ďťż

wykrec (2)

Lemur zaprasza







Arthur C. Clarke
       Wykręć "F" wzywając Frankensteina



   Dwieście pięćdziesiąt milionów ludzi - tym samym
momencie podniosło słu­chawkę telefonu, by przez parę sekund w zdumieniu lub
z irytacją trzymać ją przy uchu. Obudzeni w środku nocy przypuszczali, że to
jakiś daleko mie­szkający przyjaciel chce się z nimi po­łączyć za
pośrednictwem satelitarnej sieci telefonicznej, która z wielka pom­pą i
reklamą oddano poprzedniego dnia do użytku wszystkich mieszkańców Ziemi. Ale
nikt się nie zgłaszał. W słu­chawce słychać było tylko dźwięk, któ­ry
wielu przypominał szum morza, in­nym zaś kojarzył się z drganiami strun
harfy na wietrze. Jeszcze inni mieli wrażenie, że słyszą w tym momencie
zapamiętany z dzieciństwa tajemniczy szum krwi pulsującej w żyłach, kiedy do
ucha przyłoży się muszlę. Cokolwiek to jednak było, nie trwało dłużej niż 20
sekund. Potem rozległ się znowu normalny sygnał telefonicznej centrali.
   Abonenci telefonów na całym świec­ie zaklęli,
mruknęli: „Pewnie omyłka w numerze" - i odłożyli słuchawki. Po kimś czasie
wszyscy zapomnieli o tym błahym wydarzeniu. Wszyscy, z wyjąt­kiem tych,
których obowiązkiem było zaniepokoić się taką sprawą.
   W Naukowym Instytucie Badawczym Poczty i
Telekomunikacji w Londynie dyskusja na ten temat toczyła się przez cale
przedpołudnie, uparcie, choć bez rezultatu. Nawet w czasie przerwy, kie­dy
zgłodniali inżynierowie wyszli do są­siedniej kawiarenki na lunch, ani na
chwilę nie przerwano omawiania tej sprawy.    - A ja
twierdzę - upierał się inży­nier Willy Smith, specjalista w zakresie ciała
stałego - że to był po prostu chwilowy skok prądu, spowodowany włączeniem sieci
telefonicznej z satelity.    - Na pewno zjawisko to miało
jakiś związek z satelitami - zgodził się, zie­wając szeroko, Jules Reyner,
projektant obwodów - ale skąd się wzięła zwło­ka w czasie? Sieć z satelity
podłączo­no o północy, a sygnał w telefonach rozległ się dwie godziny
później, cze­go wszyscy doświadczyliśmy na sobie.
   - A co pan o tym myśli, doktorze? - spytał Bob
Andrews, programista komputera. - Był pan taki milczący przez cały ranek. Na
pewno ma pan jakaś koncepcję.    Dr John Williams,
kierownik Działu Matematycznego, poruszył się niespo­kojnie.
   - Tak - odpowiedział. - Mam- po­mysł. Ale boję
się, że ..nie weźmiecie go na serio.    - Nic nie
szkodzi. Jeżeli nawet po­mysł jest tak zwariowany, jak te ba­jeczki
fantastyczno-naukowe, które pan pisuje pod pseudonimem, zawsze mo­że nam dać
chociaż jakiś punkt za­czepienia.    Williams
poczerwieniał, ale nie wy­glądał na bardzo zmieszanego. Jego twórczość
literacka była publiczną tajemnicą i w gruncie rzeczy wcale się tego nie
wstydził. Poza tym opowiada­nia zostały przecież wydane zbiorowo w formie
książkowej.    - A więc dobrze - powiedział kre­śląc
machinalnie na obrusie. - Jest coś, nad czym łamałem sobie głowę od lat. Czy
zastanawialiście się kiedyś nad analogia między automatyczną siecią telefoniczną
a mózgiem ludzkim?    - Cóż w tym nowego? - zdziwił się
jeden ze słuchaczy. - Po raz pierwszy odkryto to jeszcze chyba w czasach Grahama
Bella.    - Być może. Nie roszczę sobie pre­tensji do
oryginalności. Mówię tylko, że nadszedł czas, żeby to porównanie za­cząć
brać na serio...    Rzucił ukośne, zniecierpliwione
spoj­rzenie na jarzeniówki umieszczone nad stołem. Światło było potrzebne w
ten mglisty zimowy dzień. - Co się dzieje z tymi przeklętymi lampami? Migają i
migają już chyba od pięciu minut!    - Mniejsza o lampy!
