ďťż

dogs of war by oparski 2

Lemur zaprasza

Tu jest czesc pierwsza, a
tu czesctrzecia

Dogs Of
Warcześć II
Autor :
OparskiHTML : Argail
-
     Co to, k-wa, jest? - powiedział
Bar.-     Jak to, k-wa, co to jest? - odparł książę. -
To jest, k-wa, czar, ty ślepy bicepsie.     Bar odwrócił się
w stronę Dona.-     Coś ty, k-wa, nagle taki zajebiście
mądry? - zapytał. - Pukałeś się ostatnio z Magusem? W czekoladkę? Fajnie
było?-     A co? Tobie nie dał? Chciałeś pobawić się
jego kulą ale nie wchodziła w dupkę?    Don spojrzał na
Bara.-     K-wa - powiedział barbarzyńca. - Zaraz ci
wsadzę w dupkę ten miecz i zobaczymy czy wejdzie do końca, czy trzeba będzie
pogłębiać.-     Ej - odezwał się głos z tyłu. Obaj
wojownicy odwrócili się do maga.-     Sp-dalaj, k-wa -
rzucił Don. - Nie widzisz, że k-wa, rozmawiamy?-     To
wy sp-dalajcie - odparł Ross. - Stoicie mi k-wa na linii strzału. Zaraz
przyp-dolę temu dużemu ze skrzydłami, żebyście mi potem nie skomleli, jak was
przyjara.-     Ty, k-wa, jaki się magus zrobił
agresywny, zobacz - powiedział z ironicznym uśmiechem książę. - Pewnie się nie
spełnił z tą laską, którą trzymał w swojej wieży przez ostatnie dwie noce.
Magusku, - Don przechylił głowę i spojrzał na Rossa - czyżby nie chciała tego
robić tak, jak lubisz? Z łańcuchami, biczem i temu
podobne?    Mag się zdenerwował. Twarz mu stężała i mięśnie
pod szatą napięły się. Poczuł, że przestaje nad sobą
panować.-     K-wa, - rzekł przez zaciśnięte zęby -
odp-dol się, ćwoku, bo ci przyj-bię i się, k-wa,
skończy.-     Och, och, magusku, a kto ci rączki
rozbuja? - odparł Don. - Nie ekscytuj się tak, bo się spocisz,
skarbie.    Mag zacisnął pięści. Słowa czaru same pojawiły
się w jego umyśle. Don obejrzał się na stojącego obok Bara. Chciał coś
powiedzieć o konieczności używania perfumy także przed walką, kiedy nagle
przestrzeń wkoło wybuchnęła ogniem. Powietrze przecięły ściany płomieni, z dużą
prędkością poruszające się od strony ołtarza. Fala gorąca ogarnęła unoszącą się
w powietrzu trójkę i ogień przeszedł przez ich ciała. Płomienie osmaliły ich
skórę i ekwipunek, lecz lata spędzone w ogniu walk wyrobiły w nich swoisty
stoicyzm w stosunku do tego typu niespodzianek. Bar odwrócił się i na klatę
przyjmował kolejne ataki ognia, aż ostatnia fala przeszła i zanikła. Don ryknął
z wściekłością.-     Mag! Zabiję cię za
to!    Uniósł topór i rzucił się w stronę Rossa, nie
zwracając uwagi na fakt, że czarownik też znalazł się w zasięgu płomieni. Mag
uniósł dłonie i wykonał kilka gestów.-     To nie on -
huknął Bar donośnym głosem. - Ten ćwok nie potrafi rzucić czegoś takiego.
-     Czego się, k-wa, wtrącasz! - krzyknął książę -
Osmalił mnie! I wk-wił!    Szósty zmysł barbarzyńcy
funkcjonował jak należy. Odwrócił się akurat w momencie, kiedy pierwszy
nycaloth, z toporem i tarczą unosił broń.-     Ładną
masz tarczę, k-wa - powiedział Bar. - Ale tylko ćwoki używają tarczy, wiesz o
tym.    Don zamachnął się toporem i przerwał magowi zaklęcie.
Unosząc się w powietrzu, czarownik zdołał jednak uniknąć pierwszego ciosu
toporem. Książę powtórzył. Mag pochylił się i ostrze broni świsnęło nad jego
głową.-     Walisz jak cepem - stwierdził z
sarkastycznym uśmiechem Ross. - Popróbuj może na jakimś, ja wiem, drzewie, jak z
nim dobrze zagadasz to się nie będzie ruszać.    Mag zamachał
rękoma. Kolejny cios księcia przerwał mu zaklęcie w połowie, kiedy broń odbiła
się od stoneskina. Książę z furią ponowił atak. Tym razem Ross wykonał zgrabny
unik i topór Dona przeciął powietrze kilka centymetrów obok jego lewej
ręki.-     Piękne cięcie, księciuniu - podsumował mag. -
Może się zamienimy? Dasz mi topór i ja spróbuję, jeśli będę miał wyższą
skuteczność niż ty, stawiasz Barowi laskę. Wychodzi mi, że, w przybliżeniu,
muszę mieć więcej niż 25%, nie wydaje mi się to trudne nawet jeśli będę walczył
z tym, który właśnie cię zachodzi od...    Książę poczuł dwa
potężne ciosy w plecy. Ciałem księcia wstrząsnął impuls elektryczny.
Błyskawicznie odwrócił się, cała złość do maga zogniskowała się na demonie,
który go zaatakował. "Stoneskiny!", pomyślał i zdał sobie sprawę, że właśnie
przypomniał sobie o czym zapomniał. -     K-wa! -
wrzasnął.     Don zdążył jeszcze zobaczyć błękitne iskry
pełgające po jednym z toporów nycalotha, kiedy ten unosił broń do zadania
kolejnego ciosu.    Mag wykrzywił twarz widząc niepowodzenie
księcia. Zastanowił się, czym mu teraz przywalić. Skoro Don już nie będzie mógł
mu przerwać zaklęcia, może skoncentrować się na czymś radykalnym. Na
przykład...    Ross poczuł jak zadany od tyłu cios odbił się
od stoneskina. Potem drugi, trzeci i czwarty. Dwa unoszące się w powietrzu
piscolothy atakowały go swoimi szczypcami, dwa kolejne zbliżały się od dołu. Mag
przełknął ślinę.
   
Bar von Barian ciął unoszącego się przed nim nycolotha. Dwa mordercze ciosy
trafiły w trzymaną przez demona tarczę. Potwór zaryczał. Uniósł topór i uderzył.
Bar z barbarzyńską gracją uchylił się przed obydwoma trafieniami i roześmiał
się. Zaatakował znienacka. Nycaloth nie zdążył zasłonić się przed pierwszym
ciosem, lecz dwa kolejne przyjął już na tarczę. Z rany na klatce piersiowej
popłynęła czarna krew. Demon odwinął się i uderzył. Bar tylko lekko ruszył
biodrem, zmienił pozycje i oba ciosy potwora trafiły w próżnię. Bar zrobił
krótkiego młyńca mieczem i kontynuując ruch zaatakował. Nycaloth był jednak
szybki. Jego tarcza znajdowała się dokładnie tam, gdzie być powinna. Ciosy
barbarzyńcy lądowały na niej nie wyrządzając demonowi szkody. Nycaloth
uśmiechnął się obnażając kły. Płomienie, którymi zwieńczona była tarcza potwora
na chwilę zajaśniały ogniem. Na ciele Bara pojawiły się ogniste pręgi, które po
chwili uformowały się w płonącą sieć, która ściśle opięła jego skórę.
Barbarzyńca przez moment poczuł atak gorąca, lecz gdy podniósł dłoń by zerwać
sieć, ta już zniknęła. Bar wzruszył ramionami. -     To
wszystko, k-wa?    Nycaloth zaatakował toporem, lecz obu jego
ciosów Bar z łatwością uniknął.
   
Don van Powerman po raz drugi nie pozwolił się zaskoczyć. Natarł toporem na
demona i oba jego ciosy trafiły nycalotha w tułów.     
Potwór zaryczał z bólu i zaatakował obydwoma toporami jednocześnie. Książę
próbował się zasłonić, lecz nie zdołał uniknąć wściekłego ataku nycalotha. Ciosy
trafiły księcia i tylko zręczność Dona sprawiła, że pozostał w jednym kawałku.
Książę zauważył jak po ostrzu jednego z toporów przemknęła iskra i po chwili
poczuł wstrząs wyładowania elektrycznego. Zdenerwował się.
    Zamachnął się i potężnie uderzył. Jego pierwszy cios
nycaloth sparował. Lecz nie zdążył zasłonić się ponownie, gdy siła uderzenia
księcia wytrąciła go z równowagi. Kolejne dwa ciosy zadały demonowi głębokie
rany, lecz potwór oddał z morderczą precyzją. Książę w porę dostrzegł zbliżające
się ostrze topora rażącego elektrycznością i precyzyjnie się przed nim zasłonił.
Cios był zadany z boku, z dużą siłą, lecz bez zbytniej precyzji. Książę zbyt
późno zorientował się, że coś jest nie tak. Uderzenie drugiego topora nadeszło z
góry. Książę próbował zrobić unik, lecz nie zdążył. Pierwszy cios zachwiał Donem
i półobrót, który książę usiłował wykonać nie wyszedł mu odpowiednio szybko.
Ostrze topora spadło na księcia z zabójczą precyzją. Don poczuł przeraźliwy ból
w prawej nodze i wiedział, że nie jest dobrze. Ostrze topora zajaśniało na
chwilę purpurowym blaskiem. Noga księcia spadła na podłogę świątyni ucięta równo
nad kolanem.
   
Ross the Boss myślał intensywnie. "Yugolothy, na co one są odporne, na ogień na
pewno... Ile jeszcze mam stoneskinów?"     Czarownik szybko
wymówił kilka słów i dramatycznym ruchem wyciągnął przed siebie prawą rękę.
Piorun wystrzelił z dłoni maga. Uderzył w pierwszego piscolotha, odbił się,
uderzył w drugiego i poleciał dalej. Trzeci demon, trafiony zaklęciem nie
zareagował. Wyładowanie wniknęło w niego bez żadnego efektu. Dwa pierwsze
potwory nerwowo spoglądały na swoje przypalone skorupy. A potem zaatakowały.
Zmasowany atak od frontu, cztery silne ciosy szczypcami zachwiały czarownikiem.
Dwa kolejne piscolothy nadleciały od dołu i od tyłu. Mag poczuł jak spadają z
niego cztery stoneskiny. Zostały mu tylko dwa. Dostrzegł jak macki, które
piscolothy miały zamiast twarzy zafalowały i zwinęły się jak bicze. Mag próbował
rozpaczliwie zająć taką pozycję, aby widzieć wszystkie atakujące go potwory.

   
Bar ujął porządnie bastarda w obie dłonie i wziął potężny zamach. Pierwszy cios
przedarł się przez zasłonę nycalotha i trafiony w klatkę piersiową demon zawył z
wściekłości. Drugi cios uderzył niżej. Yugoloth próbował zasłonić się tarczą
lecz uderzenie barbarzyńcy było precyzyjne. Trafił demona w kolano i słychać
było wyraźny chrzęst łamanych kości. Odcięta siłą umięśnionych ramion Bara
kończyna, ciągnąc za sobą strugę czarnej krwi, poszybowała w kierunku posadzki
świątyni. Demon zaryczał. Bar uśmiechnął się szeroko. Jego trzeci cios, zadany z
mniejszą precyzją, ześlizgnął się po łuskach potwora. Nycaloth oddał. Oba ciosy
barbarzyńca, nie przestając szczerzyć zębów, z łatwością
sparował.-     No i co teraz, k-wa, kuternogo? Może
zatańczymy?    Nycaloth zawył. Jego oczy lśniły bezrozumną
wściekłością. Zaatakował. Pierwszy cios, zadany z dziką furią trafił barbarzyńcę
w lewe ramię. Drugi uderzył Bara w klatę. Barbarzyńca dostrzegł jak ostrze
topora zalśniło białym blaskiem i nagle poczuł jak zimny dotyk żelaza wysysa z
niego życiową energię. Topór wyrył w jego ciele głęboką ranę. Barbarzyńca
spoważniał. Gdyby nycaloth znał Bara lepiej, wiedziałby, że nie jest to dobry
znak. Dla niego. Barbarzyńca uderzył dwa razy. Zadał krótkie, mordercze ciosy.
Nycaloth zachwiał się, gdy na jego ciele pojawiły się dwie kolejne rany.
Nycaloth spróbował oddać, lecz Bar był szybszy. Kolejne trzy ciosy trafiły
demona, pomimo prób zasłonienia się tarczą. Trzecie uderzenie barbarzyńcy
odrąbało duży kawał ciała z tułowia demona i czarna krew trysnęła na skórę
wojownika. Nycaloth odwinął się. Jego ciosom brakowało precyzji. Ciężkie rany
spowolniły jego ruchy.     Bar stał skoncentrowany. Demon
przyczaił się i znienacka zaatakował. Pierwszy cios drasnął Bara w lewe udo,
drugi minął barbarzyńcę nie zadając ran. Bar uderzył. Pierwszy cios odbił się od
zastawionej nieporadnie tarczą zasłony. Drugi dosięgnął celu. Nycaloth zaryczał
w agonii. Topór i tarcza wypadły mu z dłoni i wraz z jego martwym ciałem opadły
na podłogę. Barbarzyńca rozejrzał się wokół.
   
Książę odchylił głowę i uniósł do góry obie ręce. Z kikuta odciętej nogi
broczyła mu krew.-     Please, haste me
!    Ostrze topora księcia zajaśniało błękitnym blaskiem.
Światło spłynęło po drzewcu i na krótką chwilę objęło Dona. A potem książę
szybkim ruchem opuścił wzrok. Jego oczy spotkały spojrzenie czającego się
naprzeciwko demona. -     No chodź, ćwoku. Spotkaj swoje
przeznaczenie.    Ruchy księcia nabrały niezwykłej prędkości.
Don pewnie zacisnął dłoń na rękojeści topora i krótkim ruchem uderzył. Pierwszy
cios odbił się od rozpaczliwie zastawionej przez nycatotha zasłony, drugi
ześlizgnął się po twardej skórze potwora lecz dwa następne trafiły demona w
tułów. Nycaloth zawył. Uniósł w powietrze oba topory i zaatakował. Don van
Powerman był szybki, lecz ból i upływ krwi z rany po odciętej nodze przytłumiły
nieco jego reakcję. Pierwszy cios demona chybił księcia i ten uśmiechnął się
szyderczo. Chciał coś powiedzieć, kiedy uśmiech zastygł mu na twarzy. Nycaloth
wykonał sprytny zwód, drugi topór minął zastawę księcia i doszedł celu. Don
dostrzegł ten sam purpurowy blask rozjaśniający na chwilę ostrze broni i poczuł
jak nagle ogarnia go niewypowiedziane wk-wienie. Prawe ramię księcia, odrąbane
dokładnie w łokciu, w strudze krwi opadło na podłogę.    
Topór spadając pionowo w dół uderzył o posadzkę, zatańczył przez moment na
czubku i ze szczęknięciem metalu o kamień zastygł na podłodze
świątyni.    "K-wa!"    Książę poszybował
w dół. Brocząc krwią z pozostałości po obu odciętych kończynach leciał w
kierunku leżącego na posadzce topora. Lewą ręką umiał walczyć tak samo dobrze
jak prawą, a nie leżało w jego naturze wycofywanie się z pola walki, nawet jeśli
doznał kilku ran nieco poważniejszych niż zwykle. Poczuł dwa ciosy w plecy, lecz
uderzenia nie przebiły się przez zbroję ze smoczej skóry. Książę skoncentrował
się na swoim toporze.    Poniżej, na poziome podłogi,
fragment powietrza nagle zafalował. Obok leżącej broni Dona z cichym odgłosem
pojawił się jeszcze jeden yugoloth. Książę zwrócił na niego uwagę, gdyż nie
dostrzegł, żeby wcześniej znajdował się w sali. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu,
szczupłą sylwetkę, ubrany był w obcisłe, czarne ubranie i spięty złotą klamrą z
rubinem płaszcz. Na szyi, na grubym, złotym łańcuchu nosił medalion z dziwnym
symbolem, jakby splątanych liter. Jego podłużna twarz nie miała żadnych rysów.
Jedynie po bokach miał dwoje dużych oczu, lśniących w półmroku lekko czerwonym
blaskiem. Ultroloth.Książę szybko kalkulował. Wyciągnął lewą rękę przed
siebie i starał się nabrać maksymalnej prędkości. Poczuł kolejne dwa uderzenia.
    Jeden z ciosów trafił go w okolice nerek i ciałem Dona
wstrząsnął elektryczny impuls. Drugi ześlizgnął się nie zadając żadnych ran.
Książę starał się nie zwracać na nie uwagi. Utlroloth pochylił się, żeby chwycić
topór księcia, lecz Don był szybszy. Całym impetem rozpędzonego ciała uderzył o
podłogę i ułamek sekundy przed wyciągniętą łapą yugolotha chwycił za swoją broń.
Przetoczył się po podłodze i ocalałą nogą odbił się od ziemi szybując w
powietrze. Spojrzał przed siebie. Wyżej Bar walczył z atakującym go potworem.
Ross, otoczony przez piscolothy szukał odpowiedniej chwili, by rzucić zaklęcie.
Pikując w kierunku księcia zbliżał się nycaloth, dzierżąc w łapach obydwa
topory. Ultroloth zerknął na wojownika swoimi demonicznymi oczami. Księciu
zdawało się, że dostrzegł w spojrzeniu potwora blask
wściekłości.-     Wciąż starasz się wygrać - usłyszał w
swej głowie ponury głos. - Ale nie wydaje mi się, żebyś miał szansę,
śmiertelniku.Nycaloth zwolnił i zaczął zachodzić Dona od tyłu. Lecz książę
nie miał wątpliwości kogo zaatakować. Z toporem w lewym ręku rzucił się na
ultrolotha.-     Oddaj mi ten topór. Natychmiast -
usłyszał Don w swojej głowie. Fala magii ogarnęła księcia, wypełniając jego
świadomość kategoryczną potrzebą wykonania polecenia. Książę na krótką chwilę
stracił panowanie nad własnym ciałem. Przez moment znajdował się w stanie, kiedy
nie istniało nic wokoło, a całe jego istnienie skupiało się na konieczności
oddania topora. Lecz książę był zbyt doświadczonym wojownikiem, by tak łatwo
ulegać nakazom.-     Chyba sobie żartujesz -
wysapał.    Książę uderzył cztery razy i jego topór cztery
razy odbił się od ciała ultrolotha. W tym samym czasie drugi demon zaatakował
księcia od tyłu. Dwa silne ciosy odbiły się od skóry Dona. Książę
kontynuował.    Ultroloth, który poprzednio stał i nie
reagował na ciosy księcia teraz zaatakował z furią. Dwa razy uderzył łapami,
pierwszego ciosu książę uniknął, lecz drugi potężnie rozorał księciu twarz.
Książę poczuł, jak pazury yugolotha silniej niż powinny uderzają go w prawą
część twarzy i zaklął. W tym samym czasie nycaloth zaatakował Dona od tyłu.
Jeden z ciosów trafił księcia w plecy. Książę wpakował sześć potężnych uderzeń w
ultrolotha, lecz każdy z nich odbił się od ciała demona. Cała ta zabawa
przestawała się księciu podobać. Krwawił nieprzyjemnie z zadanych ran i coraz
mniej pozostawało mu sił. Oceniał, że kolejnego silnego ataku demona może już
nie wytrzymać. Kątem oka zerknął na pierścień na lewej dłoni. Miał w nim ostatni
ładunek teleporta i wiedział, że teraz jest najwyższa pora, żeby go wykorzystać.

   
Ross the Boss w panice starał się ustawić tak, by mieć na oku wszystkie
atakujące go piscolothy. "Nie jest dobrze," przemknęło mu przez głowę, "gdzie są
ci j-bani wojownicy?" Czarownik szybko przywołał w pamięci słowa zaklęcia.
Piscolothy przed nim odchyliły łby do tyłu, szykując się do ataku. Ross szybko
zamachał rękoma. Poczuł, jak moc magicznego zaklęcia spływa po nim i
błyskawicznie wystrzelił w górę. Dwa pierwsze yugolothy zaatakowały maskami,
lecz stoneskiny skutecznie sparowały zadane ciosy. Ross poczuł kolejne cztery
uderzenia zadane od tyłu i zdał sobie sprawę, że traci cenne stoneskiny. Leciał
w kierunku wysoko sklepionego sufitu świątyni. Piscolothy, nienawykłe do walki w
powietrzu, nie potrafiły za nim nadążyć. Czarownik zatrzymał się obok
powieszonych za żebra u powały, obdartych ze skóry zwłok kapłana Banna. Obejrzał
się za siebie i dostrzegł powoli zbliżające się w jego stronę demony. Nieco się
uspokoił. "Niech się nieco zbliżą," pomyślał, "zacznę im w kółko
uciekać.     Swoją drogą, ciekawe jak te kraby potrafią
latać." Ross rzucił okiem w dół i zobaczył jak Bar odrąbuje nogę swojemu
nycalothowi. Przyjął to ze zrozumieniem. Wykonał zwrot ciałem i zaczął lecieć
wzdłuż nawy, w stronę ołtarza. Nagle odniósł wrażenie, że coś mignęło mu przed
oczami. Rozejrzał się zdezorientowany i dostrzegł w dole księcia pikującego w
kierunku podłogi z demonem na plecach. Zapominając o ścigających go piscolothach
Ross zatrzymał się, by lepiej obejrzeć rozgrywającej się poniżej scenie. Wydało
mu się bowiem, że Don wygląda jakby inaczej niż zazwyczaj i po chwili na jego
twarzy zagościł niekontrolowany grymas radości. Miał ochotę pokontemplować przez
chwilę niecodzienny widok, kiedy zauważył ruch za swoimi plecami i przypomniał
sobie o niebezpieczeństwie. Ross wykonał kolejny skok do przodu, celem zwabienia
piscolothów, po kilkunastu metrach zatrzymał się i poczekał aż znowu się zbliżą.
"Całkiem sprytna taktyka," pogratulował sobie. "Chyba są dość
głupie."    Piscolothy rozdzieliły się. Jeden z nich wciąż
leciał za magiem, drugi starał się blokować mu drogę w dół, trzeci i czwarty
zachodziły go z obu boków, chcąc uniemożliwić Rossowi wykonanie uniku w lewo lub
w prawo. "No, robaczki," pomyślał czarownik, "coś tam jednak myślicie." Ross
odczekał chwilę, poczym znowu odskoczył do przodu. Zaczynało go to nawet bawić.

   
Nagle rozległ się ogłuszający huk, dźwięk, jakby niebo nad miastem rozerwała
jakaś nadludzka siła. Dał się słyszeć przeraźliwy trzask, niby piorun
niespotykanych rozmiarów uderzył w ziemię. A potem coś z przemożną siłą uderzyło
w dach świątyni i witraże w oknach budowli rozpadły się w drobny pył. Dach
zatrzeszczał pod naporem walącej się na niego masy i zaczął pękać. Syk, jaki
wypełnił powietrze przywodził na myśl odgłos wydawany przez rozgrzane do
czerwoności żelazo, włożone do kadzi z zimną wodą.    
Zwielokrotniony do niespotykanych rozmiarów.    Ultroloth
stojący twarzą w twarz z księciem podniósł dłoń do góry. Atak yugolothów załamał
się. Ultroloth przekrzywił swój demoniczny łeb w ten sposób, że książę wyczuł
ironię w jego geście.-     Jak to powiedziałeś,
śmiertelniku? - usłyszał Don w swojej głowie. - Spotkaj swoje
przeznaczenie.    Książę uniósł topór do zadania ciosu. W tej
samej chwili przez walący się dach, przez rozbite okna, do środka świątyni
zaczęły wlewać się tony, gęstej, gorącej, rozgrzanej do czerwoności cieczy. Tony
płynnego żelaza.
   
Don van Powerman w obliczu walącego się z góry ukropu postanowił działać szybko.
Skupił się w sobie i przywołał w pamięci słowo-klucz uruchamiające magiczny
pierścień. Wtedy ultroloth z cichym pufnięciem zniknął. Książę rzucił okiem po
sali. Potwory ulotniły się jak za użyciem wrodzonej zdolności.
   
Bar von Barian zadowolony z siebie zdążył już wytrzeć miecz w przepaskę
biodrową. Gustowna i swoją drogą jedyna część jego garderoby już dawno
przesiąkła krwią zabitych wrogów i Bar przez chwilę zastanowił się, czy wycierał
już w nią kiedyś krew yugolotha. Aasimona na pewno, chociaż dawno temu i pewnie
zdążyła się już wymoczyć, choćby w trakcie którejś z wizyt w dżakuzi. Bar był
higienistą. Nigdy nie zdejmował przepaski przed wejściem do dżakuzi. Zawsze
robił to za niego ktoś inny. "Swoją drogą ciekawe co by się stało, gdyby
zmieszać krew anioła i, powiedzmy, demona," pomyślał. "Może by jakoś
spektakularnie p-dolnęło." Barbarzyńca zerknął na dół i zaobserwował leżącą na
posadzce świątyni broń zabitego nycalotha. Będąc urodzonym wojownikiem rozumiał
potrzebę spełnienia się w walce, więc postanowił nie przeszkadzać księciu i
magowi w zabijaniu ich potworów.     Spokojnym lotem zmierzał
w dół, kiedy nagle zewsząd do środka świątyni zaczęły lać się masy rozpalonego
żelaza.
   
Ross the Boss bawiąc się z piscotothami fruwał pod sufitem. W jednej chwili jego
zindukowany magicznie umysł zorientował się w grozie sytuacji. W pierwszym
odruchu mag pomyślał o zrobieniu jakiegoś uniku. Lecz kiedy obok niego wybuchnął
pierwszy witraż i do środka sali z impetem chlusnęła rozgrzana ciecz, Ross
zrozumiał bezcelowość przebywania w tej okolicy. Sufit nad czarownikiem pękł z
głośnym trzaskiem. Walące się z góry kamienie i morze lejącego się żelaza
utwierdziło go w przekonaniu, że najwyższy czas poszukać się gdzie indziej.
Kropla gorącego płynu chlapnęła na odsłonięte przedramię Rossa. Mag skrzywił się
z bólu.     Szybko wypowiedział słowa zaklęcia
wyobrażając sobie siebie poza świątynią, wysoko w górze. Zniknął ułamek sekundy
przed tym, gdy waląca się z góry ściana cieczy zmiotłaby go z przytłaczającą
siłą w kierunku podłogi.
   
Bar von Barian szybko rzucił okiem w górę. Zauważył jak mag znika i dostrzegł
walącą się na dół masę kamieni i płynnego żelaza. Błyskawicznie wypowiedział
zaklęcie i pomyślał o przeniesieniu się kilkaset metrów w bok, gdzieś na otwartą
przestrzeń.     Barbarzyńca zniknął w ostatniej chwili
unikając zalania przez szalejący żywioł.
   
Czarownik już miał pomyśleć o tym, jak będzie gratulował sobie doskonale
zsynchronizowanej ucieczki. Że znowu będzie mógł czuć się dumnym z szybkości
swojego intelektu i wrodzonego sprytu, dzięki któremu nie zginął przez te
wszystkie lata więcej razy niż Bar i Don, będąc przecież magiem a nie
przerośniętą górą mięśni z ostrzami trzymanymi we wszystkich chwytnych częściach
ciała. Właśnie. Lecz Ross nie zdążył nic pomyśleć. Pojawił się w środku lejącego
się zewsząd gęstego, gorącego żelaza.     Oszołomiony, jak
zwykle po teleportacji, nie zdołał przeciwstawić się naporowi cieczy. Masa z
impetem porwała go w dół. Ból, jaki przeszył ciało Rossa uświadomił mu powagę
sytuacji. Niesiony pędem walącej się niczym wodospad lawy nieuchronnie zmierzał
w kierunku ziemi. Spróbował przeciwstawić się ciągnącej go sile, lecz nie
zdołał. Zrozumiał, że musi zachować spokój. Odzyskać koncentrację.
   
Bar pojawił się nad dachami miasta, trzysta metrów od świątyni. Chciał odruchowo
rozprostować ramiona, lecz szok wywołany zaklęciem unieruchomił go na dłuższą
chwilę. Dostrzegł, że wirująca nad miastem chmura pękła. Z jej wnętrza, z
ogłuszającym rykiem, sycząc i wywołując tumany pary lał się nieprzerwany,
szeroki na kilkanaście metrów strumień płynnego żelaza. Rozerwana w centralnym
punkcie chmura pękała dalej. Rozdarcie powiększało się w szybkim tempie.
    Walący się na ziemię potok rozpalonej cieczy nabierał
coraz większej szerokości. Bar błyskawicznie ocenił, że za kilka minut obejmie i
jego i zrozumiał, że wkrótce żelazo lało się będzie na całe miasto, pokrywając
wszystko warstwą morderczej magmy. "K-wa," pomyślał barbarzyńca. "Ciekawe ile
tego tam jest." Bar przez moment patrzył zafascynowany na rozgrywający się
kataklizm. "K-wa," stwierdził ponownie w myśli, "nareszcie coś się dzieje."
Wtedy barbarzyńca zobaczył maga. Czarownik leciał z dużą szybkością, wyrzucony z
głównego nurtu lejącej się cieczy, lecz wciąż niesiony przez lawę, leciał
machając rękami, rozpaczliwie próbując złapać równowagę. Jakieś dwieście metrów
od Bara. Jakieś sześćdziesiąt metrów od ziemi.
   
Książę unosił się nisko nad posadzką lekko zdezorientowany. Właśnie miał usmażyć
demona malowniczo wyglądającym czarem, kiedy potwór, tchórząc w oczywisty
sposób, uciekł. Obok Dona spadł kamień, będący jeszcze przed chwilą częścią
dachu świątyni, odbił się i stanął na krawędzi, oparty o leżącą na podłodze
odciętą nogę księcia. Książę szybko zlustrował posadzkę. Półtora metra dalej
leżała jego ręka, wciąż zaciśnięta, jakby wyrobionym nawykiem do końca starając
się utrzymać topór. Na palcu błyszczał pierścień. Z ogłuszającym rykiem dach
przestał istnieć. Książę poczuł jak masa rozpalonego do czerwoności żelaza
uderza w niego z przerażającą siłą. Ból palonego ciała był niesamowity. Siłą
woli książę ustał na nogach, uginając kolana pod naporem gęstej cieczy. Lecz
tylko przez chwilę. Don poczuł, jak po raz kolejny w karierze przed oczami robi
mu się czarno, jak siły ostatecznie opuszczają go i ciało księcia upadło
bezładnie na podłogę. Na chwilę przed tym, kiedy dotknęło posadzki, nad Donem
pojawiła się przezroczysta, połyskująca postać. Wyglądała jak sobowtór księcia,
brakowało jej straconych w walce członków.     Wydawało się,
że wypłynęła z ciała powalonego wojownika w chwili, gdy ten stracił przytomność.
Duszek mythalu.    Płynne żelazo szerokimi strumieniami
wlewało się do świątyni. Powoli zaczęło przykrywać ciało księcia.
   
Ross the Boss wiedział, że nie ma wiele czasu. Musi działać i to szybko. Musi
wyteleportować się stąd w tej chwili albo potok płynnego żelaza roztrzaska go o
ziemię. Myśli czarownika z dwudziestopięciokrotną szybkością szalały w jego
głowie. Nie. Nie ma czasu na żadne zaklęcia. Bo trzeba się skoncentrować, bo co
jak się rozproszę, bo jak się nie uda za pierwszym razem to się tu usmażę.
    Mag postanowił zaryzykować w inny sposób. Rzutem oka
błyskawicznie ocenił sytuację. Został porwany przez boczny strumień lawy i przy
odrobinie szczęścia... Wykorzystując fakt, że wciąż mógł latać, Ross lotem
pikującego smoka (tak to sobie wyobraził) wydostał się z nurtu magmy i
przywołując całe swoje lotnicze doświadczenie zaczął oddalać się od centrum
niebezpieczeństwa.      Zatoczył łuk nad dachem jakiegoś
domu na chwilę przed tym, kiedy budynek stanął w płomieniach. Zgrabnym ruchem
ciała wyminął lejący się z góry strumień żelaza i nabierając prędkości starał
się znaleźć w bezpiecznym miejscu. Lejąca się zewsząd magma sprawiła, że nad
miastem zaczęła podnosić się ograniczająca widoczność mgła. Tuż przed magiem
eksplodowała wieżyczka stojącej na rogu skrzyżowania wilii. Czarownik z dużą
szybkością wleciał w wąską uliczkę, wyminął walące się gdzieś z góry bloki
kamienia, ze świstem szaty skręcił pod ostrym kątem w przecznicę i podniósł
poziom lotu. Nie zwalniając wykonał obrót wokół własnej osi unikając kolejnego
strumienia rozgrzanego do czerwoności żelaza. Rozłożył ręce i mknąc pośród mgieł
pojawił się nad rynkiem.     Dostrzegł barbarzyńcę
zmierzającego szybkim lotem w jego kierunku. Bar starał się coś powiedzieć, ale
hałas walącego się budynku ratusza zagłuszył jego słowa. Ross pokazał
barbarzyńcy ręką kierunek z dala od centrum kataklizmu i ruchem ciała zmienił
trajektorię lotu. Bar zbliżył się do niego i zaczęli lecieć obok
siebie.-     Widziałeś księcia? - krzyknął
Bar    Mag rzucił wzrokiem za siebie. W tyle szalał żywioł.
Pod naporem lejącego się żelaza budynki stawały w płomieniach, tylko po to by za
chwilę runąć z ogłuszającym łoskotem. Świątynia przestała
istnieć.-     Nie! -
odkrzyknął.-     K-wa.    Obaj
zatrzymali się nad parkiem, znajdującym się jakieś tysiąc metrów od epicentrum
katastrofy. Nad miastem zapadła ciemność, rozjaśniana demonicznie wyglądającym
wodospadem spadającej z nieba lawy. Mag aż się
zapatrzył.-     Ty, k-wa, - barbarzyńca potrząsnął
ramieniem Rossa, - nie wpadaj teraz w nastrój, bo za chwilę to do nas
dojdzie.    Czarownik spojrzał na
Bara.-     Trzeba by stąd sp-dalać - stwierdził.
    Bar podleciał do góry i wytężył wzrok. Patrzył przez
chwilę. -     Zrób coś z tą chmurą - powiedział, gdy mag
zbliżył się do niego.-    
Co?-     Nie wiem, k-wa, może jakiegoś dispela, albo
jakąś sferę. Czy to ja jestem czarownikiem?-    
Aha.-     Ja lecę po tego ćwoka.   
Mag spojrzał na barbarzyńcę. Bar wypowiedział kilka słów, poruszył palcami
prawej dłoni, która na chwilę zajaśniała na
czerwono.-     Poczekaj gdzieś tutaj. Może być nad tym
parkiem.-     A jak się zacznie palić? - zauważył
przytomnie Ross.-     No to stań gdzieś
obok.    Bar rozejrzał się po raz ostatni i pofrunął w stronę
zniszczonej świątyni. Mag uprzytomnił sobie jeszcze jedną
kwestię.-     Te! A jak oni się tu
pojawią?    Bar nie usłyszał albo zignorował tą wypowiedź.

   
Barbarzyńca starał się unikać lejącego się z góry żelaza, bo nie był pewien na
ile ochroni go przed gorącem rzucone zaklęcie. Zmierzał w stronę świątyni mając
nadzieję, że książę zdoła jakość wypełznąć spod ruin i że będzie co ratować.
Atmosfera robiła się gorąca. Bar rzucił kątem oka w górę, starając się ocenić,
czy potok żelaza może zaczyna maleć. Nie zaczynał. Rozdarcie chmury powiększało
się i Bar doszedł do wniosku, że nie przestanie dopóki chmura nie otworzy się
całkowicie. Barbarzyńca zniżył lot.     W centrum apokalipsy,
tam, gdzie chmura rozdarła się na początku, strumień lawy lał się nieprzerwanie.
Miejsce, w którym kiedyś stała świątynia pokrywało teraz jezioro żelaza. Jęzory
lawy płynęły ulicami miasta. Bar zastanowił się, czy coś jeszcze zostało z
księcia. Wtedy go zobaczył. Duszek mythalu frunął na lewo od barbarzyńcy
lawirując między strumieniami magmy, ciągnąc w wysiłkiem ciało Dona za włosy,
pod pachą trzymając topór i odciętą rękę księcia. Nie miał prawej ręki ani lewej
nogi, podobnie jak ciało, które niósł ze sobą. Zewłok Dona pokrywały zaschnięte
plamy lawy, jego twarz i pozostałe, odsłonięte części ciała wyglądały na
poparzone.    Bar ryknął głośno.-    
Tutaj, k-wa!    Duszek odwrócił głowę w stronę barbarzyńcy.
Nie wydał żadnego dźwięku, tylko ruszył w kierunku nadlatującego wojownika.
Nagle powietrze przed Barem zamigotało. Barbarzyńca chwycił za miecz. Ubrany w
czarną szatę ultroloth zmaterializował się i spojrzał swoimi purpurowymi oczami
na potężnego kapłana Banna. Bar nie wahając się, uderzył. Obydwa ciosy odbiły
się od ubranego w obcisły, czarny strój demona. Potwór przekrzywił
łeb.-     Zły wybór - usłyszał Bar w swojej głowie. -
Oddaj mi ten miecz.    Barbarzyńca poczuł, jak pierścień na
jego dłoni rozgrzewa się. Fala magicznej energii owiała go lekko i spłynęła po
nim, tylko go muskając.-    
Sp-dalaj.    Bar zaatakował ponownie. Wszystkie trzy ciosy
barbarzyńcy odbiły się od yugolotha. Demon wyprostował
się.-     Jesteś uparty - usłyszał Bar. - A ja nie lubię
powtarzać dwa razy. Oddaj mi ten miecz.    Bar poczuł jak
jego pierścień rozgrzewa się ponownie. Tym razem jednak moc magicznego
przedmiotu nie zdołała odbić zaklęcia. Barbarzyńca poczuł jak jego świadomość
wypełnia poczucie konieczności spełnienia usłyszanego żądania. Lecz Bar posiadł
głęboką umiejętność kontrolowania swojego ciała i umysłu. Bez tego nie przeżyłby
tyle ile przeżył.-    
Sp-dalaj.-     Bardzo dobrze.   
Yugoloth zaatakował. Ciosy obydwu łap demona ześlizgnęły się po skórze
barbarzyńcy. Demon zawahał się.-     Nie chce mi się z
tobą bawić - usłyszał Bar. - Teraz.    Bar uśmiechnął się
złośliwie.-     Wymiękasz, mięczaku? -
powiedział.    Ultroloth pochylił głowę tak, że barbarzyńca
mógł dostrzec zupełny brak jakiejkolwiek skazy w purpurze oczu
demona.-     Mam do załatwienia pewną sprawę gdzie
indziej. Niezbyt daleko. Do zobaczenia.    Bar miał zamiar
zamachnąć się mieczem po raz kolejny, kiedy nagle yugoloth, z cichym pufnięciem,
zniknął.    Bar zatrzymał cios w pół ruchu. "No tak,"
pomyślał, "typowe."    Duszek mythalu z ciałem księcia w ręku
unosił się przed barbarzyńcą. Bar chwycił Dona za ocalałe ramię i wyrwał go z
uchwytu duszka.-     Dawaj rękę -
powiedział.-     Nie swoją - odparł, kiedy duszek
wyciągnął w jego kierunku dłoń. - Jego. I ten topór.   
Duszek wykonał polecenie.    Bar obejrzał się na
niego.-     Czy jesteś do czegoś potrzebny? -
zapytał.    Duszek unosił się przed nim w
milczeniu.-     No tak - skonstatował Bar. - Cholera cię
wie. Leć za mną.    Bar odwrócił się i pofrunął w kierunku
parku, gdzie zostawił maga.
   
Ross the Boss latał w kółko nad parkiem. Z niepokojem obserwował chmurę od kiedy
barbarzyńca zniknął we mgle lecąc Donowi na ratunek. Widział jak ulicami
zaczynają płynąć coraz szersze strumienie płynnego żelaza. Widział, jak chmura
otwiera się coraz bardziej, wylewając na miasto coraz większe ilości lawy.
Postanowił, że życie jest ważniejsze. Jeżeli tylko park zacznie płonąć, jeżeli
żelazo zacznie lać mu się na łeb, sp-dala stąd. Do domu.   
Mag usłyszał za sobą cichy odgłos. Zastanowił się i umysł zmroziła mu groza.
Odgłos, jakby ktoś się teleportował. -     Witaj -
usłyszał w swojej głowie.    Ross odwrócił się niepewnie.
Przed nim unosił się nycatoth z piscotothami lekko kołyszącymi się za jego
plecami. -     Wiesz, - usłyszał mag, - mam ochotę cię
zabić. Ale, k-wa, szef ma inne plany. I, k-wa, mówię ci, czasem on mnie wk-wia.
Z-bałem już tego twojego kolesia, tego ćwoka z toporem.   
Ross międlił w głowie zaklęcia. Zastanawiał się, które najlepiej
rzucić.-     Wiesz, odciąłem mu rękę i nogę. Było
z-biście.    Nycatoth spojrzał za siebie i wycharczał coś,
czego Ross nie zrozumiał. Piscolothy zniknęły. Nycaloth zamknął na chwilę oczy.
     Potem je otworzył.-    
Jesteśmy najemnikami. Możesz mówić na nas psy. Psy wojny. Zrobimy sajgon na
każdym prajmie. Taki mamy slogan. Chwytliwy w pewnych kręgach. Na pewnych
planach. Bez żalu. Bez litości. Ale powiem ci inaczej. Za dwa razy tyle, ile
dostałem, powiem ci, co trzeba zrobić, żebyś mógł ocalić swój świat. Znajdziesz
mnie łatwo. Wrzuć w ogień ten medalion i przywołaj mnie. Wiesz jak. Moje imię
Karfhud. Tylko pospiesz się.    Nycaloth zniknął. Ross
zorientował się, że ściska w dłoni medalion z dziwnym symbolem. Jakby trzy
splątane ze sobą, rzeźbione litery. Nie potrafił ich odczytać.
   
Bar von Barian z toporem i ręką księcia zatkniętymi za przepaską biodrową leciał
w kierunku parku. Starał się unikać lejących się z góry strumieni żelaza. Nie,
żeby zależało mu na własnej cerze. Obawiał się, że książę może nie przeżyć
kolejnego ataku lawy.    Bar wyminął jeszcze jeden strumień
lejącego się z góry żelaza. Wychynął się z mgły i zobaczył jak nad parkiem unosi
się mag a przed nim stoi grupa yugolothów. "K-wa," zaklął w myśli, "przecież go
z-bią." Popatrzył na księcia i podjął decyzję. Nie ma na co czekać. Barbarzyńca
skupił się i przywołał moc Banna. Skupił się na słowach zaklęcia. Po ciele
księcia spłynęła jasnoniebieska poświata. Don zadrżał i poruszył ocalałą ręką.
-     K-wa... - wymamrotał.-    
Nie k-wa tylko bierz topór, z-bią nam maga. Lecę go ratować. Możesz tu zostać.
Jak ci się będzie nudzić to pogadaj sobie z duszkiem - Bar spostrzegł, że duszek
gdzieś zniknął. - Zresztą, nieważne. Tylko się nie zalej.   
Książę był w lekkim szoku.-     Gdzie moja ręka? I
noga?-     Zapomniałem - stwierdził Bar. -
Łap.    Bar rzucił księciu rękę.-    
Co?-     Włącz latanie, bo jesteśmy w
powietrzu.-     Dobra.    Barbarzyńca
poleciał w stronę oblężonego maga.-     A noga? -
usłyszał za sobą głos Dona.
   
Bar dostrzegł, jak piscolothy znikają i zdziwił się. "Taki honorowy?" pomyślał.
"Głupio z jego strony, jak dolecę to mu sklepię puszkę." Barbarzyńca usłyszał za
plecami jak książę, przeklinając, ruszył za nim. Bar przyspieszył. Nie podobało
mu się to, że nycaloth jeszcze nie zaatakował. Bar wyciągnął miecz i w tym
momencie demon zniknął.    "K-wa," pomyślał
Bar.    Ross the Boss unosił się, lekko
oszołomiony.-     No i co? - zapytał barbarzyńca. -
Rzuciłeś coś?    Czarownik przez chwilę
myślał.-     I tak bym całej nie objął - odparł. - Poza
tym chyba tego nie da się tak łatwo zamknąć.-    
Dlaczego?    Nadleciał Don. W lewym ręku trzymał topór, za
pasem siły włożone miał obcięte prawe ramię.-     K-wa,
- wysapał. - Muszę coś z tym zrobić.    Bar uśmiechnął się na
jego widok.-     Cóż, - powiedział, - zwykle w walce
tracisz głowę. Ciesz się, że tym razem...-    
Sp-dalaj.    Ross the Boss przeanalizował
sytuację.-     Panowie, - odezwał się. - oni stąd
sp-dolili. Bo chyba zrobili co mieli zrobić. I, k-wa, obawiam się, że mogli
polecieć do nas. Zrobić to samo.    Obaj wojownicy spojrzeli
na maga. Ross the Boss odchrząknął i pokiwał głową.
   
Don van Powerman z wyraźnym trudem lewą ręką włożył sobie topór na plecy.
Odcięte ramię wyjął spomiędzy nóg i wetknął sobie pod pachę. Ross the Boss
musiał mieć inspirujący wyraz twarzy, gdyż Bar aż odwrócił się w stronę księcia
w reakcji na spojrzenie maga.-     Co? - stwierdził Don
widząc roześmiane gęby kolegów.-     Nic - odparł Ross
wyraźnie powstrzymując śmiech.-     Na cholerę ci ta
ręka skoro i tak nie masz nogi? - zapytał roztropnie
Bar.-     Właśnie, k-wa - przypomniał sobie książę. -
Gdzie moja noga?-     Jak to gdzie? - żachnął się Bar. -
Jakbyś nie gubił członków gdzie popadnie, to byś
wiedział.-     Sypiesz się.   
Barbarzyńca odwrócił głowę w stronę maga.-     Najpierw
wsadza członki byle gdzie, a potem się pyta: "Gdzie jest, k-wa, moja
noga?"-     Mhm - przytaknął
czarownik.-     Ja, na przykład, - zaczął Bar, -
uprawiam bezpieczny seks. Zawsze przynajmniej z trzema na
raz.    Ross the Boss patrząc na księcia z najwyższym trudem
powstrzymywał się od śmiechu.    Barbarzyńca wskazał na
maga.-     On, na przykład, też - kontynuował. - Zawsze
tylko z chłopcami.-     Sp-dalaj.   
Don włożył sobie odcięte ramię z powrotem między nogi, przyjrzał mu się
dokładnie i zdjął z osmalonego palca pierścień. Schował go do kieszeni, potem
chwycił ramię i chciał cisnąć je w dół.-     Zaczekaj! -
powstrzymał go mag. - Rękę ci przyszyją. Tylko noga będzie musiała
odrosnąć.    Don spojrzał na
czarodzieja.-     No, - wyjaśnił mu Ross, - będziesz
mógł walczyć. A bez nogi poradzisz sobie. Umiesz fruwać.   
Umysł barbarzyńcy pracował dalej.-     Właśnie. W
zasadzie, jakby mu odciąć drugą nogę to nie byłoby problemu. Żaden
pierwszy-lepszy demon nie odciąłby mu jej. No i, - zwrócił się do księcia, -
miałbyś spokój.-     Źle - zaoponował mag. - Jakby nie
miał nóg, to demony nie miałyby w co celować. Mogły by mu zacząć obcinać co
innego. Na przykład głowę.-     Co ty
p-dolisz...-     Poczekaj - przerwał mag Barowi. -
Uargumentuję. Jakby mu obciąć nogi i ręce to mógłby teoretycznie gryźć. Z tym
pasem siły i tak byłoby to nie w kij pierdział. Ale wtedy głowa stałaby się
bardzo prowokującą częścią ciała. W rezultacie, - mag spojrzał na księcia, - nie
polecam.-     Co ty p-dolisz...   
Książę starał się zachować spokój ale nie zdołał.-    
Już, k-wa? - rzekł wyraźnie zirytowany. - Skończyliście?   
Mag zerknął na Bara.-     Ale o co
chodzi?    Barbarzyńca wzruszył
ramionami.-     Zdesperował się, bo jakiś ćwok wyskoczył
do niego z dwoma siekierami, machnął dwa razy, uj-bał mu rękę i nogę, a on mógł,
co najwyżej, podrapać się po dupce. Jakby, oczywiście miał czym. Zamiast ćwiczyć
członka, - powiedział Bar do Dona, - powinieneś wyszkolić się lepiej w tej
swojej siekierze. Jak widzisz to już żaden bajer machać nią sobie między
jajkami. Teraz się walczy dwoma na raz. Jednoręcznie. I nie nosiłbyś jej wtedy
na tym, k-wa, sznurku.-     Sp-dalajcie.
   
Drzewa w parku, nad którym się unosili stanęły w płomieniach. Strumień
rozgrzanego żelaza chlusnął obok nich. Wszyscy trzej spojrzeli w górę. Chmura
otworzyła się już w połowie i rozdarcie niemalże obejmowało ich swoim zasięgiem.
Mag przełknął ślinę.-     Czekamy tu jeszcze na coś? -
zapytał.-     Czy ja wiem? - zastanowił się przez chwilę
Bar. - Dzisiaj piątek? No to ja nie.-     A ty? -
zwrócił się do Dona.    Książę poprawił ramię pod
pachą.-     Niby umówiłem się gdzieś tutaj z Godotem, -
powiedział, - ale możemy na niego nie czekać.    Ross the
Boss podniósł ręce do góry i wypowiedział słowa zaklęcia. Bar i Don dotknęli
szaty czarownika i po chwili wszyscy trzej z cichym pufnięciem zniknęli.

   
Pojawili się pod Wersalem i od razu zrozumieli, że coś jest nie tak. Miasto niby
wyglądało normalnie. Zamek stał na swoim miejscu. Świątynia Banna górowała nad
dachami Spekularum. I tylko nad miastem unosiła się czarna chmura, jeszcze
niewielka, lecz powiększająca się w tempie, które dało się zaobserwować gołym
okiem. Jej środek znajdował się nad dokładnie nad pałacem
księcia.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza