ďťż

etin

Lemur zaprasza










Janusz A. Zajdel
    
  ...et in pulverem reverteri


Sonda Zwiadu Planetarnego   S-3 do Bazy.
Komunikat VI    Planeta w zasięgu obserwacji
elektromagnetycznej. Silna emisja w szerokim zakresie częstotliwości. Obraz
optyczny zakłócony warstwami kondensującej się pary wodnej w atmosferze.
Niewątpliwe cechy zaawansowanej cywilizacji technicznej: liczne sztuczne
satelity, kierunkowe wiązki sygnałów, wzmożone promieniowanie podczerwone.
Kontynuujemy manewr zbliżania, SZPS-3 - koniec komunikatu.


















    Szef zmiany powoli obchodził stanowiska. W długiej
hali fabrycznej pracowało kilkunastu operatorów. Produkcja szła pełną parą,
wszystkie maszyny były w ruchu. Przy siódmym stanowisku szef zatrzymał się
dłużej. Stojąc za plecami pracownika dokładnie sprawdził wskazania przyrządów
kontrolnych.    - Kolego Miller - powiedział nagle tonem,
który operatorowi nie wróżył nic dobrego.    - Słucham,
panie majster! - Miller wtulił głowę w ramiona. Nie odwrócił się od tablicy
kontrolnej, bo za to szef mógłby go dodatkowo obsztorcować.
   - Czy wy wiecie, kolego Miller, co wy właściwie
produkujecie?    - Wiem, panie majster. Detal numer
zero-cztery do łożyska tulei wałka rozgarniaka... - Na pewno do rozgarniaka,
kolego Miller? -    - Na pewno, panie majster.
   - A może wy, kolego Miller, robicie gumki do majtek,
co?    - Nie, panie majster. Robię detal numer
zero-cztery...    - To dlaczego, do jasnej cholery,
nastawiliście dozownik na jedynkę? Czy wy wiecie, ile czasu ma być eksploatowany
rozgarniak?.    - Pięć lat, panie majster... Ja
przepraszam,    - Swoją żonę będziecie przepraszać, jak
wam polecę po premii! Poprawić to zaraz!     Szef ruszył
dalej, przystając kolejno przy następnych pracownikach. Miller spojrzał za nim
ze złością. - Stary sknera! - mruknął pod nosem. Trzęsie się o swój tyłek...
    Nagle twarz Millera rozjaśniła się.
   - Panie majster! - zawołał za oddalającym się szefem.
- Nie masz pan spodni!     Szef zatrzymał się i spojrzał
na swoje nogi. Miller mówił prawdę.


















    Samochód tłukł się po wyboistej, bocznej drodze. Musiała
być od dawna nie używana, bo nikt nie łatał ogromnych wyrw w nawierzchni, a
pobocza zarosły gęstym dywanem rdestu, wdzierającego się w szerokie pęknięcia
asfaltu. Po obu stronach jaśniały świeżą zielenią nie kończące się pola uprawne.
Dolne gałęzie drzew nad drogą, dawno nie przycinane, zwieszały się nisko,
tworząc zielony tunel tuż nad dachem samochodu.    Told
omijał większe wyrwy, przelatując przez mniejsze i ochlapując sobie przednią
szybę brudną wodą pozostałą po niedawnym majowym deszczu. Wycieraczek nie miał
już od paru godzin, co przypomniało mu, że powinien się śpieszyć. Dodał gazu,
ale natychmiast cofnął nogę z przyspiesznika. Wolał nie ryzykować.
   Do miasta było jeszcze wciąż daleko, droga stawała się
coraz gorsza, a czas nieubłaganie posuwał się naprzód. Told co chwilę spoglądał
na zegarek i klął własną głupotę, która podszepnęła mu pomysł jazdy na skróty.
Głupie ziarnko piasku w dyszy gaźnika wyrwało mu godzinę czasu z tej
pośpiesznej, gorączkowej podróży do domu. Wiedział, czym to grozi. I tak już
dostatecznie przeciągnął strunę, pozostając o dzień dłużej w swoim domku
letniskowym nad jeziorem. Wszystko przez tę dziewczynę, która musiała napatoczyć
się akurat w dniu planowanego wyjazdu... Kiedyż wreszcie nauczę się zdążać na
czas? - myślał zły na siebie, na dziewczynę, na samochód, który sypał się już
zupełnie wyraźnie. - Dobrze, że chociaż skończyłem pisać powieść. Gdybym się nie
obijał przez pierwszy tydzień, wracałbym znacznie wcześniej i nie byłoby
kłopotów.     Chociaż prawdę mówiąc, wina niecałkowicie
leżała po stronie Tolda. Gdyby wydawnictwo wypłaciło w terminie honorarium za
poprzednią książkę, przed wyjazdem kupiłby nowy samochód i parę innych rzeczy.
   Rozejrzał się po kabinie. W samochodzie tylko radio
było nowe. Kupił je przed tygodniem, najnowszy model, z baterią wystarczającą na
cały okres użytkowania. Zastanawiał się, czy jechać dalej - czy też może
bezpieczniej będzie zatrzymać się na poboczu... Wskaźnik na desce rozdzielczej
drgał tuż koło zera... Biorąc pod uwagę granicę dopuszczalnego rozrzutu, mogło
to oznaczać równie dobrze godzinę jak i kilka minut... Jechał jednak dalej,
ostrożnie i coraz wolniej, z nadzieją dotarcia przynajmniej do końcowego
przystanku miejskich autobusów.    Nie chcąc myśleć wciąż
o tym samym, zaczął się zastanawiać nad swoją książką, która powinna już być w
księgarniach.     Mam nadzieję, że nie zrobili mi takiego
numeru, jak w zeszłym miesiącu Abnerowi! - zachichotał na. samo przypomnienie
tego zdarzenia. --- Nawiasem mówiąc, niewielka strata dla czytelników, jeśli się
weźmie pod uwagę pisarskie talenty Abnera...    
Oczywiście, przesadzał w tej zjadliwej ocenie twórczości kolegi po piórze. Sam
chciałby mieć taki papier, jaki przydzielano Abnerowi na jego książki... Ale
ostatnio - przez pomyłkę, oczywiście -- cały nakład nowej powieści Abnera
wydrukowano na gazetówce. Wynik był oczywisty: książka nie zdążyła opuścić
magazynu.    Komisja Oceny przydzielała zwykle Toldowi
papier kwartalny. Drażniło to jego ambicję twórczą, ale miało też swoje dobre
strony. To, co nie znajdowało szczególnego uznania krytyków z Komisji, spotkało
się o dziwo - z dużą przychylnością i zainteresowaniem czytelników. Książka szła
dobrze, a po trzech miesiącach, gdy nie było już ani jednego egzemplarza, a
popyt nie ustawał - można było liczyć na wznowienie. A tymczasem wszystkie
"wybitne dzieła literatury" pokutowały latami w bibliotekach i prywatnych
księgozbiorach, czytał je każdy, kto chciał albo musiał, a autor mógł się
zadowalać samą tylko satysfakcją, z czego, jak wiadomo, nikt jeszcze nie zdołał
wyżyć.     Told jechał teraz zupełnie wolno. Spojrzał
jeszcze raz na przegub, ale zegarka już nie było. Nie udało mu się, oczywiście,
wyczuć tego ostatniego momentu. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund, co
niewątpliwie świadczyło o precyzji producenta wozu. Silnik ścichł nagle. Told
wcisnął hamulec, ale nie na wiele to się zdało, bo w następnej sekundzie nie
było już ani hamulca, ani fotela pod nim, ani w ogóle czegokolwiek, oprócz
szarego proszku, którym dokładnie obsypany Told siedział na środku wyboistej
drogi. Z kopczyska pyłu wystawało tylko parę przedmiotów.
    Told stęknął i podniósł się, otrzepując spodnie i
rozcierając stłuczone pośladki. Rozejrzał się. Benzyna, zatankowana dziś rano,
wsiąkła w szary popiół.     Wiedziałem, że tak się
skończy! - powiedział głośno i splunął w miejsce, które było przed chwilą jego
starym samochodem.     Schylił się i wygrzebał swoją
marynarkę, która leżała przedtem na tylnym siedzeniu, następnie odnalazł torbę
podróżną w miejscu gdzie dawniej był bagażnik. Podniósł jeszcze radioodbiornik i
rozgarnął stopą pył na drodze, sprawdzając, czy coś ważnego w nim nie zostało.
Znalazł tylko dwie świece z silnika i żarówkę z reflektora, którą wymieniał
niedawno. Kopnął ją do rowu i zszedł na pobocze.    
Teraz było mu już zupełnie wszystko jedno. Do miasta miał ze dwie godziny drogi
piechotą. Sięgnął do kieszeni i wydobył gazetę, Złożył ją grubo i usiadł pod
drzewem. Postanowił zaczekać na jakiś pojazd w kierunku miasta, choć nie bardzo
wierzył, by cokolwiek mogło tędy przejeżdżać. W każdym razie zamierzał odpocząć
i odprężyć się po nerwowym pośpiechu ostatnich godzin.
    Wystawa obrazów Artura Fippsa miała być otwarta o
szesnastej, lecz już w południe Komisja Oceny zjawiła się w komplecie, witana
uniżonymi ukłonami autora. Komisja miała dziś jeszcze sporo pracy w pozostałych
czterech galeriach miasta, a więc bezzwłocznie przystąpiono do czynności
urzędowych. Wzdłuż rozwieszonych płócien mistrza przesuwali się kolejno:
przewodniczący, dwaj członkowie, technik-destruktor oraz sam autor obrazów.
Pochód zamykało dwóch rosłych policjantów.     Procedura
była dość prosta. Przed każdym płótnem przewodniczący przystawał, kontemplując
dokładnie przez minutę treść dzieła, członkowie komisji stawali po dwóch jego
stronach. Po minucie przewodniczący przechylał głowę w prawo i w lewo,
zasięgając opinii towarzyszy, a potem zwracał się do stojącego za nim technika i
półgłosem rzucał odpowiednią liczbę. W tym momencie autor pochylał się do przodu
i nadstawiał ucha, a dwaj policjanci opuszczali trzymane dotąd za plecami ręce
wzdłuż lampasów na nogawkach. Potem technik wybierał starannie z zawieszonej na
piersiach torby pojemnik z destructozolem, opatrzony odpowiednim numerem i
spryskiwał dokładnie powierzchnię obrazu.     Przy
pierwszych czterech płótnach Artur Fipps milczał, choć dłonie zaciskały mu się
machinalnie, a grdyka wędrowała w górę i w dół. Przy piątym nie wytrzymał.
   - Coo? - ryknął i skoczył do przodu, odtrącając
technika. Łańcuchy i medaliony na jego piersi zadźwięczały złowrogo. - Ile? Pięć
lat? To jest arcydzieło! Wiekopomne arcydzieło! Nie pozwolę!
    Już jednak dwaj policjanci wisieli u jego obu ramion
i z wprawą odciągali artystę na bezpieczną odległość. Komisja kontynuowała
czynności urzędowe, nie bacząc na głośne protesty urażonego twórcy.




















    Sonda Zwiadu Planetarnego     S-3
do Bazy. Komunikat VII     Weszliśmy na orbitę
parkingową. Widoczność nadal słaba, jednak bezspornie zlokalizowano kilka
centrów cywilizacyjnych. Planeta zasiedlona ze znaczną gęstością. Typ
cywilizacji - urbalno-rustykalny. Poziom, w granicach III-IV stopnia.
Zacieśniamy orbitę. SZPS-3 koniec komunikatu.



















    Told włączył radioodbiornik. Nadawano dziennik, a więc
była godzina trzynasta. Słuchał z roztargnieniem wiadomości, rozglądając się
równocześnie wokoło. W zasięgu wzroku nie znalazł jednak niczego oprócz
uprawnych pól, jakiegoś zagajnika na horyzoncie i ciągnącego się w obie strony
pasa drogi obsadzonej klonami i jarzębiną.     "Zgodnie z
podjętą uchwałą Komitetu Ekonomicznego, w uzgodnieniu ze Światową Radą Ochrony
Środowiska, na wniosek Komisji Przemysłu i Handlu, od dnia jutrzejszego
obowiązywać będą nowe skrócone normatywy trwałości niektórych artykułów
powszechnego użytku. I tak na przykład, ogranicza sio trwałość: domków
jednorodzinnych - do lat 15; samochodów osobowych oraz ich części i akcesoriów -
do l. roku; telewizorów i radioodbiorników - do 1 roku; odzieży i obuwia - do 6
miesięcy; bielizny -- do 3 miesięcy. Szczegółowy wykaz zmian poda wieczorna
prasa. Zmiana okresów trwałości niektórych artykułów podyktowana jest
koniecznością zabezpieczenia dalszego harmonijnego rozwoju produkcji i
konsumpcji przy równoczesnym zapewnieniu szybkiego unowocześniania artykułów
codziennego użytku. Podjęta uchwała przy czyni się do dalszego polepszenia
sytuacji w zakresie ochrony środowiska przed zanieczyszczeniem wytworami
przemysłu oraz zapewni ciągłość zatrudnienia szerokim rzeszom pracowników .
Dalekosiężnym celem podjętych kroków jest, jak zawsze, dalszy nieustający wzrost
dobrobytu mieszkańców naszej planety.     Kronika
naukowa. Z Jokohamy donoszą, że w laboratorium tamtejszego Instytutu
Technologicznego opracowano nowy preparat pod nazwą Destructol-G1 X, którego
działanie..."     Told ściszył radio, bo wydawało mu się,
że słyszy dźwięk silnika, lecz to było tylko brzęczenie chrabąszczy w koronie
drzewa, pod którym siedział. Poczuł, że jest mu chłodno od dołu i stwierdził, że
zamiast na gazecie, siedzi wśród szarego proszku. Nic dziwnego, gazeta była
sprzed trzech dni... Na domiar złego, pod spodniami nie miał już kalesonów: gdy
wstał, buty pokrył mu szary pył sypiący się z nogawek. Westchnął, chwycił torbę,
wziął pod pachę radio i ruszył w stronę miasta. Na próżno usiłował sobie
przypomnieć, jak dawno kupił buty, które miał na nogach.
    Profesor spojrzał po sali pełnej studentów i postukał
kredą w tablicę. Gwary rozmów milkły z wolna, lecz szmer nie ustawał. Profesor
chciał raz jeszcze stuknąć, lecz trafił palcami w powierzchnię tablicy , a kreda
rozsypała się na proszek.    - Co mi tu dałeś, u licha?
-profesor mruknął ze złością w stronę asystenta, siedzącego w pierwszym rzędzie
audytorium.     Asystent pobiegł po nowy kawałek kredy, a
profesor poprawił okulary i rozpoczął wykład.    - Jak
mówiliśmy poprzednio, geneza tworzyw autodestruktywnych wywodzi się z czasów,
gdy wokół wielkich aglomeracji miejskich zaczęły gromadzić się sterty odpadów
powstających wskutek zużywania się różnych artykułów codziennego użytku.
Największy problem stanowiły wówczas opakowania z tworzyw sztucznych, nie
rozkładające się samorzutnie.     To bowiem, co powstaje
w wyniku naturalnych procesów biologicznych - a więc tworzywa naturalna. jak
drewno i jego pochodne, skóra, naturalne włókna - po określonym czasie, pod
wpływem działania wody, powietrza i drobnoustrojów, ulega rozkładowi na
składniki proste i powraca do naturalnego cyklu obiegu materii. Natomiast
wszelkie tworzywa, które zaprojektował i powołał do istnienia człowiek, nadając
im pożądaną cechę trwałości - po zużyciu się przedmiotu z nich wykonanego,
bardzo opornie lub wcale nie powracają do postaci substancji prostych. Pogoń za
trwałością i niezawodnością doprowadziła naszą technologię do sytuacji, w której
pewne materiały osiągnęły taki stopień niezniszczalności, że istniałyby wieki,
mimo iż przedmiot z nich wykonany już po kilku latach traci swą funkcjonalność,
staje się przestarzały i moralnie zużyty. Równocześnie - ze wzrostem trwałości
wytworów przemysłu - spada popyt na nowe i nowoczesne wyroby. Pociąga to za sobą
stagnację produkcji, a co za tym idzie - hamowanie postępu technicznego i groźbę
bezrobocia dla licznych rzesz zatrudnionych w przemyśle specjalistów.
    Tak więc, proszę państwa, na pewnym etapie rozwoju
naszej technologii, samozniszczalność odpadów, a potem także - przestarzałych
wyrobów, stała się koniecznością. W ślad za wynalazkiem samorozpadających się
opakowań, poszły dalsze prace badawcze, które doprowadziły do wynalezienia grupy
preparatów zwanych destructexami. Są to preparaty, które śmiało można zaliczyć
do najwspanialszych osiągnięć naszej cywilizacji w dziedzinie chemii stosowanej,
takich jak C2H5OH, cyklon B, iperyt, herbicydy, pestycydy, DDT, LSD, detergenty,
defolianty. pluton czy napalm. Preparat z grupy destructexów powoduje rozerwanie
wiązań chemicznych w substancji, którą nim nasycono. Dziki swej subatomowej
strukturze, destructex posiada znakomite własności penetracyjne i bez trudu
wysyca całą objętość materiału. Działanie jego ma charakter pseudokatalityczny,
nie następuje jednakże od razu, lecz z opóźnieniem, po ściśle określonym czasie,
zależnym od stężenia i rodzaju zastosowanego destructexu. Zastosowano tu wyniki
najnowszych badań w dziedzinie teorii katastrof: rozpad substancji, niezależnie
od jej rodzaju i składu chemicznego, następuje nieomal natychmiast po upływie z
góry określonego terminu używalności. Ta własność destructexów przyczynia się do
rozwiązania wielu problemów naszego życia: zbyteczne stają się wszelkie usługi
naprawcze, gdyż przedmiot nie może być używany dłużej niż było to z góry
zaprojektowane. W dziedzinie motoryzacji posiada to dodatkowe znaczenie dla
bezpieczeństwa, automatycznie eliminuje się z ruchu stare, zdezelowane,
wielokrotnie remontowane pojazdy, które są przyczyną wielu wypadków. Można by
wymienić wiele jeszcze przykładów znaczenia destructexów w naszym życiu.
   Cenną zaletą preparatu jest to, że może on być
przechowywany pod zwiększonym ciśnieniem, co wpływa hamująco na jego zdolność
penetracji i praktycznie uniemożliwia jego działanie na ścianki zbiornika.
Metoda wytwarzania destructexów...     Profesor przerwał,
bo za drzwiami od strony korytarza rozległy się jakieś hałasy.
    Told zatrzymał się, by wysypać z butów proszek, który
pozostał ze skarpetek.    - Cholera - zaklął półgłosem. -
Rzeczywiście ostatnio kiepsko było z tą forsą, ale żeby tak wszystko naraz, to
już wyraźna złośliwość losu...     W powietrzu wisiał
deszcz, lecz Told miał nadzieję dotrzeć do domu nim zacznie padać. Radio
brzęczało jakieś wesołe melodie, szło się nawet nieźle, choć bez skarpetek
trochę piekły stopy. Nagle muzyka ścichła. Głos lektora był jakoś dziwnie wysoki
i drżący.     "Uwaga! Uwaga! Podajemy ważny komunikat!
   Przed trzydziestoma minutami miał miejsce bardzo silny
wstrząs tektoniczny z epicentrum w rejonie wyspy Honsiu, w archipelagu Wysp
Japońskich. Na razie brak danych o sytuacji w miejscu katastrofy. Wszelka
łączność została przerwana..."     To gdzieś tam, daleko
- pomyślał Told. - Jeszcze tylko trzęsienia ziemi by mi dziś brakowało do pełni
szczęścia... "...i do chwili obecnej - ciągnął lektor - brak wiadomości o stanie
wielkiego magazynu stężonego destructexu, zlokalizowanego na jednej z wysepek w
rejonie objętym wstrząsem skorupy ziemskiej. Prosimy nie wyłączać odbiorników.
Będziemy informować słuchaczy o sytuacji w miarę napływu nowych wiadomości".
   Muzyka, która nastąpiła po komunikacie, była już
zupełnie innego rodzaju niż dotychczas. Told poczuł chłodny pot na karku.



















    Sonda Zwiadu Planetarnego     S-3
Komunikat VIII     Zacieśniamy orbitę. Musimy
zweryfikować poprzednio uzyskane dane. Niczego nie rozumiemy. Planeta wydaje się
być zupełnie niezagospodarowana. Z wysokości naszej orbity nie znajdujemy
wykrytych poprzednio ani też żadnych innych skupisk cywilizacyjnych. Brak
roślinności. Analiza spektralna wykazuje na całej powierzchni dostępnej naszym
obserwacjom obecność jedynie prostych związków chemicznych i pierwiastków w
stanie wolnym. Nie mamy pojęcia, dlaczego poprzednie informacje nie potwierdzają
się. Schodzimy nad powierzchnię. Będziemy lądować. Warunki atmosferyczne bardzo
niekorzystne. W rejonie lądowania pada deszcz, ale poradzimy sobie... Schodzimy
coraz niżej. Lądujemy w strumieniach deszczu... Wylądowaliśmy pomyślnie. Za
chwilę wyślemy robota na rozpoznanie. Jak dotąd, u nas wszystko w porzą...



    powrót







  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • teen-mushing.xlx.pl
  • Wątki
    Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Lemur zaprasza