Pewnie Maisie zapomniała zapłacić za elektryczność. My czekamy na dalszy ciąg
pańskiej teorii.    - Większość z tego, co powiem, nie
jest teoria, tylko oczywistym faktem. Wiemy, że mózg ludzki jest systemem
przełączników, neuronów, połączonych z sobą w bardzo skomplikowany spo­sób.
Automatyczna centrala telefonicz­na jest również systemem
przełączni­ków, selektorów i tak dalej, połączo­nych z sobą drutami.
   - Zgoda - powiedział Smith - ale ta analogia nie idzie
daleko. W mózgu jest przecież około piętnastu miliardów neuronów. O wiele więcej
niż przełącz­ników w autocentrali.    Ryk nisko
lecącego odrzutowca przerwał odpowiedź Williamsa. Musiał odczekać, aż cała
kawiarnia przestała wibrować od dźwięku, zanim zaczął kontynuować wypowiedź.
   - Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby latały tak nisko -
mruknął Andrews. ­Myślałem, że to jest wbrew przepisom.
   - Na pewno wbrew przepisom, ale co nas to obchodzi.
Kontrola lotniska sama go pewno złapie.    - Wątpię -
powiedział Reyner. ­Przecież londyńskie lotnisko sprowadzi­ Concorde z
automatycznym syste­mem lądowania. Ja także nie słyszałe­m, żeby któryś
z nich leciał kiedyś tak nisko. Cieszę się, że mnie w nim nie było.
   - Do diabła ! Czy my zaczniemy w końcu mówić na temat,
czy nie ­wtrącił zniecierpliwiony Smith.    - Jeśli
chodzi o piętnaście miliardów neuronów w mózgu ludzkim, to ma pan rację -
ciągnął spokojnie Williams. ­I w tym właśnie mieści się sedno spra­wy.
Wydaje się, że piętnaście miliar­dów to bardzo dużo, ale to niepraw­da.
Już około 1960 roku było więcej indywidualnych przełączników w cen­tralach
automatycznych na całym świe­cie. Dziś mamy ich w przybliżeniu 5 raz­y
tyle.    - Rozumiem - wycedził wolno Rey­er. - A więc
wczoraj, kiedy łącza sa­telitarne zaczęły działać, wszystkie centrale na
całym świecie zostały między sobą w pełni połączone.    -
Dokładnie to chciałem właśnie po­wiedzieć.
   Zapanowała cisza i tylko gdzieś z oddali słychać było
sygnał samochodu straży pożarnej. W końcu Smith przer­wał milczenie.
   - Pozwólcie mi wyrazić to bez ogró­dek -
powiedział. - Twierdzicie, że światowy system połączeń telefonicz­nych stał
się teraz gigantycznym móz­giem?    - Ująłeś to
lapidarnie i powiedział­bym antropomorficznie. Ja wolałbym myśleć o tym w
kategoriach wielkości krytycznej.    Williams położył na
stole na pół za­ciśnięte pięści. - Mam tu dwie grud­ki U235. Dopóki
trzymam je oddziel­nie nic się nie dzieje. Ale połączmy je (zetknął pięści z
sobą ), a otrzymamy coś zupełnie innego niż jedna większa bryłka uranu.
Otrzymamy półmilową dziurę w ziemi. Tak samo ma się rzecz z naszymi sieciami
telefonicznymi: do dziś były one w dużej mierze niezależ­ne, autonomiczne.
Ale teraz, kiedy zwiększyliśmy ilość połączeń, sieci te stały się jedną
całością. Ilość przeszła w jakość, osiągnęliśmy punkt krytycz­ny.
   - Ale co właściwie oznacza punkt krytyczny w naszym
przypadku - zapy­tał Smith.    - W braku lepszego
słowa oznacza świadomość.    - Dziwaczny rodzaj
świadomości ­zauważył Reyner. - Co jest jej orga­nami zmysłów?
   - No, na przykład wszystkie rozgłoś­nie radiowe i
telewizyjne na świecie będą dla niej źródłem informacji. Na pewno dadzą jej
wiele do myślenia! Poza tym wszelkie dane przechowywa­ne w pamięci
komputerów, do których będzie miała dostęp równie dobrze jak do bibliotek
elektronowych, do instala­cji radarowych, do telemetrii w
zauto­matyzowanych zakładach przemysło­wych. O, na pewno będzie miała
dość organów zmysłów! Nie możemy sobie nawet wyobrazić jej obrazu świata, ale
przypuszczam, że będzie o wiele bo­gatszy i bardziej złożony niż nasz.
   - Załóżmy, że to wszystko prawda, tym bardziej że
koncepcja jest bardzo pomysłowa - powiedział Reyner - ale w takim razie co „to"
mogłoby robić poza myśleniem? Nie mogłoby się prze­cież poruszać, nie
miałoby kończyn.    - A po co miałoby się poruszać?
Przecież byłoby od razu wszędzie! Każ­dy kawałek zdalnie sterowanego
sprzę­tu elektrycznego na planecie byłby je­go kończyną.
   - Teraz rozumiem tę zwłokę w cza­sie - wtrącił
Andrews. - To zostało poczęte o północy, ale urodziło się do­piero o 1:50
nad ranem. Dźwięk, który nas obudził tej nocy, był więc pierw­szym krzykiem
noworodka.    Andrews chciał to powiedzieć tonem
żartobliwym, ale głos go zawiódł i nikt się nawet nie uśmiechnął. Lampy nad
stołem dalej irytująco migotały i zda­wały się świecić coraz słabiej. W tym
momencie drzwi otworzyły się gwałtow­nie i do kawiarni wtargnął Jim Small z
Działu Zaopatrzenia.    - Popatrzcie, koledzy - śmiał się
powiewając kawałkiem papieru - jaki jestem bogaty! Widzieliście kiedyś
ta­kie konto bankowe?    Dr Williams wziął od niego
zawia­domienie z banku, rzucił okiem na ko­lumnę cyfr i odczytał głośno:
„Kredyt 999 999 897,87 funtów". - Nic w tym dziwnego - powiedział wśród ogólnej
wesołości. - Komputer musiał się omy­lić. Takie rzeczy mogą się zawsze
zdarzyć, zwłaszcza po wprowadzeniu przez banki systemu dziesiętnego.
   - Wiem, wiem - odpowiedział Jim ­ale nie psujcie
mi zabawy. Idę właśnie do banku sprawdzić to zawiadomie­nie. Ale co by było,
gdybym na jego podstawie wypisał sobie czek na mały milionik? Jak myślicie, czy
można by zaskarżyć bank o wprowadzenie w błąd ?    -
Nigdy w życiu - powiedział Rey­ner. - Założę się, że banki przewidzia­ły
już taką okoliczność i od lat zabez­pieczone są przed zaskarżeniem jakimiś
przepisami, napisanymi drobnym drucz­kiem. A niech mi pan powie, kiedy pan
otrzymał to zawiadomienie?    - W poczcie południowej.
Nadeszło wprost do instytutu, tak że moja żona nie miała możności zajrzeć do
niego...    - Hm, to znaczy, że zostało napisane przez
drukarkę komputera dziś, wcześnie rano. Na pewno po północy...
   - Do czego pan zmierza? I czemu macie wszyscy takie
smutne miny?    Nikt mu nie odpowiedział. Wszyscy myśleli
o tym samym. Myśli goniły jed­na drugą, jak sfora psów myśliwskich na widok
pojawiającego się zająca.    - Kto z was orientuje się,
jak działa automatyczna aparatura w bankach? - spytał w końcu Willy Smith. - W
ja­ki sposób są one z sobą powiązane?    - Jak
wszystko inne w dzisiejszych czasach - odpowiedział Bob Andrews. - Wszystkie są
sterowane przez tę sa­mą centralę automatyczną. Komputery całego świata
przekazują sobie nawza­jem wszystkie informacje. To jest punki dla pana,
John jeżeli mają z tego wy­niknąć poważne kłopoty, to banki są jednym z
pierwszych miejsc, gdzie moż­na ich oczekiwać. Poza siecią telefo­nów,
oczywiście.    - Nikt mi nie odpowiedział na pytanie,
które zadałem, zanim Jim tu przyszedł - poskarżył się Reyner. - Py­tałem, co
by ten superumysł w ogóle robił? Czy byłby przyjazny ludziom... wrogi...
obojętny? Czy w ogóle zdawał­by sobie sprawę z naszego istnienia? A może za
jedyną rzeczywistość uwa­żały sygnały elektroniczne?
   - Jak widzę, zaczyna mi pan wierzyć - odpowiedział
Williams z posępną sa­tysfakcją w głosie. - Na pańskie py­tanie mogę
odpowiedzieć tylko innym pytaniem: co robi noworodek? Zaczyna rozglądać się za
pożywieniem.    Spojrzał na migocące i słabnące
ja­rzeniówki.    - Mój Boże! - powiedział po chwili,
jak gdyby nagle przyszło mu coś na myśl. - Jest tylko jeden pokarm, które­go
„to" mogło by potrzebować: elektryczność!    -
Posunęliście się w tych nonsen­sach już o wiele za daleko - wybuch­nął
Smith. - Co, do diabła, dzieje się z naszym lunchem? Zamówiliśmy go chyba z
dwadzieścia minut temu.    Nikt mu nie odpowiedział.
   - A wtedy - kontynuował Reyner wypowiedź Williamsa od
miejsca, w którym ten przerwał - zaczyna się roz­glądać dokoła, prostować
ręce i nogi. W gruncie rzeczy zaczyna się bawić, tak jak każde rozwijające się
dziecko...    - A bawiące się dzieci niszczą rze­czy
- powiedział ktoś bardzo cicho.    - I Bóg jeden wie, ile
ono może mieć tych zabawek. Na przykład ten Concorde, który rozbił się przed
chwi­lą. Albo zautomatyzowana produkcja fabryczna. Albo sygnały świetlne na
ulicach...    - To zabawne, że pan o tym wspom­niał -
wtrącił Small. - Coś się tam wydarzyło na ulicy. Ruch został wstrzy­many co
najmniej na dziesięć minut. Wygląda to na jakiś duży korek.
   - Chyba gdzieś wybuchł pożar. Sły­szałem sygnał.
   - Ja słyszałem dwa. Poza tym coś, co brzmiało jak
eksplozja, chyba gdzieś w dzielnicy fabrycznej. Mam na­dzieję, że nic
poważnego.    - Maisie!!! Nie macie tu jakichś świec? Nic
już nie widać!    - Właśnie sobie przypomniałem, że ten
lokal ma kuchnię całkowicie zelek­tryfikowaną. Dostaniemy zimny lunch, o ile
w ogóle coś dostaniemy.    - Jeżeli już musimy czekać, to
może byśmy przeczytali, co tam jest w gaze­cie. Chyba przyniósł pan ostatnie
wy­danie, Jim?    - Tak, ale nie miałem czasu
przej­rzeć. Hm, tak. Rzeczywiście wygląda na to, że dziś rano było mnóstwo
dziw­nych wypadków: sygnały kolejowe nie działały... główny przewód
wodociągo­wy pękł na skutek złego funkcjonowa­nia zaworów... tuziny
skarg na złe po­łączenia telefoniczne ubiegłej nocy... ­Jim odwrócił
stronę i nagle zamilkł.    - Co się stało?
   Small bez słowa podał im gazetę. Tekst był sensowny
tylko na pierwszej stronie. Na następnych kolumnach by tylko bezładna mieszanina
znaków drukarskich, wśród których tu i ówdzie, ja wyspy sensu w morzu bełkotu,
widniało kilka absurdalnie wyglądających ogło­szeń reklamowych. Zostały one
naj­prawdopodobniej wstawione w tekst jako niezależne bloki i dlatego nie
zo­stały tak rozdrapane i przemieszane jak to, co było dokoła nich.
   - Oto do czego doprowadziły nas dalekopisy i
zautomatyzowana dystry­bucja - gderał Andrews. - Obawiam się, że Fleet
Street włożyła za dużo jajek do jednego elektronicznego ko­szyka.
   - A ja obawiam się, że wszyscy pełniliśmy ten sam błąd
- powiedział bardzo uroczyście Williams. - Wszyscy to zrobiliśmy.
   - Czy mogę wtrącić słówko dla zapobieżenia zbiorowej
histerii, która zdaje się opanowywać ten stolik - powiedział głośnym i
stanowczym głosem Smith. - Chciałbym wam zwrócić uwa­gę, że jeżeli nawet
pomysłowa fantazja Johna jest prawdą, to jeszcze nie ma powodu do rozpaczy.
Wystarczy po prostu wyłączyć satelity, a powrócimy do stanu rzeczy, jaki był
wczoraj.    - A więc usunięcie płata czołowe­go -
mruknął Williams. - Myślałem już o tym.    - Co? Ach,
tak, wyciąć kawałek mózgu. To byłby sposób, bez wątpienia. Kosztowny,
oczywiście. Musielibyśmy wrócić do czasów, kiedy wysyłano do siebie telegramy.
No, ale cywilizacja zostałaby uratowana.    W pobliżu
rozległ się nagle krótki, i ostry odgłos eksplozji.    -
Nie podoba mi się to wszystko ­powiedział nerwowo Andrews. - Posłuchajmy, co
nasze poczciwe BBC ma do powiedzenia. Dochodzi pierwsza, właś­nie zaczęli
nadawać wiadomości: Wyjął z teczki radio tranzystorowe i postaw­ił na stole.
   -„... niespotykana ilość wypadków w -zakładach
przemysłowych, jak również nie wyjaśnione wystrzelenie trzech salw rakiet z
instalacji wojskowych w Sta­nach Zjednoczonych. Wiele lotnisk mu­siało
odwołać loty z powodu dziwacz­nego funkcjonowania urządzeń radaro­wych,
zaś banki i giełdy zamknięto, ponieważ urządzenia informujące dzia­łają w
sposób nieodpowiedzialny".    - Mnie to mówicie - zaczął
Small, ale uciszono go psykaniem.    „Właśnie
otrzymaliśmy ostatnie do­niesienia. A oto one: jak nas przed chwilą
poinformowano, utraciliśmy wszelką kontrolę nad nowo zainstalo­wanymi
satelitami telekomunikacyjnymi. Urządzenia na satelitach nie reagują na rozkazy
wysyłane z Ziemi. Zgod­nie z...    BBC zamilkło.
Nawet fala nośna za­ginęła. Andrews chwycił aparat tran­zystorowy i
zaczął kręcić gałką. Na ca­łej skali, od końca, do końca, eter był niemy.
   W głosie Reynera zabrzmiały nutki histerii; - Miałeś
dobry pomysł z tym wycięciem kawałka mózgu, John. Nie­stety, niemowlę samo
już o tym po­myślało !..    Williams podniósł się
powoli. - Wra­cajmy do pracowni - powiedział. ­Musi się przecież znaleźć
jakiś sposób. Wiedział już jednak, że jest o wiele, o wiele za późno. Dla Homo
sapiens zadzwonił dzwon. Dzwonek telefonu, który rozległ się tej nocy, był
dzwonem pogrzebowym.

Tłumaczyła: Leontyna
Frankowska
    powrót




  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza