruchomiał.    Nagły błysk światła olśnił jego twarz.
   - E, ty, tam, staruchu! Wyłaź! Hej, Kor, chodź tutaj,
mam jednego, chyba jeszcze z ós­mego pokolenia. No stary, ruszaj się! Dawno
już czas na ciebie! Do przetrwalnika z nim, Kor, chodź tu prędzej, bo się
wyrywa...    Dwóch kilkunastolatków powlokło
wierzga­jącego staruszka w stronę modułu przetrwalni­ków.
   - Popatrz tylko, uchował się taki! Nie bę­dziesz
już nas obżerał, dziadku. Musi być po­rządek, bo do czego dojdzie ten
świat...
















   Avu
podrapał się czarnymi pazurami po wło­chatej piersi, potem kopnął jakiegoś
bachora, który plątał mu się pod nogami. Potoczył do­okoła wzrokiem. W
ciemności wyczuł obecność kogoś obcego, więc mocniej zacisnął dłoń na uchwycie
wyrwanej z przegubu dźwigni ma­newrowej.    - Huu! -
burknął. - Wa-hoo?' Wokół było cicho.    - Wa-hoo? -
powtórzył Avu głośniej i skoczył przed siebie w kierunku, z którego dobiegł
ledwo dosłyszalny szmer.    - Aghhr! - wrzasnął,
uderzając na oślep. - Yohuu! -odpowiedział mu wrzask z le­wej. Poczuł silne
uderzenie w kark. Jęknął i zamilkł.
















   Biuro
Kontroli Przestrzeni Galaktycznej. Furta ewidencyjna obiektu kosmicznego nr
0789432a. Typ: sonda bezzałogowa; pochodze­nie: układ gwiezdny F-5I 8994I
(peryferyjny obszar siedemnastego sektora Galaktyki); cel: niesprecyzowany;
zadanie: prawdopodobnie lot eksperymentalny, zakończony utrata kontroli nad
obiektem.    Uwagi: konstrukcja obiektu wykazuje cechy
charakterystyczne dla średnio rozwiniętej cy­wilizacji o zasięgu układowym.
W momencie przechwycenia stwierdzono brak w obiekcie istot rozumnych. Wykryte w
sondzie prymityw­ne organizmy żywe oparte na węglu stanowią prawdopodobnie
obiekty doświadczalne i są ga­tunkiem niższym ewolucyjnie od twórców
son­dy. Zastosowane procedury badawcze wykaza­ły ich pełną niezdolność
do wykorzystania urządzeń technicznych. Urządzenia wewnętrzne sondy zdewastowane
w znacznym stopniu, prawdopodobnie na skutek nadmiernej swobo­dy
pozostawionej obiektom doświadczalnym i nadmiernego ich rozmnożenia się. Część
obiek­tów doświadczalnych pozostawała w stanie ana­biozy, co sugeruje,
że celem eksperymentu by­ło badanie zachowania się organizmów tego ty­pu
w czasie podróży kosmicznej, odbywanej w stanie czynnym i biernym.
   Wnioski: Ze względu na brak jednoznacznej
in­terpretacji, zastosowano artykuł XXIII, para­graf 66, punkt 4a
Konwencji Galaktycznej, zgodnie z którym obiekt pozostawiono w sta­nie, w
jakim przybył i nie dokonując żadnych modyfikacji sytuacji w jego wnętrzu,
oznako­wano numerem i cecho Urzędu Kontroli, a na­stępnie skierowano w
drogę powrotna do miej­sca pochodzenia, zgodnie z odwrotna trajekto­rią
dotychczasowej podróży, traktując go tym samym jako „obiekt zabłąkany wskutek
prze­kroczenia zasięgu sterowania zdalnego".






    powrót







  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza